Wpisy archiwalne w kategorii

> 150 km

Dystans całkowity:2032.60 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:14:21
Średnia prędkość:24.84 km/h
Maksymalna prędkość:44.93 km/h
Suma podjazdów:1435 m
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:169.38 km i 7h 10m
Więcej statystyk

Łódź - Tomaszów Mazowiecki - Zalew Sulejowski - Błogie Rządowe - Sulejów - Wolbórz - Łódź

Czwartek, 11 maja 2017 · Komentarze(0)
Kategoria > 150 km
Nad zalewem Sulejowskim




Walenia głową w poprzeczkę ciąg dalszy. W niedzielę objechałem jedną okoliczną przerośniętą kałużę - zalew Jeziorsko - pedałując przez 160 km. Potem były 3 dni nierowerowej pogody i wreszcie nastał obiecujący czwartek. Miało być bez deszczu i słonecznie. W następne dni podobno też, ale kto by zaufał tak odległym wróżbom? Wziąłem więc urlop, by objechać drugą kałużę - zalew Sulejowski. Tam jeszcze nigdy wcześniej swojego koła nie postawiłem. Był to też mój najdalszy wypad na południe od Łodzi. Co prawda w swojej rowerowej historii byłem w Bełchatowie (zdaje się, że 2 razy), ale było to w ramach tras Sieradz - Sieradz.

Część trasy to znane mi drogi - do Będkowa już dojechałem. Od niego zaczęły się nowości. W tym Tomaszów Mazowiecki, który okazał się być miastem pełnym rond. Kilka kilometrów od Tomaszowa w kierunku zalewu ciągnie się asfaltowa droga rowerowa. Stan nawierzchni gorszy niż jezdni, ale i tak nią jechałem. Żeby to chociaż takie były, a nie kostkowe. I na dodatek, co warto zaznaczyć, nie było po drodze bram, przy których można by było zaprojektować uskoki. Tu minąłem też Groty Nagórzyckie.

20170511_143526

Z Jeziorskiem było prościej, bo tamte okolice znam dość dobrze. Zalew Sulejowski na mapie okazał się nie nadawać do ciasnego objazdu przy moich założeniach trzymania się asfaltu. Nie mam takiej kondycji by zmagać się z leśnymi ścieżkami czy być zmuszonym ewentualnie zawracać. W efekcie tego zalew widziałem tylko z tamy, a cała reszta objazdu to był szeroki łuk, z którego już nie dojrzałem tafli wody.

20170511_144742

20170511_144800

20170511_144839

20170511_145103

20170511_145652

Nie sprawdziłem przed wyjazdem gdzie znajdę jakiś Orlen, ale łatwo było zgadywać, biorąc poprawkę na wiejskie drogi większość wycieczki, że szanse na to są tylko w Tomaszowie bądź w Sulejowie. W Tomaszowie było za mało kilometrów za mną by myśleć o przystankach. W Sulejowie, przy Podklasztorzu, zatrzymałem się na konsultację z mapą Google. Stację znalazł nieopodal na DK12/74. Pierwotnie miałem tylko przekroczyć nią Pilicę i uciec gdzieś poza, bo już zdjęcia Google Street View pokazywały, że nie jest to jezdnia miła rowerzyście. Ale do stacji dotrzeć chciałem - jak mus to mus. Sama przeprawa przez Pilicę jest tak wąska, że TIR sapał mi ciężko na kole. Ruch był bardzo duży, w obie strony, z dużą ilością ciężarówek. Za mostem już jest umiarkowanie - ciężarówki mieszczą się obok rowerzysty na pasie z relatywnie bezpiecznym marginesem. Widok stacji wzbudził we mnie wątpliwości - stare dystrybutory i okienko kasowe. CPN. Powrót do przeszłości. Dystrybutory pozbawione nawet wciągarek do węży. Na szczęście okienko było już tylko atrapą, bo w środku znajdował się ciasny sklepik Orlenu z kawą i hot dogami.

20170511_162359

Po posiłku pooglądałem mapę, bo nie miałem ochoty ciągnąć dalej po drodze krajowej, choć byłyby to pewnie 4 km. Obok stacji miała być droga polna, ale prowadząca do ul. Południowej - ta ostatnia była częścią oryginalnego planu. Uznałem, że się przemęczę za cenę uwolnienia się od tranzytu. Dróżka była zaiste męcząca i ślizgałem się i grzązłem w piachu. Gdy już dotarłem do ul. Południowej ta okazała się też być polną. To taka zmyłka z Google Street View - tam były tylko jej skrzyżowania z okolicznymi drogami i przy samych skrzyżowaniach miała ona asfalt. Tym razem sprawdzałem też OpenStreetMap, ale tam gdy droga jest oznakowana jako polna, to z reguły polna jest, natomiast gdy jest ona białą cienką kreską, to nic to nie mówi o jej nawierzchni. Stan ul. Południowej na szczęście był dużo lepszy i jechało się znośnie. Jestem ją w stanie zaakceptować jako potencjalny objazd DK12. Opcjonalnie można dojechać z Sulejowa do Łęczna, ale to już zakrawałoby na przesadę.

Na krótkim odcinku DK w Przygłowie była do dyspozycji droga dla rowerów.

Za Babami odczułem boleśnie nasilenie się wiatru z niekorzystnego kierunku i musiałem zaparkować się na poboczu i chwilę odpocząć. Plan zakładał przejazd przez Tychów, ale to była kolejna droga, której formy nie byłem pewien na podstawie map, więc uznałem, że już nie będę kombinował i pojadę do znanego mi Czarnocina. Los, a raczej drogowcy, zdecydowali inaczej. Droga do Czarnocina zamknięta, objazd przez Tychów. Ten był na szczęście asfaltowy.

Od Tuszyna już lżej, przynajmniej psychicznie, bo drogi znane, więc czułem, że już prawie jestem w domu.

Zestaw baterii pozwolił nagrać prawie całą wycieczkę - ostatnia padła na al. Bartoszewskiego w Łodzi.

Zdjęcia na mapie

Łódź - Puczniew - Kałów - Księże Młyny - tama na Jeziorsku - Warta - Szadek - Wrzeszczewice - Ludowinka - Łódź

Niedziela, 7 maja 2017 · Komentarze(0)
Kategoria > 150 km
Obstawa kolarska KS Społem Łódź




Ponieważ zaliczyłem już pierwszy tysiąc przebiegu w tym roku i pierwszą wycieczka 100 km, to idąc za ciosem, postanowiłem dorzucić pierwsze 150 km. Dodatkową (albo podstawową) motywacją była korporacyjna 4-miesięczna rywalizacja na rowerowe kilometry.

W Kazimierzu mijała mnie niewielka ustawka.

bandit_20170507_123509.608000

Chciałem wciąż zaklinać wiosnę i nie dosyć, że próbowałem wytrzymać w samym polarze, to jeszcze uznałem, że nie ma co szortów zakładać na długie spodnie, bo przecież tak grubo ubrany to jeździłem zimą. Wytrzymałem niewiele ponad 30 km i w Puczniewie założyłem kurtkę. Szortów niestety nie miałem nigdzie przytroczonych do roweru.

Już dawniej wrzuciłem podobne ujęcie z Góry Bałdrzychowskiej, ale nieodmiennie mnie ten widok ujmuje.

20170507_135443

Alarmowali ostatnimi dniami w telewizji o wysokich stanach wód i zagrożeniu powodziowym. Rzeczywiście stan Neru był wysoki.

20170507_140344

Dzięki temu Mała Elektrownia Wodna Bałdrzychów pracowała intensywnie.



Popełniłem błąd już na etapie planowania trasy. Ponieważ w okolicach Jeziorska jest znaczący niedobór zdjęć Google Street View, wybierałem drogi na mapie trochę w ciemno. A z pośpiechu nie zweryfikowałem ich na OpenStreetMap, gdzie dowiedziałbym się, że w Antoninie asfalt się skończy i czeka mnie las.

bandit_20170507_144129.906000

Było mokro po deszczach.

bandit_20170507_144134.871000

Kawałek dalej zauważyłem, że mój kierunek jazdy rozmija się z planem i zdecydowałem się skorygować. Niestety. Zrobiło się jeszcze gorzej. A mogłem już dociągnąć do najbliższego asfaltu tą umiarkowaną drogą leśną.

bandit_20170507_144539.190000

A potem piach, na którym ślizgałem się męcząco i zatrzymał mnie raz lub dwa.

bandit_20170507_144907.720000

Warta wypływająca z tamy. Też dużo jej.

20170507_153207

Przy pochmurnej pogodzie zalew wyglądał ponuro.

