46.80 km wycieczki + 4.45 km wcześniejszych dojazdów do i z pracy.
Późny rower. Na tyle późny, że odpuściłem sobie jeżdżenie po wsiach. Przed wyjściem popatrzyłem jeszcze na rowerową mapę Łodzi, mając w planach spokojnie pokręcić się po drogach rowerowych. I tak odkryłem Inflancką. Choć nie jestem pewien czy aby na pewno nie było mnie tam nigdy po budowie DDR. Może tylko zapominałem. W każdym razie bardzo przyjemna asfaltowa droga (jest kilkumetrowy wyjątek w postaci chodnika).
Na skrzyżowaniu z Wojska Polskiego programowanie przycisków w wersji na zmyłkę. Podjeżdżam - miga podświetlenie "Proszę czekać" na przyciskach, więc przyzwyczajony do tego, że coś to znaczy, nie dusiłem. Zabolało jak przeszła cały niekrótki cykl zmiany świateł na skrzyżowaniu a ja jak stałem, tak stałem... Zresztą ostatnio następuje jakiś powszechny regres z przyciskami w obrębie DDR tam, gdzie formalnie jest zgłoszenie automatyczne z czujnika. Coraz częściej nie działa lampka na przyciskach w ogóle. No niby automatyczne, ale to była podpowiedź czy czujnik rowerzystę zauważył, bo często nie zauważa. A teraz ani tak, ani jak się ręcznie naciśnie nie działa.
Jadąc w kierunku Rokicińskiej zwiedziłem objazd Niciarnianej. Nie orientując się w tych uliczkach, po dojeździe do Rokicińskiej skręciłem na DDR od razu w lewo, na północną DDR wzdłuż Rokicińskiej. Niewygodnie, bo po tej stronie jest ta stara droga rowerowa, namalowana po prostu na starym chodniku. A skutkiem remontów na Rokicińskiej nie było gdzie przejechać na drugą stronę, by wrócić na asfalt. Zresztą listę utrudnień remontowych dla rowerzystów tam nie sposób zapamiętać. I wszędzie sprowadzają się do postawienia zakazu ruchu rowerów pośrodku DDR, bez żadnego komentarza co rowerzysta miałby zrobić.
A potem była al. Ofiar Terroryzmu 11 Września. Skutkiem nocy i deszczu posłusznie wybrałem drogę rowerową. I ciężko powiedzieć co gorzej - jechać asfaltem gdzie na odcinkach remontowanych są objazdy i zwężenia do tylko jednego pasa ruchu w jedną stronę w związku z czym można mieć na plecach sapiącą ciężarówkę czy jechać na tej drodze rowerowej, gdzie w dwóch miejscach są mostki zmuszające do zejścia z roweru. Nawierzchnia jest umiarkowana. Kostka, ale przynajmniej niefazowana. I ładnie oświetlona niewysokimi latarniami LED. Owa aleja biegnie w zasadzie przez las, na obrzeżach Łodzi. Coś latało nade mną, dużego, z początku miałem problem rozpoznać co, bo oślepiało mnie światło latarni. W końcu miałem okazję się przyjrzeć w pełnej okazałości, bo na jednej z nich wylądowała całkiem okazała sowa.
Powrót już po właściwej, tj. południowej stronie Rokicińskiej, pokonując mniej lub bardziej zgodnie z przepisami liczne przeszkody. Może coś odtworzę z pamięci. Na Hetmańskiej po tej stronie skrzyżowanie całkowicie zamknięte. Również dla pieszych. Kilka metrów przed pierwszym mijanym zjazdem do ul. Gorkiego zakaz ruchu rowerów i piach. Tu zjeżdżam na Gorkiego. Tam gdzie Gorkiego odbija w lewo, ja skręcam w prawo i wracam na DDR. Na skrzyżowaniu z Puszkina formalnie przejazd istnieje. Trzeba przejechać po mostku. Na początku Piłsudskiego kilka latarni wyłączonych. Potem kolejne utrudnienie na obowiązkowej zmianie strony jezdni przy skrzyżowaniu z Niciarnianą. Tu przejazd rowerowy został tymczasowo zlikwidowany. Przed Kopcińskiego droga rowerowa połączona została z drogą dla pieszych. A na samym skrzyżowaniu warunki raczej ciężkie. Raczej nie do jazdy. I na dodatek w nocy wyłączone są tam światła, ruch niemały, więc trzeba było poczekać na dobrą chwilę. A cały ruch odbywa się tam po zachodniej jezdni Kopcińskiego. Chyba jeszcze przejazd przez Przędzalnianą jest zlikwidowany. I na Klińskiego też utrudnienia. Przejście tymczasowe, przesunięte odrobinę na północ.
