Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2014

Dystans całkowity:542.20 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:54.22 km
Więcej statystyk

Nieszczęścia chodzą stadami! Łódź - Nowosolna - Jordanów - Brzeziny - Stry... trrr... trach!

Sobota, 28 czerwca 2014 · Komentarze(1)
Nieszczęścia chodzą parami - mawia polskie przysłowie. Jednakże trudno się momentami oprzeć wrażeniu, że poruszają się w większych grupkach. Zaczęło się dobrze. Wprawdzie satelita IMGW sugerowała, że może coś mnie dopaść, ale w okolicznych stacjach meteo opadów żadnych nie odnotowano. Wyjazd ze Śródmieścia po Pomorskiej do Nowosolnej, tam azymut na Wiączyń Dolny i Jordanów, by pierwszy raz znaleźć się w Brzezinach. Rower okazjonalnie wydawał jakieś podejrzane odgłosy, które już zdarzało mi się słyszeć przy ostatnich wyjazdach, ale nie było to ani specjalnie wyraźne, ani łatwe do zlokalizowania. W Jordanowie wyprzedziła mnie rowerzystka MTB reklamująca na plecach klub 80 Rowerów. A ponieważ tempo miała lekkie acz równe, postanowiłem się za nią trzymać. I tak do Brzezin, gdzie nasze trasy się rozjechały. W Brzezinach chwila konsultacji z telefoniczną mapą i do Strykowa. A dalszy plan zakładał dość tradycyjnie Swędów i Smardzew.

I tu się zaczęło. Jadę przez Buczek, z którego dzięki otwartemu terenowi widzę warkocze ulewnego deszczu w niedużej odległości, a niebo groźnie mruczy. Droga malownicza, czyli same drzewa - w sam raz na burzę. Ale z cukru nie jestem - myślę sobie - czy sucho czy mokro popedałuję, najwyżej gdzieś bliżej Strykowa znajdę jakąś wiatę przystankową i poschnę. I ledwo ta optymistyczna myśl rozgościła się w mojej głowie, tak nagle poczułem jak prawa noga zsunęła mi się do ziemi tracąc podparcie. Pękła oś pedału, tuż przy ramieniu korby. Zsiadam, oczy przecieram ze zdumienia, bez szans coś zaradzić i nie ma czym pedałować (żeby to chociaż człowiek miał SPD, to by jakoś pociągnął jedną nogą). W tej samej chwili rozpętała się burza z obfitym opadem. Nie mając więc lepszego planu, podjąłem marsz w strugach deszczu. Szczęśliwie po jakichś 700 m w Janinie trafiłem na nieogrodzony sad z budynkiem gospodarczym wyposażonym w zewnętrzny daszek. Tam przeczekałem do końca ulewy, kichając zawzięcie (mokro, zimno) i z pomocą telefonu rozważając opcje powrotu - od tak desperackich pomysłów jak taksówka zamówiona z Łodzi, przez męczenie znajomych, po sprawdzenie czy w Strykowie jest jakieś PKP wiodące do Łodzi i ewentualnie dojechanie tam taksówką strykowską.

Deszcz dał mi trochę czasu do namysłu i w końcu przypomniałem sobie o mijanej kilka razy zatoczce w Starych Skoszewach, na której widywałem autobusy w barwach łódzkiego MPK, której wygląd sugerował ich pętlę. I rzeczywiście, strona MPK potwierdziła. I tak zjeżdżając ze wzniesień na rowerze i to próbując jakoś pedałować, to prowadząc rower pod górę wybrałem się do Starych Skoszew. Żeby nie było za wesoło, jak już byłem prawie na miejscu, to akurat odjechał autobus, a można się było spodziewać, że w takie miejsca nie jeżdżą za często. I zaiste. Na następny przyszło mi czekać 75 minut. W międzyczasie zebrało się na kolejny deszcz, a konstrukcja przystanku była ograniczona do słupka ze znakiem z autobusem - znowu mokro.

W końcu przyjechał. Linia 88 do Dworca Północnego. Ale i tu musiał być haczyk. Przy sobie tylko dwa banknoty po 20 zł, a pan kierowca biletów nie sprzedaje. Sprzedaje je automat, który zainteresowany jest wyłącznie bilonem. Kierowca rozmienić nie miał, w końcu, wspólnymi siłami, współpasażerowie rozmienili mi dwudziestkę najpierw jedno małżeństwo na pół, potem inne już dyszkę na bilon. Jeszcze chwila walki z automatem, który był w wersji z ekranem dotykowym, mocno zdezelowanym i ostatecznie zdobyłem bilet. Nie ten co prawda, który docelowo próbowałem wystukać na odmawiającym współpracy ekranie, ale w przybliżeniu dobry.

Pocieszeniem w niskopodłogowym autobusie były pasy, których oryginalne przeznaczenie to być może krępowanie wózków dziecięcych. Ale do roweru nadał się jak znalazł. Zaciśnięta pętla na ramie i mogłem spokojnie rower pozostawić na całą podróż bez wspomagania.

Ostateczny bilans to 34 km jazdy, 3 km zjazdów na przemian z prowadzeniem pod górkę, 17 km autobusem i jeszcze 4 km pieszo z rowerem z dworca do domu. 


