Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2014

Dystans całkowity:1208.13 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Suma podjazdów:788 m
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:86.30 km
Więcej statystyk

Domykanie sierpnia

Niedziela, 31 sierpnia 2014 · Komentarze(0)


Sierpień rozpocząłem z myślą by poprawić lipcową sumę kilometrów ustawiając planowaną poprzeczkę na 1200 km. Zaczęło się dobrze, ale postępy bardzo szybko zakłóciło załamanie pogody. Deszczowe i chłodne dni bardzo starały się uniemożliwić realizację. I tak od 13. cały czas byłem do tyłu ze statystyką. Nie mniej jednak wykorzystując chwile lepszej pogody udało się na ostatnią chwilę dogonić zamierzenia.

Wczoraj mimo nie najlepszej formy starałem się jak najwięcej dociągnąć, by na niedzielę, na którą zapowiadano burze, został dystans, który dałbym radę zrealizować nawet z gradem walącym w głowę. Zresztą nie wierzyłem, że po dwóch tak długich wycieczkach w krótkim czasie jeszcze będę w stanie pojechać gdzieś dalej kolejnego dnia. Zostało 22 km do celu, więc dziś wybrałem się na relaksacyjny wyjazd w granicach miasta. I tym sposobem sukces! 1208 km.



Przy tej okazji pojechałem do samego końca DDR na Widzewie. Koniec jest rzeczywiście z wyraźnym akcentem. Gdyby komuś nie wystarczył znak, to ta betonowa przegroda powinna go przekonać. A przynajmniej skutecznie zatrzymać.


Kalisz - Opatówek - Rzymsko - Krępa - Uniejów - Parzęczew - Ozorków - Modlna - Wola Branicka - Szczawin - Zgierz - Łódź

Sobota, 30 sierpnia 2014 · Komentarze(0)
Kategoria > 150 km


Czwartkowe zmagania z wiatrem w piątek wieczorem były wciąż w nogach. Miałem więc mocne postanowienie by w sobotę nie podejmować żadnej walki z wiatrem, tylko zaplanować trasę z podmuchem w plecy. To wykluczało pętle. Ze względu na prognozowany zachodni wiatr pierwszy pomysł był by pojechać rowerem do Warszawy i wrócić pociągiem.

Przegląd dróg do Warszawy wyglądał nieciekawie - dużo chodników rowerowych. Dodatkowo najpewniej trafiłbym w drodze powrotnej na PKP Intercity, które przeważnie jeżdżą z wagonami 111A lub jakąś ich odmianą. To te z wąskimi drzwiczkami i przedziałami. Przewożenie roweru w nich musi być nie lada wyzwaniem. A jak się trafią inni zainteresowani, to klapa kompletna, bo regulaminowo dla tego celu można wykorzystać tylko korytarzyk za lokomotywą lub ten na samym końcu składu. Przestrzeń bardzo ograniczona. Po długim zastanawianiu się, postanowiłem zupełnie zmienić zamierzenia i pojechać pociągiem do Kalisza (gdzie jeżdżą stare poczciwe "kible" z wielkim przedziałem bagażowym), a stamtąd odrobinę okrężną drogą wrócić do Łodzi.

Planowanie niestety odbywało się późno - za późno. Położyłem się o 2. A żeby wycieczka nie skończyła się w środku nocy, trzeba było najpóźniej dotrzeć na pociąg o 9:55 (Przewozy Regionalne). I jeszcze zdążyć wstać, przygotować się, po drodze zjeść śniadanie. Ciężko było, ale się udało.

Na PKP Łódź Kaliska wsiadł pasażer z rowerem poziomym, który jak i ja wybierał się do Kalisza. Poziomego z tego miejsca serdecznie pozdrawiam!