I cały czas padało. A w zasadzie kropiło. Ale konsekwentnie było mokro. I chłodno.
Prognoza pogody się nie pomyliła - miało przelotnie padać i zaiste, przelotnie padało. Na szczęście owe opady przelatywały szybko i były słabe, więc w zasadzie nie zmokłem. Wiatr zachodni.
Umiarkowanie chłodno.
Światła na skrzyżowaniu Drewnowskiej z Karskiego znowu nie działały. Wydaje mi się, że całkowicie, nawet bez migającego żółtego. I to chyba już któryś raz pod rząd jak tam jadę.
W Mikołajewicach z zaskoczenia pogoniły mnie ujadając wściekle dwa kundle, które wydostały się zza płotu dziurą pod bramą. Zacząłbym od uśpienia właściciela.
Kolejne ślady suszy. Prywatny staw na zakręcie w Wodzieradach wysechł.
W Piątkowisku dawno mnie nie było. Tuż na początku drogi, w którą skręciłem by jechać wzdłuż S14 na wschód, powstała nieduża hala z częścią biurową. Poszukiwanie w sieci doprowadziło do informacji o inwestycji na stronach firmy Jaksa.
To skoro o budynkach mowa, to na zjeździe do Gorzewa z Górki Pabianickiej ktoś wystawił (budowę widywałem już wielokrotnie, ale teraz wygląda na wykończony) sobie dom. Nowoczesny dom. Taki dziwny dom.
Nowych dróg: 4 km (od Kazimierza do skrętu na wschód na Zgniłe Błoto)
Wbrew prognozie straszącej deszczem i utrzymującym się większość dnia całkowitym zachmurzeniem, pogoda okazała się być całkiem rowerowa. Nie było za zimno, a nawet niebo się trochę przecierało i docierały do nas promienie słońca.
Gdy, dojeżdżając Drewnowską do Unii Lubelskiej, włączyłem się do ruchu na jezdnię, z kończącej się w tym miejscu drogi rowerowej, wkrótce dogoniła mnie kobieta w terenowym Seacie i wyprzedzając strąbiła mnie pokazując mi palcem na starsze małżeństwo jadące rowerami po chodniku i wykrzykując coś w kabinie. Pogratulować pani zdolności myślenia i obserwacji znaków na drodze.
W Zgniłym Błocie mogliśmy na własne oczy zobaczyć suszę. Znajdujące się tam stawy schną. W najbardziej wysuniętym na wschód z mijanych, nie było śladu wody.
GPS-owi się nie podobała pochmurna pogoda. Musiałem długo czekać zanim złapał namiar. A w drodze powrotnej na wysokości pl. Wolności odbiornik oszalał i już do końca co sekundę lub dwie na przemian tracił i odzyskiwał sygnał.
Na al. Politechniki kombinują. Zaczynałem wycieczkę po stronie zachodniej. Za Radwańską droga rowerowa zastawiona i postawiony znak jej końca. Ale...? Przecież ona tam jest. I ładna jest. Jak to najczęściej bywa nawet wydrukowanej kartki w koszulce naklejonej by wyjaśnić po co i co proponują zamiast. Zaryzykowałem. Tyle, że większe zwężenie pod powstającym centrum handlowym i trochę robót ziemnych przy akademikach, ale tak poza tym DDR przejezdna.
Co do kawałków po wsiach. W Romanowie nawierzchnia umiarkowana. DW714 niewystarczająco szeroka. Trochę samochodów ciężarowych też, ale z racji pory już nie było bardzo dużego ruchu. W Tadzinie jakość drogi super.
Z powrotem na Trasie Górnej wpadka - dojeżdżając do skrzyżowania widzę że jest zielone na przejeździe na jej drugą stronę, a tam się długo czeka. To dociskam, zdążyłem i... to nie to skrzyżowanie. Po drugiej stronie brak kontynuacji DDR.