20170507_153456

Most na Warcie w Warcie. Jak doniosły mi niedawno Łódzkie Wiadomości Dnia, most ma być wymieniony na nowy. Po prawo więc wyrasta przeprawa tymczasowa.

20170507_164456

Na wjeździe do Sikucina wyprzedził mnie bardzo adekwatny do okazji samochód. Napis z tyłu głosi "Uwaga! Trening kolarski.". Samochód należał do klubu sportowego "Społem" z Łodzi. Jedynie nie wiem czemu mnie wyprzedził zamiast asekurować z tyłu aż do celu.

bandit_20170507_174116.531000

Postój regeneracyjny zrobiłem dopiero na stacji benzynowej Orlen w Szadku. Bo kawa i hot-dog. Ale było to trochę za daleko, ledwo się doczołgałem. Obsługiwały mnie za to bardzo uprzejme panie, które zainteresowały się rowerem i wypytywały o wycieczkę. Pozdrawiam!

Za Wrzeszczewicami kolejny błąd owocujący zgubieniem asfaltu. Ale tym razem jechałem już na pamięć i pamięć zawiodła. Źle skręciłem i znowu grzązłem.

bandit_20170507_190718.904000

Część filmu jest mało wyraźna, bo obiektyw był zapadany. Tym bardziej mogę wspominać, bo przez okulary widziałem tyle samo. Albo i mniej. Ale padało głównie tylko na ostatnich kilometrach. Ostatnich 50 km...

bandit_20170507_191804.935000

Teraz mam już 3 baterie do kamery. To pozwoliło nagrać prawie całą trasę. Pierwsza bateria padła akurat gdy czekałem na zamkniętych rogatkach w Bałdrzychowie. Druga tuż przed Rossoszycą. Była nadzieja, że na ostatniej dociągnę do powitalnej tabliczki Łódź za Gorzewem, ale niestety coś mi się przykleiło do koła, hałasowało i trzy razy stawałem nie mogąc zidentyfikować, bo i było już po zachodzie, więc słabo widziałem. A ostatnie co mi się marzyło na ostatnich kilometrach w tym zimnie, deszczu i ciemnościach, to przymusowa wymiana dętki. Ostatecznie losowe drapanie po oponie pomogło. Ale skutkiem tego kamera przestała nagrywać kilometr przed wjazdem do miasta.

Co do planu trasy, to znakomitą jej większość już znałem. Zmiana podyktowana byłą chęcią ominięcia dróg wojewódzkich przy dojeździe do tamy. Ale tradycyjnie chciałem się trzymać dróg utwardzonych. Nie wyszło, a szkoda, bo Antonina wita najpierw bardzo ładnym asfaltem. Nie mniej jednak jak ktoś chce odpocząć od ruchu, to trzymając się szerszej drogi w lesie da radę i kolarką. Nowy odcinek to ten od wyjazdu z Bałdrzychowa przez Niemysłów i Księże Młyny do tamy.

Jak już wspomniałem, było zimno. I wilgotno od początku, bo minimalnie kropiło już gdy opuszczałem Łódź. A za Szadkiem już regularny opad. Wiatr był zachodni, więc optymalnie, bo drugą połowę miałem już z wiatrem.

Zdjęcia na mapie

Łódź - Kalonka - Dmosin - Łyszkowice - Nieborów - Błonie - Babcie Nowe - Warszawa

Sobota, 24 września 2016 · Komentarze(4)
Kategoria > 150 km
U granic Warszawy


Mój pierwszy raz. Rowerem, się znaczy, do Warszawy.

O odwiedzeniu stolicy na dwóch kółkach myślałem co sezon od wielu lat, ale nigdy wcześniej myśli te nie przerodziły się w czyn. Wschód był mi nieznany, a spojrzenie na Google Street View na możliwe drogi dojazdowe do Warszawy zawsze mnie czymś zniechęcało. W piątek w zeszłym tygodniu poczułem silną chęć, by wreszcie dojechać do tego politycznego centrum kraju. Nawet już miałem na oku jakąś sensowną trasę. Zapowiadany wschodni wiatr zrewidował moje zamiary. Nie miałem chęci jechać 150 km z wiatrem w twarz. W efekcie zeszła sobota skończyła się pętlą przez przez wschodnie i północne sąsiedztwo Łodzi, a zamiast do politycznego centrum, pojechałem do centrum geometrycznego. Pętla ta liczyła sobie 120 km, co było wówczas najdłuższym moim wyjazdem w sezonie i pozwoliło mi się upewnić, że 150 też dam radę.

Przyszedł kolejny piątek i wrócił sen o Warszawie (że pozwolę sobie przywołać Niemena). Rower miał już nową kasetę i nowy łańcuch. Co prawda niesprawną środkową koronkę mechanizmu korbowego, ale ostatecznie mogłem jej nie używać. Usiadłem więc do mapy Google i ich Street View i począłem planować. Początek przez już znaną mi drogę przez Park Wzniesień i Dmosin do Trzcianki. A dalej kursorem po mapie szukałem jak najbardziej spokojnych dróg (asfaltowych oczywiście), które nie podniosłyby przesadnie dystansu. Drugą kwestią była sama Warszawa. Obce miasto, nierozpoznane pod względem natężenia ruchu, a trzeba było dostać się do centrum. Tu pomocna była mapa stołecznych dróg rowerowych. Przewaga nad Open Street Map jest taka, że niezależnie od powiększenia, wyraźnie je na niej widać. Padło na wjazd ul. Górczewską, wzdłuż której wg mapy miała przebiegać droga rowerowa począwszy już od granic miasta. Powrót koleją, w związku z czym plan prowadził na dworzec Warszawa Wschodnia. Bo tam pociągi, które były w obrębie mojego zainteresowania zaczynają swój bieg, więc obstawiałem, że to zdecydowanie bezpieczniejsza opcja (pod względem dostępności miejsc) na wsiadanie z rowerem niż Warszawa Centralna.

Było późno, więc nie miałem już czasu by dokładnie narysować trasę - zwłaszcza ten odcinek po drogach rowerowych w stolicy - na podłożu OSM. Drogę przeciągnąłem w miarę na szybko w Google Maps. Link z trasą z Google do .gpx można łatwo skonwertować z pomocą narzędzia na stronie GPS Visualizer.

Dzień zacząłem od zaspania. Biłem się więc z myślami czy w ogóle warto jechać. Gdybym nie zdążył na ŁKA po 19, to zostawał TLK po 22, ale nie wiadomo jak w nim z szansami na przewiezienie roweru (na myśl przychodzą mi te wagony z wąskimi drzwiami i wąskimi korytarzykami). A i to byłby mniejszy problem niż w zimnie i ciemnościach dojeżdżać do celu. Rozważałem też czy nie przełożyć Warszawy na niedzielę. Zjadłem śniadanie, policzyłem godziny, popatrzyłem jeszcze raz na rozkłady jazdy pociągów (w tym na ich stacje pośrednie, by móc w razie czego przerwać trasę). Za oknem świeciło słońce, co zadziałało motywująco. Zdecydowałem się wyruszyć.

Zawsze niezwykle cieszy mnie rozpoczynanie dłuższych wyjazdów od wspinaczki na Stokach (wzdłuż Janosika) i Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich. Ledwo się z domu ruszę, a tu już pierwsze zmęczenie i tylko kilka procent trasy za mną.

Gdzieś po drodze do Dmosina, nie pamiętam gdzie dokładnie, na obszarze z gęstszą zabudową - może to był Szczecin - trafiłem na duże nagromadzenie biegających wolno psów większych gabarytów, w tym jakichś mieszańców owczarka niemieckiego. Szczęśliwie żadne nie okazały się być agresywne, ale i tak jechałem z duszą na ramieniu i gazem w dłoni.

Za Trzcianką rozpocząłem oznaczanie nowych dla tego sezonu dróg - poprzednio jechałem stąd dalej prosto do Chlebowa, a tym razem skręciłem na północ w kierunku Łyszkowic, na DW704. Jak sprawdziłem na blogu, jechałem już nią podczas wycieczki do Łowicza w 2014. Nawierzchnia bez zarzutu, ruch prawie żaden.

Za Łyszkowicami zaczęły się jezdnie, na których nigdy wcześniej mnie nie było. Miejscowość opuściłem odnogą prowadzącą do Skierniewic. Tutaj też jest spokojnie i jest świetny asfalt. A do tego ładnie.

