Łódź - Aleksandrów Ł. - Parzęczew - Uniejów - Spycimierz - Warta - Szadek - Łódź
Czwartek, 28 sierpnia 2014
· Komentarze(0)
Kategoria > 150 km
Lepiej dmuchać na zimne, więc koła dopompowałem i tym razem wieczorem, dzień przed wycieczką, by na drugi dzień już widzieć czy wszystko z nimi w porządku. Wynik testu był jednak natychmiastowy. Po dompowaniu tyłu, zakręcam Prestę - syczy. Odkręcam - przestaje. Zakręcam znowu - syczy. Co do...? To przecież ma działać (prawie) dokładnie odwrotnie! Godzina późna, postanowiłem odłożyć wymianę dętki do rana. Przy tej okazji z rana małe czyszczenie napędu. W końcu biorę się za detkę. W zapasie tylko jedna, spod siodła. Wymienię - myślę - a zaraz na początku podjadę do któregoś rowerowego po nowy zapas. Szybkie zmiana, pompuję, nominalne 8 bar na liczniku i... aż mnie boli ucho na wspomnienie. Bo jeszcze tak jakoś zdolnie się nachyliłem, że po eksplozji dętki jednostronnie byłem ogłuszony.
I klops. Dzień upływa, ja muszę pieszo zasuwać po dętki, a rowerowy nie tak całkiem pod nosem. Kupiłem od razu 3, by dać sobie jakąś szansę. Nowych niespodzianek na szczęście nie było. Skutkiem wizyty w jednym sklepie, w którym dętek wprawdzie nie mieli, ale powiedzieli, że mogą mi docentrować koło od ręki na rowerze, podkusiło mnie by jeszcze tam podjechać. To był zły wybór. Serwisant się nie spieszył, a mój rower wystawił na ciężkie próby, opierając go w nierowerowych pozycjach, pionowo na kierownicy, na podłodze, mimo że uchwyt pod ręką był. Patrzyłem z bólem serca, czas leciał. Jedyna zaleta poniekąd to to, że zauważył, że mam poluzowane stery, czego wcześniej nie spostrzegłem. Dokręcił.
Tradycyjnie więc wycieczka zaczęła się zdecydowanie później niż powinna.
Przy przejeździe nad A2 w Parzęczewie coś nieprzyjemnie strzeliło w rowerze. Stanąłem w centrum wsi, popatrzyłem, ale nic nie zauważyłem. Na drugi dzień okazało się, że to końcówka szprychy od strony piasty w świeżo centrowanym kole.
Co do samej jazdy, to od Parzęczewa do Uniejowa był dramat zmagań z wiatrem. Zdecydowanie mocniej wiało niż zapowiadali. Z każdym kilometrem miałem coraz bardziej dość. Uniejów wydawał się nie mieć zamiaru nastać nigdy. W końcu jednak dotarłem. Podjechałem zobaczyć teren rozsławianych przez łódzką telewizję term. Nie zostałem porażony zachwytem. A zaraz dalej odbicie na Spycimierz, koniec bezpośredniej walki w wiatrem. Mojej radości nie było końca. Wreszcie mogłem jechać!
Spycimierz też jest słynny w lokalnych mediach, bo tam w Boże Ciało mieszkańcy tworzą całkiem imponujące dywany kwiatowe. W centrum wsi zawieszone są zdjęcia dużego formatu, uwieczniające te dzieła. Tutaj też zaliczam wizytę w sklepie.
Z okolic tamy kontaktuję się z MS z pytaniem czy by trochę się nie przejechał wspólnie, skoro będę przejeżdżał mu pod domem.
W Proboszczowicach kolejny sklep. Pod niego dojeżdża MS i razem jedziemy do Rossoszycy. Tutaj tempo wzrosło, siłą rzeczy, czego dalej żałowałem.
Ściemniać zaczęło się od Szadku. Ciemno zupełnie chyba przed Lutomierskiem. Ciemno, chłodno, sił brak. Postanowiłem jechać prosto do Łodzi, czego generalnie na tym odcinku unikam. Z racji unikania odzwyczaiłem się od trasy i wstępnie zapomniałem o istnieniu Konsantynowa. Jakoś tak wydawało mi się, że już zaraz za tą wąską pagórkowatą drogą z torami tramwajowymi za Lutomierskiem znajdę się w Łodzi. To się rozczarowałem. Przypomniałem sobie oczywiście czemu tędy nie jeżdżę. Warunki nie dla rowerzysty.
W końcu dotarłem do Łodzi, tam już kontynuowałem jazdę najbardziej prosto jak się da. Po drodze zostałem jeszcze zrugany przez kierowcę. Poniekąd słusznie, jeśli trzymać się litery przepisów. Krótka wymiana zdań: - Drogi rowerowej nie masz? - Nie mam! - No właśnie widzę!
Jak już odjechał, to zauważyłem, że jednak mam. Wcześniej się nie zorientowałem. A jego pytanie wrażenia na mnie nie zrobiło, bo te padają niezależnie czy ona jest czy jej nie ma. Cóż, przyzwyczajenie do tego, że kierowcy zawsze mają problem z rowerem. Z drugiej strony przy tak pustej jezdni w nocy robić awanturę, że rowerzysta z niej korzysta. Ech!