W niektórych miejscach południowego krańca Łagiewnickiej jest za wąsko by wyprzedzać stojące samochody z prawej. Przyjemny rozwiązaniem, które zwróciło moją uwagę już podczas poprzedniej, poniedziałkowej przejeżdżki, to zrobiony krótki odcinek asfaltowej DDR na który wjazd jest prosto z jezdni kawałek przed skrzyżowaniem z Inflancką, prowadzący do przejazdu rowerowego przez nią.
Na koniec wycieczki wizyta w sklepie rowerowym na Narutowicza, w poszukiwaniu nowych toreb podsiodłowej i w trójkąt ramy, bo dotychczasowe się zniszczyły. Sukces połowiczny, udało mi się kupić tylko podsiodłówkę.
Prognozy pogody straszyły, że poniedziałek będzie jedynym rowerowym dniem w tygodniu, więc mimo braku większego zapału postanowiłem, że wypadałoby go wykorzystać. Odzwyczaiłem się od zbierania się po pracy na rower, ale jakoś dałem radę wyszykować się kilka chwil po 17. Mając jakiś wstępny plan kilometrowy i wiedzę, jak słabo z kondycją, postanowiłem do planowanej Kiełminy jechać jak najkrócej czyli niekoniecznie najwygodniej pod względem spokoju ulicznego - Zgierską i Łagiewnicką od jej południowego krańca bez DDR począwszy. Nie było źle.
Pod samym lasem tradycyjne już omijanie Łagiewnickiej bokiem. Gdy przyszło mi powrócić na ostatni kilometr Łagiewnickiej z Jaskółczej, spotkała mnie miła niespodzianka. Czekałem na odpowiedni moment do lewoskrętu w gęstym ruchu i gdy kolejny raz zwolnił się tylko jeden pas, ten bliżej mnie, na drugim uprzejma pani zatrzymała się przed skrzyżowaniem, umożliwiając mi wjazd. Z tego miejsca serdecznie dziękuję. Nie wiem co prawda czy kierowcy za nią byli bardzo zadowoleni z tego rowerowego altruizmu.
Co ciekawe gdy dojechałem do DK71 sytuacja się powtórzyła, tym razem z panem kierowcą. Niestety nie skorzystałem (co wywołało lekki grymas zniecierpliwienia na twarzy pana), bo takie dziury poniżej krawędzi asfaltu jak się zjeżdża z tamtejszego szutru, że jakoś nie mam przekonania się tak bezpośrednio wbijać. Ale mimo wszystko, jestem zadziwiony - dzień dobroci dla rowerzystów? Chyba będę musiał zrewidować swoje poglądy co do tzw. statystycznych kierowców.
A dalej po staremu, nic nowego w oczy mi się nie rzuciło. Ponieważ nie byłem jeszcze skrajnie wyczerpany to wracałem okrążnie po al. Włókniarzy, a gdy już prawie byłem w domu, za blisko było 50 km na liczniku, by trochę nie naciągnąć wyniku małym zawijasem Północna - Pomorska.
KL wyciągnął mnie na startowanie sezonu. Noga za nogą, a i tak męcząca ta Wódka.Nie wiem czy to moja kondycja, skutki remontu roweru czy po prostu pagórki w niej się wypiętrzyły bardziej od zeszłego roku. Trochę rowerzystów dziś wyległo na DDR-y, bo pogoda kusząca.