Byłoby fajnie gdyby nie tylne koło, które dopiero co odebrałem po zapleceniu w MaxxBike. W Dobieszkowie poczułem, że zaczyna trzeć. Faktycznie - lekka ósemka. Poluzowałem hamulec na manetce, uznając, że może jednak jakaś szprycha się rozprężyła po montażu i jadę dalej. Na Okólnej poczułem zwiększające się bicie koła. Na Wycieczkowej zaczęło wydawać podejrzane odgłosy. Na DDR przyjrzałem się. Tragedia! Mnóstwo nypli się odkręciło, kompletnie luźne szprychy, mogłem nyplami kręcić palcem. Obawiałem się jechać dalej, bo zaraz rozpadłoby się całe. Dotarłem na przystanek autobusu 51. Pierwszy przyjechał zbyt wypełniony by wsiadać z rowerem. Na szczęście 10 minut później był już luźniejszy i dojechałem nim do pl. Dąbrowskiego. Stamtąd jeszcze ostrożnie poturlałem się rowerem do domu.
Poza tym było trochę terenowo. Park Helenów, park Ocalałych. Potem wylosowałem złą stronę Brzezińskiej i trochę przekombinowałem nie chcąc zwiedzać jej jezdni. Jej DDR też można traktować terenowo. Potem terenowa Beskidzka. Dalej zwiedziłem nieznany mi dotąd odcinek Zjazdowej z trylinką. Następnie terenowe Moskuliki. Wódka, asfalt Dąbrówki, 7% w dół i do Starego Imielnika po głębszych piaskach i większych irytujących kamieniach. Dobieszków był nowy. Asfaltowy i z bogatymi domami. W Dobrej jadę za tabliczkami "Objazd", nie będąc w zasadzie pewien dokąd i co objeżdżam. Na OSM te polne dróżki były oznaczone podpisem "4x4". Dałem radę. Docieram do asfaltu i mijam tam planowane skrzyżowanie:
Wykonanie dojazdu na asfalcie jeszcze jestem w stanie zrozumieć. Ale ten znak ustąp pierwszeństwa? Poważnie? Żeby biegnący zając mi ustąpił?
Po powrocie oddałem głosy w Budżecie Obywatelskim 2016. M.in. na
L0120 "Przytulna Okólna", co do którego skuteczności nie do końca jestem przekonany, ale może coś z tego będzie. Choć najlepiej byłoby nawierzchnię drogi najpierw wymienić na nową.
Już chłodno. Krótkie spodnie jeszcze dały radę, ale opaska na głowę się przydała.
Prezentacja rowerów miejskich Nextbike miała trwać dziś tylko do godziny 18. Korzystając z tego, że i tak miałem się wybrać do Manufaktury, postanowiłem skusić się na przedpremierową wycieczkę po Łodzi. Dla nie posiadających konta Nextbike wystarczyło okazać dowód, podpisać umowę najmu i to pozwalało na godzinną darmową przejażdżkę.
Dobra obejma siodła - bardzo łatwo się otwiera i zamyka, a siodełko się nie obniżało w czasie jazdy. Rower ma dynamo w piaście, oświetlenie, które włącza się automatycznie i z tego co zaobserwowałem tył świeci się przez jeszcze jakiś czas po zatrzymaniu, dzwonek, osłonę tylnego koła, osłonę na łańcuch, kosz z przodu (przymocowany do ramy, co może utrudniać skręcanie przy wyższym bagażu) i 3-biegową przerzutkę planetarną Shimano Nexus 3.
Wadą jest bardzo słaby hamulec ręczny, którym ciężko nawet zwolnić, a co dopiero użyć do zatrzymania. W dwóch różnych rowerach, którymi jechałem, było tak samo. Pan z obsługi wspomniał, że to celowo, bo były oskarżenia klientów o wypadki z powodu zbyt mocnego hamulca... Drugi hamulec roweru to torpedo. Ostatni rower z torpedo miałem mając pewnie z 8 lat. Całkowicie nie umiem już tego używać. Ale jakoś dałem radę pod nic nie wpaść i nie przewrócić się przy zatrzymaniu. Choć było niełatwo.
Niemniej jednak czekam z niecierpliwością na stałą obecność rowerów miejskich w Łodzi. Mój własny nie nadaje się na zakupy. Ani na mokrą pogodę.
Piątkowy wieczór poświęciłem na rysowanie nowej trasy. Zazdroszcząc znajomemu
odcinków przejechanej przez niego wycieczki, uczyniłem je jednym z celów. Do
tego zapragnąłem mało ruchliwych dróg i zdecydowałem, że raz mogę spróbować
wycieczki terenowej. Google szybko poddało się z planowaniem, z racji
ograniczonej liczby punktów pośrednich, jakie można tam wprowadzić.