A wracając sprawdziłem co oferuje wschodnia strona al. Politechniki, bo od tej strony droga zagrodzona jest od Wróblewskiego w kierunku północnym. Najpierw jest odcinek nowej DDR, potem jest też jakaś budowa i zniszczony chodnik. Oznaczony jest wprawdzie znakiem "droga dla pieszych" i tabliczką "nie dotyczy rowerów", ale jest tam tak wąsko i nierówno, że lepiej tu wskoczyć na jezdnię. Kawałek dalej znowu jest już nowa rowerówka.
Przejazd nad budowaną A1 na drodze z Kalinka do Romanowa. Widok na północ (Łódź).
Miało być pociągiem do rodzinnego Sieradza, za obowiązkami, a potem powrót rowerem do Łodzi. Tyle tylko, że kwestia wybierania się na pociąg przeciągała się i ostatecznie dotarłem do Sieradza po 18. Mając jeszcze coś do zrobienia na miejscu, musiałbym jechać po nocy do Łodzi. Stanęło na wyborze noclegu w Sieradzu i wyjeździe ze starej bazy wypadowej na starą trasę.
Co do pociągu, to trafiłem na Przewozy Regionalne. Nie dosyć, że brzydko, brudno i śmierdzi wszechobecną rdzą, to cena mojego przejazdu z rowerem to 21,60 zł. A w ŁKA byłoby jakieś 12,50...
Podstawowa wycieczka to 46.91 km i jeszcze 4.06 km dojazdów do i z PKP.
Na marginesie, między Włyniem a Rossoszycą jest mnóstwo drzew robinii akacjowej, zwanej powszechnie po prostu akacją. Od Rossoszycy na południe też kilka skupisk. A ponieważ akurat rozkwitły, to powietrze podczas wycieczki było wonne jak w perfumerii.
Poznawania południowych okolic Łodzi ciąg dalszy. Tym razem odrobinę bardziej na zachód.
Wyjazd ze Starowej Góry zaplanowałem małą i wąską uliczką - ul. Piaskową. Tą można się przebić do ul. Łódzkiej w Rzgowie, która biegnie mniej więcej równolegle do DK1, ale w przeciwieństwie do niej pozwala na bezstresową jazdę rowerem do centrum Rzgowa. Na owej wąskie uliczce okazało się, że i kilku kierowców również miało chęć na bardziej malowniczy przejazd. W Rzgowie okazja by wyciągnąć aparat.
Odświeżony ze wsparciem unijnym most nad Nerem, który dawniej służył połączeniu tramwajowemu Łodzi ze Rzgowem.
Miasto opuszczam ul. Glinianą - idealna nawierzchnia, cisza i spokój. Dalej do Modlicy przerobiona już wcześniej droga. Korzystając z tego, że wziąłem ze sobą coś co robi lepsze zdjęcia niż moja stara Nokia E52, postanowiłem powtórzyć sesję na wiadukcie nad nie otwartym jeszcze odcinkiem S8 mającym prowadzić do A1.
Wiadukt nad S8 między Kalinko a Modlicą. Widok na zachód. Bramki.
Jak wyżej.
I widok na wschód, do połączenia z A1.
A co tam stoi na horyzoncie? Tak jest! Oddalony stąd o 15 km w linii prostej
szpital na Pomorskiej.
To czas zjeżdżać stąd. Dosłownie.
Dalej również ładnie. Na wyjeździe z Tuszyna do Rydzynek jest kilometr ze szlaki. Nawierzchnia spoista. Pewnie utrzymuje odpowiednią do tego wilgotność, bo ten fragment pokonuję pod gęstym baldachimem liści drzew nad całą szerokością drogi. Rydzynki są piękne! Wąska kręta jezdnia z dobrą nawierzchnią i domki w lesie. Pozazdrościć mieszkańcom. Potem wieś Prawda i znowu S8 - tym razem to w użyciu.
Widok na S8 z wiaduktu w Prawdzie.
Kolejne odcinki również zaplanowałem bardzo rowerowe. Jeszcze tylko do utrudnień doliczyć 500 m szutru między Nową Gadką a ul. Patriotyczną w Łodzi. I dojeżdżam do
Stawów Stefańskiego. Tu mnie jeszcze nie było. Ładnie
Stawy Stefańskiego od południowo-zachodniej strony.
