Łódź - Wiączyń Dolny - Gałkówek Kolonia - Gałków Duży - Borowa - Kotliny - Dalków - Wardzyn - Wola Rakowa - Stefanów - Łódź (+JŁ)

Wtorek, 13 lipca 2021 · Komentarze(0)
Kategoria 40 - 70 km
Używasz Stravy? Rozważ włączenie Flyby, funkcji, która oryginalnie była włączona dla wszystkich, a jakiś czas temu Strava wszystkim ją wyłączyła, nawet tym, którzy z niej świadomie i intensywnie korzystali.

Prognoza dzień wcześniej zapowiadała, że wiać będzie ze wschodu. Wolę wracać z wiatrem, więc wschód mógł zostać docelowym kierunkiem, zwłaszcza, że zawsze trudno mi się zdecydować tam wybrać i w tym roku jeszcze nie udało. Narysowany plan przebiegał w okolicach JŁ, więc wysłałem mu go jako propozycję wspólnej wycieczki. Ta zyskała akceptację, po wprowadzeniu przez JŁ drobnej korekty na ominięcie Zielonej Góry, bo tam, jak mówił JŁ, trwa remont. Skutkiem zmian plan wydłużył się z ok. 55 km do 65 km. A ponieważ po drodze nie posłuchałem JŁ, że źle skręcam, to... źle skręciłem i jeszcze 5 km doszło. Początek przez Łódź był jeszcze skwarny. A i co najmniej połowa pierwsza wycieczki była jak dla mnie trochę za ciepła, 28-29 °C, odzwyczaiłem się od jazdy w upałach. Bliżej końca dało się odczuć jakieś kojące chłodniejsze powiewy.





Po lewo mój ulubiony sposób ustawiania się przed przejazdem - no właśnie, bo po lewo. Ale elektryczny, to jego pewnie się reguły nie tyczą.
Pieszy ratuje kolegę przed śmiercią pod kołami szalonych rowerzystów. Słusznie!
Projektanci projektują infrastrukturę dla nikogo, nie tylko rowerową. Tak niskie są ich kompetencje. Proszę zwrócić uwagę na schody po lewo i zjazd dla wózków.
Efekt jest taki, że mimo fizycznego wyraźnego oddzielania drogi dla rowerów od drogi dla pieszych, bez żadnej możliwości ucieczki, pani pchająca wózek z dzieckiem wybiera tę nieprzeznaczoną dla siebie.
I ścinamy. I zajeżdżamy drogę. No bo skoro zdecydował się nie jechać po asfalcie, to włącza się z chodnika na DDR, więc z pierwszeństwa zrezygnował.
Ładny rower. I rękawiczki dopasowane.
I trzeba po hamulcach, bo pani wyjechała z jezdni po prawo pode mnie.
Zieleń atakuje. Z uprzejmości dla rowerzystów jadących z naprzeciwka jechałem chodnikiem, by mieli jak ominąć krzaki. Cieszy mnie, gdy inni też mają tę uprzejmość, gdzie się da, a nie zmuszają mnie do postojów.
Za późno zacząłem się zbierać jak na umówioną godzinę spotkania z JŁ. Dlatego musiałem zredukować liczbę zaplanowanych przed wyjazdem czynności. M.in. pompowanie kół. Jednak po drodze poczułem, że ciśnienie jest już nieprzyjemnie niskie. Rozglądałem się za stacją rowerową, ale nie dostrzegłem żadnej przed punktem spotkania. JŁ poinformował, że wkrótce na zaplanowanej trasie, mimo że to już nieco poza miastem, będzie jedna. I rzeczywiście. W dobrym stanie, chyba przez to właśnie, że na uboczu. Pompka SKS. Musiałem tylko pokrywkę obudowy od pompki poprawić, bo coś się przesunęło i manometr był zasłonięty. Pompka w pełni sprawna, wypełniła swoje zadanie.
