Łódź - Aleksandrów Łódzki - Grotniki - Ozorków - Śliwniki - Lubień - Łęczyca - Tum - Leśmierz - Sokolniki-Las - Szczawin - Janów - Łódź
Sobota, 27 sierpnia 2016
· Komentarze(2)
Kategoria 100 - 150 km
Większa mapa
W weekend miało wrócić lato - trochę sierpnia w sierpniu. Prognozowano temperatury do 31 stopni i samo słońce. Dlatego poza wybieraniem trasy spośród tych, na których w tym sezonie mnie nie było, dodatkowy czynnik na jaki postawiłem, to zalesienie terenu, żeby się nie smażyć bez przerwy. Takie schronienie dawał wybór dojazdu przez Grotniki. Gorzej z powrotem, bo pamiętałem, że droga z Łęczycy do Modlnej, którą i tym razem miałem zamiar jechać, to odkryta patelnia, gdzie nie sposób uświadczyć cienia od choćby pojedynczego drzewa. Zaplanowałem, że zamiast jechać do Modlnej, odbiję w kierunku Sokolnik-Lasu, gdzie - jak nazwa wskazuje - jest las, by odpocząć po dłuższym słonecznym odcinku.
Moi potencjalni towarzysze wymiękli niczym asfalt w piekącym słońcu, tak bali się odrobinę cieplejszego dnia, więc wycieczka była solo.
Na wjeździe do Aleksandrowa Łódzkiego przywitała mnie watażka trzech rosłych kundli, biegnąca całą szerokością drogi przede mną, w tym samym kierunku. Nie mając ochoty prowokować, trzymałem się za nimi licząc, że gdzieś skręcą. Nie skręciły. Zainteresowały się żywo jednym ogrodzeniem, napierając na nie, obstawiałbym więc sukę. Tam stanęły i nie pozostało mi nic innego jak je minąć. Niestety ich zainteresowanie siatką było niewystarczające i ruszyły na mnie. Gaz się znowu przydał. Gdzie jest rakarz, gdy jest potrzebny?
Dalej było przyjemnie. I aż do autostrady przeważnie w cieniu. Z wiaduktu nad A2 rozciąga się widok na panoramę Ozorkowa.
Przystanek kolejowy Ozorków Nowe Miasto posiada prawdziwy tor do ćwiczeń dla pchających wózki dziecięce lub poruszających się na wózkach osobiście.
Solca Wielka. I znowu jestem pod wrażeniem wielkości wiejskich kościołów.
By go zmieścić w swoim obiektywie od frontu musiałem zrobić pionową panoramę (po przeciwnej stronie ulicy są zabudowania), stąd wyszedł trochę zniekształcony.
Wioska indiańska w Solcy Małej. To Indianie mieli w wioskach zjeżdżalnie?
Tuż obok, w Sierpowie, miałem chwilę wytchnienia od słońca.
Co do tego punktu, to gdy przed wyjazdem przeglądałem stan dróg na Google Street View (bo tędy jeszcze nie jechałem), trafiła się ciekawostka.
Mi szczęśliwie udało się przejechać bez spotkań z konnicą.
W Sierpowie jest przystanek kolejowy. Intrygująco kontrastują te współczesne tablice z polnym peronem, o ile w ogóle można to nazwać peronem. Za to stawianie tablic informujących o kierunkach jazdy bardzo mi się to podoba. Dawniej brakowało mi tego, gdy trafiałem na obcą mi stację.
A teraz zadanie na wyobraźnię. Z przebiegającej obok przystanku jezdni widać wyraźnie wieżę łęczyckiego zamku.
Obiektyw mojego telefonu jest szerokokątny i odległe obiekty wychodzą na nim wyraźnie mniejsze niż widziane gołym okiem. Dla ułatwienia oferuję wycinek powyższego kadru. Wieża to te rozmazane piksele mniej więcej pośrodku wycinka - od dołu: brązowy prostokącik, biały pasek i ciemnoszara kropka.
Z Sierpowa dotarłem do Lubienia, gdzie zrobiłem przystanek w sklepie.
Zamek w Łęczycy. Co ciekawe szlaki rowerowe poprowadzono chodnikiem.Czy to taka mandatowa pułapka?
Zamek był otwarty, więc skorzystałem z okazji by sfotografować rower na dziecińcu.
I panoramę dziedzińca.
W okolicach zamku kręcił się jeszcze jeden rowerzysta, który sprawiał wrażenie podróżującego (również?) z daleka, przez liczne torby na ramie.
Ratusz miejski w Łęczycy.
Nieczynne więzienie w Łęczycy. A dawniej dominikański klasztor. Zdaje się, że więzienie od 10 lat szuka kupca i czasami media odkopują temat plotkując o potencjalnych pomysłach na zagospodarowanie - a to o hotelu, a to o SPA.
Bernardyni mają się w Łęczycy lepiej niż Dominikanie. Ci pierwsi przetrwali w mieście do dziś i mają tu swój kościół i klasztor.
Opuszczając Łęczycę na DW703 mijam parę rowerowych turystów jadących w przeciwnym kierunku. "Turystyczność" można było rozpoznać po dużym mapniku zainstalowanym na kierownicy jednego z rowerów. Chyba że byli bardziej nowocześni i było to etui na tablet. Kto wie?