"Spętany weteran":

Łódź - Kiełmina - Swędów - Smardzew - Zgierz - Łódź

Środa, 25 czerwca 2014 · Komentarze(0)
Kategoria 40 - 70 km
Meteorolodzy tworzący prognozy dla różnych stacji i portali nie byli zgodni co do łódzkiej pogody na dziś. Przeważająca większość prognoz stawiała na deszcz. Ja od wczoraj pokładałem nadzieje w tych niewielu bardziej optymistycznych. Tradycyjnie przed wyjazdem dogłębny przegląd radarów i pomiarów ze stacji w serwisie IMGW - nie wyglądało to zbyt dobrze. Ale ostatecznie uznałem, że szanse na suchy przejazd jakieś są, więc wybrałem się na skróconą (by tak bardzo losu nie kusić) wersję tradycyjnej ostatnio północno-wschodniej pętli. Nie zmokłem. Przy tym nie za chłodno.

Miłe zaskoczenie w Skotnikach. Gdy jechałem tam ostatnio i co potwierdzają zdjęcia Google Street View (te z października 2011) fragment tej trasy był pozbawiony asfaltu. Ok. 400m trzeba było przejechać po piachu. Koniec z tym! Piękny asfalt towarzyszy od początku do końca przejazdu tą malowniczą dróżką. Polecam!

Łódź - Kalonka - Bartolin - Stryków - Szczawin - Dąbrówka-Marianka - Zgierz - Łódź

Poniedziałek, 23 czerwca 2014 · Komentarze(0)
Kategoria 40 - 70 km
Korzystając z najdłuższych dni wieczorny rowerek po pracy. Postanowiłem sprawdzić na ile nadaje się przejazd od Pomorskiej wprost do Hanuszkiewicza ulicą Iglastą. Cóż, gdyby nie te Gatorskiny 700x23C może i by się nadawał. A tak na jednej z kolejnych piaskowych wysepek koło zakopało się bokiem, a mi pozostało strzepać z siebie szarobury brud. Mijana (albo ledwie goniona) turystyczna rodzina miała trochę bardziej adekwatne ogumienie i szło im zdecydowanie lepiej.

Łódź - Kalonka - Bartolin - Stryków - Szczawin - Dąbrówka-Marianka - Zgierz - Łódź

Sobota, 14 czerwca 2014 · Komentarze(0)
Kategoria 40 - 70 km
Wyjazd koło południa. Krótkie spodenki, ale polar na plecach. I dobrze - zimno. Po DK72 do ul. Hanuszkiewicza, która w przeciwieństwie do Marmurowej nie ma męczącej mozaiki z kostki. Asfalt zniszczony, ale droga jest malownicza, wąska, przyjemna. Ruchu brak.

Przed wyjazdem przyglądałem się sat24 i Pogodynce obstawiając czy da się sucho. Wyglądało na to, że są jakieś szanse. Tymczasem już na DK72 zaczęło kropić. W myślach ściskałem kciuki by deszcz się nie wzmógł. Życzenie się spełniło i wkrótce padać przestało, nawet słońce się pokazało. Padał na głowę jedynie deszcz zebrany przez oponę z mokrej jezdni. W planie były małe eksperymenty na szybko podpatrzone w mapach Google. Przede wszystkim przejazd przez Boginię. Należy rzec "boski" (nazwa zobowiązuje)! Znów wąski asfalt i miłe pagóry. Po wyjeździe z Bogini na drogę do Starych Skoszewów mijałem jadącą z naprzeciwka ok. 10-osobową ustawkę kolarską. Potem do Strykowa przez Warszewice. Świetna pusta trasa, piękna gładka nawierzchnia. W Szczawinie chwila błądzenia, z powodu braku pewności gdzie też miała być wymyślona tam modyfikacja. I kolejna piękna droga - asfalt wśród pól, który ostatecznie prowadzi do centrum Zgierza (ul. Szczawińska). Ze Zgierza do Łodzi najprościej jak się da, kojarząc jakieś wzmianki o rozbudowie dróg rowerowych w tym kierunku. W praktyce niewiele się zmieniło. Do granicy Zgierza z Łodzią żadnej nowej infrastruktury, a ul. Łódzka nadal nie należy do przyjemnych do objeżdżania na dwóch kółkach. W Łodzi jest już dawna kostkowa DDR (i przy okazji zakaz ruchu rowerów na jezdni) i tak do skrzyżowania z Włókniarzy. 

Tu zaczyna się nieukończona jeszcze nowa droga rowerowa wiodąca wzdłuż Zgierskiej. I niestety, nie mogło być dobrze do końca - towarzysząca mi na północy przez całą trasę czarna chmura w końcu mnie dogoniła na wysokości ul. Liściastej (wiatr WNW, ale bardziej zachodni, więc nie goniła zbyt szybko). Lać zaczęło bardzo szybko. Stanąłem pod drzewami, ale po chwili deszcz zmienił się w grad, który nic sobie nie robił z liści drzew i wartko leciał mi na głowę. Przejechałem więc pod klatkę bloku przy ul. Kniaziewicza i tam przeczekałem najgorszy fragment ulewy. Całej nie mogłem, bo harmonogram dnia mnie gonił, więc żałując, że moje okulary nie są wyposażone w wycieraczki ruszyłem do domu w strugach deszczu, nie bardzo widząc przez mokre szkła drogę. Z mokrymi ubraniami i butami w końcu dotarłem do celu. Ostatecznie nie było źle, lepiej jak zleje na końcu niż na początku.