I tak dzięki towarzyszowi podróż pociągiem upływała szybko, spędzona na wymianie opowieści o naszych przeszłych rowerowych wycieczkach. Pan miał dobrze objechane okolice. Ja raz, że nie mam takiej pamięci do nazw miejscowości, a dwa, to na wielu z wymienionych dróg mnie zwyczajnie nie było.

Gdy dotarliśmy na miejsce, Poziomy rozwiązał za mnie sprawę nawigacji po Kaliszu, prowadząc mnie przez centrum Kalisza i przekazując instrukcje którędy dalej i po czym poznam docelowy zakręt w Opatówku.

Sam przejazd przez Kalisz umiarkowany. Lekki dramat zaczął się zaraz za centrum na DK12 - wyjeździe w kierunku Sieradza. Zresztą ta droga mi się zawsze źle kojarzyła, ale tym razem było gorzej. Trwa remont na odcinku kilku km. Nawierzchnia frezowana, a po obu stronach budują się szerokie chodniki, już podzielone na kostkę czerwoną i szarą - zapewne tam będziemy mieli kolejną śmieszkę. W każdym razie póki co nic nie skończone, nakazów dla rowerów nie ma, ale za to droga poważnie zwężona, a ruch duży. Tak więc jechałem w towarzystwie lusterek mijających mnie na milimetry i z dużymi wstrząsami od zniszczonego asfaltu.

Zgodnie z instrukcją Poziomego przejechałem przez cały Opatówek, by na końcu znaleźć rondo z docelowym skrętem na Rzymsko. Tu dopiero mogłem odetchnąć. Gdyby nie to, że goniłem sierpniowe kilometry, zdecydowanie lepszym wyborem na wycieczkę jest dojechanie pociągiem do Opatówka i rowerowanie stamtąd. Spokojna wygodna droga, urozmaicona licznymi zakrętami. Po drodze w Szulcu mijałem intrygująco rozległe szklarnie producenta pomidorów. Przed Koźminkiem poczułem, że ta okolica to chyba zagłębie pomidorowe - znowu duże szklarnie, tym razem nawet znany mi producent - Dziubek (właściciele proszeni są o zgłoszenie się do mnie po numer konta w celu przekazania honorarium za tę reklamę).

Zaraz za Koźminkiem była tablica reklamowa, której treści dokładnie nie pamiętam, ale wydaje mi się, że było to hasło w stylu "Koźminek - kuźnia talentów kolarskich". Od razu się obejrzałem czy nie goni mnie jakiś pędzący peleton. Nie gonił. W każdym razie widać miejsce właściwe dla rowerzysty.

Następna miejscowość to Tymianek. Tutaj był kilometr mijanki - kładą nową nawierzchnię. Stałem przed mijanką. Za też, by oskrobać opony z kamyczków obtoczonych w smole...

Jadę dalej. Nie będąc wielkim fanem robienia zdjęć podczas jazdy, nie mogłem się jednak powstrzymać się od wykonania jednego na widok wyszczerzonego słomianego konia w Liskowie, postawionego z okazji dożynek.

Instalacja reklamująca dożynki 2014 w Liskowie (powiat kaliski) © SlaBo


Przed Rzymskiem zapas napojów był na wyczerpaniu. Rozglądałem się, ale w tym miejscu już nie było sklepów przy drodze.

Dojeżdżam do tamy na Jeziorsku. Tu planowałem dłuższy leniwy przystanek. Stanąłem, obejrzałem się za siebie - czarno! Za mną rozpościerały się ogromne deszczowe chmury. A wiatr gnał je w moją stronę. Postanowiłem zatem nie czekać, zwłaszcza, że dalej miałem szanse trafić na jakieś wiaty przystankowe.

