Po wstępnych konsultacjach z Google Street View zdecydowałem się poznać ulicę Żółwiową. Ma atrybuty rowerowe. Ładny podjazd na początek. Stan zgadzał się z tym co było na GSV - nawierzchnia jest ogólnie dobra, a nawet bardzo dobra, nie licząc 500 m zjazdu zaraz po pierwszej wspinaczce. Tu przywitają nas połatane płyty betonowe w bardzo złym stanie, wraz z podłużnymi uskokami, także rozpędzanie się może grozić upadkiem. Trasa jak widać kręta, ale nawigacja prosta - trzymać się asfaltu.
Zastanawiając się w czasie jazdy czy pojechać tradycyjnie przez Swędów czy zwiedzić południową stronę A2 dojechałem do przejazdu przez autostradę przyciągnięty tam coraz większymi kłębami czarnego dymu unoszącymi się nad nią. Coś płonęło za ekranem. Już miałem sięgać po telefon, ale zaraz niedaleko rozległ się dźwięk syren wozu strażackiego. Pojechałem za nimi.
Chyba to był kompost. Było trochę zamieszania z dostępem do wody (hydrant za daleko), stąd zaraz dojechały dwie kolejne jednostki.
Ponieważ miejsce zdarzenia było tuż nad otwartym zbiornikiem (być może retencyjny od autostrady), którego ogrodzenie widać na zdjęciach, to jak już odjeżdżałem strażacy dawali susa przez siatkę i przenosili pompę by stamtąd czerpać.
Wróciłem na "swoją" stronę A2 przetestować drogę tuż nad autostradą. Jednak już tamtędy kiedyś jechałem. Może i nawet gdzieś jest w dzienniku. Minusem tej wersji jest kilkaset metrów braku asfaltu przed Marcjanką. Na szczęście nie mamy suszy, więc piasek na drodze był dość dobrze związany.
A kondycji nie ma. Zmarnowały mnie te 4 dni pod rząd krótkich wycieczek. Już nawet nie miałem siły naciągać nigdzie 2 km by przekroczyć 50 dla ładniejszego wyniku.
Na Maratońskiej cud, który pewnie i tak przy remoncie kiedyś zniszczą. I tak jest szeroko, więc nie wiem czy to potrzebne, ale na pewnym odcinku po obu stronach drogi są wyznaczone pasy dla rowerów, przez oddzielenie białą ciągłą linią. Na pewno byłoby to bardziej widoczne gdyby pomalować te pasy na jakiś kolor. Jaki to dokładnie odcinek, tego nie wiem, bo głównie byłem skupiony na autobusie, który, gdy ruszał spod przystanku przy Retkińskiej, wystrzelił (dosłownie) ze swojej lewej strony duże objętości cieczy. Dalej już było mniej spektakularnie, ale póki go miałem przed sobą, cały czas zostawiał za sobą szeroki na pół metra mokry ślad, Ciekawe, chłodnica?
Poza tym dzisiaj znowu zimno, więc tłumów rowerzystów nie było. Jakiś kolarz jadący po Sanitariuszek, gdy dobijałem stamtąd Maratońską. Kolejny sunął po DK71. A w drodze między Prusinowicami a Lutomierskiem z naprzeciwka jechał rowerzysta ubrany w cienki biały płaszczyk z kapturem, wyglądający trochę jak służbowy strój śledczego badającego miejsce zbrodni. Zdaje się nosił ślady zagnieceń, więc pewnie to jakaś podlegająca dobremu składaniu podręczna kurtka rowerowa.
W Lutomiersku powstała estetyczna siłownia pod chmurką, która i dziś znalazła amatorów. Druga podobna stanęła pod szkołą w Kazimierzu, ale tam jeszcze wisi zakaz wstępu z powodu robót budowlanych.
Na ul. Solec nerwowo na drodze. Jakieś spięcie między dwoma kierowcami, którego tła nie znam - jeden samochód jechał na zderzaku drugiego i non-stop trąbił. Również gdy ten pierwszy czekał na wjazd na uprzywilejowaną Unii Lubelskiej i po skręcie w nią.
Podobają mi się skutki remontu Drewnowskiej między Unii a Włókniarzy. I tak nie byłem fanem jeżdżenia rowerem tam pod wiaduktem - teraz jest niebrzydki asfaltowy DDR, wraz z wygodnym połączeniem z jezdnią al. Unii.
Dziś to było chłodno. Nie da się ukryć. Także taki krótki wieczorny rowerowy spacerek po mieście.
Są i tacy rowerzyści, którzy uwielbiają dawać kierowcom argumenty przeciw cyklistom - gdy przemierzałem po Zachodniej skrzyżowanie z Ogrodową to zajechał mi drogę rowerzysta, który postanowił przejechać po przejściu dla pieszych na czerwonym. Widać można i "swoim" życie utrudniać.