Łódź - Górka Pabianicka - Kudrowice - Chorzeszów - Wrzeszczewice - Szadek - Annopole Nowe - Annopole Stare - Czartki - Sieradz
Sobota, 16 maja 2015
· Komentarze(0)
Kategoria 70 - 100 km
Zamierzałem pojechać do rodzinnego Sieradza. W zeszłym roku miałem długo do dyspozycji bardzo wygodną dla roweru i wówczas jeszcze nie otwartą dla "samosmrodów" S8. Ten komfort się skończył. A ponieważ coraz mniej chętnie podróżuję drogami w towarzystwie TIRów, pomyślałem, że może dałoby się znaleźć jakąś turystyczną trasę do celu, która omija drogi z dużym natężeniem ruchu. Planowanie odbyło się tradycyjnie z materiałami map Google wspieranych OpenStreetMap (tam często leśne szutry są wyraźnie zaznaczone). Szybko okazało się, że za wiele mapy mi nie pomogą, bo googlewóz nie jeździł po tych drogach, a z lotu ptaka rozdzielczość za niska i jeszcze korony drzew zasłaniały duże odcinki dróg. OSM też nie dawało jasnego rozstrzygnięcia. Ale trudno. Byłem zdeterminowany spróbować nawet gdyby okazało się, że przyjdzie mi grzęznąć w piachu.
Wiedziałem, że dzisiejsza trasa będzie pod wiatr. Ale szybko przekonałem się, że moje wzięte z prognozy pogody nadzieje, że nie będzie tak źle, okazały się płonne. Po całej tej trasie wiem, że 80 km z mordowiejem to jednak trochę za dużo jak na moją obecną kondycję.
Początek dość oczywisty - azymut na Górkę Pabianicką. W Gorzewie i przed Petrykozami wyprzedzał mnie jeden i ten sam rowerzysta. Nie robił aż tak szybkich pętli, po prostu dwa razy również spotykałem go na skrzyżowaniu gdzie wertował wyjętą z sakwy mapę. To ja jednak wolę GPS na telefonie. Pogoda najwyraźniej rowerowa, bo w drodze do Chorzeszowa widziałem jeszcze wielu rowerzystów.
Krótka chwila jazdy w kierunku Łasku i w Kikach odbijam na zachód, rozpoczynając etap całkowicie nieznanych mi szlaków. Nawierzchnia zniszczona, w wielu miejscach dość poważnie, więc trzeba się pilnować, bo w niektórych dziurach zmieściłby się cały rower ;). Ale problemu nie ma, bo można jechać od lewej do prawej. Przez jakieś 10 km czyli aż do wyjazdu z Przatowa mijam jedną koparkę, jeden ciągnik, jeden wóz ciągnięty przez konie i jeden samochód osobowy. I to koniec. Nawet żadnego rowerzysty!
W Przatowie czas się chyba zatrzymał. Tablic w tym kolorze już nie widuję. Ze strony wjazdowej wygląda na ręczną robotę.
Jest też ciekawe drzewo, wspomagane przez płot.
Nie sposób było nie zauważyć, że zbliżam się do Szadku. Miasto turbin wiatrowych.
Z Szadku już na dobrze znany trakt, w kierunku Zduńskiej Woli. To ta chora gmina, gdzie na każdej wiejskiej drodze postawili chodniki z kostki z oznakowaniem drogi rowerowej. Również w Suchoczasach, do których musiałem dojechać. Oczywiście obowiązkowo również zakaz ruchu rowerów na jezdni. Przez grzeczność nie powiem gdzie to miałem. Z Suchoczasów skręcam w kierunku Wólki Wojsławskiej - znowu nowe, nieznane. Zaraz za skrętem wiadukt kolejowy z jakąż atrakcyjną nawierzchnią.
Jest tego dosłownie parę metrów, więc szczególnie nie przeszkadza. Raczej atrakcja. No, może poza tym, że gładkie opony się ześlizgują z kamieni i tył mi trochę uciekał to w jedną to w drugą. A z mostu ładny widok.
I znowu pusto. Nikt tu nie jeździ. No może jedno auto. Po drodze Korczew, a w nim drewniany kościół.