Deszcz gonił, ale na początku było nieźle - droga prosto na wschód, mogłem uciekać. Tylko kilka kropel spadało. Niestety dalsza trasa skręcała na północ, więc zacząłem przegrywać. Jeszcze minąłem Niemysłów, tam m.in. stary betonowy przystanek i zaraz za nim blaszany. Przejechałem jeszcze parę metrów i deszcz zaczął gwałtownie przybierać na sile. Natychmiast zawróciłem i zakwaterowałem się pod blaszakiem. Ulewa! Ale było całkiem przyjemnie - deszcz walił uspokajająco w ulicę, ja na ławce przystanku, z głową podpartą na ramie roweru. I w ten sposób, z racji niewyspania, odpłynąłem nawet na kilka minut w objęcia Morfeusza. Padało długo. Łącznie spędziłem na przystanku chyba 20 minut.

W końcu można było ruszać, by pozbierać kałuże na plecy. W Balinie, gdzie DW473 spotyka się z DK72, kolejny w tym roku sentymentalny sklepowy przystanek. Na dawnych pętlach Sieradz - Turek - Uniejów - Zadzim - Sieradz tutaj był wodopój.

W samym Uniejowie, przed dojazdem do ronda jest chodnik rowerowy. Trudno, pojechałem, bo raz, że nie jechałem za szybko, a dwa, to na chodniku było bardziej sucho niż na jezdni.

Dalej jechałem po swoich śladach z wycieczki z 28.08. Tym razem - z wiatrem z dobrej strony - droga okazała się krótka i przyjemna.

Na rozdrożu prowadzącym na wschód do Parzęczewa i na północ do Ozorkowa rozterka co wybrać. Konsultacja z mapą - proponowana droga na Ozorków wyprowadziłaby mnie na jego północnym krańcu. Lepiej przez Parzęczew - prosto do centrum Ozorkowa. W Parzęczewie waham się czy jednak nie jechać już do Łodzi. Wybieram dobijanie km. W Ozorkowie trochę się pogubiłem. Dopiero znajoma z wyglądu stacja benzynowa uświadomiła mi, że zaczynam opuszczać miasto całkowicie nie tam gdzie powinienem.

Obieram cel na Modlną. Na rondzie odbijającym na Modlną chwila medytacji nad mapą. Pomijając niknące siły, robiło się ciemno i chłodno. Jednak jadę. W Modlnej liczyłem na sklep, ale okazał się być już zamknięty. Jadę dalej do skrzyżowania z trasą Piątek - Zgierz. Znowu się zastanawiam - czy kontynuować prawie pod sam Stryków, aż do Anielina Swędowskiego czy skrócić. Jechać stąd prosto do Zgierza byłoby nieciekawie. Ciemnawo, ruch duży. Skracam, ale dla spokojniejszej jazdy decyduję się dojechać do Białej trochę naokoło - przez Wolę Branicką. Stamtąd już dość typowo w kierunku Szczawina i przed nim skrótem prosto do Zgierza przez Szczawińską.

Skrót zaczyna się kilkudziesięcioma metrami piasku, który znowu pokonał wąskie i gładkie opony. Zszedłem z roweru, chwila oddechu, trochę wody, podnoszę głowę, a tu 15 m ode mnie uważnie przygląda mi się sarna. Moje ruchy jej nie płoszyły. Miałem ochotę zrobić zdjęcie, ale źle zabrałem się do wyjmowania telefonu - uchwyt plastikowy ma silną sprężynę. Po wyciągnięciu więc telefonu uchwyt strzelił i to niestety spłoszyło ciekawskiego.

W Zgierzu chyba oszczędzają prąd. Na Szczawińskiej kompletnie ciemno, choć już po drodze w Dąbrówce Mariance latarnie były włączone. Światło dopiero w ścisłym centrum. Na 1 Maja już po utrudnieniach - nie ma już zamkniętego fragmentu na wysokości placu Kilińskiego.