Niewielką część Gajcego, w zasadzie tylko we Wiączyniu Dolnym, o ile to tam wciąż nazywa się Gajcego, wyremontowano. Ładny asfalt na jezdni i... i bubel, pseudo-DDR, śmieszka rowerowa. Najpierw tzw. "wjazd" pod fascynującym kątem 90 stopni. To tak niesamowicie ułatwia i podnosi bezpieczeństwo, gdy za człowiekiem jadą samochody!
Potem znowu widać, że architekt ma takie kwalifikacje, że powinien może raczej zająć się myciem dróg niż ich projektowaniem. Gdzie indziej, gdy odstawiają takie buble, to przynajmniej stawiają znak drogi dla rowerów i pieszych na odcinku z utrudnieniami. Ale gdzie tam! Skończymy DDR bez możliwości zjazdu na jezdnię...
...a za przystankiem wznowimy.
Z tym wznowieniem to dużo powiedziane, bo to 400 metrów. A pierwszy odcinek bubla ma 300. Naprawdę, budować coś takiego, na 700 metrów. Witamy w Polsce - kraju bezlitosnym dla rowerzystów!
Szybko oddalająca się rowerzystka. Tak wyszło, że jedyny rower, który nas wyprzedzał. To bynajmniej nie wynika z naszej (mojej) prędkości - reszta spotkanych kolarzy jechała w przeciwnym kierunku.
12 km naszych zmagań dalej, koleżanka mijała nas ponownie z naprzeciwka. W jej wypadku kilometraż niechybnie był wyższy.
Za znakiem skręt do Zielonej Góry. Oryginalnie wg mojego planu stamtąd mieliśmy wyjeżdżać. Ale JŁ jest znacznie lepiej zorientowany w okolicy niż mapy Google (które chętnie wyznaczyły tamtędy trasę) i po wysłaniu planu doniósł, że trwa tam remont. Dlatego zrobiliśmy trochę dłuższą pętlę.
Słonecznik!
Pierwszy raz spotykam się z kompletem ostrzegawczych garbików (to trzeci zestaw z kolei, tradycyjnie) przed zakrętem.
Wspominałem już przy okazji wcześniejszego przejazdu tutaj, że najgorszym elementem tego totalnego bubla przy DW714, są dziury po obu stronach każdego wyjazdu z bramy (w tym wirtualnych bram). Pokonywanie tego jest fizycznie bolesne.
Za skrętem do Andrespola jest dziwna zmiana. Są częściowo zaklejone (zaciapane?) czymś w rodzaju cementu.
W wybranych miejscach już mocno wybrakowany. Wygląda trochę na prywatną inicjatywę. Może ktoś po prostu nie mógł znieść krawężnikowego poziomu architekta.
Ach, no tak, tam przez wieś niebezpiecznie, trzeba *zmusić* rowerzystów do jeżdżenia po chodniczku (bo nie ma to nic wspólnego z drogą rowerową). Ale potem można nagle zakończyć, na wiadukcie przed węzłem z autostradą. I dobrze, jak się znak dostrzeże z dystansu, bo inaczej skakanie z krawężnika.
I oczywiście, że są rowerzyści, którzy przez to jaki poziom reprezentują kierowcy na drodze, będą i tak jechać obecnym tam chodnikiem. A wystarczyłoby nigdzie, nigdy nie stawiać żenujących znaków nakazu ruchu rowerów, a zamiast tego dopuszczać ruch rowerem na chodniku (znak C-16 z tabliczką T-22) wszędzie gdzie to ma szanse być bezpieczne.
Serce rośnie, gdy widać niekiedy zmiany kultury kierowców na drodze na lepsze. Pan jechał za nami ciężarówką, mimo że wielu by się próbowało przecisnąć, dopóki nie miał wystarczająco miejsca, by wyprzedzić nas z zachowaniem przepisowej i bezpiecznej odległości. Brawo!
Śladowe ilości farby, dodatkowo pod słońce. Ot mało czytelne skrzyżowanie. Nie jeżdżę tu i jak wjeżdżałem to nie widziałem jak jest skonstruowana dalsza część.
