Łódź - Łask - Nowe Kozuby - Zduńska Wola - Szadek - Lutomiersk - Ozorków - Sokolniki-Las - Szczawin - Janów - Łódź
Wtorek, 29 lipca 2014
· Komentarze(0)
Kategoria > 150 km
...czyli odrabianie niedzieli.
Zacznę od wczoraj. Z kołem do pracy, a stamtąd po wybiciu godziny otwarcia serwisów bieg na miasto w poszukiwaniu kogoś, kto mi szprychę doda i je wycentruje na już. Maxxbike na Narutowicza za nic nie chciał mnie uratować. Dalej uderzyłem do Dynamo na Kilińskiego. Tam najpierw upierali się przy jutrze, ale w końcu zgodzili się zrobić tego samego dnia. Po 17 już odebrałem gotowe koło, w domu montaż, doregulowanie hamulców. I już zbierałem się na rower, a tu deszcz. Nie chcąc powtarzać niedzielnego mycia tym razem spasowałem, zwłaszcza że na dziś wziąłem urlop i plan z góry zakładał wiele kilometrów od świtu.
I do dziś. Udało mi się w porę wstać i prawie o świcie, tj. o 5:20, już wyjechałem w trasę. Do Dobronia tradycyjnie przez Maratońską do Górki Pabianickiej, a potem nad S14 wraz z odrobiną szutru. Potem DK14 do Łasku, ruch całkiem niemały. W Łasku w miasto i na Widawę, na znaną mi DW481. Jak ktoś nie był, polecam - dobry asfalt, ładna okolica, pagórki. W Sięganowie drogę przecina mi budowa S8 Łask - Sieradz. Wjeżdżam na wciąż zamknięty docelowy wiadukt na tej drodze i z niego pierwsze zdjęcie.
Widok na zachód, w kierunku Sieradza. A pode mną parędziesiąt metrów dalej obecny objazd czy może raczej przejazd przez budowę na drodze do Widawy. Na parkingu po niewidocznej stronie kadru zjeżdżali się powoli pracownicy.
Jadę dalej. Pamiętałem, że skręcić miałem w Kozubach. I skręciłem. Ale te okazały się nie tymi - miały być Nowe a nie Stare. Szybko się zorientowałem, że coś nie gra, konsultacja z GPS-em i poprawka. Tu mnie jeszcze nie było, a w sam raz pod rower - nawierzchnia w miarę, a spokojniej niż na DW. Również polecam! Zaraz za Nowymi Kozubami trafił mi się (bo nie przygotowałem się pod względem atrakcji turystycznych) młyn wodny na Grabi.
Kilka kilometrów za nim stoi drogowskaz na Zduńską Wolę. Sam ładny asfalt, część chyba kładziona niedawno. W Ptaszewicach gniazdo z dwoma bocianami. A ponieważ w Kozubach mijałem większą rodzinkę i nie skorzystałem z okazji, postanowiłem chociaż tu pstryknąć.
Od lepszej oświetleniem strony niestety widoczny był tylko jeden. Ja jemu, a on mi się przygląda.
Docieram do Paprotni, powrotnego punktu przecięcia S8. Znowu wybieram zamknięty wiadukt. Na wjeździe widać dźwig montujący ekrany, obecny objazd wiaduktu, a w tle rozciąga się panorama Zduńskiej Woli.
Z góry widać trwające prace.
Nie powiedziałbym, że praca wre. Ale coś się dzieje. Pan na krzesełku ma lizak i napis na plecach "kierowanie ruchem". I wyraźnie się nudził, bo nie było czym kierować.
I jeszcze dźwig z bliska.
Tak, zastygł w tej pozycji, którą było widać na wcześniejszym kadrze. Przez cały mój postój postępów z montażem tej tafli ekranu nie było.
Koniec oglądania i na Zduńską. Do centrum jest w porządku. Mijam DK14, dojeżdżam do Szadkowskiej i kryzys - wszędzie chodniki rowerowe, których tu dawniej nie było. Żenada, kostka. Koszmar! Tak właśnie Zduńska wita fanów rowerowych dystansów. Wiwat! Nawet nie miałem ochoty uwieczniać. Nie powiem gdzie, w obliczu moich kilometrów, miałem te instalacje.
A za Zduńską? Tam jeszcze gorzej! Tutaj projektanci z nadmiaru miejsca popisali się jak tylko mogli. Od Maciejowa po Suchoczasy jezdnia została zwężona i w zamian za to został wybudowany wielki chodnik. Tu aż postanowiłem przymierzyć rower do niego, by zaprezentować szerokość.