Końcówka po prawie otworzonej drodze rowerowej wzdłuż Zgierskiej. Miałem déjà vu, że już ktoś ogłaszał jej premierę, ale musiało mi się wydawać. Część oznakowania zakryta folią. Ale widać też zmiany na lepsze - najwyraźniej jednak zdecydowano się zadbać o ciągłość przejazdu, domalowując przejazdy nawet na skrzyżowaniu, gdzie nawierzchnia nagle zmienia się przed przecznicą w chodnik. Przejazd przez Pojezierską też jeszcze dojrzewa, ale zapowiada się, że będzie w miarę OK.

Łódzka Masa Krytyczna, sierpień 2014

Piątek, 29 sierpnia 2014 · Komentarze(0)


To się wybrałem, bo zwiedzanie Trasy Górna, która w poniedziałek ma być oddana do ruchu, kusiło. Rowerzyści zajęli cały wiadukt nad Rzgowską. Moja imitacja aparatu w telefonie robi fotki w jakości wyłącznie poglądowej, więc wyglądają jak wyglądają.






Łódź - Aleksandrów Ł. - Parzęczew - Uniejów - Spycimierz - Warta - Szadek - Łódź

Czwartek, 28 sierpnia 2014 · Komentarze(0)
Kategoria > 150 km


Lepiej dmuchać na zimne, więc koła dopompowałem i tym razem wieczorem, dzień przed wycieczką, by na drugi dzień już widzieć czy wszystko z nimi w porządku. Wynik testu był jednak natychmiastowy. Po dompowaniu tyłu, zakręcam Prestę - syczy. Odkręcam - przestaje. Zakręcam znowu - syczy. Co do...? To przecież ma działać (prawie) dokładnie odwrotnie! Godzina późna, postanowiłem odłożyć wymianę dętki do rana. Przy tej okazji z rana małe czyszczenie napędu. W końcu biorę się za detkę. W zapasie tylko jedna, spod siodła. Wymienię - myślę - a zaraz na początku podjadę do któregoś rowerowego po nowy zapas. Szybkie zmiana, pompuję, nominalne 8 bar na liczniku i... aż mnie boli ucho na wspomnienie. Bo jeszcze tak jakoś zdolnie się nachyliłem, że po eksplozji dętki jednostronnie byłem ogłuszony.

I klops. Dzień upływa, ja muszę pieszo zasuwać po dętki, a rowerowy nie tak całkiem pod nosem. Kupiłem od razu 3, by dać sobie jakąś szansę. Nowych niespodzianek na szczęście nie było. Skutkiem wizyty w jednym sklepie, w którym dętek wprawdzie nie mieli, ale powiedzieli, że mogą mi docentrować koło od ręki na rowerze, podkusiło mnie by jeszcze tam podjechać. To był zły wybór. Serwisant się nie spieszył, a mój rower wystawił na ciężkie próby, opierając go w nierowerowych pozycjach, pionowo na kierownicy, na podłodze, mimo że uchwyt pod ręką był. Patrzyłem z bólem serca, czas leciał. Jedyna zaleta poniekąd to to, że zauważył, że mam poluzowane stery, czego wcześniej nie spostrzegłem. Dokręcił.

Tradycyjnie więc wycieczka zaczęła się zdecydowanie później niż powinna.

Przy przejeździe nad A2 w Parzęczewie coś nieprzyjemnie strzeliło w rowerze. Stanąłem w centrum wsi, popatrzyłem, ale nic nie zauważyłem. Na drugi dzień okazało się, że to końcówka szprychy od strony piasty w świeżo centrowanym kole.

Co do samej jazdy, to od Parzęczewa do Uniejowa był dramat zmagań z wiatrem. Zdecydowanie mocniej wiało niż zapowiadali. Z każdym kilometrem miałem coraz bardziej dość. Uniejów wydawał się nie mieć zamiaru nastać nigdy. W końcu jednak dotarłem. Podjechałem zobaczyć teren rozsławianych przez łódzką telewizję term. Nie zostałem porażony zachwytem. A zaraz dalej odbicie na Spycimierz, koniec bezpośredniej walki w wiatrem. Mojej radości nie było końca. Wreszcie mogłem jechać!