Jak ktoś weźmie lupę to dostrzeże śmiałka wykonującego ewolucje na nie wiem czym doczepiony do nie wiem czego.
Lokatorka stawów Stefańskiego.
Żeby nie wracać po swoich śladach, rezygnuję z pierwotnego planu szybkiego dojazdu do Trasy Górnej i Starorudzką dojeżdżam do Pabianickiej, przypomnieć sobie jak mało miejsca dla rowerzysty może być na 3 pasach w jednym kierunku.
Na początku samotnie po KL na Traktorową. Wybrałem jazdę jezdniami Kościuszki i początkiem Drewnowskiej, bo KL miał plany na wieczór, więc nie chciałem by za długo czekał. Za Północną prawy pas Kościuszki zajęty był przez radiowóz i chyba 5 samochodów, uczestników masowej acz niegroźnie wyglądającej stłuczki. Od Karskiego już grzecznie zjechałem z jezdni. Za Włókniarzy w ślad za jakimś pędzącym rowerzystą wyprzedził mnie też dzieciaczek goniący go. Taka kondycja, że nawet z dziećmi nie mam szans.
Ledwo wyruszyliśmy spod domu KL zaczęło kropić. Wraz z postępem trasy do Rąbienia coraz mocniej, aż w końcu zrobiła się z tego mała ulewa. Trochę jechaliśmy w deszczu, aż trafiliśmy na wiatę przystanku MPK Słowiańska - Wysoka w Rąbieniu i tam odczekaliśmy kilka minut większy opad. Kropienie jednak towarzyszyło nam przez dobrą połowę trasy. Mniej więcej od Woli Grzymkowej zaczynały się nowe dla mnie tereny. Asfalt, od umiarkowanego po bardzo dobry. Jedyny odcinek szutrowy zaczął się ok. kilometra przed Malanowem. Droga dobrze rozwalcowana, nie przeszkadzała. Obawiałem się, że terenowo może być również od Malanowa przez Szydłów i Jerwonice do Lutomierska, bo tam Googlewóz nie zawitał. Na szczęście się pomyliłem. W dużej części bardzo gładka i niezniszczona nawierzchnia.
W Krzywcu kamyczki ze smołą już się dobrze osadziły. W Lutomiersku na drodze 710 trafił się za mną wyjątkowy kierowca, który uważał, że jednak nie jest bezpiecznie przepychać się obok rowerzysty na krętej i wąskiej drodze, na której zza ostrych zakrętów ktoś co chwila wyjeżdża z naprzeciwka. Świadomość, że on i wszyscy za mną jadą z moją niewysoką prędkością była jednak lekko dyskomfortowa, ale bardziej już z prawej jechać się nie dało. I tak całe 700 m aż skręciłem.
W Lutomiersku miałem przejechać ulicą Wiejską w całości. Na drodze na wprost było jednak głośne stadko kundli. Jeden to pikuś, ale więcej i to już podekscytowanych, bo agresywnie obszczekiwały nie pasującego im owczarka niemieckiego - niekoniecznie. Postanowiłem odbić na południe, w jakąś drogę polną wiedząc, że gdzieś tam jest kolejna droga łącząca ul. Piłsudskiego - wyjazd z Lutomierska na Porszewice - z ul. Parcela, prowadzącą do Wygody Mikołajewickiej. Tej nie wybrałem pierwotnie, bo miała być to droga gruntowa. Ale jak mus to mus.
Wspomniany owczarek nie przyjęty ciepło przez stado, postanowił się do mnie przyłączyć. Definitywnie do mnie. Szukał sobie pana na spacer? Biegł przy rowerze. Czekał i przyglądał się, gdy się zatrzymywałem. A zatrzymywałem, bo droga z każdą chwilą była bardziej leśna, a potem to już w zasadzie jej nie było. Jechałem dalej, bo choć na telefonie na mapie OSM moja droga nie istniała, to ta docelowa była coraz bliżej. I w ten sposób miałem przejażdżkę jak z własnym psem przez kolejne 1.5 km umiarkowanie ciężkiego przebijania się do Legendzina. Pies był przybrudzony, ale na wygłodzonego nie wyglądał i obrożę miał. W Legendzinie droga już bardziej nadawała się do faktycznej jazdy, mimo że szuter. I tam owczarek już został. Mam nadzieję, że drogę do domu zna.