Po męczącej jeździe z fatalnie pracującym po odebraniu z serwisu napędem podczas
sobotniej wycieczki, wczoraj poza wyczyszczeniem i nasmarowaniem łańcucha, obróciłem go też na drugą stronę. Ot hipoteza, że skoro jest już zużyty i pracował tyle km z obciążeniem w jednym kierunku, to może przyczyną jego fatalnej pracy po przymiarce do nowego egzemplarza w serwisie, było założenie go w "złą" (ten model nie ma kierunku) stronę. Pomogło. Ideału nie ma, bo ciągle zdarza mu się przeskoczyć na wyższych koronkach (może to jednak przerzutka), ale dziś dało się jechać.
Zimno. Zaczynałem przy 15℃, kończyłem przy 12℃. I jak tu jeździć?
Na koniec, korzystając z istnienia chwalonego przeze mnie już wcześniej strzeżonego parkingu rowerowego w Manufakturze, wpadłem tam na zakupy. Przy tym ogrzałem się kawą w
Sowie.
Dzień pod znakiem dużej irytacji. Gdy obierałem wczoraj rower od MaxxBike bez finalizacji naprawy z powodu braku odpowiedniej nowej kasety na stanie, mówiąc im, że potrzebuję rower, nie miałem na myśli wyjazdu z domu do sklepu tuż obok po bułki. Bo może do tego stan w jakim go otrzymałem by się nadawał. Nie wiem co z nim zrobili. Nie miałem przed wizytą u nich w najmniejszym stopniu zbliżonych problemów do tego co mi zafundowali. Wszystko w napędzie strzelało, trzeszczało, piszczało. Przerzutki nie wchodziły dobrze i łańcuch non-stop przeskakiwał pod troszkę tylko większym obciążeniem, choćby podczas ruszania. Na DDR w Łodzi musiałem się wstydzić, a dalej, z braku świadków, jedynie sam się denerwowałem utrudnieniami w jeździe. Jako tako pracował na 3 najmniejszych koronkach kasety, więc w zasadzie przez całą trasę ograniczałem się do nich. Co do pisków, to po prostu nie spodziewałem się, że mogą w serwisie wytrzeć łańcuch i zamontować bez kropelki świeżego oleju.
W Gałkowie-Kolonii sfrezowano nawierzchnię. Są też znaki i światła przygotowane pod ruch wahadłowy, ale dziś nikt nie pracował i przejazd w obie strony obywał się swobodnie. Na tyle, na ile dziury pozwalają. Rowerem trzymałem się częściej lewej krawędzi, bo tam stan był lepszy. Na tej drodze między Wiączyniem Dolnym a Gałkowem-Parcelą jest więcej odcinków zasługujących na remont. Może w końcu poskładają z tych cząstkowych napraw dobrą całość.
W Brzezinach mijałem drewniany kościół. Nie miałem czasu by rozważać lepsze kadry, bo okolica okazała się nieciekawa, a siedzący na schodach kamienic podejrzanie wyglądający mieszkańcy zdawali się zaczynać mną interesować. Całe centrum Brzezin było odpychające i zabudową i kręcącym się "elementem". Takie śródmieście Łodzi, tylko trochę gorsze.
DW704 za Brzezinami bardzo dobra i spokojna. W Kołacinie trafił mi się drewniany kołek, który nadawał się do podparcia roweru pod suportem. To pozwoliło mi spróbować poprawić pracę tylnej przerzutki. Ale na przeskakiwanie nie pomogło.
Mam mieszane uczucia co do chodników bez krawężnika, jakie są w Kołacinie. Z jednej strony w razie czego można rowerem uciec na kostkę. Z drugiej jednak pędzący przesadnie kierowcy mogą zbyt swobodnie wykorzystywać go jako dodatkową część pasa, przy okazji zahaczając potencjalnych pieszych. W każdym razie nie było tu nakazu ruchu rowerów ani nawet zezwolenia na takowy.