Spycimierz też jest słynny w lokalnych mediach, bo tam w Boże Ciało mieszkańcy tworzą całkiem imponujące dywany kwiatowe. W centrum wsi zawieszone są zdjęcia dużego formatu, uwieczniające te dzieła. Tutaj też zaliczam wizytę w sklepie.

Z okolic tamy kontaktuję się z MS z pytaniem czy by trochę się nie przejechał wspólnie, skoro będę przejeżdżał mu pod domem.

W Proboszczowicach kolejny sklep. Pod niego dojeżdża MS i razem jedziemy do Rossoszycy. Tutaj tempo wzrosło, siłą rzeczy, czego dalej żałowałem.

Ściemniać zaczęło się od Szadku. Ciemno zupełnie chyba przed Lutomierskiem. Ciemno, chłodno, sił brak. Postanowiłem jechać prosto do Łodzi, czego generalnie na tym odcinku unikam. Z racji unikania odzwyczaiłem się od trasy i wstępnie zapomniałem o istnieniu Konsantynowa. Jakoś tak wydawało mi się, że już zaraz za tą wąską pagórkowatą drogą z torami tramwajowymi za Lutomierskiem znajdę się w Łodzi. To się rozczarowałem. Przypomniałem sobie oczywiście czemu tędy nie jeżdżę. Warunki nie dla rowerzysty.

W końcu dotarłem do Łodzi, tam już kontynuowałem jazdę najbardziej prosto jak się da. Po drodze zostałem jeszcze zrugany przez kierowcę. Poniekąd słusznie, jeśli trzymać się litery przepisów. Krótka wymiana zdań: - Drogi rowerowej nie masz? - Nie mam! - No właśnie widzę!

Jak już odjechał, to zauważyłem, że jednak mam. Wcześniej się nie zorientowałem. A jego pytanie wrażenia na mnie nie zrobiło, bo te padają niezależnie czy ona jest czy jej nie ma. Cóż, przyzwyczajenie do tego, że kierowcy zawsze mają problem z rowerem. Z drugiej strony przy tak pustej jezdni w nocy robić awanturę, że rowerzysta z niej korzysta. Ech!

Łódź - Łask - Widawa - Wieluń - Walichnowy - S8 - Sieradz

Sobota, 23 sierpnia 2014 · Komentarze(0)
Kategoria > 150 km


W piątkowy wieczór usiadłem do planowania weekendowego roweru. W sobotę miało być ładnie, w niedzielę trochę rano popadać i cały dzień zimno, ale wydawało się, że jazda będzie możliwa

Tym razem postanowiłem pojechać w rodzinne strony, do Sieradza. Pozostawało pytanie którędy. Narysowałem kilka wariantów do wyboru na dojazd lub powrót. Jeżdżąc kursorem po mapie pomyślałem m.in., że przecież sezon nie trwa wiecznie, a ja wciąż nie zwiedziłem budowy S8 na odcinku Sieradz - Walichnowy, który ma być oddany do ruchu podobno jeszcze w tym roku. Z tego powstał najdłuższy potencjalny plan, którego niniejszy wpis jest realizacją. Było i krócej, a także wariant północny, przez Uniejów. W końcu dwa dni.

Po niezbyt wczesnej sobotniej pobudce przejrzałem świeże aktualizacje prognoz pogody. Gorzej. Niedziela się zepsuła. Miało padać cały dzień. To ułatwiło wybór - trzeba było chociaż w pełni sobotę wykorzystać. Jeszcze tylko szybkie śniadanie w fast-foodzie popite kawą i można się szykować.

Wyruszam za późno. W 900-mililitrowym bidonie Oshee i dodatkowo jego butelka 750 ml. A ponieważ musiałem zabrać bagaż do Sieradza, do dodatkowego umartwiania się na plecy biorę plecak.