Powtórzę się: lubię drogi z drzewami. Ta poniżej prowadzi do Tumu.
W Tumie jest skansen osady wiejskiej.
I drewniany niewielki kościół.
Lecz główną atrakcją jest okazały romański kościół. Tak okazały, że z racji zbyt blisko okalającego go płotu, musiałem ciągle kombinować z trybem panoramy.
Niestety oprogramowanie telefonu potrafi sklejać tylko w jednej osi. Więc miałem wybór czy uciąć podstawę obiektu...
...czy wieżę. Rower pod murem dla poczucia skali.
No imponujący. I on też włącza się w trend tych mijanych wielkich kościołów pośrodku niczego. Dokoła pola.
Gdy ruszałem spod kościoła, o jego wejście oparty był sportowo wyglądający rower. Widać mimo upału wielu cyklistów ruszyło zwiedzać.
Asfalt na głównej drodze w Tumie tak mi się spodobał, że jadąc nim wygodnie nie spojrzałem na plan na mapie i musiałem zawracać. Nawet nie zauważyłem, że przejeżdżałem obok jakiegoś skrzyżowania.
Tu zaczął się zdecydowanie odcinek odsłoniętej patelni. Liczyłem na jakiś sklep. Niestety mimo zwiedzenia nadmiarowego fragmentu Tumu i kolejnych kilometrów nic takiego nie było, a napój się kończył. W końcu w polu widzenia, w Skotnikach obok Leśmierza, pojawił się sklep. Niestety gdy się zbliżyłem, zastałem w oknach i drzwiach były opuszczone rolety. Przejeżdżając utkwiłem wzrok w sklepie z niedowierzaniem i rozczarowaniem na tyle skutecznie, że zjechałem z drogi do rowu. Hamując, w porę dałem radę złapać nogami kontakt z podłożem i wyszedłem z tego gapiostwa bez szwanku.
Do dróg, które lubię, mogę też doliczyć te gładziutkie i wąskie asfalty wiodące przez pola, na których rzadko pojawia się samochód. Niewielka szerokość dodaje im uroku. Ot taka droga rowerowa. Ta poniżej jest w Skotnikach, na odnodze, w którą odbiłem z drogi na Modlną, by dotrzeć do Sokolnik-Lasu.
W ciągu dnia minąłem kilkanaście powalonych drzew. W tym na wjeździe do Sokolnik-Lasu. Ciekawe co je tak wyrwało z korzeniem.
Sokolniki-Las to miejscowość turystyczna, co mnie dziwi nieodmiennie. Tuż obok Łodzi, a tu jakieś stragany z lodami i goframi jak nad morzem. Na szczęście i coś w rodzaju zwykłego sklepu znajdowało się wśród nich. Byłem uratowany (tak, "t"). Po tym jak już przelałem wodę z dużej butelki (bo wybór w sklepie był niewielki) do kompatybilnych z koszami na bidon butelek po Oshee, wypiłem puszkę Coli i zjadłem batona, nastąpił mały zgrzyt. Rozejrzałem się z pustymi opakowaniami w ręku - kosza nie było. Sklepowa zapytana o to gdzie mogę wyrzucić śmieci, odpowiedziała mi, że kosz znajdę na przystanku autobusowym. Zirytowany wymusiłem by wzięła je ode mnie, bo zapewne jakiś pojemnik na odpady w obiekcie mają. A myślałem, że w sklepach kosz dla klientów to norma.
OSP w Dzierżąznej. Jak też oni wjechali na ten dach?
Droga między Cyprianowem a Szczawinem. Kolejna dawka cienia. Wadą jest to, że asfalt jest węższy niż droga, a tu akurat dość często ktoś jedzie. Jak ktoś tak jak ja nie lubi zjeżdżać na szuter, to na mijanie się z autem z naprzeciwka miejsca jest niewiele.
W Szczawinie bocian obserwował teren z wysokiego komina.
Na przystanku kolejowym w Glinniku stał pociąg. Stał i stał. Taki urok trasy jednotorowej. W Glinniku jest mijanka, więc niechybnie musiał czekać na swoją rozkładową parę z przeciwka.
W Janowie zrobiłem ostatni postój. Jak tu nie lubić tego sklepu? Kiedy bym nie przejeżdżał, to mają otwarte. I jeszcze było Oshee dla rowerzystów. Pamiętam krótką kampanię reklamową w telewizji tej odmiany. I kusiło mnie, by rowerowe spróbować. Ale w sklepach, w których bywam, nie ma. Z dedykowanych jest tylko to dla biegaczy. Widać tam, gdzie kupuję, nie lubią "bajkerów".
Co do smaku, to wg opisu jest to limonka z miętą. Jak smakuje? Tak jak pachnie płyn do zmywania. Ale jak to napoje izotoniczne. Ujdzie.
Mimo doskwierającego gorąca jechało mi się całkiem nieźle. Lasy po drodze pomogły. Płynów po drodze wypiłem przeszło 5 litrów.
Zdjęcia na mapie