Końcówka z przygodami. Stojąc na światłach na skrzyżowaniu Pabianickiej i Jana Pawła II zauważyłem, że tracę powietrze. Podjechałem pod Lukoil. Kompresor zepsuty, co nie jest czymś nadzwyczajnym. Zatem z rowerem opartym o wielką puszkę zatytułowaną "KOMPRESOR" zasuwałem pompką ręcznie.
Nie uciekało gwałtownie, więc pojechałem dalej. Drugie tankowanie powietrza na BP pod Pasażem. Tam już udało się automatem. Ostatecznie dętkę wymieniałem wygodnie w domu.
Wreszcie nie pada. Trochę jednak za bardzo wiało i koła się nie kręciły jak powinny. Szczególnie przejazd Stryków - Ozorków, pod górę i pod wiatr, mnie zmęczył.
Telefon postanowił się restartować chwilę nim dojechałem do DK71, więc odcinek po niej się nie zarejestrował. Zorientowałem się zaraz po skręcie w Skotnikach, gdzie wznowiłem zapis trasy.
Na rower zebrałem się późno, kilka chwil przed 17. W planach był Lutomiersk i pewnie Łask. Niestety już jadąc przez Niesięcin byłem pewien, że nie da się tego planu zrealizować inaczej niż na mokro. Z zachodu nadciągała granatowa chmura, z której wisiały warkocze deszczu. By nie wracać po swoich śladach, co jest raczej nudne, zerknąłem na mapę. Tam niestety nic ciekawego i szybkiego nie widziałem. Pojechałem więc do centrum Konstantynowa i wracałem nie lubianą przeze mnie i ruchliwą drogą 710.
Deszcz gonił, trochę kropiło, ale ostatecznie zdążyłem do Łodzi przed nim. Na tyle nawet, że gdy jechałem po Krzemienieckiej, to wydawało się być całkiem pogodnie. I to złudzenie mnie zgubiło. Zamiast dojechać do celu zatrzymałem się na chwilę na przystanku obok Atlas Areny, porozmawiać przez telefon. Skutkiem tego spędziłem pod jego wiatą godzinę patrząc na ulewny deszcz...
Stało się. Dziś dotarła do mnie informacja, że S14 zostanie tej nocy otwarta. I niewątpliwie w chwili pisania tych słów pierwsze samochody już przejechały po jej nawierzchni. Niezmiernie przyzwyczajony do luksusu podróżowania nią rowerem, zdecydowałem się wybrać na pożegnalny przejazd. Przy tej okazji chciałem również dokonać drobnego rozpoznania terenu, by sprawdzić czy da się choć w przybliżeniu wzdłuż niej wygodnie podróżować.
Wycieczkę zacząłem od eksploracji okolic. Po kolei.
Centrum, Maratońska, Gorzew i leniwa wspinaczka w Górce Pabianickiej. Dojeżdżam do S14, do byłego już (o czym dalej) węzła. Gdzieś zagubił się zakaz skrętu w prawo po zachodniej stronie wiaduktu, który - jestem prawie pewien - tam w końcu był. To zresztą miało swoje konsekwencje (również o tym dalej). Tu zatem zaczynam, wjeżdżając na drogę techniczną. Gładki asfalt szybko doprowadza mnie do Petrykozów gdzie przecinam węzeł Pabianice Północ i dalej poruszam się odcinkiem technicznym. Przecinam drugi wiadukt w Petrykozach i dalej dojeżdżam do Piątkowiska. Tu ostatnie kilkadziesiąt metrów jest pozbawione asfaltu, o czym już wspominałem przy okazji ostatniej wycieczki.
