Łódź - Łukaszew - Wódka - Stary Imielnik - Borchówka - Nowe Skoszewy - Janinów - Moskwa - las Wiączyński - Łódź (+MK, KL)
Sobota, 19 września 2015
· Komentarze(0)
Kategoria 40 - 70 km
Piątkowy wieczór poświęciłem na rysowanie nowej trasy. Zazdroszcząc znajomemu odcinków przejechanej przez niego wycieczki, uczyniłem je jednym z celów. Do tego zapragnąłem mało ruchliwych dróg i zdecydowałem, że raz mogę spróbować wycieczki terenowej. Google szybko poddało się z planowaniem, z racji ograniczonej liczby punktów pośrednich, jakie można tam wprowadzić. Przeniosłem więc planowanie na GPSies, podglądając na Google zdjęcia lotnicze i widok ulic. Wspólny przejazd zaproponowałem MK i KL. Rozpoczęły się negocjacje - towarzysze uznali wstępny plan za zbyt długi. Ostatecznie musiałem porzucić zamierzenia przeprawy od Starego Imielnika przez Cesarkę do Anielina i zwiedzanie Rezerwatu Parowy Janinowskie.
Z KL umówiliśmy się na placu Wolności. Czekając na niego mogłem sfotografować drugą napotkaną dziś stację roweru miejskiego ( Rower miejski w Łodzi - czy to już? ).
Z MK mieliśmy się spotkać na skrzyżowaniu Łagiewnickiej i Porzeczkowej. W oczekiwaniu na niego obejrzeliśmy rowery w znajdującym się przy nim sklepie Exim Bike.
Przejazd przez osiedla mniej więcej równolegle do ul. Warszawskiej był o zróżnicowanej nawierzchni. I asfalt i piaski. Po przekroczeniu Warszawskiej trafiliśmy na Rogowską, gdzie znajduje się kilka przyciągających wzrok bogatych domów. Aż po DK14 jest ona asfaltowa. Dalej już terenowo aż po Marmurową. Potem zjazd gładziutkimi asfaltami Wódki. Na jej końcu mały wypadek w nawigacji i błędnie skręciłem w kierunku Kalonki, ale zorientowałem się natychmiast. W kierunku Dąbrówki również prowadzi piękna nawierzchnia. A w niej skręcamy na północ i tu ukazuje nam się znak ostrzegający o nachyleniu zjazdu - 7%.
Dalej skręciliśmy w prawo, jak droga prowadziła. Podglądam GPS - źle.
- Zawracamy! - wykrzyknąłem.
- Żartujesz. - jęknął KL.
Zawróciłem. Koledzy za mną, niepewnie, plotkując coś między sobą. Okazało się, że byli gotowi przypuszczać, że celowo kazałem im się pchać na te 7% i wracać, żeby ich zmęczyć, a nie była to część trasy. Ich podejrzenia były niesłuszne. Cofnęliśmy się tylko kilkanaście metrów, przed podjazdem. Punkt właściwy, a drogi nie ma.
Jak przystało na tradycje podróżnicze, wszyscy wyjęliśmy swoje telefony i zaczęliśmy porównywać mapy w naszych aplikacjach. Mój ViewRanger nie chciał pobrać kafla z sieci. Nokia Here na telefonie MK pokazała, że jesteśmy pośrodku niczego i w ogóle nie ma nawet tego asfaltu, na którym stoimy. SportsTracker u KL potwierdził mój pierwotny plan. Według niego staliśmy na skrzyżowaniu w kształcie litery Y. W rzeczywistości jednak jedna z odnóg w tym miejscu już nie istnieje. W jej miejscu teren ogrodzony i brama. Kiedyś była, co potwierdzają zdjęcia lotnicze.
Wyjścia nie było. Wracać nie będziemy. Pojechaliśmy więc dalej, szukać innej drogi do Imielnika. Znaleźliśmy. Piasek i kamienie. Kamienie i więcej piasku. Mijaliśmy też oryginalny dom. Poniekąd nowoczesny - ściany jasne, być może z kamienia. Ale zamiast dachówki strzecha. Jak na starej chacie. Następnym razem zrobię zdjęcie. W końcu Stary Imielinik i znowu twardo pod kołami. Był to jednak krótki odcinek.
Gdy skręciliśmy ze Starego Imielnika w kierunku Borchówki nasza radość ze zjazdu 7% odeszła w niepamięć. Tutaj też na oko wyglądało na tyle. W górę. A droga piaszczysta. Szosowe opony nie pomagały, szybko doszedłem do najbardziej górskiego biegu jaki mam - 26 na korbie i 21 na kasecie. Poczułem, że to za mało. Dysząc ciężko dotarłem na szczyt.
Potem znany asfalt Borchówki. Tym razem nie zdecydowałem się na Boginię, bo koledzy nie mieli jeszcze okazji jechać prosto. Stare Skoszewy i skręt w Nowe Skoszewy. MK tak się intensywnie (w)spinał, że spadł mu łańcuch. Ja natomiast zbyt intensywnie zjeżdżałem i zgodnie z coweekendową tradycją "brzdęk" i po szprysze. Po nienapędowej stronie tylnego koła. Wydostałem ją, rozpiąłem hamulec. Zaczyna się to robić nudne. Na szczęście w poniedziałek planowane przeplecenie koła.
