Dla odmiany dziś wyjazd o racjonalnej porze, w okolicach 17. Prognoza obiecywała, że padać nie będzie, więc ignorując czarne chmury, wyjechałem. Ledwo dołączył KL okazało się, że jednak chmury nie ugięły się pod presją meteorologów. Padało coraz mocniej. W Niesięcinie postanowiliśmy przeczekać pod sklepem, bo daszek był. KL najpierw odważnie zostawił rower kilka metrów od nas, potem jednak idąc za moim przykładem zabrał go też pod dach. I słusznie - przy wejściu sklepu było wywieszone ogłoszenie właściciela pewnego roweru, skarżącego, że skradziono mu jego jednoślad spod sklepu, gdy ten dokonywał zakupów.
Dosyć szybko opad ustał i ruszyliśmy dalej, moknąc od wody spod kół. Niewiele ponad kilometr dalej zauważam, że nie mam licznika na kierownicy, a wkręcałem go z powrotem jak ruszaliśmy spod sklepu. KL relacjonuje, że jadąc za mną widział coś pod moimi lądującemu pod moimi kołami, ale myślał, że coś przejechałem. Wracamy w obstawiane przez niego miejsce. Niestety. O ile Sigma przeżyła już wiele upadków i nie robiło na niej to dużego wrażenia, o tyle najwyraźniej zdążyła zostać przejechana. A patrząc na ruch w tym miejscu, z powodzeniem mogła więcej niż raz. R.I.P. Sigma. :(
Sigma towarzyszyła mi od 2009 i przejechała ze mną prawie 18000 km. I mogłaby mi jeszcze długo służyć. Szkoda!
Po wyjeździe z Mikołajewic na drogę Lutomiersk - Wodzierady trafił nam się potencjalny zabójca rowerzystów. Tu asfalt jest wąski, nawet za wąski jak na dwa samochody i jest ostry zakręt. Jechałem z przodu, za mną KL, a za nim kierowca-baran przed zakrętem zaczął trąbić, bo mu niewygodnie było przejechać. Przy czym jechaliśmy przy prawej krawędzi asfaltowej jezdni (jest tam jeszcze piaszczyste pobocze). Niecierpliwy imbecyl postanowił pchać się na siłę, choć za kilka metrów byłoby po zakręcie i po kłopocie. I rady nie dał - z zakrętu z naprzeciwka wyjechał inny samochód. W tle słyszę odgłosy ostrego hamowania na piaskowym poboczu - uciekam na bok. Odwracam się - KL też cały. A matoł jak ruszył to jeszcze się nam odgrażał pokazując, że wg niego nie jesteśmy tam gdzie powinniśmy.
Choć wspomniany deszcz był krótki, to skuteczny. Do końca kałuże doskwierały. Także to jedna z tych wycieczek, które uwieńczone są błotem nawet we włosach. Pochmurno było prawie do końca. Przejaśniać zaczęło się chyba dopiero jak dojechaliśmy do Łodzi.
Nie był to koniec moich strat podczas wycieczki. Od moich "cudownych" platform Accent Axium przedziurawiły mi się drugie buty. Za pierwszym razem obstawiałem, że to jakiś wyjątkowo słaby model obuwia trafiłem. Ale kolejne? I to po chyba miesiącu od zakupu? Po prostu konstrukcja pedału z tak cienką ramką jest totalną pomyłką. Rżnie podeszwę jak nóż. Całkowicie odradzam zakup czegoś takiego. Pieniądze wyrzucone w błoto. I to wielokrotnie, bo jeszcze to obuwie. I już raz w krótkim czasie również reklamowałem same pedały, bo uszkodziło się łożysko. A i w tych wymienionych i tak słabo się kręci.
Z KL od Rąbieńskiej/Traktorowej do Rąbieńskiej/Traktorowej.
46.80 km wycieczki + 4.45 km wcześniejszych dojazdów do i z pracy.
Późny rower. Na tyle późny, że odpuściłem sobie jeżdżenie po wsiach. Przed wyjściem popatrzyłem jeszcze na rowerową mapę Łodzi, mając w planach spokojnie pokręcić się po drogach rowerowych. I tak odkryłem Inflancką. Choć nie jestem pewien czy aby na pewno nie było mnie tam nigdy po budowie DDR. Może tylko zapominałem. W każdym razie bardzo przyjemna asfaltowa droga (jest kilkumetrowy wyjątek w postaci chodnika).