Gdy moja droga do Głowna rozminęła się z prowadzącą na wschód drogą wojewódzką, krajobraz zrobił się całkiem przyjemny. Niemalże cały dalszy odcinek do tego miasta prowadzi przez lasy lub przynajmniej jest przyozdobiony drzewami po bokach.
A obok w polu wiatrak, których coraz więcej "wyrasta".
W Głownie zjechałem na chwilę nad zalew Mrożyczka. Niestety przy biegnącej przy nim ulicy Swoboda są kostkowe śmieszki rowerowe.
Był i drugi powód wspomnianej na wstępie irytacji. Znowu zebrałem się na rower zbyt późno. Ogromnie chciałem dokończyć
plan, choć już w Głownie nie miałem wątpliwości, że nie zmieszczę się za
dnia. Nie bacząc na nieubłagany upływ czasu nie zdecydowałem się wracać prosto do Łodzi. Pojechałem dalej czując jednak, że będę tego żałował (i nie myliłem się).
Droga z Głowna do Bielawów jest świetna. Las i asfalty od umiarkowanie dobrych po doskonałe. A samochodów prawie wcale.
W Bielawach mijałem kościół gotycki z ładnie wyczyszczoną cegłą. Zauważyłem go z lekkim opóźnieniem i z powodu coraz bardziej odczuwalnej presji czasu nie zatrzymałem się na zdjęcie. Droga wojewódzka między Bielawami a Piątkiem nie była zbyt ruchliwa.
Na wjeździe do Piątku stoi stosowna reklama tutejszej naczelnej atrakcji turystycznej - geometrycznego środka Polski.
Nie wypadało mi go nie odnaleźć.
Przejazd z Piątku do Modlnej zaplanowałem przez bardzo wiejskie drogi. Zwłaszcza od Czernikowa - o bardziej podrzędne już trudno. Jakież było moje zdziwienie, gdy nagle ruch zrobił się tam jak na drodze krajowej. Na tamtejszym wąskim asfalcie wyprzedzało mnie jedna za drugą kilkadziesiąt osobówek i dwa ciągniki siodłowe (dla nieuświadomionych: to co jedzie na przodzie TIR-a). Ot trafił mi się orszak weselny.
I dochrapałem się. Gdy dojechałem do Modlnej zapanowały już kompletne ciemności. Do Białej
zdecydowałem się pojechać fragmentem DW702. Nawet nie było tak źle -
ruch był stosunkowo niewielki. Ale nie chciałem na niej dalej kusić losu. Postanowiłem pojechać tradycyjnymi wioskami. To był kiepski pomysł. W lesie za Białą było tak ciemno, że nie byłem pewien gdzie biegnie droga. To nie jest tak, że nie mam żadnego oświetlenia przedniego, ale z racji unikania jazdy nocą mam jedynie takie, które dobrze sprawdza się do sygnalizowania mojej obecności kierowcom i wypełnia ustawowy obowiązek - dwie diody zasilane dwiema pastylkami. Łatwiej byłoby gdyby na drodze były wymalowane linie. Albo gdyby noc nie była tak pochmurna.
Bardziej domyślając się niż widząc, że wyjeżdżam ze skrzyżowania w kierunku Dąbrówki-Marianki, nastawiłem się na tamtejszy grząski piasek, który dotąd stanowił niespodziewaną i niewygodną przerwę na tej drodze. Tymczasem dobrodziejstwo drogowych robót dotarło i tutaj i wreszcie można przejechać po twardym jak człowiek.
Trylinki na Sadowej w Zgierzu niestety nie wymieniono na nic nadającego się do jazdy. Odradzam.
Na kamienicy przy skrzyżowaniu Piotrkowskiej i Jaracza trwał montaż instalacji artystycznej.
Kilka dni temu widziałem jak układali to coś z bibuły (chyba) na placu pod Magdą. Nie podejrzewałem wówczas, że ma to potem zawisnąć na elewacji budynku.
Podsumowując skończyłem wkurzony rozpadającym się od "serwisowania" napędem, spięty nocną jazdą i trochę zmarznięty. Cieszę się, że przejechałem to, co planowałem. Na szczęście te drogi, których dziś nie widziałem (choć nimi jechałem), już znam, więc niewielka strata.
