Nieśmiało wybrałem się w nieznanym mi wschodnim kierunku. Wyjątkiem jest tu Pomorska. Trudno powiedzieć czy dziur na niej przybyło. Ta odwiecznie zapomniana przez miasto w programie wiosennego łatania ulica zawsze była bardziej dziurawa niż ser szwajcarski. W każdym razie nadal jest w czołówce konkursu na najbardziej zniszczoną nawierzchnię w Łodzi.
Wiączyńska już jest zdecydowanie lepsza, a w miarę posuwania się na południowy wschód asfalt coraz bardziej się poprawiał. Narysowana wstępnie na Google mapka zafundowała mi lekkie kolanko, na które skręt zastanowił mnie już na miejscu. Ale ostatecznie postanowiłem nic nie zmieniać. Bedoń z chwilowymi brakami asfaltu.
Rokicińska przed początkiem trasy tramwajowej jest ciasna. Nerwowo pomrukiwały za mną samochody, nie mogące się zmieścić z wyprzedzaniem z powodu dużego ruchu z naprzeciwka. A dalej trochę kostki rowerowej, trochę starego chodnika z rysunkiem roweru.
Zapomniałem jak duży ruch potrafi być na wąskiej Rąbieńskiej. A wzięty na wszelki wypadek w związku z zachodzącym słońcem polar zupełnie był zbędny. Pierwszy tak ciepły dzień w tym roku!
Plotki donoszą, że to już wiosna. Wyjechałem ok. 20:30 sprawdzić.
Na Drewnowskiej obok wiaduktu jakieś wykopki, zmuszające do spaceru. A dalej w okolicach cmentarza całkowicie ciemno, żadne latarnie nie działały. Winiłem wykopki. Oryginalny plan zakładał przejazd przez Rąbien, DK71 i Złotno. Niestety wraz z dalszą drogą nic się nie rozjaśniło - awaria latarni okazała się bardziej globalna i wszędzie w okolicy panowały egipskie ciemności. Moje oświetlenie nie nadaje się do takich podróży. Chwila rozejrzenia po Rąbieniu i jednak zdecydowałem się na powrót po pozbawionej światła ul. Krakowskiej. Na Krzemienieckiej już się świeciło.