Reprezentacja graficzna postępów w łącznym dystansie miesięcznym (linia zielona) w stosunku do idealnego modelu (linia czerwona) wymagającego by codziennie zwiększać swój przebieg o 1000/31 km.
1000 km już było. Andlon mnie jednak skrytykował zauważając, że przecież 1000 to już bardzo blisko okrągłej - branżowo - liczby. Za wypełnienie równego wyniku przyjąłem więc osiągnięcie częścią całkowitą 1024 km nie przekraczając przy tym 1024.49 km, by nie zaokrągliło się do nie okrągłej ;). Zaplanowanie trasy z dokładnością +/- 250 m, jak było założone jest raczej trudne. Wybór padł więc na krótką pętlę na wschód, w której skład wchodziła również jakże adekwatna nazwą ulica - Transmisyjna. A na koniec nie taki znowu wielki fortel - dociągnięcie metrów na dość gęsto połączonych przecznicami i bliskimi sobie Sienkiewicza i Piotrkowkiej, pilnując licznik by za daleko na północ nie odjechać. Pomorska jednak była odrobinę za blisko, ale nie chcąc pchać się na Północną, zdecydowałem się na jeszcze jeden minimalny zawijas na Piotrkowskiej.
W każdym razie dotarłem do domu rowerem, nie przekraczając założeń, nie zdejmując licznika i nie niosąc roweru na plecach. Miesiąc zamykam na bikestats z sumą 1024.08 km - plan więc wykonany! Przy okazji dopasowanie licznika do GPS wyszło mi rewelacyjnie - Sports Tracker na telefonie również ocenił mój miesiąc na 1024 km.
Dzisiaj zbierało się ciężko. Udało mi się wyruszyć o 5:40. Jechało się też ciężko - wczorajsze 166 km czułem w nogach na każdym metrze. Trasa tradycyjna, ale nie obyło się bez przygód. W Strykowie kiepski pomysł przejazdu przez dziurawy krawężnik i na skręcie do Swędowa wymieniałem dętkę.
Na koniec zygzak po mieście by dociągnąć kilometry. Wszystko dla planu, co niedawno się zrodził w głowie jako realny czyli skończenia lipca z 1000 km miesięcznego przebiegu. Potem już same problemy i pod górę, ale ostatecznie, z dniem zapasu, udało się. Skutkiem tego wpisu bikestats podsumował mnie na 1000.29 km. Mission accomplished!
Zacznę od wczoraj. Z kołem do pracy, a stamtąd po wybiciu godziny otwarcia serwisów bieg na miasto w poszukiwaniu kogoś, kto mi szprychę doda i je wycentruje na już. Maxxbike na Narutowicza za nic nie chciał mnie uratować. Dalej uderzyłem do Dynamo na Kilińskiego. Tam najpierw upierali się przy jutrze, ale w końcu zgodzili się zrobić tego samego dnia. Po 17 już odebrałem gotowe koło, w domu montaż, doregulowanie hamulców. I już zbierałem się na rower, a tu deszcz. Nie chcąc powtarzać niedzielnego mycia tym razem spasowałem, zwłaszcza że na dziś wziąłem urlop i plan z góry zakładał wiele kilometrów od świtu.
I do dziś. Udało mi się w porę wstać i prawie o świcie, tj. o 5:20, już wyjechałem w trasę. Do Dobronia tradycyjnie przez Maratońską do Górki Pabianickiej, a potem nad S14 wraz z odrobiną szutru. Potem DK14 do Łasku, ruch całkiem niemały. W Łasku w miasto i na Widawę, na znaną mi DW481. Jak ktoś nie był, polecam - dobry asfalt, ładna okolica, pagórki. W Sięganowie drogę przecina mi budowa S8 Łask - Sieradz. Wjeżdżam na wciąż zamknięty docelowy wiadukt na tej drodze i z niego pierwsze zdjęcie.
Widok na zachód, w kierunku Sieradza. A pode mną parędziesiąt metrów dalej obecny objazd czy może raczej przejazd przez budowę na drodze do Widawy. Na parkingu po niewidocznej stronie kadru zjeżdżali się powoli pracownicy.