W końcu doczekałem umówionego dnia serwisu w MaxxBike. Sceptycznie nastawiony - bo jednorazowa przygoda z dziwnymi trzaski, które i tak nie brzmiały jak łańcuch, ograniczyły się do jednej jedynej wycieczki (o czym wspominałem przy okazji wizyty w MaxxBike 2.09) - odstawiłem przed pracą rower na rekomendowaną wymianę łańcucha.
Po południu zadzwonili z informacją, że przetestowali nowy łańcuch na rowerze i uważają, że kasetę też trzeba wymienić. Niestety nie mieli w ofercie ani takiej jak miałem ani żadnej, którą potencjalnie byłbym zainteresowany. Tego nieszczęścia nie przewidziałem. Kasetę zamówiłem, choć zupełnie inną niż do tej pory - zamiast szosowej 12-21, bardziej górską 11-28, biorąc poprawkę na moją słabawą kondycję, odczuwalną głównie na podjazdach. A nie mogąc dopuścić do zmarnowania weekendu poprosiłem, by póki co założyli z powrotem stary łańcuch. Odebrałem rower wieczorem i znowu przyjdzie mi czekać. Aż kaseta przyjedzie.
Dziś w Łodzi odbywała się XIV międzynarodowa konferencja "Pierwsza pomoc i ratownictwo w dobie zagrożeń". Z tej okazji na Piotrkowskiej dostępne były atrakcje związane z jej tematem. Chociażby mobilne centrum dowodzenia straży pożarnej, przed którym w kolejce czekała liczna gromada przedszkolaków. Pewnym problemem były strome metalowe schody bez poręczy, co spowodowało, że część przedszkolaków wdrapywała się do wozu na czworakach.
Można było też wypróbować symulator zderzeń i symulator dachowania.
To teraz do właściwej wycieczki. Dziwne remonty odbywają się w Łodzi. Niespełna półkilometrowy odcinek Beskidzkiej między Zjazdową a Marmurową jest w trakcie zyskiwania asfaltowej nawierzchni. Zważywszy, że cała ulica jest 8 razy dłuższa, nie wiem czy to naprawdę jest remont czy happening.
Od Marmurowej, na której swoją drogą wymieniają asfalt na równie długim fragmencie, Beskidzka wraca do formy piaskowej.
Tak naprawdę to spomiędzy piasku wystają tu bardzo dziurawe resztki twardej nawierzchni, więc chyba dawniej i ten fragment cieszył się cywilizacją. Ale musiało być to bardzo dawno temu. Tutejsi mieszkańcy dokładają cegiełkę i robią wiochę - idą na rekord spuszczonych kundli. Zważywszy, że przy stanie tej ulicy ciężko jest rozpędzić się do ucieczki i ciężko też manewrować gazem nie ryzykując wywrotki, odpuszczę sobie na przyszłość tę... dziurę.
Komu telewizor, komu?
Dwa składziki telewizorów, a dalej jakiś zestaw starych mebli mijałem w Bogini. Trzeba było szybko rower zabrać, bo zjawisko zapowiadało rychły odbiór śmieci wielkogabarytowych. Długo ktoś przetrzymywał tę sporą muzealną kolekcję (drugi zestaw telewizorów, niesfotografowany, stał przy tym samym wjeździe).
Z Tymianki - najdalej wysuniętego na północ punktu wycieczki - oglądałem słońce chylące się ku zachodowi.
Ten krótki odcinek na północ od DW708 przejechałem pierwszy raz. Jezdnie wygodne. Niestety i tu luzem biegają agresywne kundelki.
Przed przejazdem
kolejowym w Anielinie Swędowskim lustra przyglądają się sobie wzajemnie.
Nie mogłem nie wykorzystać tej okazji dla uzyskania małego
efektu Droste. Uważny obserwator znajdzie na zdjęciu fotografa.