I tu na zachętę za wiaduktem kawałek asfaltu, który zdawał się być kontynuacją mojej drogi. Niestety to tylko kilka metrów drogi wprost w pole. Wracam więc na wiadukt i przejeżdżam na wschodnią stronę. Znowu świeży asfalt. I nagle niespodzianka - asfalt kończy paręnaście metrów przed kolejnym wiaduktem. Nie byłoby to może takie dziwne, gdyby nie to, że do owego wiaduktu w ogóle nie dochodzi żadna asfaltowa droga. A wiadukt z asfaltem i ślimakami. Ta tajemnica też się wyjaśni w dalszej części opisu.
Znów przejeżdżam nad obwodnicą Pabianic. Jeszcze trochę asfaltu w ramach drogi technicznej. Mijam hałdę powstałą przy okazji budowy S14, która stała się lubianym obiektem odwiedzin motocrossowców, kusząc prawie pionowymi ścianami. I na tym koniec drogi, którą choć w niewielkim stopniu mógłbym polecieć miłośnikom jazdy szosowej - zaczyna się las i leśna droga. Czy dla rowerzystów nieszosowych droga jest dobra, pozostaje pytaniem otwartym. Szczęśliwie w ostatnich dniach trochę pokropiło, więc droga była twarda. Jednakże znać po niej było, że w okresie suszy będzie tam łatwo zakopać się w piachu.
Po krótkim odcinku szerszej drogi leśnej, dojeżdżam do płotu nad S14, wzdłuż którego jest wyraźnie wydeptana, wąska ścieżynka. Decyduję się trzymać S14 i rzeczonej ścieżki, nie sprawdzając oddalających się od obwodnicy dróg leśnych. Ścieżka jest naprawdę wąska. W istocie płot postanowiono na tyle blisko drzew, że w jednym miejscu przewężenie zmusiło mnie do zejścia z roweru.
Docieram do przeprawy dla zwierząt. Ciekawe. Jeszcze nie byłem na wiadukcie, na którym rosną drzewa. Sprawdzam czy po drugiej stronie wiaduktu nie widać jakiejś lepszej drogi. Nic. Zawracam na ścieżkę. Po ok. 1.5 km znów asfalt poprowadzony nad S14. Nim docieram do Wincentowa. Tutaj kolejny wiadukt, na którym również się rozglądam po okolicy. Zostaję po zachodniej stronie.
Ostatecznie droga doprowadza mnie do ul. Sportowej w Dobroniu. Dojeżdżam nią do centrum wsi. Ogólne wrażenia mam umiarkowane. Muszę jeszcze się dokładniej zorientować w okolicach S14. Póki co nie wyobrażam sobie czynienia tej samej trasy częścią moich przejazdów do Sieradza. Szkoda energii.
Z centrum Dobronia jadę do dobrońskiego węzła S14. Notabene jadąc nad nią przyglądałem się czy są prowadzone jeszcze jakieś prace tudzież czy nie jeżdżą jakieś komisje sprawdzające stan drogi. Widać było tylko jakieś dwa auta przejeżdżające dość regularnie to w jedną to w drugą stronę i samotnego kolarza, który kierowcom nie wadził.
Rozpoczynam zatem nostalgiczną ostatnią rowerową podróż po nowej obwodnicy Pabianic. Tu niewiele jest do opowiadania. Zauważyłem jedynie, że miejsc, z których pobrano próbki przekroju nawierzchni jest znacznie więcej, niż zauważyłem poprzednio. Śmiało można rzecz, że jeżeli ktoś chce szukać dziury w całym, to znajdzie tu niejedną. Pewnie zakładają, że ich średnica nie będzie uciążliwa dla opon samochodów. Próbki były również pobrane z dojazdów technicznych. Imponująca kontrola.
Aby ostatni rowerowy przejazd po S14 uczynić sensownym, utrzymałem na obwodnicy średnią trochę ponad 30 km/h. Tyle na ile kondycja pozwala. Wspomniane dwa samochody objeżdżające S14 minęły mnie najpierw z naprzeciwka po przeciwległym pasie, potem przepędziły zza moich pleców. Sprawdzają czy nie ma wstrząsów przy maksymalnej dopuszczalnej prędkości?