20160924_125907

W Bełchowie zrobiłem przystanek w sklepie obok tamtejszego kościoła. Tu też wjechałem na jedyny w planie wycieczki odcinek drogi krajowej - nr 70. Miało to być jakieś 6 km. Tak jak się spodziewałem, ruch na niej był zdecydowanie większy. Pierwszy fragment był dość szeroki, dobrej jakości, ale bez pobocza. Pobocze zaczyna się krótko przed autostradą. I tu właśnie, gdzie przecież wszystko tak dobrze się zapowiadało, taką mi GDDKiA zafundowała niespodziankę, że aż z wrażenia nie zrobiłem własnego zdjęcia. Posłużę się więc zdjęciem z samochodu Google.

streetview

Warto się rozejrzeć po panoramie tego punktu. Tak oto wjechałem bez żadnych wcześniejszych zakazów na drogę, by nagle, pośrodku niczego, gdzie nie mam żadnej alternatywy, trafić na zakaz ruchu rowerów! I jak tu posądzać drogowych decydentów o jakąkolwiek inteligencję? Tu nie ma skrzyżowania. Na chodniku nie ma też drogi rowerowej ani nawet zezwolenia na ruch rowerów. A nawet gdyby były, to i chodnik prowadzi donikąd. Stanąłem bowiem na widocznym skrawku trawnika i popatrzyłem na Open Street Map, by zdecydować co dalej.

dk70_osm

Miejsce, gdzie jest zakaz, to to na południowym skrawku wycinka mapy, gdzie jest kikut drogi na wschodzie niełączącej się z DK70. Chodnik prowadzi właśnie do niego. Jedyny przejazd na drugą stronę autostrady przebiega przez zakaz. Pozostało mi więc jechać mimo niego. Za autostradą wyprzedziła mnie policja, ignorując mnie, ale nie zwróciłem uwagi czy to była "drogówka". Już po wycieczce jeszcze raz obejrzałem mapy i zdjęcia GSV. Znalazłem ciekawostki.

Wschodni dojazd do ronda.



Widok z ostatniego skrzyżowania przed przejazdem przez autostradę jadąc z północy na południe.



Ciekawe jaki znak kryje się pod czarnymi foliami! Na skrzyżowaniu widocznym powyżej zrobiłem już własnoręcznie zdjęcie zakazu, ale w kierunku północnym. W każdym razie różnica względem wcześniejszego znaku od strony Bełchowa jest taka, że tu jakieś skrzyżowanie jest, a na zdjęciu widać równoległe do DK komfortowe asfalty, na które można tym skrzyżowaniem zjechać/wjechać na krajówkę, więc tu uczyniłem zakazowi zadość.

20160924_133528

Nie zdziwiłbym się gdyby folie zakrywały właśnie zakaz ruchu rowerów i były założone skutkiem jakiegoś chwilowego przebłysku w głowie pracownika GDDKiA, który jednak nie doczekał się pełnej realizacji. Do tej pory zawsze gdy widywałem na publicznych drogach nie będących drogą ekspresową lub autostradą zakaz ruchu rowerów, wzdłuż nich przebiegała jakaś droga dopuszczająca ich ruch. Czy naprawdę jest aż tak źle, że można w majestacie prawa całkowicie pozbawić rowerzystę możliwości przejazdu? Powinienem się teleportować?

2 km dalej skręciłem do Nieborowa. Mimo że jest to droga powiatowa, do samego Nieborowa ruch samochodów jest zauważalny, najpewniej przez znajdujący się tam park z zabytkowym pałacem. Do kasy biletowej pałacu stała długa kolejka, a długi odcinek jezdni zajmowały zaparkowane auta turystów. Z autobusu wysiadła wycieczka o azjatyckich rysach. Najwyraźniej Nieborów ma wzięcie. Tuż za pałacem przy drodze odbijającej na południe stoi tablica informująca o wjeździe do Bolimowskiego Parku Krajobrazowego. Przypomniał mi się czytany niedawno opis wycieczki Pixona do tego parku i poczułem lekką tęsknotę do lasu. Może kiedyś, w jakimś szalonym porywie, wybiorę się i tam.

Za Nieborowem ruch zniknął. W Bolimowie postraszyły mnie tablice o przebudowie DW705, którą miałem przejechać, ale prace odbywały się przy poboczach bez blokowania przejazdu. A dalej jechałem prosto i prosto i prosto... o rany jak monotonnie prosto. I tak 15 km.

Szymanów. Mała wioska pośrodku niczego, przez którą prawie żaden samochód nie jeździ. Ale niestety fundusze unijne się znalazły. I tak oto na wsi mamy kostkową śmieszkę rowerową zarastającą trawą.

20160924_144912

Zainteresowany zaznaczonym na mapie klasztorem na światłach skręciłem w prawo, zamiast zgodnie z planem jechać (znowu) prosto. Miało to dodatkową zaletę - za skrętem nie było rowerowego chodnika. Klasztoru nie sfotografowałem. Zamiast niego jest kościół.

20160924_145348

Za kościołem był kolejny chodnik rowerowy, ale nawet nie zauważyłem go wystarczająco wcześnie, by wziąć pod uwagę. Zresztą, jak już pisałem, tam nic nie jeździ. Skręciłem na wschód i znowu było prosto. Z lekkim zniecierpliwieniem zerkałem na wyświetlony plan na telefonie wypatrując następnych zakrętów. W Bieniewicach zrobiłem drugi postój w sklepie. Z nich wjechałem do Błoni, gdzie miałem chwilę drogowego urozmaicenia.

Potem było znowu prosto. Jedynym urozmaiceniem był wyprzedzający mnie żwawo rowerzysta na MTB gdzieś w Rokitnie-Majątku. Pocieszam się tym, że na pewno miał mniej kilometrów w nogach niż ja.

Przez Józefów mój plan prowadził po osiedlach i drodze wewnętrznej, aczkolwiek wszystko było wcześniej zweryfikowane na Google Street View. Okazało się, że nie tak bardzo dokładnie, bo na jezdni prowadzącej przy samych torach trafiłem na z odcinek płyt betonowych, ale był on bardzo krótki, a i płyty były w dobrym stanie.

Zaciekawił mnie wyróżniający się w krajobrazie nasyp, wyraźnie widoczny z drogi. Powycieczkowe śledztwo na zdjęciach lotniczych i w wyszukiwarce wykazało, że jest to Góra Żbikowska - wygaszane (popularne ostatnio w mediach słowo) wysypisko odpadów w Pruszkowie.

20160924_162319

Drogą nad torami osiągnąłem Ożarów Mazowiecki, gdzie zgodnie z planem rozpocząłem przemieszczanie się zygzakiem na północ, by wjechać do Warszawy wspomnianą na początku ulicą Górczewską.

Pierwszy chodnik rowerowy zaskoczył mnie już na spokojnej jezdni w Kaputach. Zaczyna się na wysokości tamtejszego terenu rekreacyjnego należącego do Klubu Sportowego Ożarowianka. Był po "niewłaściwej" stronie jezdni, ale skoro już byłem w obcym województwie, to zjechałem. Przy samej drodze stały tory łucznicze w czynnym użyciu. Szczęśliwie żaden łucznik nie miał syndromu wysokiej niechęci do rowerzystów. Nieco w oddali słychać było głośne kibicowanie, ale nie dojrzałem jakie to były zawody. A znów przy chodniku, ale po wschodniej stronie terenu, trwała biesiada przy polowym stole. Klimatycznie.

Co do strony jezdni przy której się znajdował się CPR, to po kilkudziesięciu metrach trzeba było ją zmieniać. A, kostka była niefazowana, więc nie tak najgorzej. Do najbliższego ronda, w Strzykułach, została konsekwentnie już po jednej stronie. Za rondem już bez nakazów dla rowerów. Na kolejnym rondzie znowu skręcałem na północ - do Babic Nowych. Z tej drogi można już dostrzec centrum Warszawy.

20160924_164647

W Babicach Nowych miałem wjechać na DW580. Z oddali już widziałem, że choć wojewódzka, a w okolicy drogi krajowe i autostrada, to jednak ruch adekwatny do stolicy. Było tam wąsko, więc nawet ucieszyłem się, że jest tu CPR. Choć tu zdecydowanie można narzekać na stan. Kostka fazowana i fascynujący pomysł wykonania linii wyjazdu z bram, które były tam co paręnaście metrów, w postaci krawężników. A z rowerzystami z naprzeciwka trzeba się mijać wahadłowo miejscami, bo między słupami latarni a płotami zmieści się jedna tylko długość rowerowej kierownicy. CPR urywa się niespodziewanie przy przejeździe nad S7/S8. Lekko zdezorientowany przespacerowałem przez pasy i chodnik, choć po przeciwnej stronie jezdni widziałem lokalnych rowerzystów śmiało przez pasy jadących. Za wiaduktem zjechałem na jezdnię, ale nie na długo. Osiągnąłem Warszawę i obiecywaną przez mapę od jej granicy (dosłownie!) drogę rowerową.

