Łódź - Kalonka - Bartolin - Stryków - Szczawin - Dąbrówka-Marianka - Zgierz - Łódź
Sobota, 14 czerwca 2014
· Komentarze(0)
Kategoria 40 - 70 km
Wyjazd koło południa. Krótkie spodenki, ale polar na plecach. I dobrze - zimno. Po DK72 do ul. Hanuszkiewicza, która w przeciwieństwie do Marmurowej nie ma męczącej mozaiki z kostki. Asfalt zniszczony, ale droga jest malownicza, wąska, przyjemna. Ruchu brak.
Przed wyjazdem przyglądałem się sat24 i Pogodynce obstawiając czy da się sucho. Wyglądało na to, że są jakieś szanse. Tymczasem już na DK72 zaczęło kropić. W myślach ściskałem kciuki by deszcz się nie wzmógł. Życzenie się spełniło i wkrótce padać przestało, nawet słońce się pokazało. Padał na głowę jedynie deszcz zebrany przez oponę z mokrej jezdni. W planie były małe eksperymenty na szybko podpatrzone w mapach Google. Przede wszystkim przejazd przez Boginię. Należy rzec "boski" (nazwa zobowiązuje)! Znów wąski asfalt i miłe pagóry. Po wyjeździe z Bogini na drogę do Starych Skoszewów mijałem jadącą z naprzeciwka ok. 10-osobową ustawkę kolarską. Potem do Strykowa przez Warszewice. Świetna pusta trasa, piękna gładka nawierzchnia. W Szczawinie chwila błądzenia, z powodu braku pewności gdzie też miała być wymyślona tam modyfikacja. I kolejna piękna droga - asfalt wśród pól, który ostatecznie prowadzi do centrum Zgierza (ul. Szczawińska). Ze Zgierza do Łodzi najprościej jak się da, kojarząc jakieś wzmianki o rozbudowie dróg rowerowych w tym kierunku. W praktyce niewiele się zmieniło. Do granicy Zgierza z Łodzią żadnej nowej infrastruktury, a ul. Łódzka nadal nie należy do przyjemnych do objeżdżania na dwóch kółkach. W Łodzi jest już dawna kostkowa DDR (i przy okazji zakaz ruchu rowerów na jezdni) i tak do skrzyżowania z Włókniarzy.
Tu zaczyna się nieukończona jeszcze nowa droga rowerowa wiodąca wzdłuż Zgierskiej. I niestety, nie mogło być dobrze do końca - towarzysząca mi na północy przez całą trasę czarna chmura w końcu mnie dogoniła na wysokości ul. Liściastej (wiatr WNW, ale bardziej zachodni, więc nie goniła zbyt szybko). Lać zaczęło bardzo szybko. Stanąłem pod drzewami, ale po chwili deszcz zmienił się w grad, który nic sobie nie robił z liści drzew i wartko leciał mi na głowę. Przejechałem więc pod klatkę bloku przy ul. Kniaziewicza i tam przeczekałem najgorszy fragment ulewy. Całej nie mogłem, bo harmonogram dnia mnie gonił, więc żałując, że moje okulary nie są wyposażone w wycieraczki ruszyłem do domu w strugach deszczu, nie bardzo widząc przez mokre szkła drogę. Z mokrymi ubraniami i butami w końcu dotarłem do celu. Ostatecznie nie było źle, lepiej jak zleje na końcu niż na początku.
Przed wyjazdem przyglądałem się sat24 i Pogodynce obstawiając czy da się sucho. Wyglądało na to, że są jakieś szanse. Tymczasem już na DK72 zaczęło kropić. W myślach ściskałem kciuki by deszcz się nie wzmógł. Życzenie się spełniło i wkrótce padać przestało, nawet słońce się pokazało. Padał na głowę jedynie deszcz zebrany przez oponę z mokrej jezdni. W planie były małe eksperymenty na szybko podpatrzone w mapach Google. Przede wszystkim przejazd przez Boginię. Należy rzec "boski" (nazwa zobowiązuje)! Znów wąski asfalt i miłe pagóry. Po wyjeździe z Bogini na drogę do Starych Skoszewów mijałem jadącą z naprzeciwka ok. 10-osobową ustawkę kolarską. Potem do Strykowa przez Warszewice. Świetna pusta trasa, piękna gładka nawierzchnia. W Szczawinie chwila błądzenia, z powodu braku pewności gdzie też miała być wymyślona tam modyfikacja. I kolejna piękna droga - asfalt wśród pól, który ostatecznie prowadzi do centrum Zgierza (ul. Szczawińska). Ze Zgierza do Łodzi najprościej jak się da, kojarząc jakieś wzmianki o rozbudowie dróg rowerowych w tym kierunku. W praktyce niewiele się zmieniło. Do granicy Zgierza z Łodzią żadnej nowej infrastruktury, a ul. Łódzka nadal nie należy do przyjemnych do objeżdżania na dwóch kółkach. W Łodzi jest już dawna kostkowa DDR (i przy okazji zakaz ruchu rowerów na jezdni) i tak do skrzyżowania z Włókniarzy.
Tu zaczyna się nieukończona jeszcze nowa droga rowerowa wiodąca wzdłuż Zgierskiej. I niestety, nie mogło być dobrze do końca - towarzysząca mi na północy przez całą trasę czarna chmura w końcu mnie dogoniła na wysokości ul. Liściastej (wiatr WNW, ale bardziej zachodni, więc nie goniła zbyt szybko). Lać zaczęło bardzo szybko. Stanąłem pod drzewami, ale po chwili deszcz zmienił się w grad, który nic sobie nie robił z liści drzew i wartko leciał mi na głowę. Przejechałem więc pod klatkę bloku przy ul. Kniaziewicza i tam przeczekałem najgorszy fragment ulewy. Całej nie mogłem, bo harmonogram dnia mnie gonił, więc żałując, że moje okulary nie są wyposażone w wycieraczki ruszyłem do domu w strugach deszczu, nie bardzo widząc przez mokre szkła drogę. Z mokrymi ubraniami i butami w końcu dotarłem do celu. Ostatecznie nie było źle, lepiej jak zleje na końcu niż na początku.