W Nowych Skoszewach stoi już wiadukt A1.
Kiedy nastąpiło "już" ciężko mi określić, bo ostatnio jechałem tędy chyba 2 lata temu. Niestety nadal nie zdecydowano się położyć asfaltu do samego końca, tj. do drogi Brzeziny - Sierżnia - Stryków. Znowu terenowo.
Janinów. Nie bez tęsknoty zerkałem w kierunku mijanego Rezerwatu Parowów Janinowskich. Niestety towarzysze nie wykazywali chęci do odbicia w ich kierunku.
Przez Jaroszki i Moskwę świetny asfalt i pagóry. Przejeżdżamy przez DK72, jeszcze chwila po asfalcie i skręt w Ksawerowie w kierunku lasu. Tu już też terenowo. Pod lasem dwie równoległe drogi, więc ciężko było zgadnąć, która właściwa wg GPS. Okazały się biec równolegle kolejne kilkadziesiąt metrów. Ta którą wybraliśmy się skończyła. Na tę drugą przyszło nam rowery przez dość stromy rów.
Tu wjechaliśmy w las Wiączyński, który zgodnie z planem mieliśmy pokonać w całości. Droga z minuty na minutę robiła się coraz ciekawsza. Tj. węższa i bardziej zarośnięta. Po jakimś czasie musieliśmy jechać schyleni, bo otoczeni byliśmy niskimi gałązkami.
Udało mi się też jedną gałąź zebrać z trasy i wkręcić w przerzutkę. Szczęśliwie bez konsekwencji. Dalej o istnieniu drogi poza moim planem na GPS-ie świadczył jedynie prześwit, bo pod kołami mieliśmy trawę bez śladu innych przejazdów. MK nieustannie oskarżał mnie o zgubienie drogi. Ale wszystko się zgadzało. Ową przepiękną drogą dotarliśmy w końcu do Wiączynia.
Planując, zapomniałem, że ul. Malownicza nie jest za bardzo malownicza. Za to jest bardzo ruchliwa. I tutaj przejeżdżamy pod A1.
Potem Rokicińska. Po drodze oglądamy już częściowo zbudowane przystanki na trasie tramwajowej na Olechów. Za ciekawostkę uznałem instalacje naprzeciwko stacji elektroenergetycznej Janów. Tutaj pod przebiegającymi w poprzek nad jezdnią przewód sieci energetycznej zamiast typowych dla łódzkich tramwajów pojedynczych słupów są niższe bramki.
Od ul. Augustów do ul. Puszkina nadal utrudnienia dla rowerzystów. Za Puszkina na słupach była świeża miedź. Ładnie wygląda jak miedź jest jeszcze koloru miedzianego.
Na Niciarnianej wpadamy do sklepu, by wyschnięci z racji za małego zapasu płynów jak na taką wycieczkę koledzy nie padli z odwodnienia. Skutkiem podpuszczania mnie, że przecież nie mogę mieć mniej przejechanych kilometrów niż KL i MK, zamiast jechać na Piotrkowską decyduję odprowadzić towarzyszy.
Z MK rozstajemy się na rogu Pojezierskiej i Zgierskiej. A ja na poczekaniu szukam na telefonie jak odwieźć KL utrzymując przyjętą konwencję małych dróg. Na ul. Sędziowskiej, gdzie nigdy wcześniej mnie nie było mijamy park im. Andrzeja Struga i stojącą w nim willę. A po przeciwnej stronie resztki muru z czerwonej cegły z łukami okalającymi chodnik. Jak się potem dowiaduję z pomocą Google, są to pozostałości browaru nr 3 Ludwika Anstadta. A willa naprzeciwko również do niego należała. Możecie o nim poczytać w znalezionej w sieci fotorelacji.
Na dalszych uliczkach w drodze do Włókniarzy trafiliśmy na wielkie kocie łby. Aż głowa bolała. Ostatecznie uciekliśmy na stary chodnik, którym jechało się i tak znacznie wygodniej.
Odwiozłem KL pod dom i po Drewnowskiej udałem się pod Manufakturę. Tu podjąłem bezskuteczne próby znalezienia kogoś, kto uzupełniłby mi ubytek w kole. Pan w Intersporcie był wysoce niepomocny. A na rynku odbywał się zlot "Maluchów".
Podjechałem jeszcze pod serwis Kasińskiego licząc, że może jakimś szczęśliwym zbiegiem okoliczności będzie w pracy. Tu też nic. Wróciłem pod Manufakturę sfotografować ostatnią ze demonstracyjnych stacji roweru miejskiego.
Po ciężkiej wyprawie zasłużony obiad i deser w Włoszczyźnie.
I Piotrkowska w ciemnościach.
Naprawili słupki! Nie dosyć, że proste, to wreszcie mają oświetlenie po obwodzie. Pierwotnie świeciły się jedynie od góry, co nie ułatwiało ochrony ich przed kierowcami.
Przy Piotrkowskiej 86 trwały przygotowania do ostatniego z cyklu koncerów "W świetle okien" . Z tej okazji kamienice były przyozdobione w świetlne kropki.
Na marginesie już niedługo, tj. 9-11.10, odbędzie się kolejna edycja festiwalu kinetycznej sztuki światła.