20160924_170403

Ten ładny asfalt to tylko tak na sam początek. Potem było biednie i w kostkę. Za to cel był wyraźnie widoczny.

20160924_171544

Centrum było coraz bliżej. Przy okazji jakże typowy brak przejazdu w ciągu drogi rowerowej. Chwilę po zdjęciu czekała już większa grupka rowerzystów po obu stronach, a na zielonym wszyscy bez zmrużenia powieki pojechali po pasach. Nie wyłamywałem się. Zresztą zauważyłem, że tam gdzie dróg rowerowych nie ma, rowerzystów nie brakuje na chodnikach.

20160924_173354

Google najwyraźniej postanowiło mnie przechytrzyć gdy przeciągałem punkty na mapie do stworzenia planu i poprowadziło drogę nie tam, gdzie miało. Przy ulicy gdzie obrazek na telefonie kazał mi skręcić na południe nie było żadnej drogi dla rowerów. Fortunnie Warszawie przyglądałem się uważniej i zapamiętałem, że to nie wzdłuż Elekcyjnej, przed którą stałem, a wzdłuż al. Prymasa Tysiąclecia miałem jechać. Dalej, tuż za skrzyżowaniem tej ostatniej z Kasprzaka, gdzie znowu skręcałem na wschód, nie dostrzegłem oznakowania CPR na dość wąskim chodniku i wymijając pieszych nie byłem pewien czy powinienem tędy jechać rowerem. Na Google Street View znak stoi. Albo przeoczyłem albo zniknął. Od następnego skrzyżowania były już osobne pasy dla pieszych i rowerów i tak chyba do samego centrum.

W końcu dotarłem do widzianego już przed Babicami Nowymi Warsaw Spire.

20160924_173928

Nie mogłem nie zjechać pod Pałac Kultury i Nauki. Po obu stronach jezdni od strony Sali Kongresowej są wyznaczone pasy rowerowe.

20160924_174709

Nieprzygotowany do zwiedzania i nie mając za grosz orientacji w stolicy odszukałem Pałac Prezydencki (pierwsze skojarzenie ze starym miastem jakie przyszło mi na myśl) na mapie. Okazało się, że jest tuż obok i nawet po drodze na dworzec PKP. Trafiłem na otoczone przez policję Krakowskie Przedmieście. Niepewnie przejechałem obok blokującego wjazd radiowozu, pytając policjanta czy rowerem wolno. Wolno. A tu...

20160924_180645

Pomyślałem, że może to taka codzienność w Warszawie. Albo przynajmniej coweekendowa atrakcja.

20160924_180749

Obejrzane później serwisy informacyjne doniosły mi, że to pierwszy marsz KOD od wakacji. Skutek taki, że nie mogłem nawet spokojnie sfotografować Poniatowskiego. Na pierwszej linii straż KOD, za nimi policja, a za nimi jeszcze żołnierze. A w bramach podniesione zapory. Twierdza.

20160924_181824

Tymczasem w kościele Karmelitów ktoś brał ślub, nie zważając na politykę.

20160924_181956

Kawałek Zamku Królewskiego, bas...stadion narodowy i al. Solidarności.

20160924_182555

Z Krakowskiego Przedmieście wyjechałem ślimakiem ulicy Karowej. Najpierw jego górą, a potem pod tym jakże stylowym wiaduktem Markiewicza.

20160924_183735

Oryginalny plan nie zakładał przejazdu po niej, więc musiałem posiłkować się podglądaniem OSM, by trafić do celu. Drobne kłopoty zaczęły się od przystanku kolejowego Warszawa Stadion. Na Zamoyskiego i Sprzecznej trwał jakiś remont. Jeden pas ruchu był zagrodzony. Co ciekawe nadjeżdżający kierowcy po chwili konsternacji przed blokadami, decydowali się jechać pasem przeciwnym, pod prąd. Nie rozejrzałem się dość uważnie jakie tam było oznakowanie, ale nie wydaje mi się, by stało tam gdzieś zezwolenie na ruch wahadłowy. Zwłaszcza, że to trochę ryzykowne tuż przy ostrym zakręcie. Odrobinę naginając zasady przejechałem do Targowej. Tu trafiłem na gęsty ruch i duże skrzyżowanie Targowej z Kijowską. Mając wciąż duży zapas czasu, pokonałem je spacerem pasami, nie testując poziomu alergii stołecznych kierowców na rowerzystów. I w końcu osiągnąłem cel.

20160924_190135

Co do zapasu czasu, to skutkiem oglądania rozkładów kilku pociągów i na kilku stacjach, pomieszał mi się ten harmonogram w głowie. Dobrze, że w telefonie baterii było niewiele i zdecydowałem się nie kupować nim biletu tylko skorzystać z kasy, bo nawet gdybym od razu kupił bilet z telefonu, to przy zakupie biletu ŁKA, SkyCash nie pokazuje godziny odjazdu. Poprosiłem o bilet na ŁKA "o 19:47" i usłyszałem, że ŁKA owszem, odjeżdża, ale o 19:23. Było jeszcze kilkanaście minut do odjazdu, ale poszedłem od razu na peron sprawdzić czy pociąg jest podstawiony. Był. Skutkiem tego nie skorzystałem z kuszącej mnie kawiarni na dworcu. Ani w ogóle z żadnego tamtejszego sklepu, czego pożałowałem, bo do Warszawy dojechałem już bez napojów i zaczęło mnie w pociągu mocno suszyć. Pocieszeniem było to, że pociąg jedzie do Łodzi mniej niż 2 godziny, więc wytrwałem.

Pogoda była świetna na jazdę. Słonecznie. Temperatura sięgnęła 20 stopni. Umiarkowany wiatr północno zachodni na niektórych odcinkach trochę przeszkadzał, ale ogólnie był korzystny. Dzięki niewysokiej temperaturze, traciłem płyny wolniej, ergo mniej piłem, a co za tym idzie nie potrzebowałem wielu postojów w sklepach na uzupełnienie zapasu napojów. Wystarczyły dwa. Zgodnie z założeniami środkowej zębatki korby nie używałem, ale przy nowej kasecie o szerszym zakresie nie był to problem. Z opracowanej trasy jestem zadowolony. Nie licząc tej nieszczęsnej DK70, ale takiego przypadku nie mogłem przewidzieć. Mógłbym nią śmiało jechać drugi raz i drugi raz zignorować ten absurd.

Ciężko mi ocenić, które miasto - Łódź czy Warszawa - wypada gorzej pod względem infrastruktury rowerowej. Na pewno stolica nie świeci przykładem dla reszty kraju. Na 4 km Górczewskiej 4 razy jest obowiązkowa dla rowerzysty zmiana strony jezdni. Za każdym razem trzeba długo czekać na zielone. Wiele fragmentów to po prostu CPR na zwykłym, czasami wąskim chodniku. I nawet w Warszawie nie wszyscy spacerujący lub czekający na przystanku wiedzą, że droga rowerowa nie jest poszerzeniem chodnika.

Moje założenia co do wyboru dworca potwierdziły się. Na dworcu wschodnim wsiadłem do pustego pociągu i spokojnie odwiesiłem rower. Na centralnym dosiadł się tłum. Co prawda rowerów dodatkowych nie było, ale pasażerów tyle, że również usiedli na rozkładanych krzesełkach pod wieszakami na rower. Zaleta taka, że tym razem mój rower nie cierpiał od bujania się przy hamowaniu i ruszaniu, bo siedzący obok niego pasażer podtrzymywał go, dbając o własne zęby.

Na pierwszym zdjęciu z marszem KOD można dostrzec mój stary telefon na kierownicy, który wziąłem jako zapasowy rejestrator trasy, gdyby nowy (nowoczesny) sprytofon nie wytrwał. Wytrwał, choć niewiele dalej by pociągnął. Spodziewając się, że będę wracał na oparach prądu, w torbie pod siodełkiem upchnąłem obok zapasowej dętki ładowarkę. Bo ŁKA ma gniazdka elektryczne przy kanapach.