Tu z ledwością dojrzałem strzałki skrętu w lewo z naprzeciwka, co pozwoliło mi zgadnąć, że jest tam jakiś pas. Tylko zgadnąć. Przydałyby się tu wyprowadzające linie pomocnicze.
Z bliska nawet da się dojrzeć podwójną ciągłą oddzielająca pasy.
Oryginalnie mieliśmy jechać do końca po Kolumny. Mimo że bywa nieprzyjemnie ruchliwa, mówiłem JŁ przed wyjazdem, że jej omijanie to rzecz dla masochistów, ze względu na jakość innych opcji. Ale zobaczyłem na skrzyżowaniu, że na Zygmunta jest asfalt, którego tam dawniej nie było.
No i pięknie i cieszyłem się. Ale moją radość postanowił mi zburzyć JŁ, który zaczął mnie zapewniać, że dalej asfaltu nie będzie. Nie chciałem mu uwierzyć, dopóki nie dodał, że poprzednio był tu dwa tygodnie wcześniej. Czar prysł.
I rzeczywiście, nie rozwinęli asfaltu do końca.
Jest więc kawałek Zygmunta takiej, jak ją pamiętam. To nie chodzi o to, że jest szuter. Tu chodzi o ten krajobraz księżycowy, z wielkimi kraterami na całej szerokości. Mimo że to krótki odcinek, jedzie się tu strasznie.
Potem jest ul. Kurczaki, gdzie ponownie da się jechać. Że też zabrakło pieniędzy na te brakujące 500 m.
Najpierw mijaliśmy firmę Emerson. Zażartowałem, że nie tylko Eryk miał syna. Chwilę dalej był Hutchinson. Zaczęliśmy rozważać, czy wszyscy się tak chwalą ojcami. Po chwili pomyślałem, że może to jakaś końcówka fleksyjna, dająca dobrze brzmiącą nazwę dla firmy. Po wycieczce sprawdziłem. Trop z synami był właściwszy, choć historyczny. Hutchinson i Emerson to angielskie patronimiki, czyli nazwiska oznaczające syna Hutchina i Emera. Ericcson to również syn Erica, choć tu pochodzenie jest szwedzkie. Wszystkie te firmy zostały założone przez ludzi, których nazwiska kończyły się już na -son. Przy okazji trafiłem na artykuł opisujący trend zmieniania nazwisk przez Szwedów, z powodu tego, że większość z nich kończy się na -son i są bardzo powtarzalne (najwyraźniej pula imion ojców była ograniczona).
Skręciłem ad-hoc na losowym skrzyżowaniu z ul. Kurczaki. Była to ul. Ary Stemfelda. Nie wiem czy tu byłem wcześniej.
Po drodze zignorowałem jeszcze jedno skrzyżowanie na północ i od razu pożałowałem. Ul. Komorniki jest okrutna dla rowerzysty!
Chodnika nie starczyło.
Raz, że uwielbiam, jak się ktoś ustawia po swojej lewej, co będę powtarzał ciągle.
Dwa, to pan, ze swoim dziwnym pojazdem, jest wyznawcą zasady, że jeżeli się prowadzi pieszo pojazd nadający się hipotetycznie do jeżdżenia po DDR, to właśnie po niej i po przejazdach z nim spaceruje. To nie jest wyjątkowe. Często widuję tak spacerujących rowerzystów.
Westchnąłem boleśnie na widok tej koleiny. Zaraz po jej przejechaniu usłyszałem za sobą odgłosy jakieś destrukcji, a jechał za mną JŁ. Koleina pokazała na jego rowerze swoją moc - była gwoździem do trumny jego przedniego błotnika, którego uchwyt najwyraźniej był już zmęczony. Także błotnik już z nami nie wrócił. Został w przystankowym koszu.
A ten pan to czemu wybrał DDR dla wózka? Tu schodów nigdzie nie ma.
No ale zszedł. Choć nie wiem czy to nie przez mój głośniejszy komentarz na temat do JŁ. Komentarz był jedynie narzekający, nie niekulturalny.
JŁ już najwyraźniej znudziło moje wolne tempo.

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!