Przeniosłem więc planowanie na GPSies, podglądając na Google zdjęcia lotnicze
i widok ulic. Wspólny przejazd zaproponowałem MK i KL. Rozpoczęły się
negocjacje - towarzysze uznali wstępny plan za zbyt długi. Ostatecznie
musiałem porzucić zamierzenia przeprawy od Starego Imielnika przez Cesarkę do
Anielina i zwiedzanie Rezerwatu Parowy Janinowskie.
Z KL umówiliśmy się na placu Wolności. Czekając na niego mogłem
sfotografować drugą napotkaną dziś stację roweru miejskiego (
Rower
miejski w Łodzi - czy to już?
).
Z MK mieliśmy się spotkać na skrzyżowaniu Łagiewnickiej i Porzeczkowej. W
oczekiwaniu na niego obejrzeliśmy rowery w znajdującym się przy nim sklepie
Exim Bike.
Przejazd przez osiedla mniej więcej równolegle do ul. Warszawskiej był o
zróżnicowanej nawierzchni. I asfalt i piaski. Po przekroczeniu Warszawskiej
trafiliśmy na Rogowską, gdzie znajduje się kilka przyciągających wzrok
bogatych domów. Aż po DK14 jest ona asfaltowa. Dalej już terenowo aż po
Marmurową. Potem zjazd gładziutkimi asfaltami Wódki. Na jej końcu mały wypadek
w nawigacji i błędnie skręciłem w kierunku Kalonki, ale zorientowałem się
natychmiast. W kierunku Dąbrówki również prowadzi piękna nawierzchnia. A w
niej skręcamy na północ i tu ukazuje nam się znak ostrzegający o nachyleniu
zjazdu - 7%.
Dalej skręciliśmy w prawo, jak droga prowadziła. Podglądam GPS - źle.
Zawróciłem. Koledzy za mną, niepewnie, plotkując coś między sobą. Okazało się,
że byli gotowi przypuszczać, że celowo kazałem im się pchać na te 7% i wracać,
żeby ich zmęczyć, a nie była to część trasy. Ich podejrzenia były niesłuszne.
Cofnęliśmy się tylko kilkanaście metrów, przed podjazdem. Punkt właściwy, a
drogi nie ma.
Jak przystało na tradycje podróżnicze, wszyscy wyjęliśmy swoje telefony i
zaczęliśmy porównywać mapy w naszych aplikacjach. Mój ViewRanger nie chciał
pobrać kafla z sieci. Nokia Here na telefonie MK pokazała, że jesteśmy
pośrodku niczego i w ogóle nie ma nawet tego asfaltu, na którym stoimy.
SportsTracker u KL potwierdził mój pierwotny plan. Według niego staliśmy na
skrzyżowaniu w kształcie litery Y. W rzeczywistości jednak jedna z odnóg w tym
miejscu już nie istnieje. W jej miejscu teren ogrodzony i brama. Kiedyś była,
co potwierdzają zdjęcia lotnicze.
Wyjścia nie było. Wracać nie będziemy. Pojechaliśmy więc dalej, szukać innej
drogi do Imielnika. Znaleźliśmy. Piasek i kamienie. Kamienie i więcej piasku.
Mijaliśmy też oryginalny dom. Poniekąd nowoczesny - ściany jasne, być może z
kamienia. Ale zamiast dachówki strzecha. Jak na starej chacie. Następnym
razem zrobię zdjęcie. W końcu Stary Imielinik i znowu twardo pod kołami. Był
to jednak krótki odcinek.
Gdy skręciliśmy ze Starego Imielnika w kierunku Borchówki nasza radość ze
zjazdu 7% odeszła w niepamięć. Tutaj też na oko wyglądało na tyle. W górę.
A droga piaszczysta. Szosowe opony nie pomagały, szybko doszedłem do
najbardziej górskiego biegu jaki mam - 26 na korbie i 21 na kasecie. Poczułem, że to za mało.
Dysząc ciężko dotarłem na szczyt.
Potem znany asfalt Borchówki. Tym razem nie zdecydowałem się na Boginię, bo
koledzy nie mieli jeszcze okazji jechać prosto. Stare Skoszewy i skręt w Nowe
Skoszewy. MK tak się intensywnie (w)spinał, że spadł mu łańcuch. Ja natomiast
zbyt intensywnie zjeżdżałem i zgodnie z coweekendową tradycją "brzdęk" i po
szprysze. Po nienapędowej stronie tylnego koła. Wydostałem ją, rozpiąłem
hamulec. Zaczyna się to robić nudne. Na szczęście w poniedziałek planowane
przeplecenie koła.
W Nowych Skoszewach stoi już wiadukt A1.