Jadę dalej. Pamiętałem, że skręcić miałem w Kozubach. I skręciłem. Ale te okazały się nie tymi - miały być Nowe a nie Stare. Szybko się zorientowałem, że coś nie gra, konsultacja z GPS-em i poprawka. Tu mnie jeszcze nie było, a w sam raz pod rower - nawierzchnia w miarę, a spokojniej niż na DW. Również polecam! Zaraz za Nowymi Kozubami trafił mi się (bo nie przygotowałem się pod względem atrakcji turystycznych) młyn wodny na Grabi.
Kilka kilometrów za nim stoi drogowskaz na Zduńską Wolę. Sam ładny asfalt, część chyba kładziona niedawno. W Ptaszewicach gniazdo z dwoma bocianami. A ponieważ w Kozubach mijałem większą rodzinkę i nie skorzystałem z okazji, postanowiłem chociaż tu pstryknąć.
Od lepszej oświetleniem strony niestety widoczny był tylko jeden. Ja jemu, a on mi się przygląda.
Docieram do Paprotni, powrotnego punktu przecięcia S8. Znowu wybieram zamknięty wiadukt. Na wjeździe widać dźwig montujący ekrany, obecny objazd wiaduktu, a w tle rozciąga się panorama Zduńskiej Woli.
Z góry widać trwające prace.
Nie powiedziałbym, że praca wre. Ale coś się dzieje. Pan na krzesełku ma lizak i napis na plecach "kierowanie ruchem". I wyraźnie się nudził, bo nie było czym kierować.
I jeszcze dźwig z bliska.
Tak, zastygł w tej pozycji, którą było widać na wcześniejszym kadrze. Przez cały mój postój postępów z montażem tej tafli ekranu nie było.
Koniec oglądania i na Zduńską. Do centrum jest w porządku. Mijam DK14, dojeżdżam do Szadkowskiej i kryzys - wszędzie chodniki rowerowe, których tu dawniej nie było. Żenada, kostka. Koszmar! Tak właśnie Zduńska wita fanów rowerowych dystansów. Wiwat! Nawet nie miałem ochoty uwieczniać. Nie powiem gdzie, w obliczu moich kilometrów, miałem te instalacje.
A za Zduńską? Tam jeszcze gorzej! Tutaj projektanci z nadmiaru miejsca popisali się jak tylko mogli. Od Maciejowa po Suchoczasy jezdnia została zwężona i w zamian za to został wybudowany wielki chodnik. Tu aż postanowiłem przymierzyć rower do niego, by zaprezentować szerokość.
Pomysłodawca zasypia pewnie pokrzepiony myślą, że przynajmniej chodnik ma duży. Oczywiście kostka, oczywiście fazowana, oczywiście co bramę obniżenia i oczywiście krawężniki. No i znak nakazu drogi pieszo-rowerowej. Cieszmy się - w Polsce taka rewelacyjna infrastruktura rowerowa się buduje! Na pewno mogą się cieszyć kierowcy, bo wygląda na to, że tylko po to, by rowerzysta nie mógł jechać po ich drodze.
Od Szadku do Lutomierska na szczęście jeszcze śmieszki rowerowej nie ma, ale patrząc na remont w Kwiatkowicach, gdzie zatrzymała mnie mijanka, zaraz pewnie będzie. Tu też wizyta w sklepie.
Dojeżdżam do Lutomierska, na liczniku równe 100, plan wstępny zakładał jechać stamtąd prawie prosto (przez Babice) do Łodzi, co miało dać trochę ponad 120 km. Czuję jednak zapasy sił, więc czemu by nie wydłużyć? Odbijam więc na Aleksandrów. W Aleksandrowie jakiś rowerzysta mnie wyprzedza, co trochę motywuje do szybszego pedałowania. Musiałem jeszcze tylko odczekać aż przejadą mi samochody na drodze uprzywilejowanej, przed którymi on zdążył. Próba pościgu idzie wolno, zanim go doganiam skręca gdzieś przed Jedliczami. A że do Ozorkowa bardziej w dół niż w górę, to dalej idą dobre obroty. Temperatura jednak też idzie sprawnie w górę. Napoje schodzą szybciej. W Kowalewicach kolejna wizyta w sklepie. Za Ozorkowem odczuwam początki kryzysu.
