Po Łodzi
Poniedziałek, 26 grudnia 2016
· Komentarze(0)
Kategoria 40 - 70 km
Drugi dzień świąt Bożego Narodzenia za dnia per se oferował bezdeszczowe 9 stopni. Kto by chciał jeździć w takim komforcie? Ja poczekałem aż słońce zajdzie i się rozpada. A prawda jest taka, że dzień wcześniej, widząc na prognozie silny, mający wiać na wschód wiatr, narysowałem trasę do Skierniewic, którą chciałem rozpocząć rano i wrócić pociągiem Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej na Łódź Fabryczną, tym samym inaugurując jej perony kołami własnego roweru. Niestety nie byłem się dziś w stanie dobudzić. Ciążenie do łóżka było ogromne i nie wiem czy miało to związek ze świątecznym obżarstwem czy raczej z aurą. Do tego bolały mnie mięśnie nóg, co dziwiło, bo żadnego wysiłku ostatnimi dniami nie podejmowałem. To ostatnie nie przeszło, ale ostatecznie, po zachodzie, dałem się radę zebrać by nie stracić dnia.
Było wciąż ciepło. Gdy ruszałem nie padało, aczkolwiek przed wyjazdem sprawdziłem aktualizacje prognoz i spodziewałem się deszczu. Na mijanym parkingu Pasażu Łódzkiego zbierała się młodzież z samochodami. To typowe miejsce parkingowych pararajdowych popisów.
Na Jana Pawła II, gdzie za ekranami dźwiękochłonnymi jest DDR i chodnik, spowite w ciemności, bo ekrany zasłaniają uliczne latarnie zauważyłem dziś też niewysokie latarnie po stronie chodnika. Nie świeciły się. Nie przypominam sobie by były tam wcześniej. Jest więc nadzieja, że to nowość i kiedyś będą podłączone.
Gdy przejeżdżałem pod wiaduktem kolejowym nad al. Bartoszewskiego przepędził nade mną szynobus Pesa. To moje drugie spotkanie z takim pojazdem. Do Wigilii nie wiedziałem, że w ogóle po łódzkich torach jeździ jakikolwiek spalinowy pociąg osobowy. Dzisiaj nie zdążyłem uchwycić, ale zrobiłem sesję szynobusowi Przewozów Regionalnych, gdy właśnie w Wigilię spotkałem taki na peronie dworca Łódź Kaliska. Było to dla mnie nietypowe usłyszeć na peronie turkot silnika spalinowego wydobywający się z pasażerskiego składu.
Poniżej już z dzisiejszej wycieczki. Widmo kościoła przy ul. Farnej. Bo nieudane zdjęcie wyszło ciekawiej niż to udane.
Gdy oczekiwałem na zielone na przejeździe przez Pabianicką, uśmiechnąłem się krzywo na widok obrazka pod przyciskiem. Bo to jeden z tych starych, wg projektu wymagającego od rowerzysty umiejętności ekwilibrystycznych, bo są zamontowane zbyt wysoko. To w praktyce nie wygląda tak prosto jak na obrazku.
Prezenty pod Portem Łódź. To jedyne działające dziś tam ozdoby świąteczne. Cała reszta centrum była przełączona w tryb oszczędzania energii.
Wkrótce, gdy ruszyłem spod Portu, zaczęło padać. Wcześniej po drodze okazjonalnie kropiło. Gdy wróciłem do ścisłego centrum lało już intensywnie. Schowałem się pod dachem przy skrzyżowaniu Piotrkowskiej i Mickiewicza, już całkiem mokry.
Zamierzałem przejechać więcej niż 25 km, a tyle na tym etapie miałem na liczniku. Ale patrząc na pogodę i zważywszy na to, że dom był pod nosem, miałem tu kryzys woli. Bicie się z myślami trwało kilka chwil, w tym czasie lanie zmieniło się w niewielki opad. Ruszyłem, jeszcze bez przekonania, ale przynajmniej w ruchu mogłem się z powrotem ogrzać. Jakoś poszło dalej.
Samochody parkujące na drogach rowerowych są uciążliwe. Ale skoro przedstawiciele władzy dają taki przykład...
Akurat kadrem wstrzeliłem się między błyski kogutów, które, co należy zaznaczyć, mieli włączone. Ale siedziało ich tam dwóch, w aucie, nie wyglądało to na kryzysową interwencję. Mogliby już chociaż koło krawężnika zaparkować, by większy kawałek asfaltu z jednej strony zostawić.
A tu ciekawostka z Niciarnianej. Te samochody nie jechały, a stały sięgając środka skrzyżowania z Piłsudskiego. Takie korki się tam robią.
Po chwili, przed ulicą Sobolową, znowu miałem zastawioną drogę rowerową. Tym razem zaparkowała na niej pomoc drogowa, która brała się do wciągania lekko rozbitego samochodu. Już linka była rozciągnięta, razem z nią zajmowali całą szerokość DDR. Mijałem trawnikiem.
Gdzieś przy Rokicińskiej na prawym pasie stały dwa samochody obok siebie na światłach awaryjnych. Prawdopodobnie też kolizja. Gdy przejeżdżałem z powrotem był już tylko jeden i do tego też mocowali hak wciągarki.
Całkiem jeszcze świeży biurowiec przy Piłsudskiego, między Tulipanem a Wydawniczą.
Od wspomnianej wcześniej ulewy pogoda była zmienna. Trochę kropiło, trochę nie. Utrzymywał się silny wiatr, co ułatwiało suszenie się. Temperatura w czasie wycieczki od początkowych 8 spadła do 5. To ci ciepły grudzień. Na rowerowych chodnikach byłem sam - najwyraźniej inni rowerzyści nie byli tak zwariowani by się pchać w tych warunkach, zresztą zapewne w przeciwieństwie do mnie wykorzystali tę widną część dnia.
Na koniec poczułem chęć na szybką kawę. Widząc, że McDonald's na Piotrkowskiej jest zamknięty pojechałem do tego na rogu Mickiewicza i Politechniki. Rekonesans mnie zniechęcił - dużo ludzi w środku, ciasnota, na dodatek już byli jacyś rowerzyści, którzy grzecznie zostawili swoje rowery na zewnątrz. Obawiając się, że okażę się wrogiem publicznym nr 1 gdy wejdę tam z mokrym i ubłoconym rowerem (co było w moim wypadku jedyną opcją), sam nie wyglądając zresztą lepiej, zrezygnowałem.
Przy okazji drugi raz zgubiłem buteleczkę z gazem pieprzowym. Zauważyłem gdzieś w drodze z Portu na Piotrkowską, ale ciemno choć oko wykol i nie kojarzyłem żadnego łoskotu z trasy, który mógłby mi podpowiadać jego upadek, więc nie było sensu wracać, bo mogłoby się skończyć na powtórzeniu całej trasy wstecz bez skutku. Przydałoby się jakieś pewniejsze mocowanie niż rzep.
Zdjęcia na mapie