Na skrzyżowaniu z Wojska Polskiego programowanie przycisków w wersji na zmyłkę. Podjeżdżam - miga podświetlenie "Proszę czekać" na przyciskach, więc przyzwyczajony do tego, że coś to znaczy, nie dusiłem. Zabolało jak przeszła cały niekrótki cykl zmiany świateł na skrzyżowaniu a ja jak stałem, tak stałem... Zresztą ostatnio następuje jakiś powszechny regres z przyciskami w obrębie DDR tam, gdzie formalnie jest zgłoszenie automatyczne z czujnika. Coraz częściej nie działa lampka na przyciskach w ogóle. No niby automatyczne, ale to była podpowiedź czy czujnik rowerzystę zauważył, bo często nie zauważa. A teraz ani tak, ani jak się ręcznie naciśnie nie działa.
Jadąc w kierunku Rokicińskiej zwiedziłem objazd Niciarnianej. Nie orientując się w tych uliczkach, po dojeździe do Rokicińskiej skręciłem na DDR od razu w lewo, na północną DDR wzdłuż Rokicińskiej. Niewygodnie, bo po tej stronie jest ta stara droga rowerowa, namalowana po prostu na starym chodniku. A skutkiem remontów na Rokicińskiej nie było gdzie przejechać na drugą stronę, by wrócić na asfalt. Zresztą listę utrudnień remontowych dla rowerzystów tam nie sposób zapamiętać. I wszędzie sprowadzają się do postawienia zakazu ruchu rowerów pośrodku DDR, bez żadnego komentarza co rowerzysta miałby zrobić.
A potem była al. Ofiar Terroryzmu 11 Września. Skutkiem nocy i deszczu posłusznie wybrałem drogę rowerową. I ciężko powiedzieć co gorzej - jechać asfaltem gdzie na odcinkach remontowanych są objazdy i zwężenia do tylko jednego pasa ruchu w jedną stronę w związku z czym można mieć na plecach sapiącą ciężarówkę czy jechać na tej drodze rowerowej, gdzie w dwóch miejscach są mostki zmuszające do zejścia z roweru. Nawierzchnia jest umiarkowana. Kostka, ale przynajmniej niefazowana. I ładnie oświetlona niewysokimi latarniami LED. Owa aleja biegnie w zasadzie przez las, na obrzeżach Łodzi. Coś latało nade mną, dużego, z początku miałem problem rozpoznać co, bo oślepiało mnie światło latarni. W końcu miałem okazję się przyjrzeć w pełnej okazałości, bo na jednej z nich wylądowała całkiem okazała sowa.
Powrót już po właściwej, tj. południowej stronie Rokicińskiej, pokonując mniej lub bardziej zgodnie z przepisami liczne przeszkody. Może coś odtworzę z pamięci. Na Hetmańskiej po tej stronie skrzyżowanie całkowicie zamknięte. Również dla pieszych. Kilka metrów przed pierwszym mijanym zjazdem do ul. Gorkiego zakaz ruchu rowerów i piach. Tu zjeżdżam na Gorkiego. Tam gdzie Gorkiego odbija w lewo, ja skręcam w prawo i wracam na DDR. Na skrzyżowaniu z Puszkina formalnie przejazd istnieje. Trzeba przejechać po mostku. Na początku Piłsudskiego kilka latarni wyłączonych. Potem kolejne utrudnienie na obowiązkowej zmianie strony jezdni przy skrzyżowaniu z Niciarnianą. Tu przejazd rowerowy został tymczasowo zlikwidowany. Przed Kopcińskiego droga rowerowa połączona została z drogą dla pieszych. A na samym skrzyżowaniu warunki raczej ciężkie. Raczej nie do jazdy. I na dodatek w nocy wyłączone są tam światła, ruch niemały, więc trzeba było poczekać na dobrą chwilę. A cały ruch odbywa się tam po zachodniej jezdni Kopcińskiego. Chyba jeszcze przejazd przez Przędzalnianą jest zlikwidowany. I na Klińskiego też utrudnienia. Przejście tymczasowe, przesunięte odrobinę na północ.
I cały czas padało. A w zasadzie kropiło. Ale konsekwentnie było mokro. I chłodno.
Jak wiadomo dziś pierwszy dzień lata. Wybrałem się na rower o 7. Temperatura prawie adekwatna do okazji - 10 stopni. Skutkiem tego znowu ubrałem się jak profesjonalista, na cebulkę, w sweter i polar. Tylko spodenki krótkie.