Pomysłodawca zasypia pewnie pokrzepiony myślą, że przynajmniej chodnik ma duży. Oczywiście kostka, oczywiście fazowana, oczywiście co bramę obniżenia i oczywiście krawężniki. No i znak nakazu drogi pieszo-rowerowej. Cieszmy się - w Polsce taka rewelacyjna infrastruktura rowerowa się buduje! Na pewno mogą się cieszyć kierowcy, bo wygląda na to, że tylko po to, by rowerzysta nie mógł jechać po ich drodze.
Od Szadku do Lutomierska na szczęście jeszcze śmieszki rowerowej nie ma, ale patrząc na remont w Kwiatkowicach, gdzie zatrzymała mnie mijanka, zaraz pewnie będzie. Tu też wizyta w sklepie.
Dojeżdżam do Lutomierska, na liczniku równe 100, plan wstępny zakładał jechać stamtąd prawie prosto (przez Babice) do Łodzi, co miało dać trochę ponad 120 km. Czuję jednak zapasy sił, więc czemu by nie wydłużyć? Odbijam więc na Aleksandrów. W Aleksandrowie jakiś rowerzysta mnie wyprzedza, co trochę motywuje do szybszego pedałowania. Musiałem jeszcze tylko odczekać aż przejadą mi samochody na drodze uprzywilejowanej, przed którymi on zdążył. Próba pościgu idzie wolno, zanim go doganiam skręca gdzieś przed Jedliczami. A że do Ozorkowa bardziej w dół niż w górę, to dalej idą dobre obroty. Temperatura jednak też idzie sprawnie w górę. Napoje schodzą szybciej. W Kowalewicach kolejna wizyta w sklepie. Za Ozorkowem odczuwam początki kryzysu.
Prawdziwy kryzys nadszedł w okolicach Szczawina, gdzieś po ok. 140 km. Już się nogi nie chcą kręcić. Chwila odpoczynku w cieniu sklepu w Szczawinie, bez zakupów, bo samoobsługowy, ciasny, a roweru zostawiać nie lubię. Dalej Palestyna a ja odczuwam, że usycham. Jakoś doczołguję się do Janowa. Tam sklep, w którym jest ostatnia buteleczka Powerade. Wciągam od razu. Do tego zapas wody do bidonu i powoli jestem gotowy by dowlec się do domu.
Zacznę od wczoraj. Z kołem do pracy, a stamtąd po wybiciu godziny otwarcia serwisów bieg na miasto w poszukiwaniu kogoś, kto mi szprychę doda i je wycentruje na już. Maxxbike na Narutowicza za nic nie chciał mnie uratować. Dalej uderzyłem do Dynamo na Kilińskiego. Tam najpierw upierali się przy jutrze, ale w końcu zgodzili się zrobić tego samego dnia. Po 17 już odebrałem gotowe koło, w domu montaż, doregulowanie hamulców. I już zbierałem się na rower, a tu deszcz. Nie chcąc powtarzać niedzielnego mycia tym razem spasowałem, zwłaszcza że na dziś wziąłem urlop i plan z góry zakładał wiele kilometrów od świtu.
I do dziś. Udało mi się w porę wstać i prawie o świcie, tj. o 5:20, już wyjechałem w trasę. Do Dobronia tradycyjnie przez Maratońską do Górki Pabianickiej, a potem nad S14 wraz z odrobiną szutru. Potem DK14 do Łasku, ruch całkiem niemały. W Łasku w miasto i na Widawę, na znaną mi DW481. Jak ktoś nie był, polecam - dobry asfalt, ładna okolica, pagórki. W Sięganowie drogę przecina mi budowa S8 Łask - Sieradz. Wjeżdżam na wciąż zamknięty docelowy wiadukt na tej drodze i z niego pierwsze zdjęcie.
Widok na zachód, w kierunku Sieradza. A pode mną parędziesiąt metrów dalej obecny objazd czy może raczej przejazd przez budowę na drodze do Widawy. Na parkingu po niewidocznej stronie kadru zjeżdżali się powoli pracownicy.
Jadę dalej. Pamiętałem, że skręcić miałem w Kozubach. I skręciłem. Ale te okazały się nie tymi - miały być Nowe a nie Stare. Szybko się zorientowałem, że coś nie gra, konsultacja z GPS-em i poprawka. Tu mnie jeszcze nie było, a w sam raz pod rower - nawierzchnia w miarę, a spokojniej niż na DW. Również polecam! Zaraz za Nowymi Kozubami trafił mi się (bo nie przygotowałem się pod względem atrakcji turystycznych) młyn wodny na Grabi.