Kilometraż:

Łódź - dworzec Warszawa Wschodnia: 150.96 km
w tym do PKiN: 143.87 km
Dworzec Łódź Kaliska - dom: 2.80 km

Zdjęcia na mapie

Kalisz - Opatówek - Rzymsko - Krępa - Uniejów - Parzęczew - Ozorków - Modlna - Wola Branicka - Szczawin - Zgierz - Łódź

Sobota, 30 sierpnia 2014 · Komentarze(0)
Kategoria > 150 km


Czwartkowe zmagania z wiatrem w piątek wieczorem były wciąż w nogach. Miałem więc mocne postanowienie by w sobotę nie podejmować żadnej walki z wiatrem, tylko zaplanować trasę z podmuchem w plecy. To wykluczało pętle. Ze względu na prognozowany zachodni wiatr pierwszy pomysł był by pojechać rowerem do Warszawy i wrócić pociągiem.

Przegląd dróg do Warszawy wyglądał nieciekawie - dużo chodników rowerowych. Dodatkowo najpewniej trafiłbym w drodze powrotnej na PKP Intercity, które przeważnie jeżdżą z wagonami 111A lub jakąś ich odmianą. To te z wąskimi drzwiczkami i przedziałami. Przewożenie roweru w nich musi być nie lada wyzwaniem. A jak się trafią inni zainteresowani, to klapa kompletna, bo regulaminowo dla tego celu można wykorzystać tylko korytarzyk za lokomotywą lub ten na samym końcu składu. Przestrzeń bardzo ograniczona. Po długim zastanawianiu się, postanowiłem zupełnie zmienić zamierzenia i pojechać pociągiem do Kalisza (gdzie jeżdżą stare poczciwe "kible" z wielkim przedziałem bagażowym), a stamtąd odrobinę okrężną drogą wrócić do Łodzi.

Planowanie niestety odbywało się późno - za późno. Położyłem się o 2. A żeby wycieczka nie skończyła się w środku nocy, trzeba było najpóźniej dotrzeć na pociąg o 9:55 (Przewozy Regionalne). I jeszcze zdążyć wstać, przygotować się, po drodze zjeść śniadanie. Ciężko było, ale się udało.

Na PKP Łódź Kaliska wsiadł pasażer z rowerem poziomym, który jak i ja wybierał się do Kalisza. Poziomego z tego miejsca serdecznie pozdrawiam!

I tak dzięki towarzyszowi podróż pociągiem upływała szybko, spędzona na wymianie opowieści o naszych przeszłych rowerowych wycieczkach. Pan miał dobrze objechane okolice. Ja raz, że nie mam takiej pamięci do nazw miejscowości, a dwa, to na wielu z wymienionych dróg mnie zwyczajnie nie było.

Gdy dotarliśmy na miejsce, Poziomy rozwiązał za mnie sprawę nawigacji po Kaliszu, prowadząc mnie przez centrum Kalisza i przekazując instrukcje którędy dalej i po czym poznam docelowy zakręt w Opatówku.

Sam przejazd przez Kalisz umiarkowany. Lekki dramat zaczął się zaraz za centrum na DK12 - wyjeździe w kierunku Sieradza. Zresztą ta droga mi się zawsze źle kojarzyła, ale tym razem było gorzej. Trwa remont na odcinku kilku km. Nawierzchnia frezowana, a po obu stronach budują się szerokie chodniki, już podzielone na kostkę czerwoną i szarą - zapewne tam będziemy mieli kolejną śmieszkę. W każdym razie póki co nic nie skończone, nakazów dla rowerów nie ma, ale za to droga poważnie zwężona, a ruch duży. Tak więc jechałem w towarzystwie lusterek mijających mnie na milimetry i z dużymi wstrząsami od zniszczonego asfaltu.

Zgodnie z instrukcją Poziomego przejechałem przez cały Opatówek, by na końcu znaleźć rondo z docelowym skrętem na Rzymsko. Tu dopiero mogłem odetchnąć. Gdyby nie to, że goniłem sierpniowe kilometry, zdecydowanie lepszym wyborem na wycieczkę jest dojechanie pociągiem do Opatówka i rowerowanie stamtąd. Spokojna wygodna droga, urozmaicona licznymi zakrętami. Po drodze w Szulcu mijałem intrygująco rozległe szklarnie producenta pomidorów. Przed Koźminkiem poczułem, że ta okolica to chyba zagłębie pomidorowe - znowu duże szklarnie, tym razem nawet znany mi producent - Dziubek (właściciele proszeni są o zgłoszenie się do mnie po numer konta w celu przekazania honorarium za tę reklamę).

Zaraz za Koźminkiem była tablica reklamowa, której treści dokładnie nie pamiętam, ale wydaje mi się, że było to hasło w stylu "Koźminek - kuźnia talentów kolarskich". Od razu się obejrzałem czy nie goni mnie jakiś pędzący peleton. Nie gonił. W każdym razie widać miejsce właściwe dla rowerzysty.

Następna miejscowość to Tymianek. Tutaj był kilometr mijanki - kładą nową nawierzchnię. Stałem przed mijanką. Za też, by oskrobać opony z kamyczków obtoczonych w smole...

Jadę dalej. Nie będąc wielkim fanem robienia zdjęć podczas jazdy, nie mogłem się jednak powstrzymać się od wykonania jednego na widok wyszczerzonego słomianego konia w Liskowie, postawionego z okazji dożynek.

Instalacja reklamująca dożynki 2014 w Liskowie (powiat kaliski) © SlaBo


Przed Rzymskiem zapas napojów był na wyczerpaniu. Rozglądałem się, ale w tym miejscu już nie było sklepów przy drodze.

Dojeżdżam do tamy na Jeziorsku. Tu planowałem dłuższy leniwy przystanek. Stanąłem, obejrzałem się za siebie - czarno! Za mną rozpościerały się ogromne deszczowe chmury. A wiatr gnał je w moją stronę. Postanowiłem zatem nie czekać, zwłaszcza, że dalej miałem szanse trafić na jakieś wiaty przystankowe.

Deszcz gonił, ale na początku było nieźle - droga prosto na wschód, mogłem uciekać. Tylko kilka kropel spadało. Niestety dalsza trasa skręcała na północ, więc zacząłem przegrywać. Jeszcze minąłem Niemysłów, tam m.in. stary betonowy przystanek i zaraz za nim blaszany. Przejechałem jeszcze parę metrów i deszcz zaczął gwałtownie przybierać na sile. Natychmiast zawróciłem i zakwaterowałem się pod blaszakiem. Ulewa! Ale było całkiem przyjemnie - deszcz walił uspokajająco w ulicę, ja na ławce przystanku, z głową podpartą na ramie roweru. I w ten sposób, z racji niewyspania, odpłynąłem nawet na kilka minut w objęcia Morfeusza. Padało długo. Łącznie spędziłem na przystanku chyba 20 minut.

W końcu można było ruszać, by pozbierać kałuże na plecy. W Balinie, gdzie DW473 spotyka się z DK72, kolejny w tym roku sentymentalny sklepowy przystanek. Na dawnych pętlach Sieradz - Turek - Uniejów - Zadzim - Sieradz tutaj był wodopój.

W samym Uniejowie, przed dojazdem do ronda jest chodnik rowerowy. Trudno, pojechałem, bo raz, że nie jechałem za szybko, a dwa, to na chodniku było bardziej sucho niż na jezdni.

Dalej jechałem po swoich śladach z wycieczki z 28.08. Tym razem - z wiatrem z dobrej strony - droga okazała się krótka i przyjemna.

Na rozdrożu prowadzącym na wschód do Parzęczewa i na północ do Ozorkowa rozterka co wybrać. Konsultacja z mapą - proponowana droga na Ozorków wyprowadziłaby mnie na jego północnym krańcu. Lepiej przez Parzęczew - prosto do centrum Ozorkowa. W Parzęczewie waham się czy jednak nie jechać już do Łodzi. Wybieram dobijanie km. W Ozorkowie trochę się pogubiłem. Dopiero znajoma z wyglądu stacja benzynowa uświadomiła mi, że zaczynam opuszczać miasto całkowicie nie tam gdzie powinienem.

Obieram cel na Modlną. Na rondzie odbijającym na Modlną chwila medytacji nad mapą. Pomijając niknące siły, robiło się ciemno i chłodno. Jednak jadę. W Modlnej liczyłem na sklep, ale okazał się być już zamknięty. Jadę dalej do skrzyżowania z trasą Piątek - Zgierz. Znowu się zastanawiam - czy kontynuować prawie pod sam Stryków, aż do Anielina Swędowskiego czy skrócić. Jechać stąd prosto do Zgierza byłoby nieciekawie. Ciemnawo, ruch duży. Skracam, ale dla spokojniejszej jazdy decyduję się dojechać do Białej trochę naokoło - przez Wolę Branicką. Stamtąd już dość typowo w kierunku Szczawina i przed nim skrótem prosto do Zgierza przez Szczawińską.