Wakacyjne pogody dotychczas były łaskawe co najmniej pod jednym względem - wiatru. Nie wiem czy podczas którejkolwiek wycieczki przeszkadzał mi jakoś szczególnie. I z tego wszystkiego zapomniałem już jak bardzo może wiać i jak niezmiernie może to utrudniać jazdę. Przestałem więc zwracać na prognozach uwagę na siłę i kierunek wiatru. To był błąd. Od początku wycieczki wiatr w mordę, dmuchający całkiem porządnie. Ale w końcu pod wiatr była tylko pierwsza część trasy. Pierwsze jej 116 km...

Wzdłuż Mickiewicza wciąż utrudnienia dla rowerzystów. Formalnie droga rowerowa między Wólczańską a Żeromskiego jest zlikwidowana. Nawet jest sugestia objazdu. Rowerzyści jednak nie wyglądali na przekonanych.

W Górce Pabianickiej zmiany w ruchu - enigmatyczny drogowskaz "Objazd" sugerował skręt do Szynkielewa III, a zaraz za nim postawiony był znak droga bez przejazdu. Postanawiam jechać mimo to prosto. I nie wiem o co ten szum - metr zdartego asfaltu na samym skrzyżowaniu, robotnicy finalizujący jakiś remont, ale wszystko wyglądało na przejezdne, a i samochody jeździły tamtędy bez wahania.

Przejazd przez drogę gruntową w Lesie Pobłociszewskim tradycyjnie błotnisty i mokry. Nawet trochę bardziej niż zazwyczaj. Tu jadę wolno, ale i tak udaje mi się kilka kropel błota wciągnąć na ramę i buty.

W Sięganowie postęp prac - już oddano do ruchu wiadukt prowadzący nad budującą się S8.

Docieram do Pruszkowa. Na liczniku 45 km, a w nogach za sprawą wiatru cierpienie jak po 145. Robię przystanek w sklepie obok OSP. Sentymentalny wręcz, bo w czasach sprzed bikestats często popełniałem wycieczki Sieradz - Burzenin - Widawa - Łask - Sieradz i był on wtedy moim stałym przystankiem. Snickers na miejscu. Bidon, który już zdołałem opróżnić z izotonika, napełniam wodą.

Przed kontynuacją podróży, niepewny dalszych sił sprawdzam ile pozostało do Widawy, gdzie będę musiał podjąć decyzję czy realizować planowaną wycieczkę czy może jechać prosto do Sieradza przez Burzenin. 16 km - dobrze, dam radę.

W Widawie na rozdrożu tras na Wieluń i na na Burzenin biję się z myślami. Nogi bolą, dopiero 62 km za pasem, a w perspektywie jeszcze koło stu. I nadal pod wiatr! A na horyzoncie w kierunku Wielunia dłuższy podjazd. Do Sieradza przez Burzenin byłoby trochę pagórków, ale już tylko 25 km i z wiatrem. Mijam skrzyżowanie nie skręcając do Burzenina, bez pedałowania i jeszcze chwilę się waham czy nie zawrócić. Jednakże skoro niedziela ma być nierowerowa, szkoda byłoby kończyć przedwcześnie wyjazd. I nie wiadomo kiedy znowu porwałbym się na tę trasę od początku. Wygrywa chęć wykorzystania soboty w pełni. Jadę dalej.

Tą drogą jadę pierwszy raz. Dobra nawierzchnia, choć pogarsza się w miarę zbliżania do Wielunia. Dłuższe, dość łagodne podjazdy. Drugi przystanek zaliczam po 92 km w sklepie w Masłowicach. Butelka Powerade na miejscu, przegryziona Snickersem. Woda do bidonu, reszta butelki 1.5l do plecaka - na S8 sklepów nie będzie.