MC doniósł mi dzień wcześniej, że wyremontowano drogę przez Smardzew. Pojechałem więc sprawdzić. Rzeczywiście - już w Glinniku od miejsca gdzie droga przejeżdża przez tory kolejowe zaczyna się nienaganny asfalt. Wreszcie da się swobodnie jechać na zjeździe na łuku ze skrzyżowaniem z drogą do Dąbrówki. Tam dawniej było tak fatalnie, że jechałem na hamulcach, by akcesoria z roweru nie poodpadały.
Na DK71 mimo późnej pory był duży ruch. Dobrze, że zaplanowałem na niej krótką wizytę. Jestem prawie pewien, że również Chełmska w Zgierzu, głównie bliżej Łagiewnickiej, była w poprzednich latach dziurawa. Jeżeli to nie jedynie niesprawność mojej pamięci, to tę też odświeżono.
Przy kolejnej studzience na drodze rowerowej na W-Z zapadł się asfalt. Tym razem na północnym krańcu przejazdu wzdłuż Łąkowej przez Mickiewicza. Skusiłem się na korzystną zmianę świateł na skrzyżowaniu i nie sfotografowałem.
A na Piotrkowskiej przyozdobiony szarfą Tuwim odpoczywał na ławeczce po dzisiejszych obchodach swoich urodzin.
Poczułem jesień. Niestety. Trochę za późno wyjechałem i przyszło mi wracać nocą. Ciemno i chłodno. Nie lubię jeździć nocą. Do tego już gdzieniegdzie leżą opadłe liście w jesiennych barwach. Będzie coraz ciężej zbierać motywację na rower po pracy.
W dystansie wpisu są 2.23 km porannego dojazdu do pracy.
Mieszkańcy Starego Chrząstowa mogą pochwalić się KFC i Burger Kingiem. Gorzej, że mogą je jedynie oglądać zza płotu, bo te stoją na zatoczkach przy autostradzie. Są co prawda bramy i furtki, ale wątpię by nawet przez te ostatnie można się było przedostać swobodnie.
Brudnów Stary.
Staw w Sarnowie.
A na nim "brzydkie kaczątka" z mamą.
Gdyby autobus trochę się spóźniał, na tym przystanku można się całkiem komfortowo zdrzemnąć.
I jeszcze jeden staw.
Wyjazd z Sarnowa.
Droga przez Franciszków.
Tak - dobrowolnie i z premedytacją zaplanowałem krótki odcinek terenowy.
Ale to tylko dlatego, że wiedziałem, że niedaleko - pośrodku niczego - droga zamienia się w dobry asfalt.
Bełdów. Ciekawe i stado i pastwisko. Krowy obgryzały listki akacji w ogrodzonym lasku. Rasa polska czerwona?
Kościół w Bełdowie.
Droga wyjazdowa z Bełdowa w kierunku Zdziechowa. I szlak rowerowy.
Dziurę przy studzience na DDR naprzeciwko hotelu Campanile wreszcie załatano. Ciekawe czemu odgrodzona - boją się, że wkrótce cała się zapadnie?
Pod koniec chciałem przez park 3 Maja przebić się z Tuwima do Małachowskiego. Okazało się, że teren parku wraz z wiodącym do niego wiaduktem są ogrodzone z powodu robót kolejowych. Nie przeszkodziło to trójce kiboli (śpiewali w niewybrednych słowach coś o Legii) - czy jak to teraz się nazywa "patriotów" - którzy przestawili sobie dwa kolejne ogrodzenia, by dostać się na mostek. Nie pojechałem w ich ślady. Liczyłem, że nad torami dostanę się w okolice Niciarnianej, ale niestety Tuwima kończy się tuż obok bramą do prywatnego zakładu.
Przy okazji podglądania mapy w Sports Trackerze niechcący wstrzymałem rejestrację trasy, czego nie zauważyłem do końca wycieczki. Drugi raz się zdarzyło. Irytujące. Poprzednio szczęśliwie miałem włączone jeszcze "Kręć Kilometry" i skleiłem ślady. Tym razem pozostało mi dorysować ostatnie kilometry przez miasto ręcznie.