Dzień był pod znakiem wymuszania pierwszeństwa. Niedziela rano, widać kierowcy jeszcze nie wytrzeźwieli. Zaczęło się gdy przejeżdżałem Nowomiejską przez Północną. Dojeżdżam do skrzyżowania jak już zielone dla mojego kierunku ruchu świeci na całego. Już jestem na skrzyżowaniu, a tu od strony Manufaktury wjeżdża dziarsko kierowca-dziadek z żoną za pasażera. Zaczął hamować ze strachem w oczach. Ja też zahamowałem, bo nie planowałem zginąć. Najwyraźniej pan uznał, że to w takim razie ja jestem tam gdzie nie powinienem, bo widząc, że się zatrzymuję wpół drogi, natychmiast ruszył dalej. Inni grzecznie stali. Jeszcze raz podkreślę - gdy wpakował się na to skrzyżowanie co najmniej 30 sekund było tam czerwone. Byłoby tradycyjne tłumaczenie o słońcu, bo rzeczywiście świeciło ze wschodu, ale skoro się nie widzi sygnalizatora, to tym bardziej wypadałoby się zatrzymać i postarać się bardziej.
Druga sytuacja nie miała bezpośredniego związku ze mną. Gdy stałem na DDR chcąc przejechać wzdłuż Bandurskiego przez Włókniarzy, kierowca jadący z zachodu na wschód też wpakował się na pełnym czerwonym, mimo że już inni tam stali przed światłami. O dziwo zmieścił się między trąbiącymi samochodami jadącymi po Włókniarzy, a już widziałem oczami wyobraźni kraksę.
Na koniec jeszcze kierowca wyjeżdżający z Tagore'a na rondo Lotników wymusił pierwszeństwo na kolumnie trzech rowerów jadących po DDR, gdzie byłem tym trzecim. Wszyscy dali radę wyhamować, a kierowca nawet uwagi nie zwrócił. To chyba ten typ, co jest przekonany, że każdy musi właśnie jemu ustąpić.
Co do trasy, to destrukcja na drodze przez Klęk do Dobrej nadal postępuje. Jakiś kilometr przed Kiełminą zaczyna się sfrezowany asfalt. Przynajmniej jeszcze twardo. Dalej wyglądało na to, że nie ma go wcale, więc odbiłem na DK71. W Białej nowy chodnik. Cud - zrobili wąski i bez DDR! W Dzierżnąznej stawy mają się dobrze, suszy po nich nie widać. Ale one chyba są zasilane jakąś rzeczką.
Sokolniki-Las mają jak wiadomo las w nazwie nie bez przyczyny. Całkiem żywy ten las. Na drodze przywitała mnie ciekawska wiewiórka. A potem frunęły obok mnie dwa dzięcioły.
Co do pogody, to już jadąc przez Zelgoszcz dostałem SMS z Sieradza, że od dłuższego czasu jest tam wielka ulewa. To wzbudzało pewne obawy, bo za chwilę miałem skręcić na zachód, a do tego wiatr zachodni wiał. Na horyzoncie było widać straszące granatowe chmury. Prognoza co prawda obiecywała tylko słabe przelotne opady deszczu, ale ze sprawdzalnością prognoz różnie bywa. Do Ozorkowa tylko chwilami kropiło. Zaczęło padać chyba w Grotnikach. I tym razem był to całkiem konkretny regularny opad. Ale ulewą tego nazwać nie można. Było nieźle, dało się jechać. Mniej więcej na wysokości Jastrzębia Górnego było już po deszczu.
A mijany po drodze zbiornik na Lindzie też sprawiał dobre wrażenie.
Prognoza pogody się nie pomyliła - miało przelotnie padać i zaiste, przelotnie padało. Na szczęście owe opady przelatywały szybko i były słabe, więc w zasadzie nie zmokłem. Wiatr zachodni.
Umiarkowanie chłodno.
Światła na skrzyżowaniu Drewnowskiej z Karskiego znowu nie działały. Wydaje mi się, że całkowicie, nawet bez migającego żółtego. I to chyba już któryś raz pod rząd jak tam jadę.
W Mikołajewicach z zaskoczenia pogoniły mnie ujadając wściekle dwa kundle, które wydostały się zza płotu dziurą pod bramą. Zacząłbym od uśpienia właściciela.
Kolejne ślady suszy. Prywatny staw na zakręcie w Wodzieradach wysechł.
W Piątkowisku dawno mnie nie było. Tuż na początku drogi, w którą skręciłem by jechać wzdłuż S14 na wschód, powstała nieduża hala z częścią biurową. Poszukiwanie w sieci doprowadziło do informacji o inwestycji na stronach firmy Jaksa.
To skoro o budynkach mowa, to na zjeździe do Gorzewa z Górki Pabianickiej ktoś wystawił (budowę widywałem już wielokrotnie, ale teraz wygląda na wykończony) sobie dom. Nowoczesny dom. Taki dziwny dom.