Kiedy nastąpiło "już" ciężko mi
określić, bo ostatnio jechałem tędy chyba 2 lata temu. Niestety nadal nie
zdecydowano się położyć asfaltu do samego końca, tj. do drogi Brzeziny -
Sierżnia - Stryków. Znowu terenowo.
Janinów. Nie bez tęsknoty zerkałem w kierunku mijanego Rezerwatu Parowów Janinowskich.
Niestety towarzysze nie wykazywali chęci do odbicia w ich kierunku.
Przez Jaroszki i Moskwę świetny asfalt i pagóry. Przejeżdżamy przez DK72,
jeszcze chwila po asfalcie i skręt w Ksawerowie w kierunku lasu. Tu już też
terenowo. Pod lasem dwie równoległe drogi, więc ciężko było zgadnąć, która
właściwa wg GPS. Okazały się biec równolegle kolejne kilkadziesiąt metrów. Ta
którą wybraliśmy się skończyła. Na tę drugą przyszło nam rowery przez dość
stromy rów.
Tu wjechaliśmy w las Wiączyński, który zgodnie z planem mieliśmy
pokonać w całości. Droga z minuty na minutę robiła się coraz ciekawsza.
Tj. węższa i bardziej zarośnięta. Po jakimś czasie musieliśmy jechać schyleni,
bo otoczeni byliśmy niskimi gałązkami.
Udało mi się też jedną gałąź zebrać z
trasy i wkręcić w przerzutkę. Szczęśliwie bez konsekwencji. Dalej o istnieniu
drogi poza moim planem na GPS-ie świadczył jedynie prześwit, bo pod kołami
mieliśmy trawę bez śladu innych przejazdów. MK nieustannie oskarżał mnie o
zgubienie drogi. Ale wszystko się zgadzało. Ową przepiękną drogą dotarliśmy w
końcu do Wiączynia.
Planując, zapomniałem, że ul. Malownicza nie jest za bardzo malownicza. Za to
jest bardzo ruchliwa. I tutaj przejeżdżamy pod A1.
Potem Rokicińska. Po drodze oglądamy już częściowo zbudowane przystanki na
trasie tramwajowej na Olechów. Za ciekawostkę uznałem instalacje naprzeciwko
stacji elektroenergetycznej Janów. Tutaj pod przebiegającymi w poprzek nad
jezdnią przewód sieci energetycznej zamiast typowych dla łódzkich
tramwajów pojedynczych słupów są niższe bramki.
Od ul. Augustów do ul. Puszkina nadal utrudnienia dla
rowerzystów. Za Puszkina na słupach była świeża miedź. Ładnie
wygląda jak miedź jest jeszcze koloru miedzianego.
Na Niciarnianej wpadamy do sklepu, by wyschnięci z racji za małego zapasu
płynów jak na taką wycieczkę koledzy nie padli z odwodnienia. Skutkiem
podpuszczania mnie, że przecież nie mogę mieć mniej przejechanych kilometrów
niż KL i MK, zamiast jechać na Piotrkowską decyduję odprowadzić towarzyszy.
Z
MK rozstajemy się na rogu Pojezierskiej i Zgierskiej. A ja na poczekaniu
szukam na telefonie jak odwieźć KL utrzymując przyjętą konwencję małych dróg.
Na ul. Sędziowskiej, gdzie nigdy wcześniej mnie nie było mijamy park im.
Andrzeja Struga i stojącą w nim willę. A po przeciwnej stronie resztki muru z
czerwonej cegły z łukami okalającymi chodnik. Jak się potem dowiaduję z pomocą
Google, są to pozostałości browaru nr 3 Ludwika Anstadta. A willa naprzeciwko
również do niego należała. Możecie o nim poczytać w znalezionej w sieci
fotorelacji.
Na dalszych uliczkach w drodze do Włókniarzy trafiliśmy na wielkie kocie łby. Aż głowa bolała.
Ostatecznie uciekliśmy na stary chodnik, którym jechało się i tak znacznie
wygodniej.
Odwiozłem KL pod dom i po Drewnowskiej udałem się pod Manufakturę. Tu podjąłem bezskuteczne
próby znalezienia kogoś, kto uzupełniłby mi ubytek w kole. Pan w Intersporcie był wysoce
niepomocny. A na rynku odbywał się zlot "Maluchów".
Podjechałem jeszcze pod serwis Kasińskiego licząc, że może jakimś szczęśliwym
zbiegiem okoliczności będzie w pracy. Tu też nic. Wróciłem pod Manufakturę
sfotografować ostatnią ze demonstracyjnych stacji roweru miejskiego.
Po ciężkiej wyprawie zasłużony obiad i deser w Włoszczyźnie.
I Piotrkowska w ciemnościach.