By zerwać z rutyną w Babiczkach tym razem nie skręciłem do Babic. Szybko przypomniałem sobie czemu tę drogę porzuciłem - za dużo dziur. Za sprawą tej zmiany jechałem odrobinę dłuższym niż zwykle fragmentem trasy łączącej Aleksandrów Łódzki i Lutomiersk. Tę szczęśliwie już jakiś czas temu wyremontowano i jest całkiem atrakcyjna.
Chcących nią jechać dłużej uprzedzę, że dobry asfalt kończy się krótko za skrętem do Kazimierza i wjazd do Lutomierska jest dziurawy.
W Lutomiersku kolejna odmiana - pojechałem do Janowic. Nie pamiętam czy kiedykolwiek jechałem tędy dalej niż do skrętu do Mikołajewic (które mają świetną nawierzchnię, którą można się dostać do Wodzieradów). Tu ubytki w nawierzchni są ogromne. Szczęśliwie ruch jest mały, więc można je próbować mijać zygzakiem. Jedynym wyjątkiem jest nienaganny odcinek w Zalewie.
Dalej jest znowu źle. Ale przynajmniej ładnie.
W Żytowicach rozciągał się kwiecisty łan. Być może to rzepak.
Padające pod niskim kątem promienie zachodzącego słońca były okazją do pościgu za własnym bardzo wydłużonym cieniem.
Zjeżdżając z Górki Pabianickiej do Gorzewa dogoniłem samochód nauki jazdy z Pabianic. Jakiś czas trzymałem się za nim, nie chcąc płoszyć kursantki, bo liczyłem też, że na prostej trochę przyspieszy. Ale niestety - mniej niż 30 km/h. W końcu wyprzedziłem. Skręciłem do Łaskowic, gdyż w tym roku mnie tam jeszcze nie było. A "elka" za mną. Mimo że nie jechałem szybko i momentami szkoląca się siedziała mi na ogonie, na wyprzedzenie odważyła się dopiero za skrzyżowaniem z dojazdem do S14.
Dzięki powrocie do Łodzi przez Chocianowice dokonałem swojego inauguracyjnego przejazdu nowym asfaltem rowerowym wzdłuż ulicy Pabianickiej. Pozwolę krytykować innym. Ja i tak jestem zachwycony, mając w pamięci jak fatalnie wyglądała ta najprawdziwsza "śmieszka", wymalowana na najbardziej zniszczonych chodnikach w mieście.
Mijana po drodze pizzeria Grappa nigdy nie wydawała mi się zbyt zachęcająca. Ale trzeba oddać właścicielom, że nie pozwalają się marnować takiej okazji, jak duża droga rowerowa pod lokalem. Gdy dziś przejeżdżałem obok, w ustawionym przez nich stojaku rowerowym były licznie zaparkowane jednoślady.
Nie śledziłem informacji o przebudowie tej DDR, więc byłem zaskoczony rozwiązaniem problemu wąskiego gardła między płotem prywatnej posesji a zejściem do przejścia podziemnego przy skrzyżowaniu Pabianickiej z Prądzyńskiego - objazd z tyłu posesji. I jednokierunkowa z kontrapasem, separatorami, progiem - na bogato!
Ponieważ dziś też przejeżdżałem przez przejazd Mickiewicza/Politechniki muszę jeszcze wspomnieć o tym, o czym wciąż zapominam. Skarżyłem się na programowanie świateł na przejazdach rowerowych na W-Z, które znacząco podnosiły ryzyko kolizji roweru z tramwajem. Poprawili. I na południowym i na północnym przejeździe wzdłuż Mickiewicza przez Politechniki, a także wzdłuż Piotrkowskiej przez Mickiewicza. Teraz wszystkie zielone zapalają się jednocześnie. Nadal co prawda jestem pod wrażeniem braku wyobraźni osób, które zadecydowały o pierwotnym algorytmie.
W dystansie również 2.27 km porannego dojazdu do pracy.