3 km dalej docieram do krajowej ósemki. Zaczyna się gorzej. Bez pobocza, a póki nie oddadzą S8, tutaj pędzi cały ruch Warszawa - Wrocław. Pobocze jednak pojawia się szybko, tuż za znakiem początku Wielunia. Przez miasto warunki drogowe mieszane. To szerzej, to węziej, ale bez spięć z kierowcami. Większy ruch z naprzeciwka, na moim pasie dość spokojnie.

Za Wieluniem Dąbrowa. Wita mnie znak zakazu ruchu rowerów i sprezentowany rowerzystom chodnik. Typ podobny do tego łączącego Zduńską z Sieradzem. Kostka fazowana. Natura już wygrywa, kępki trawy ją pokrzywiły. Ale wciąż pod wiatr, nie pędzę, pal licho - mogę i po chodniku. Jedno jest jednak zrobione dobrze. Nie ma ciągłych skoczni jak pod Zduńską - nie ma obniżeń w bramach. To zdecydowanie ułatwia.

Chodnik rowerowy kończy się przed przejazdem kolejowym. Za przejazdem 500 m węższego odcinka, bez pobocza. Dalej pobocze komfortowe. Wkrótce jadę przez cały szereg wsi o nazwie Biała - Biała Rządowa, Biała Parcela, Biała Pierwsza - a drogowskazy prowadzą do innych okolicznych Białych. Białe mają kiepską nawierzchnię, na kilku odcinkach sfrezowana, więc jakieś poprawki się szykują.

W końcu Walichnowy. Skręcam na DK14. Jeszcze przed węzłem z S8 stoi zakaz ruchu rowerów. Nie rozumiem, teraz już i krajówką jechać nie wolno? A drogi rowerowej w pobliżu nie ma. Oby ten znak miał w zamierzeniu informować o stanie na S8, tylko został niefortunnie postawiony.

Tu zaczyna się szereg perypetii, których szczegóły pozostaną tajemnicą firmową. W każdym razie przy udziale wielu próśb, negocjacji, przekonywań i brania na litość moje zwiedzanie S8 posuwało się do przodu. Skutkiem wcześniejszych zmagań z wiatrem na start S8 docieram później niż liczyłem. Na plus jest to, że już kompletnie nikt nie pracuje o takich godzinach. Minusem pory były ciemności, które spowiły całkowicie okolicę na wysokości Złoczewa. Dobrze, że betonowa nawierzchnia jest jasna. Zresztą przy braku jakiegokolwiek oświetlenia w sąsiedztwie S8 (wsie daleko) nawet moja imitacja lampki przedniej dawała widoczne światło na drodze.

Odcinek Złoczew - Sieradz wygląda na bliski ukończeniu. Znaki są, a że te mają refleksyjną powierzchnię, to mogłem nawet z ich pomocą orientować się w dystansie, oświetlając je z roweru. Dostrzegam te informujące o zjeździe Sieradz Południe. Tu jeszcze też kompletnie ciemno. Zresztą zjazd łączy się z DK14 przed oświetloną częścią miasta, także chwilę zmagam się z ciemnościami przerywanymi oślepiającym światłem reflektorów aut z naprzeciwka. Parę metrów dłuższą niż powinienem, bo latarnie między 1 Maja a Sikorskiego nie działały.

I u celu. Nawet nie zmokłem, choć straszyło. Chmura szła i kilka kropel spadło na mnie na S8. Wycieczkę najbardziej odczuło prawe kolano. Po drodze jeszcze prawe udo się odzywało, ale przeszło mu po kilkudziesięciu km.

A co do temperatury, to zaczęło się ciepło i słonecznie. 23 stopnie w cieniu, ale odczuwalna na słońcu wyraźnie wyższa. Znowu się opaliłem. Pod koniec trasy spadło do około 17.