Naprawili słupki! Nie dosyć, że proste, to wreszcie mają oświetlenie po
obwodzie. Pierwotnie świeciły się jedynie od góry, co nie ułatwiało ochrony
ich przed kierowcami.
Przy Piotrkowskiej 86 trwały przygotowania do ostatniego z cyklu koncerów
"W świetle
okien"
. Z tej okazji kamienice były przyozdobione w świetlne kropki.
Na marginesie już niedługo, tj. 9-11.10, odbędzie się kolejna edycja festiwalu
kinetycznej sztuki światła.
Taki widok jak na zdjęciach zastał mnie na Piotrkowskiej z rana. Stacja stoi. Nawet terminal działa. Mapa drukowana zapowiada, że przy pl. Wolności i Manufakturze kolejne. Tylko ta elektroniczna na terminalu uparcie przekonuje mnie, że jestem w Poznaniu. Niestety to jedynie "wersja demo" z okazji Europejskiego Tygodnia Zrównoważonego Transportu i rowery zostaną tu tylko do niedzieli.
Już w tygodniu nabrałem ochoty na weekendową setkę. Być może ostatnią w sezonie. Do dobrze znanej trasy Łask - Widawa - Sieradz, zdecydowałem się dorzucić wymyślony w tym roku i już przetestowany przejazd do Pruszkowa przez Rydzyny, Różę, Mogilno, Talar, Gucin, Brodnię i Czestków, co łącznie miało dać trochę ponad 100 km.
Wiało - jak zawsze - z zachodu. Na dodatek z południowego zachodu. Średnia wiatru 20 - 25 km/h wg odczytów z Lublinka. W porywach ponad 50. Także dość szybko zacząłem odczuwać ten "bonus".
W Brodni Dolnej zostałem zmuszony do zmiany trasy w stosunku do planu - na docelowym odcinku rozkładano świeży, gorący asfalt. Wzbudziło to moje zdziwienie, bo z poprzedniego wyjazdu zapamiętałem nawierzchnię jako całkiem dobrą. Jak tylko odbiłem na południe zrobił się huk i tuż nad moją głową przeleciały dwa myśliwce. Początkowo po wycieczce, skutkiem drobnej dezinformacji myślałem, że to wizytujące na wojskowym lotnisku w Łasku F-22. Brodnia znajduje się tuż obok południowej granicy tego obiektu. Ale F-22 podobno były w Łasku tylko jeden dzień. Zatrzymałem się pod lokalnym sklepem popatrzeć na dwa kolejne nawroty. Te niestety już były wyższe, więc nie dało się telefonem zrobić sensownego zdjęcia. Tu też przyszła pora na uzupełnienie napojów. Od sklepowej dowiedziałem się, że remont drogi i jej zdaniem był niepotrzebny, bo była ona remontowana kilka lat wcześniej. Ale pieniądze z UE są, to trzeba wydać. Dopytałem o częstotliwość lotów - mówiła, że zwykle nie odbywają się codziennie. Dowiedziałem się też, że lokalnymi drogami można się się dostać pod płot lotniska, co według jej relacji czynią liczni, uzbrojeni w aparaty fotograficzne miłośnicy awiacji.
W połowie drogi między Czestkowem a Pruszkowem tylne koło wydało ponury jęk. Kolejna w sezonie szprycha. Od strony kasety. Urwała się na gwincie. 60 km za mną, 50 przede mną. Ósemka dosyć duża - hamulec trzeba rozpiąć. Ale nie było co rozpaczać, trzeba jechać. Z mocnym postanowieniem, że tym razem oddam całe koło do przeplecenia, bo większość szprych w nim ma już przeszło 10 lat. Odciąć nie miałem czym, pozostało mi więc owinąć ją wokół innej szprychy.
Kilka kilometrów przed Sieradzem odbiłem do Chojnego złożyć krótką wizytę znajomym. W Sieradzu przejazd przez rynek, gdzie trafiłem na zakazy wjazdu, ustawioną scenę i występ zespołu ludowego. Jak potem sprawdziłem, był to festiwal Siedem Kultur.
Tak właśnie urokliwie wygląda droga z Gucina do Brodni Dolnej. I wiele innych odcinków na tej trasie.
Uwierzycie, że ten punkcik na niebie to nie ptak (ani kurz na soczewce), a myśliwiec?
Wyjazd z PS, PSz, MP, RK i KL. Star 16:25, dojazd do Pietryny trudny - korki i chaos. Potem trochę spaceru z rowerem między Pietryną a Kościuszki. Dopiero od DDR na al. Politechniki zaczęła się jazda.
RK odłączył tuż za S8 w kierunku Sereczyna. KL odłączył w parku Poniatowskiego. Razem z resztą skończyłem dzień w Chmielowej Dolinie.