Jakże lepiej spędzić dzień wolny od pracy jak nie na dłuższej wycieczce rowerem? Za cel obrałem sobie Bełchów, licząc, że uda mi się wyciągnąć AK na wspólną przejażdżkę.
W drodze na Widzew spotkałem PW - swojego ubiegłorocznego sparingpartnera, który w tym roku nie dał mi się namówić na żaden wyjazd, (z)używając rower jedynie na mieście.
Nawet był chętny się przyłączyć, dopóki nie usłyszał jaki dystans w planach.
W Eufeminowie trwał remont nawierzchni, albo raczej, z racji ustawowego wolnego, jedynie trwały spowodowane nim utrudnienia - ruch wahadłowy.
Do i od Brzezin ruch znikomy, zapewne z powodu świątecznego dnia. A od Chlebowa miałem zaplanowane takie drogi, że i w dni robocze powinny być spokojne.
Na drodze z Makowa do Mokrej Lewej wprowadzona jest kuriozalna organizacja ruchu, której sensu nie rozumiem - dwukierunkowy pas rowerowy po jednej stronie jezdni. Nic wygodniejszego przecież tak przeskoczyć sobie jednośladem z prawej na lewą między pojazdami, a potem jechać na odwagę "pod prąd" mijając się na centymetry z rozpędzonymi samochodami z naprzeciwka.
Prawda?
Kierowcy też chyba nie rozumieją o co chodzi i pewnie dlatego zdarzają się tacy, którzy na widok rowerzysty po niespodziewanej stronie na wszelki wypadek uciekają na środek jezdni.
Gdyby rowerzyście atrakcji było mało, to po drodze jest jeszcze jedna niespodzianka - zwężenie na moście. Formalnie przerwy w pasie rowerowym tu nie ma. Dwukierunkowym, przypomnę...
Tuż przed skrzyżowaniem w Mokrej Lewej pas nagle się kończy. Świetne miejsce na wracanie na prawo przy wjeżdżających z niego skręcających autach.
AK wyjechał mi naprzeciw do Mokrej i stamtąd zaczęliśmy wspólny odcinek.
W lesie na drodze wyjazdowej z Bełchowa w kierunku Łyszkowic, gdy jechaliśmy przepisowo obok siebie na pustej jezdni (tu też ruch świąteczny, znikomy), pasażer wyprzedzającego nas samochodu wydarł na nas wystawioną przez okno gębę.
Krzyczał coś o "pedałach", a okraszone to było niecenzuralnym epitetem i pytaniem (pretensją) czy nie wiemy jak się jeździ po ulicy. Skąd się tacy biorą?
Po drodze mijaliśmy słup sieci elektrycznej, całkiem gęsto obsadzony ptakami. AK mówił, że sfotografuje w drodze powrotnej. Ale też chciałem uwiecznić i dobrze - bo choć potem zdecydowałem się odprowadzić rowerem AK, to wtedy po chwilowych lokatorach konstrukcji nie było już śladu.
I tu nie sposób mi nie przywołać animacji Pixara.
W Łyszkowicach stanęliśmy na stacji benzynowej, by się nawodnić. Łudziłem się, że może namówię AK na rowerowanie do Łodzi albo przynajmniej do Strykowa i powrót koleją, ale się nie dał. "Odwiozłem" go więc do Bełchowa, po naszych śladach, a stamtąd jechałem z powrotem do Łyszkowic, już po śladach podwójnych. I dalej w żmudną podróż do domu. Kierunek silnego tego dnia wiatru utrzymywał się konsekwentnie, więc o ile na wschód jechało mi się szybko i sprawnie, to wracając było ciężko. Coraz ciężej. A na wybranej trasie nie mogłem liczyć na sklep, by się czymś zasilić. Tak aż do Strykowa. Z trudem dowlokłem się do tamtejszego Orlenu, gdzie wreszcie mogłem się trochę poratować. Kofeina też była mi potrzebna.
Z zapasem napojów, bo i odwodnienie mi doskwierało, ruszyłem stałymi trasami do Łodzi. Ciemność zastała mnie w Janowie, gdyż tradycyjnie rozpocząłem całą wycieczkę za późno.
Szczęśliwie dotarłem na Piotrkowską, wymęczony, by tam wreszcie zjeść porządną kolację i dać rowerowi odpocząć.