Prawdziwy kryzys nadszedł w okolicach Szczawina, gdzieś po ok. 140 km. Już się nogi nie chcą kręcić. Chwila odpoczynku w cieniu sklepu w Szczawinie, bez zakupów, bo samoobsługowy, ciasny, a roweru zostawiać nie lubię. Dalej Palestyna a ja odczuwam, że usycham. Jakoś doczołguję się do Janowa. Tam sklep, w którym jest ostatnia buteleczka Powerade. Wciągam od razu. Do tego zapas wody do bidonu i powoli jestem gotowy by dowlec się do domu.
A miało być tak pięknie. Przygotowany plan na setkę. Jeszcze tylko skutki tej wczorajszej jazdy w deszczu. Mycie szło topornie i długo. W końcu jednak rower był gotowy. Wskakuję w rowerowy strój, zabieram co potrzeba, przestawiam rower przez próg opuszczając tylne koło z kilku cm wysokości i... brzdęk. Dźwięk sprężynujący, niczym gra na linijce wysuniętej nad brzegiem szkolnej ławki, tylko bardziej metaliczny. I od razu ósemka, skutecznie blokująca ruch koła w hamulcach. Niedziela to piękny dzień na pękające szprychy!
Tytuł alternatywny: Rowerzysta podany na mokro w okrasie błotnej.
Gdy już uczyniłem zadość obowiązkom rodzinnym i pozbierałem się do wycieczki zrobiła się 19. Coś tam na radarze było, co wyglądało jak padanie na wschodzie Łodzi, ale ja nie pojadę? ŁWD już w końcu nie zapowiadało na noc deszczu w okolicy. I ledwo wyruszyłem, jeszcze nawet nie osiągnąwszy Konstytucyjnej, zacząłem moknąć. Przystanek pod wiatą przystanku tramwajowego i chwilę bicia się z myślami - czy skreślić rower czy może jednak? Ostatecznie więc zapakowałem telefon-tracker w dodatkową folię ochronną i postanowiłem się uprzeć. W końcu ciepło, lać nie lało, ot letni deszcz - pewnie przejdzie. Deszcz też się postanowił uprzeć. Towarzyszył mi zdaje się do samego Strykowa. Już zresztą wcześniej przestałem się zastanawiać czy to jeszcze z nieba leci czy spod kół pryska z mokrej jezdni. Fascynujące ile to wody na obuwie się wylewa, czyniąc je całkowicie mokrym. Suchy asfalt, na którym mogłem sam zacząć schnąć znalazłem dopiero na ul. Mrówczej w Łagiewnikach. Skutkiem wycieczki wróciłem ubłocony, z ubłoconym rowerem, ale szczęśliwy. W końcu lepszy rower na mokro niż znowu dzień przestoju.
Na spotkanie z KL na skrzyżowanie Bielicowej i Aleksandrowskiej. W związku z tym standardowy dojazd do Aleksandrowa przez Rąbień upadł jako niezbyt sensowny (by nie zawracać). Zaplanowałem więc trasę przez drogi na północ od Aleksandrowskiej. Całkiem znośne, choć KL był innego zdania. Dalej po staremu. W Ozorkowie tankujemy powietrze do kół KL, bo tył wyglądał sflaczale. To dodało KL prędkości, a mi zmęczenia. Modyfikacja poprzedniego przejazdu dopiero w Sokolinach - zmiana trasy do Dzierząznej. Bardzo udana! Gładko, równo. Tylko po co tyle progów zwalniających na wsi? No, trochę się też zapędziliśmy i przejechaliśmy zakręt w Jasionce - zorientowałem się po nagle kończącym się asfalcie. Ze Szczawina przez Palestynę do Józefowa, a stamtąd na drogi biegnące w bezpośrednim sąsiedztwie Łagiewnickiej. Pod koniec KL zaczął odstawać, ale przyczyną okazało się znowu ciśnienie - dętka nie wytrzymała podróży. Rozstajemy się na skrzyżowaniu Aleksandrowskiej z Włókniarzy.
Wspólny dystans - 61.40 km.
A temperatura dziś znośna. Na koniec nawet się dość znacząco ochłodziło.