Łódź - Kalonka - Bartolin - Stryków - Szczawin - Biała - Sokolniki-Las - Ozorków - Grotniki - Aleksandrów Ł. - Łódź

Sobota, 16 sierpnia 2014 · Komentarze(0)
Kategoria 70 - 100 km


Ryzyko deszczu było dziś wysokie - i wypełniło się. Pierwszy deszcz dopadł mnie na wjeździe do Starych Skoszewów. Postanowiłem przeczekać na przystanku autobusowym, bo to ostatnia wiata przed Strykowem. Niby przeszło. Oczywiście mokro było i tak, bo ani błotników, ani nawet stroju nadającego się na mokre warunki. Jeszcze kolejna fala nasilenia deszczu wkrótce po skręcie do Bartolina. Znowu przeczekałem, tym razem pod drzewami przy kapliczce. Potem już lepiej, deszcz tylko spod kół. W Szczawinie staję na rozdrożu i zastanawiam się - dokoła wszędzie ciemne chmury, asfalty mokre, ja mokry, w zasadzie wypadałoby jechać prosto do Łodzi. Ale nie, przecież nie mogę mieć takiego pecha, by mnie zlało kolejny raz! Obieram drogę na Białą.

Po drodze przedziera się słońce zza chmur. W Białej objawy naszych intensywnych remontów drogowych - sfrezowali nawierzchnię. Wszędzie mokro, dopiero za Ozorkowem suchy asfalt. Gdy docieram do Aleksandrowa, moja ufność w limit nieszczęść zostaje zdradzona - znowu zaczyna padać. Z tego wszystkiego niechcący wyjeżdżam na drogę prowadzącą do Rąbienia, a dopiero co kilka km wcześniej, patrząc na godzinę na zegarku, zwiastującą rychły koniec dnia, zdecydowałem wracać prosto do Łodzi względnie najkrótszą drogą. Korzystając z pomyłki przed zawróceniem znowu czekam aż deszcz sobie pójdzie, schowany pod drzewkami pod czyimś domem. Niby pada mniej, jadę dalej. Mniej padało na krótko. Kilometr dalej znowu deszcz jest uciążliwy. Mijam jakichś rowerzystów schowanych pod drzewem, ale nie, dość stałem - będę jechał. Krople uderzające w głowę i mokre okulary irytują mnie dziś bardziej niż zwykle. W Łodzi na Kaczeńcowej uznałem, że już dalej nie zdzierżę. Staję na przystanku i czekam aż sobie pójdzie.

W ten sposób, z dużą liczbą postojów, mokrymi wszystkimi częściami garderoby i zabłoconym rowerem, który dopiero co wczoraj pracowicie wymyłem, dotarłem. Ale źle nie było. I tym razem bardzo, ale to bardzo ostrożnie przejeżdżałem przez wszelkie mokre szyny!

Łódź - Kalonka - Boginia - Bartolin - Warszewice - Dobra - Klęk - Łódź (+KL)

Wtorek, 12 sierpnia 2014 · Komentarze(0)
Kategoria 40 - 70 km
Uczestnicy

Znowu zaczęło się od czekania na ruchy opadów na radarach i chmur na satelitach.  Doniesienia świadka naocznego z Radogoszcza mówiły, że pada. W końcu opad odpłynął gdzieś w kierunku Strykowa i konsekwentnie kierował się dalej na północny wschód. A mnie bardzo kusiło, by pokazać KL Kalonkę i okolice. Tak więc z założeniem, że pakujemy się w kałuże, poprowadziłem do Parku Wzniesień Łódzkich.

Trasa prawie standardowa. Przed A2 w Strykowie skręciliśmy do Sosnowca-Pieńków. Tam najpierw asfalt do końca wsi, dalej szuter, dalej jakaś kolejna polska ciekawostka drogowa - dojeżdżamy do 600 m asfaltowej drogi, z ekranami, z wymalowanymi pasami. Stanowi ona części odcinka o kształcie litery L, który łącznie ma góra 2 km i prowadzi znikąd donikąd. Asfalt nie dojeżdża do DK14 - kolejny kawałek szutru. A tam już Dobrą i Klękiem do Łagiewnik.