Skrót zaczyna się kilkudziesięcioma metrami piasku, który znowu pokonał wąskie i gładkie opony. Zszedłem z roweru, chwila oddechu, trochę wody, podnoszę głowę, a tu 15 m ode mnie uważnie przygląda mi się sarna. Moje ruchy jej nie płoszyły. Miałem ochotę zrobić zdjęcie, ale źle zabrałem się do wyjmowania telefonu - uchwyt plastikowy ma silną sprężynę. Po wyciągnięciu więc telefonu uchwyt strzelił i to niestety spłoszyło ciekawskiego.

W Zgierzu chyba oszczędzają prąd. Na Szczawińskiej kompletnie ciemno, choć już po drodze w Dąbrówce Mariance latarnie były włączone. Światło dopiero w ścisłym centrum. Na 1 Maja już po utrudnieniach - nie ma już zamkniętego fragmentu na wysokości placu Kilińskiego.

Końcówka po prawie otworzonej drodze rowerowej wzdłuż Zgierskiej. Miałem déjà vu, że już ktoś ogłaszał jej premierę, ale musiało mi się wydawać. Część oznakowania zakryta folią. Ale widać też zmiany na lepsze - najwyraźniej jednak zdecydowano się zadbać o ciągłość przejazdu, domalowując przejazdy nawet na skrzyżowaniu, gdzie nawierzchnia nagle zmienia się przed przecznicą w chodnik. Przejazd przez Pojezierską też jeszcze dojrzewa, ale zapowiada się, że będzie w miarę OK.

Łódź - Aleksandrów Ł. - Parzęczew - Uniejów - Spycimierz - Warta - Szadek - Łódź

Czwartek, 28 sierpnia 2014 · Komentarze(0)
Kategoria > 150 km


Lepiej dmuchać na zimne, więc koła dopompowałem i tym razem wieczorem, dzień przed wycieczką, by na drugi dzień już widzieć czy wszystko z nimi w porządku. Wynik testu był jednak natychmiastowy. Po dompowaniu tyłu, zakręcam Prestę - syczy. Odkręcam - przestaje. Zakręcam znowu - syczy. Co do...? To przecież ma działać (prawie) dokładnie odwrotnie! Godzina późna, postanowiłem odłożyć wymianę dętki do rana. Przy tej okazji z rana małe czyszczenie napędu. W końcu biorę się za detkę. W zapasie tylko jedna, spod siodła. Wymienię - myślę - a zaraz na początku podjadę do któregoś rowerowego po nowy zapas. Szybkie zmiana, pompuję, nominalne 8 bar na liczniku i... aż mnie boli ucho na wspomnienie. Bo jeszcze tak jakoś zdolnie się nachyliłem, że po eksplozji dętki jednostronnie byłem ogłuszony.

I klops. Dzień upływa, ja muszę pieszo zasuwać po dętki, a rowerowy nie tak całkiem pod nosem. Kupiłem od razu 3, by dać sobie jakąś szansę. Nowych niespodzianek na szczęście nie było. Skutkiem wizyty w jednym sklepie, w którym dętek wprawdzie nie mieli, ale powiedzieli, że mogą mi docentrować koło od ręki na rowerze, podkusiło mnie by jeszcze tam podjechać. To był zły wybór. Serwisant się nie spieszył, a mój rower wystawił na ciężkie próby, opierając go w nierowerowych pozycjach, pionowo na kierownicy, na podłodze, mimo że uchwyt pod ręką był. Patrzyłem z bólem serca, czas leciał. Jedyna zaleta poniekąd to to, że zauważył, że mam poluzowane stery, czego wcześniej nie spostrzegłem. Dokręcił.

Tradycyjnie więc wycieczka zaczęła się zdecydowanie później niż powinna.

Przy przejeździe nad A2 w Parzęczewie coś nieprzyjemnie strzeliło w rowerze. Stanąłem w centrum wsi, popatrzyłem, ale nic nie zauważyłem. Na drugi dzień okazało się, że to końcówka szprychy od strony piasty w świeżo centrowanym kole.

Co do samej jazdy, to od Parzęczewa do Uniejowa był dramat zmagań z wiatrem. Zdecydowanie mocniej wiało niż zapowiadali. Z każdym kilometrem miałem coraz bardziej dość. Uniejów wydawał się nie mieć zamiaru nastać nigdy. W końcu jednak dotarłem. Podjechałem zobaczyć teren rozsławianych przez łódzką telewizję term. Nie zostałem porażony zachwytem. A zaraz dalej odbicie na Spycimierz, koniec bezpośredniej walki w wiatrem. Mojej radości nie było końca. Wreszcie mogłem jechać!

Spycimierz też jest słynny w lokalnych mediach, bo tam w Boże Ciało mieszkańcy tworzą całkiem imponujące dywany kwiatowe. W centrum wsi zawieszone są zdjęcia dużego formatu, uwieczniające te dzieła. Tutaj też zaliczam wizytę w sklepie.

Z okolic tamy kontaktuję się z MS z pytaniem czy by trochę się nie przejechał wspólnie, skoro będę przejeżdżał mu pod domem.

W Proboszczowicach kolejny sklep. Pod niego dojeżdża MS i razem jedziemy do Rossoszycy. Tutaj tempo wzrosło, siłą rzeczy, czego dalej żałowałem.

Ściemniać zaczęło się od Szadku. Ciemno zupełnie chyba przed Lutomierskiem. Ciemno, chłodno, sił brak. Postanowiłem jechać prosto do Łodzi, czego generalnie na tym odcinku unikam. Z racji unikania odzwyczaiłem się od trasy i wstępnie zapomniałem o istnieniu Konsantynowa. Jakoś tak wydawało mi się, że już zaraz za tą wąską pagórkowatą drogą z torami tramwajowymi za Lutomierskiem znajdę się w Łodzi. To się rozczarowałem. Przypomniałem sobie oczywiście czemu tędy nie jeżdżę. Warunki nie dla rowerzysty.

W końcu dotarłem do Łodzi, tam już kontynuowałem jazdę najbardziej prosto jak się da. Po drodze zostałem jeszcze zrugany przez kierowcę. Poniekąd słusznie, jeśli trzymać się litery przepisów. Krótka wymiana zdań: - Drogi rowerowej nie masz? - Nie mam! - No właśnie widzę!

Jak już odjechał, to zauważyłem, że jednak mam. Wcześniej się nie zorientowałem. A jego pytanie wrażenia na mnie nie zrobiło, bo te padają niezależnie czy ona jest czy jej nie ma. Cóż, przyzwyczajenie do tego, że kierowcy zawsze mają problem z rowerem. Z drugiej strony przy tak pustej jezdni w nocy robić awanturę, że rowerzysta z niej korzysta. Ech!

Łódź - Łask - Widawa - Wieluń - Walichnowy - S8 - Sieradz

Sobota, 23 sierpnia 2014 · Komentarze(0)
Kategoria > 150 km


W piątkowy wieczór usiadłem do planowania weekendowego roweru. W sobotę miało być ładnie, w niedzielę trochę rano popadać i cały dzień zimno, ale wydawało się, że jazda będzie możliwa

Tym razem postanowiłem pojechać w rodzinne strony, do Sieradza. Pozostawało pytanie którędy. Narysowałem kilka wariantów do wyboru na dojazd lub powrót. Jeżdżąc kursorem po mapie pomyślałem m.in., że przecież sezon nie trwa wiecznie, a ja wciąż nie zwiedziłem budowy S8 na odcinku Sieradz - Walichnowy, który ma być oddany do ruchu podobno jeszcze w tym roku. Z tego powstał najdłuższy potencjalny plan, którego niniejszy wpis jest realizacją. Było i krócej, a także wariant północny, przez Uniejów. W końcu dwa dni.

Po niezbyt wczesnej sobotniej pobudce przejrzałem świeże aktualizacje prognoz pogody. Gorzej. Niedziela się zepsuła. Miało padać cały dzień. To ułatwiło wybór - trzeba było chociaż w pełni sobotę wykorzystać. Jeszcze tylko szybkie śniadanie w fast-foodzie popite kawą i można się szykować.

Wyruszam za późno. W 900-mililitrowym bidonie Oshee i dodatkowo jego butelka 750 ml. A ponieważ musiałem zabrać bagaż do Sieradza, do dodatkowego umartwiania się na plecy biorę plecak.