Jeżeli jeżdżenie w takim skwarze nie nazywa się nieodpowiedzialnością, to już nie wiem co nią jest. Plan powrotu prosty, wiadomo - S8. Tylko nie dobudziłem się w porę, więc wyjazd dopiero koło 10. Dobrze, że chociaż trochę wiało (źle, że w twarz, wiatr południowo-wschodni). Przynajmniej podmuchy nie były jeszcze upalne. Słońce prażyło, napoje schodziły szybko. W przejechanym wczoraj Gorczynie zjechałem więc w poszukiwaniu sklepu. Znalazłem. A jak był cudownie sklimatyzowany! W Teodorach utrudnienie, bo stoi całkiem porządnie skręcony płotek z siatki odgradzający budowę od mającego się lada dzień otworzyć odcinka Łask-Róża. Skrupulatnie poprowadzony w poprzek całej drogi, z zielenią między barierkami oddzielającymi pasy włącznie. Szczęśliwie został wolny wąski skrawek między osłoną dźwiękochłonną a barierką po lewej (północnej) stronie. Jeżeli ma chronić przed zwierzyną biegającą po budowie, to chyba należałoby poprawić. Na węźle w Róży wystarczyło bym był wystarczająco dobrze zauważalnym dla ochrony by być wyproszonym przez bramę prowadzącą na Mogilno. Zgodnie z planem! A dalej postanowiłem pojechać, gdzie mnie jeszcze nie było - do samej Róży, dalej do Pawlikowic. Stamtąd po DW485 (Pabianice - Bełchatów) prosto do Pabianic, i dalej już najzwyczajniej przez Ksawerów do Łodzi.
Co do S8, to znowu coś w niedzielę się działo, ale bardzo niewiele. Ze trzy koparki pracujące pod nasypem drogi, jakieś dwie ciężarówki z piaskiem jadące po S8, ktoś przedmuchiwał zanieczyszczenia z kanałów odprowadzających wodę, inni ktosie siedzieli na barierkach i czekali aż lepsza pora na pracę przyjdzie.
A w samej Łodzi, gdy mój organizm uprażony od ukropu zalewał mi oczy potem z czoła i jechałem już ostatkiem sił, tuż za rondem Lotników Lwowskich wyprzedził mnie rowerzysta, który utrzymywał potem niewygórowane tempo, prowokujące do siedzenia na kole. Tak to bezlitośnie ludzi się zmusza do wysiłku!
Wycieczka na raty. Najpierw do Dobronia, wyjazd wpół do drugiej. Żar lał się z nieba, powietrze poprawiało gorącymi podmuchami. Żeby nie było jak zawsze, wypróbowałem wyjazd na zachód z Piątkowiska, wprost do Wymysłowa Francuskiego. Trochę szlaki, trochę asfaltu lepszego, więcej gorszego. Ogólnie niepotrzebnie było kilometrów nadrabiać w zamian za niewygodę. W Dobroniu rodzinna uroczystość, a po 19 dalej do Sieradza. Pogoda wreszcie lepsza do jazdy. Zdecydowałem dostać się na S8 w Łasku próbując to uczynić jadąc przez Gorczyn. Nie pamiętałem z ostatniej wycieczki czy ta droga miała biec nad S8, a wtedy byłoby pewne, że póki co jedzie bezpośrednio przez teren budowy czy może pod. W razie czego wracałbym do Łasku i jechał na Widawę, gdzie wiedziałem na pewno, że w Sięganowie jest możliwość wjazdu. W Łasku trochę zabłądziłem, nie skręcając w porę w ul. Narutowicza, co zaowocowało zwiedzeniem miejskiego rynku. Objazd wokół i na Gorczyn. Tam szczęśliwie okazuje się, że wjazd jest. Dalej już całkiem rutynowo, tym razem jednak bez jazdy aż po zachodnią obwodnicę Sieradza, a zjeżdżając ostatnim zjazdem przed Sieradzem (wysokość Męckiej Woli). Tu buduje się rondo, całkiem nawet ciekawie. Póki co DK12 nadal biegnie niezakłócona prosto, jest jedynie zwężona, a po obu stronach zwężenia są wybudowane fragmenty wysepki ronda - odcinki koła.
Nadmienię, że wieczorem spokój i cisza na budowie, a że bramy od ogrodzenia są wszędzie otwarte, to ten spokój doceniła też okoliczna zwierzyna, mianowicie zające. Kilka sztuk niezbyt szybkim - jak na możliwości zająca - tempem, czmychało z powrotem do lasu, gdy mój przejazd zakłócił im spokojną obserwację ze wzniesienia, jakie stworzyła S8. I jeszcze cztery kaczki przeleciały mi tuż nad głową.