Łódź - Złotno - Babice - Kazimierz - Lutomiersk - Porszewice - Konin - Górka Pabianicka - Łódź (+KL)

Poniedziałek, 4 sierpnia 2014 · Komentarze(0)
Kategoria 40 - 70 km
Uczestnicy


Pierwsze wczorajsze ambitne plany zakładały pobudkę przed wschodem i wycieczkę przed pracą. Przyciąganie łóżka było jednak zbyt silne. W pracy KL zaproponował wspólną wycieczkę po południu. Brakowało tylko pewności czy pogoda pozwoli się ziścić temu zamiarowi.

Pierwsza propozycja sugerowała spotkanie o 18. Przegląd bieżących danych meteo nie pozwalał mi jednak ruszyć w porę. Opady stały na południu i wschodzie Łodzi. W końcu o 18:20 uznałem, że jest szansa na suchy przejazd. Zadzwoniłem do KL spytać czy przyłączy się na spóźniony wyjazd - zgodził się. Szybki wskok w rowerowe ubrania i już o 18:30 byłem w drodze. Spotkanie z KL na rogu Aleksandrowskiej i Bielicowej. Stamtąd KL prowadził do Złotna, a dalej po mojemu.

Wszędzie sucho, ale chmury otaczały nas z każdej strony. W Koninie już zaczęła się atmosfera burzowej grozy i silne podmuchy, ale nadal bez deszczu. I wydawało się, że się uda suchym kołem. Pierwsze krople zaczęły nas dosięgać dopiero na skrzyżowaniu Maratońskiej z Retkińską, a chwilę potem zamieniły się regularną ulewę. Dogadywanie się nie wymagało słów, widać oboje uważaliśmy, że na tym etapie nie ma się już co pieścić z chowaniem się przed deszczem i tak w strugach deszczu jechaliśmy dalej. W zasadzie można było przeczekać, bo już bo zjeździe na DDR na Bandurskiego ulewa zamieniła się w lekkie kropienie, ale któż to mógł wiedzieć?

Z KL rozstaliśmy się na rogu Włókniarzy i Kopernika. I byłaby to całkiem udana wycieczka, gdyby nie moja końcówka. Już przejeżdżając na środek torowiska i z powrotem obok przystanku tramwajowego (zwężenia na Kopernika), zauważyłem, że moje slicki, z którymi nadal mam krótkie doświadczenie, paskudnie się ślizgają na mokrych szynach - postanowiłem dalej nie ryzykować i zjechać na chodnik. A potem skrzyżowanie z Żeromskiego i tu wróciłem na jezdnię - i to był błąd. Niby kąt dość duży z zakręcającym łukiem torowiskiem, a jednak - poślizg i leżę. Tradycyjnie zbierałem się z jezdni szybciej niż się na nią wykładałem, by nie zaliczyć dodatkowo potrącenia. Przejazd po mokrej nawierzchni okazał się dla mnie niegroźny, nie mam nawet jednego zadrapania. Gorzej z rowerem - lewy pedał (platforma), z kupionej miesiąc temu pary, skończył z pogniecioną ramą. I chyba koło lekko bije.

Jakby tego było mało jak podczas jazdy w deszczu próbowałem zapiąć ekspres w torbie pod ramą, udało mi się go naderwać. No nic, pozostaje mi się skupić na pierwszych 45 km wycieczki, które były całkiem udane.

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!