Na szosie, którą przecinałem ruch jest. A zdjęcie robiłem z zatoczki autobusowej naprzeciwko kościoła. Jedno z tych fantazyjnie wyprofilowanych skrzyżowań, gdzie w zasadzie owa zatoczka wygląda jak przedłużenie dojeżdżającej drogi, a przed zatoczką dość ostry zakręt. Także gdy akurat nadjeżdżała ciężarówka, której kierowca raczej nie zauważył terenu zabudowanego (wnioskując po prędkości), to przez chwilę zwątpiłem czy trafi we właściwą drogę czy we mnie.
Jeszcze parę kilometrów i chory Izabelin. Najbliższy sąsiad chorej Zduńskiej Woli. Więc znowu chodnik szeroki na 3 metry, jako to rzekome udogodnienie dla rowerzysty. Szczęśliwie i tu przejechałem bez mandatu. Dalej Annopole Stare i przejazd do Czartków. To kolejny dziewiczy dla mnie odcinek. Tu najbardziej irytująca nawierzchnia. Ewentualnie to kwestia silnego zmęczenia. Grys i smoła, niezbyt równo wyłożone. Trzęsło. I tu też nikt nie jeździ. A potem już bardzo dobrze mi znana trasa Rossoszyca - Sieradz. W Męce wizyta w sklepie, bo usychałem, a zapasy się skończyły.
Ku mojej radości okazało się, że wszystkie nowe drogi mają twardą nawierzchnię. W efekcie nowo opracowana trasa jest najfajniejszym dojazdem do Sieradza jaki wymyśliłem. Najładniejszym, co może być subiektywne, ale faktem jest, że to najmniej ruchliwy dojazd. Cisza i spokój. Jedyny mankament to nadkładanie kilometrów.
Na koniec tradycyjny odpoczynek na moście wiszącym. I popstrykałem foty do poremontowej galerii roweru. Trochę piachu już zebrał. Może jednak kiedyś powtórzę sesję po czyszczeniu.
Na moście telefon powiedział, że przechodzi w stan oszczędzania baterii. Kiepsko. Zdecydowanie potrzeba mi nowych ogniw. Na domiar nieszczęść udało mi się skasować stan licznika, jak wierciłem się z aparatem w ręku i licznikiem w kieszeni. Także dystans odtworzony z różnicy łącznej liczby kilometrów na liczniku po poprzedniej trasie z setnymi częściami tego co już po przejeździe z wiszącego mostu zostało.
Dom, obiad, powrót Łódzką Koleją Aglomeracyjną. Biletomat nie działał. Nic nowego. Już wcześniej złe doświadczenie nauczyło mnie, by mieć gotówkę przy sobie. Konduktor kartą nie przyjmuje.
Przynajmniej ekran reagował na dotyk, więc mogłem zobaczyć co tam w drugim okienku słychać.
Jeden z kolejnych pasażerów postanowił pozamykać okienka. I to przyniosło dobry skutek, bo po jakichś 10 minutach watchdog zareagował, biletomat wykonał restart i po kolejnych 10 minutach aplikacja dała radę się uruchomić. Wówczas już byłem po kupnie biletu w "tradycyjny" sposób. I po scysji z konduktorem, który przyszedł i stwierdził, że miałem obowiązek się do niego zgłosić. Tylko nie wiem czy miałem biegać przez cały pociąg z rowerem czy może zostawić go licząc, że rowery nie lubią zmieniać właściciela. ŁKA, która wystartowała z jako-takim poziomem i pierwotnie w ogóle nikt nie musiał się zgłaszać do kierownika pociągu po zakup biletu, bo taki był jego obowiązek, by po pociągu się przejść i bilety sprzedać, teraz podążyło w kierunku regresji do poziomu Przewozów Regionalnych. Tyle że w PR w regulaminie jest zapis mówiący o tym, co logiczne, że podróżny z rowerem jest zwolniony z obowiązku biegania przez całą długość pociągu by zgłosić brak biletu.
Nie byłem jedynym rowerzystą w pociągu. Wsiadło też dwóch rowerowych turystów, o ile pamiętam jeden z rowerem Specialized Sirrus Elite, drugi z którymś Scottem Speedsterem. Wyposażeni w tracker Garmina. Jak zdejmowali rowery z wieszaka by wysiąść w Pabianicach spytałem o trasę - jak dobrze zrozumiałem to do Sieradza, a potem dokoła Jeziorska, 120 km. Na wypoczętych nie wyglądali.
Do dzisiejszej kilometrówki wliczone też dojazdy do/z stacji kolejowych.