Wakacyjne pogody dotychczas były łaskawe co najmniej pod jednym względem - wiatru. Nie wiem czy podczas którejkolwiek wycieczki przeszkadzał mi jakoś szczególnie. I z tego wszystkiego zapomniałem już jak bardzo może wiać i jak niezmiernie może to utrudniać jazdę. Przestałem więc zwracać na prognozach uwagę na siłę i kierunek wiatru. To był błąd. Od początku wycieczki wiatr w mordę, dmuchający całkiem porządnie. Ale w końcu pod wiatr była tylko pierwsza część trasy. Pierwsze jej 116 km...

Wzdłuż Mickiewicza wciąż utrudnienia dla rowerzystów. Formalnie droga rowerowa między Wólczańską a Żeromskiego jest zlikwidowana. Nawet jest sugestia objazdu. Rowerzyści jednak nie wyglądali na przekonanych.

W Górce Pabianickiej zmiany w ruchu - enigmatyczny drogowskaz "Objazd" sugerował skręt do Szynkielewa III, a zaraz za nim postawiony był znak droga bez przejazdu. Postanawiam jechać mimo to prosto. I nie wiem o co ten szum - metr zdartego asfaltu na samym skrzyżowaniu, robotnicy finalizujący jakiś remont, ale wszystko wyglądało na przejezdne, a i samochody jeździły tamtędy bez wahania.

Przejazd przez drogę gruntową w Lesie Pobłociszewskim tradycyjnie błotnisty i mokry. Nawet trochę bardziej niż zazwyczaj. Tu jadę wolno, ale i tak udaje mi się kilka kropel błota wciągnąć na ramę i buty.

W Sięganowie postęp prac - już oddano do ruchu wiadukt prowadzący nad budującą się S8.

Docieram do Pruszkowa. Na liczniku 45 km, a w nogach za sprawą wiatru cierpienie jak po 145. Robię przystanek w sklepie obok OSP. Sentymentalny wręcz, bo w czasach sprzed bikestats często popełniałem wycieczki Sieradz - Burzenin - Widawa - Łask - Sieradz i był on wtedy moim stałym przystankiem. Snickers na miejscu. Bidon, który już zdołałem opróżnić z izotonika, napełniam wodą.

Przed kontynuacją podróży, niepewny dalszych sił sprawdzam ile pozostało do Widawy, gdzie będę musiał podjąć decyzję czy realizować planowaną wycieczkę czy może jechać prosto do Sieradza przez Burzenin. 16 km - dobrze, dam radę.

W Widawie na rozdrożu tras na Wieluń i na na Burzenin biję się z myślami. Nogi bolą, dopiero 62 km za pasem, a w perspektywie jeszcze koło stu. I nadal pod wiatr! A na horyzoncie w kierunku Wielunia dłuższy podjazd. Do Sieradza przez Burzenin byłoby trochę pagórków, ale już tylko 25 km i z wiatrem. Mijam skrzyżowanie nie skręcając do Burzenina, bez pedałowania i jeszcze chwilę się waham czy nie zawrócić. Jednakże skoro niedziela ma być nierowerowa, szkoda byłoby kończyć przedwcześnie wyjazd. I nie wiadomo kiedy znowu porwałbym się na tę trasę od początku. Wygrywa chęć wykorzystania soboty w pełni. Jadę dalej.

Tą drogą jadę pierwszy raz. Dobra nawierzchnia, choć pogarsza się w miarę zbliżania do Wielunia. Dłuższe, dość łagodne podjazdy. Drugi przystanek zaliczam po 92 km w sklepie w Masłowicach. Butelka Powerade na miejscu, przegryziona Snickersem. Woda do bidonu, reszta butelki 1.5l do plecaka - na S8 sklepów nie będzie.

3 km dalej docieram do krajowej ósemki. Zaczyna się gorzej. Bez pobocza, a póki nie oddadzą S8, tutaj pędzi cały ruch Warszawa - Wrocław. Pobocze jednak pojawia się szybko, tuż za znakiem początku Wielunia. Przez miasto warunki drogowe mieszane. To szerzej, to węziej, ale bez spięć z kierowcami. Większy ruch z naprzeciwka, na moim pasie dość spokojnie.

Za Wieluniem Dąbrowa. Wita mnie znak zakazu ruchu rowerów i sprezentowany rowerzystom chodnik. Typ podobny do tego łączącego Zduńską z Sieradzem. Kostka fazowana. Natura już wygrywa, kępki trawy ją pokrzywiły. Ale wciąż pod wiatr, nie pędzę, pal licho - mogę i po chodniku. Jedno jest jednak zrobione dobrze. Nie ma ciągłych skoczni jak pod Zduńską - nie ma obniżeń w bramach. To zdecydowanie ułatwia.

Chodnik rowerowy kończy się przed przejazdem kolejowym. Za przejazdem 500 m węższego odcinka, bez pobocza. Dalej pobocze komfortowe. Wkrótce jadę przez cały szereg wsi o nazwie Biała - Biała Rządowa, Biała Parcela, Biała Pierwsza - a drogowskazy prowadzą do innych okolicznych Białych. Białe mają kiepską nawierzchnię, na kilku odcinkach sfrezowana, więc jakieś poprawki się szykują.

W końcu Walichnowy. Skręcam na DK14. Jeszcze przed węzłem z S8 stoi zakaz ruchu rowerów. Nie rozumiem, teraz już i krajówką jechać nie wolno? A drogi rowerowej w pobliżu nie ma. Oby ten znak miał w zamierzeniu informować o stanie na S8, tylko został niefortunnie postawiony.

Tu zaczyna się szereg perypetii, których szczegóły pozostaną tajemnicą firmową. W każdym razie przy udziale wielu próśb, negocjacji, przekonywań i brania na litość moje zwiedzanie S8 posuwało się do przodu. Skutkiem wcześniejszych zmagań z wiatrem na start S8 docieram później niż liczyłem. Na plus jest to, że już kompletnie nikt nie pracuje o takich godzinach. Minusem pory były ciemności, które spowiły całkowicie okolicę na wysokości Złoczewa. Dobrze, że betonowa nawierzchnia jest jasna. Zresztą przy braku jakiegokolwiek oświetlenia w sąsiedztwie S8 (wsie daleko) nawet moja imitacja lampki przedniej dawała widoczne światło na drodze.

Odcinek Złoczew - Sieradz wygląda na bliski ukończeniu. Znaki są, a że te mają refleksyjną powierzchnię, to mogłem nawet z ich pomocą orientować się w dystansie, oświetlając je z roweru. Dostrzegam te informujące o zjeździe Sieradz Południe. Tu jeszcze też kompletnie ciemno. Zresztą zjazd łączy się z DK14 przed oświetloną częścią miasta, także chwilę zmagam się z ciemnościami przerywanymi oślepiającym światłem reflektorów aut z naprzeciwka. Parę metrów dłuższą niż powinienem, bo latarnie między 1 Maja a Sikorskiego nie działały.

I u celu. Nawet nie zmokłem, choć straszyło. Chmura szła i kilka kropel spadło na mnie na S8. Wycieczkę najbardziej odczuło prawe kolano. Po drodze jeszcze prawe udo się odzywało, ale przeszło mu po kilkudziesięciu km.

A co do temperatury, to zaczęło się ciepło i słonecznie. 23 stopnie w cieniu, ale odczuwalna na słońcu wyraźnie wyższa. Znowu się opaliłem. Pod koniec trasy spadło do około 17.

Łódź - Łyszkowice - Łowicz - Maurzyce - Głowno - Stryków - Łódź (+KL)

Sobota, 9 sierpnia 2014 · Komentarze(1)
Kategoria > 150 km
Uczestnicy



Plan był prosty, może nie licząc dystansu. Wykorzystać sobotę by pojechać do Łowicza z KL, odwiedzając przy tym jego dom rodzinny i z powrotem. Pracowicie ostatnie dni rysowałem trasę, oglądając uważnie Google Street View. Tym sposobem powstała pętla idealna. Kompletna rewelacja! W znakomitej większości niesamowite gładkie asfalty, z pięknymi widokami, pagórami, a ruchem prawie żadnym! 

Spotkaliśmy się o 7 na placu Wolności. Od Łodzi po Łowicz wg mojego planu. Po Łowiczu Konrad obwiózł mnie na krótki turystyczny przegląd miasta - trójkątny rynek, stary rynek i przejazd po drodze rowerowej nad Bzurą. Ta ostatnia posiadała imponującą dziurę, którą niestety zobaczyłem za późno i teraz tylne koło trochę bije. Potem KL poprowadził do Maurzyc gdzie oglądaliśmy pierwszy na świecie drogowy most spawany. I tu też zostaliśmy podjęci przez mamę KL obiadem, ciastem i kawą, by było czym dalej pedałować. Ech, gdybym zawsze miał tak dobrze na trasie! Konrad wyprowadził nas do Świąca, gdzie wróciliśmy na mój szlak (powinienem go oznakować i oznaczyć imiennie). W Strykowie z racji znanych terenów, trochę zmieniłem plan na żywo - pierwotnie mieliśmy dojechać do Dobrej po DK14 i DK1, ale widząc gęstość ruchu zdecydowaliśmy się z Konradem trochę nadrobić łukiem przez Swędów. Z KL rozstaliśmy się na rogu Włókniarzy i Aleksandrowskiej. Ja na koniec w Łodzi jeszcze minimalne dociągnąłem po Północnej by osiągnąć równy wynik.