Kilka kilometrów za nim stoi drogowskaz na Zduńską Wolę. Sam ładny asfalt, część chyba kładziona niedawno. W Ptaszewicach gniazdo z dwoma bocianami. A ponieważ w Kozubach mijałem większą rodzinkę i nie skorzystałem z okazji, postanowiłem chociaż tu pstryknąć.
Od lepszej oświetleniem strony niestety widoczny był tylko jeden. Ja jemu, a on mi się przygląda.
Docieram do Paprotni, powrotnego punktu przecięcia S8. Znowu wybieram zamknięty wiadukt. Na wjeździe widać dźwig montujący ekrany, obecny objazd wiaduktu, a w tle rozciąga się panorama Zduńskiej Woli.
Z góry widać trwające prace.
Nie powiedziałbym, że praca wre. Ale coś się dzieje. Pan na krzesełku ma lizak i napis na plecach "kierowanie ruchem". I wyraźnie się nudził, bo nie było czym kierować.
I jeszcze dźwig z bliska.
Tak, zastygł w tej pozycji, którą było widać na wcześniejszym kadrze. Przez cały mój postój postępów z montażem tej tafli ekranu nie było.
Koniec oglądania i na Zduńską. Do centrum jest w porządku. Mijam DK14, dojeżdżam do Szadkowskiej i kryzys - wszędzie chodniki rowerowe, których tu dawniej nie było. Żenada, kostka. Koszmar! Tak właśnie Zduńska wita fanów rowerowych dystansów. Wiwat! Nawet nie miałem ochoty uwieczniać. Nie powiem gdzie, w obliczu moich kilometrów, miałem te instalacje.
A za Zduńską? Tam jeszcze gorzej! Tutaj projektanci z nadmiaru miejsca popisali się jak tylko mogli. Od Maciejowa po Suchoczasy jezdnia została zwężona i w zamian za to został wybudowany wielki chodnik. Tu aż postanowiłem przymierzyć rower do niego, by zaprezentować szerokość.
Pomysłodawca zasypia pewnie pokrzepiony myślą, że przynajmniej chodnik ma duży. Oczywiście kostka, oczywiście fazowana, oczywiście co bramę obniżenia i oczywiście krawężniki. No i znak nakazu drogi pieszo-rowerowej. Cieszmy się - w Polsce taka rewelacyjna infrastruktura rowerowa się buduje! Na pewno mogą się cieszyć kierowcy, bo wygląda na to, że tylko po to, by rowerzysta nie mógł jechać po ich drodze.
Od Szadku do Lutomierska na szczęście jeszcze śmieszki rowerowej nie ma, ale patrząc na remont w Kwiatkowicach, gdzie zatrzymała mnie mijanka, zaraz pewnie będzie. Tu też wizyta w sklepie.
Dojeżdżam do Lutomierska, na liczniku równe 100, plan wstępny zakładał jechać stamtąd prawie prosto (przez Babice) do Łodzi, co miało dać trochę ponad 120 km. Czuję jednak zapasy sił, więc czemu by nie wydłużyć? Odbijam więc na Aleksandrów. W Aleksandrowie jakiś rowerzysta mnie wyprzedza, co trochę motywuje do szybszego pedałowania. Musiałem jeszcze tylko odczekać aż przejadą mi samochody na drodze uprzywilejowanej, przed którymi on zdążył. Próba pościgu idzie wolno, zanim go doganiam skręca gdzieś przed Jedliczami. A że do Ozorkowa bardziej w dół niż w górę, to dalej idą dobre obroty. Temperatura jednak też idzie sprawnie w górę. Napoje schodzą szybciej. W Kowalewicach kolejna wizyta w sklepie. Za Ozorkowem odczuwam początki kryzysu.
Prawdziwy kryzys nadszedł w okolicach Szczawina, gdzieś po ok. 140 km. Już się nogi nie chcą kręcić. Chwila odpoczynku w cieniu sklepu w Szczawinie, bez zakupów, bo samoobsługowy, ciasny, a roweru zostawiać nie lubię. Dalej Palestyna a ja odczuwam, że usycham. Jakoś doczołguję się do Janowa. Tam sklep, w którym jest ostatnia buteleczka Powerade. Wciągam od razu. Do tego zapas wody do bidonu i powoli jestem gotowy by dowlec się do domu.