W końcu dojechałem znów do Górki Pabianickiej, gdzie pracowała grupka robotników.
Tu nerwowo. Właściciel samochodu terenowego wykrzykiwał na robotników, że specjalnie tu przyjechał by dojechać po DK14Bis do "Portu". Robotnicy jednak nie mieli zamiaru ruszać zaparkowanego dźwigu z dojazdu do obwodnicy, polecając mu wracać i jechać przez Ksawerów. Łatwo zgadnąć, że ta porada nie uspokoiła kierowcy. Sprawdziłem czy dojazdy techniczne prowadzą choć trochę w kierunku Łodzi. Nie prowadzą. Przy okazji zabłąkany na jednym z dojazdów kierowca dopytywał mnie o co chodzi z tym brakiem możliwości wjazdu na drogę do Łodzi i czy to tak na stałe czy tymczasowo. Przekazałem to co wiedziałem, mianowicie wieść o otwarciu całej reszty S14, choć wtedy jeszcze wydawało mi się, że dojazd nie jest możliwy wyłącznie z powodu pracy dźwigu.
Wróciłem na wiadukt i stanąłem na chwilę pooglądać prace. I tu widać było konsekwencje wspomnianego na początku brakującego znaku zakazu skrętu. Dwa samochody wjechały na 14-tkę pod prąd. A dopiero co w TVP z lubością pokazywali takie nagrania z autostrad. Cóż, przy takim oznakowaniu...
Dźwig powoli usuwał bariery blokujące dojazd od strony Dobronia. Już miałem wracać, ale zauważyłem, że w ramach środków zapobiegawczych przed jazdą pod prąd, w owym miejscu z brakiem zakazu zaparkowali drogowcy. Podjechałem spytać kiedy to planowane otwarcie. Było to ok. 20, a w gazetach wspominali coś o północy.
Panowie byli uprzejmi i chętnie udzielili mi tej i kilku innych informacji. Mianowicie ruch do Łodzi miał być puszczony lada chwila, jak tylko dźwig skończy przenosić blokady. A zaraz potem miał nastąpić demontaż zapór w drugą stronę. I właśnie - przenosić. Okazuje się, że węzeł w Górce Pabianickiej nie istnieje. Był jedynie taką plombą, która służyła szybszemu otwarciu tego drobnego fragmentu drogi od "Portu". Także kierowcy, którzy przyzwyczajeni byli już do rozpoczynania drogi w tym punkcie, pewnie jeszcze kilka dni będą musieli stawiać czoła niespodziance w postaci braku wjazdu.
Wypytałem też o ten podejrzany wiadukt, między polnymi drogami. Jak mi wyjaśniono, wg mapy przebiega tam droga gminna, więc wiadukt musiał być wybudowany. Choć ponoć po wybudowaniu przejeżdżał tam jeden samochód na kilka dni. Ciekawe czy znajdą się pieniądze, by zmienić ten dziwny stan rzeczy i położyć asfalt, który by gdzieś prowadził. Gdyby doprowadzili go tam, gdzie najpewniej ten szuter prowadzi - czyli do DK14 na wyjeździe z Pabianic, to stanowiłoby doskonałą kontynuację rowerowego asfaltowego przejazdu wzdłuż S14, tworząc tym samym rowerową obwodnicę Pabianic.
Drogowcy żartowali też, że cywilizacja przyszła do rolników w okolicach S14. Teraz do swoich pól będą dojeżdżać po nowiuśkim asfalcie. W końcu owe dojazdy techniczne, prowadzą przede wszystkim na pola, a do działek są przygotowane zjazdy.
I na tym koniec wycieczki-rozstania. Powrót przez Łaskowice i tym razem po chodnikach przechrzczonych na drogi rowerowe.
Co do pogody, to lato gdzieś się schowało i polar na plecach się przydał. Wiatr południowy, pchał w moim kierunku chmury deszczowe. Ale nie zdążyły.