Pogoda była dobra do jazdy. Rano 17 stopni - było trochę zbyt rześko. Przy powrocie już 29. Ale po południu po niebie snuły niewielkie obłoczki, dzięki którym mimo otwartego terenu mieliśmy cień. Jedynym utrudnieniem w stosunku do planu była ul. Fabryczna w Głownie - tam formalnie zakaz wjazdu, brak informacji na tablicach którędy miałby objazd przebiegać. Sama ulica w stanie poważnie rozkopanym, wygląda na to, że została tam instalowana kanalizacja. Na szczęście utrudnienia były krótkie, a dalej znowu asfaltowa rewelacja.

Bazylika katedralna Wniebowzięcia NMP i św. Mikołaja w Łowiczu
Bazylika katedralna Wniebowzięcia NMP i św. Mikołaja w Łowiczu © SlaBo

Ratusz w Łowiczu
Ratusz w Łowiczu © SlaBo

Most spawany na Słudwi w Maurzycach - pierwszy na świecie drogowy most spawany
Most spawany na Słudwi w Maurzycach - pierwszy na świecie drogowy most spawany © SlaBo

Łódź - Łask - Nowe Kozuby - Zduńska Wola - Szadek - Lutomiersk - Ozorków - Sokolniki-Las - Szczawin - Janów - Łódź

Wtorek, 29 lipca 2014 · Komentarze(0)
Kategoria > 150 km
...czyli odrabianie niedzieli.

Zacznę od wczoraj. Z kołem do pracy, a stamtąd po wybiciu godziny otwarcia serwisów bieg na miasto w poszukiwaniu kogoś, kto mi szprychę doda i je wycentruje na już. Maxxbike na Narutowicza za nic nie chciał mnie uratować. Dalej uderzyłem do Dynamo na Kilińskiego. Tam najpierw upierali się przy jutrze, ale w końcu zgodzili się zrobić tego samego dnia. Po 17 już odebrałem gotowe koło, w domu montaż, doregulowanie hamulców. I już zbierałem się na rower, a tu deszcz. Nie chcąc powtarzać niedzielnego mycia tym razem spasowałem, zwłaszcza że na dziś wziąłem urlop i plan z góry zakładał wiele kilometrów od świtu.

I do dziś. Udało mi się w porę wstać i prawie o świcie, tj. o 5:20, już wyjechałem w trasę. Do Dobronia tradycyjnie przez Maratońską do Górki Pabianickiej, a potem nad S14 wraz z odrobiną szutru. Potem DK14 do Łasku, ruch całkiem niemały. W Łasku w miasto i na Widawę, na znaną mi DW481. Jak ktoś nie był, polecam - dobry asfalt, ładna okolica, pagórki. W Sięganowie drogę przecina mi budowa S8 Łask - Sieradz. Wjeżdżam na wciąż zamknięty docelowy wiadukt na tej drodze i z niego pierwsze zdjęcie.

Widok na zachód, w kierunku Sieradza. A pode mną parędziesiąt metrów dalej obecny objazd czy może raczej przejazd przez budowę na drodze do Widawy. Na parkingu po niewidocznej stronie kadru zjeżdżali się powoli pracownicy.

Jadę dalej. Pamiętałem, że skręcić miałem w Kozubach. I skręciłem. Ale te okazały się nie tymi - miały być Nowe a nie Stare. Szybko się zorientowałem, że coś nie gra, konsultacja z GPS-em i poprawka. Tu mnie jeszcze nie było, a w sam raz pod rower - nawierzchnia w miarę, a spokojniej niż na DW. Również polecam! Zaraz za Nowymi Kozubami trafił mi się (bo nie przygotowałem się pod względem atrakcji turystycznych) młyn wodny na Grabi.

Kilka kilometrów za nim stoi drogowskaz na Zduńską Wolę. Sam ładny asfalt, część chyba kładziona niedawno. W Ptaszewicach gniazdo z dwoma bocianami. A ponieważ w Kozubach mijałem większą rodzinkę i nie skorzystałem z okazji, postanowiłem chociaż tu pstryknąć.

Od lepszej oświetleniem strony niestety widoczny był tylko jeden. Ja jemu, a on mi się przygląda.

Docieram do Paprotni, powrotnego punktu przecięcia S8. Znowu wybieram zamknięty wiadukt. Na wjeździe widać dźwig montujący ekrany, obecny objazd wiaduktu, a w tle rozciąga się panorama Zduńskiej Woli.

Z góry widać trwające prace.

Nie powiedziałbym, że praca wre. Ale coś się dzieje. Pan na krzesełku ma lizak i napis na plecach "kierowanie ruchem". I wyraźnie się nudził, bo nie było czym kierować.

I jeszcze dźwig z bliska.

Tak, zastygł w tej pozycji, którą było widać na wcześniejszym kadrze. Przez cały mój postój postępów z montażem tej tafli ekranu nie było.

Koniec oglądania i na Zduńską. Do centrum jest w porządku. Mijam DK14, dojeżdżam do Szadkowskiej i kryzys - wszędzie chodniki rowerowe, których tu dawniej nie było. Żenada, kostka. Koszmar! Tak właśnie Zduńska wita fanów rowerowych dystansów. Wiwat! Nawet nie miałem ochoty uwieczniać. Nie powiem gdzie, w obliczu moich kilometrów, miałem te instalacje.

A za Zduńską? Tam jeszcze gorzej! Tutaj projektanci z nadmiaru miejsca popisali się jak tylko mogli. Od Maciejowa po Suchoczasy jezdnia została zwężona i w zamian za to został wybudowany wielki chodnik. Tu aż postanowiłem przymierzyć rower do niego, by zaprezentować szerokość.

 Pomysłodawca zasypia pewnie pokrzepiony myślą, że przynajmniej chodnik ma duży. Oczywiście kostka, oczywiście fazowana, oczywiście co bramę obniżenia i oczywiście krawężniki. No i znak nakazu drogi pieszo-rowerowej. Cieszmy się - w Polsce taka rewelacyjna infrastruktura rowerowa się buduje! Na pewno mogą się cieszyć kierowcy, bo wygląda na to, że tylko po to, by rowerzysta nie mógł jechać po ich drodze.

Od Szadku do Lutomierska na szczęście jeszcze śmieszki rowerowej nie ma, ale patrząc na remont w Kwiatkowicach, gdzie zatrzymała mnie mijanka, zaraz pewnie będzie. Tu też wizyta w sklepie.

Dojeżdżam do Lutomierska, na liczniku równe 100, plan wstępny zakładał jechać stamtąd prawie prosto (przez Babice) do Łodzi, co miało dać trochę ponad 120 km. Czuję jednak zapasy sił, więc czemu by nie wydłużyć? Odbijam więc na Aleksandrów. W Aleksandrowie jakiś rowerzysta mnie wyprzedza, co trochę motywuje do szybszego pedałowania. Musiałem jeszcze tylko odczekać aż przejadą mi samochody na drodze uprzywilejowanej, przed którymi on zdążył. Próba pościgu idzie wolno, zanim go doganiam skręca gdzieś przed Jedliczami. A że do Ozorkowa bardziej w dół niż w górę, to dalej idą dobre obroty. Temperatura jednak też idzie sprawnie w górę. Napoje schodzą szybciej. W Kowalewicach kolejna wizyta w sklepie. Za Ozorkowem odczuwam początki kryzysu.

Prawdziwy kryzys nadszedł w okolicach Szczawina, gdzieś po ok. 140 km. Już się nogi nie chcą kręcić. Chwila odpoczynku w cieniu sklepu w Szczawinie, bez zakupów, bo samoobsługowy, ciasny, a roweru zostawiać nie lubię. Dalej Palestyna a ja odczuwam, że usycham. Jakoś doczołguję się do Janowa. Tam sklep, w którym jest ostatnia buteleczka Powerade. Wciągam od razu. Do tego zapas wody do bidonu i powoli jestem gotowy by dowlec się do domu.