Późny wyjazd, noc w drodze, więc Lutomiersk musiał się obejść bez Kazimierza. Potem mi się szkoda zrobiło kilometrów i zamiast skrócić polną drogą do Górki Pabianickiej dojechałem do Petrykóz. Trochę zmarzłem. Zwłaszcza brak opaski na głowie, której zapomniałem zabrać wychodząc z domu, doskwierał.
Na drodze między Konstantynowem a Babiczkami prowizoryczne pozimowe łatanie dziur. Kamyczki i smoła, to jest to! Opona obklejona i tak sympatycznie strzelały spod kół przejeżdżających samochodów.
Na podjeździe do Górki Pabianickiej od S8 wyprzedziła mnie sarna biegnąca wzdłuż jezdni wśród traw, po czym przecięła mi drogę. Potem zdziwił mnie szarak który dzielnie pokonywał skrzyżowanie Maratońskiej z Waltera-Janke (a to do małych nie należy), biegnąc konsekwentnie w kierunku zabudowań osiedla. Nie jestem pewien czy to zwiedzanie miasta wyjdzie mu na dobre.
Poznawania południowych okolic Łodzi ciąg dalszy. Tym razem z KL i jeszcze dalej na południe. Punkt wspólnego startu i stopu na rogu Drewnowskiej i Włókniarzy. I znowu wiatr silny. Z południa, jakieś 20 km/h, więc zaczynaliśmy na zmęczenie.
Dziś wyjątkowo dużo rowerzystów widzieliśmy. W większości w znacznie lepszej kondycji niż my. Może południowe strony popularniejsze? Na Trasie Górnej sponsorował nas rowerzysta trzymający równo 27 km/h, co jak na moją formę starczyło. W Starowej Górze wyprzedziliśmy pana na MTB w rowerowym stroju (co spotkało się z westchnieniem z jego strony), jakiś czas trzymając 30 km/h, ale pan poczuł się sprowokowany i po niedługim czasie wyprzedził a u nas pary brakło. Po odbiciu na południe na kilka km trafił się ciągnik, który jechał 35 km/h, więc postanowiliśmy się schować przed wiatrem za nim. Potem spotykaliśmy pedałujących w przeciwnym kierunku. Jeszcze między Pałczewem a Wolą Rakową, którąś przecznicą ze wschodu, ze strony Wardzynia, nadjechał cyklista na szosówce Specialized i nas wyprzedził, ale już sił brakło by nawet poudawać ;).
W okolicach Modlicy znajdują się ślady naszej wschodniej obwodnicy Łodzi, tj. A1 łączącej się z S8. Może jak będzie więcej czasu to chociaż symbolicznie przejadę się po istniejącym asfalcie.
Silny wiatr północno-zachodni. Kierunek pętli wybrałem więc by wracać z wiatrem. Zimno. Raczej nie pogoda dla wakacyjnych rowerzystów takich jak ja. Pod koniec wycieczki wpadłem zaspokoić pragnienie kawą w sieciówce. Picie ze sobą tradycyjnie miałem, ale tak zmarzło na ramie, że nie bardzo szło korzystać bez konsekwencji dla zdrowia.
Korzystając z tego, że powstała nowa droga rowerowa na al. Politechniki, a i DDR przy Trasie Górnej jeszcze nie miałem okazji zwiedzać, wybrałem się na południe Łodzi. Tereny dla mnie całkowicie niezbadane, bo nie kusiła mnie jazda w kierunku Rzgowa dotychczasowymi drogami.
DDR na al. Politechniki przyjemnie asfaltowy. Wyjątkiem jest odcinek między Rembielińskiego a I DS, przed budowanym centrum handlowym. Tutaj jest znak CPR i został stary chodnik. Mam nadzieję, że planują to zmienić po zakończeniu budowy. Wzdłuż Górnej też dobrze. Jest jeden przymusowy przejazd na drugą stronę jezdni - na światła czeka się tak długo, że ktoś by mógł tam gazety umieścić do poczytania w trakcie. Dojazd do Starowej Góry przez ul. Hetmańską był mniej szczęśliwym wyborem. Nie sprawdziłem wystarczająco uważnie zdjęć Googlewozu, a trafił się kawałek dziurawego braku asfaltu. Następnym razem będzie ul. Szczytową.
Wioski z ruchem spokojnym. Nawierzchnia dobra. Nie pamiętam gdzie zaczął się trochę męczący, mocno spękany asfalt. Chyba im bliżej Łodzi tym gorzej. Ale do Andrespola bez tragedii. W Wiśniowej Górze widać ślady A1.
Ale nie wiem czy to nie jeden z tych stojących latami. W Andrespolu na Tuszyńskiej chodnik z kostki oznaczony jako DDR. Na trasie do osiedla Nowosolna nic się nie zmieniło. Mnóstwo fatalnego asfaltu, który na podjazdach zwiększa wysiłek dwukrotnie. Na północnym wyjeździe jakiś drobne prace drogowe, ale poza kilkucentymetrowymi poprzecznymi wycięciami bez utrudnień.
Na koniec zatrzymałem się na koncercie w ramach
Songwriter Łódź Festiwal. Śpiewał i grał na gitarze Jakub Bugała vel Inqbator. Formę urozmaicało wykorzystanie samplowania na żywo gitary i głosu, dzięki czemu gitary mnożyły się i wokalista śpiewał w chórku.
Było przyjemnie. Podczas gdy artysta wykonywał jeden z kawałków (chyba "Wiatr"), mężczyzna z przechodzącej obok grupki wyjął ze swojego futerału trąbkę, podbiegł i dołączył się z bardzo udaną improwizacją. Tak nagle jak się pojawił, tak i zniknął. Nie wysłuchał nawet podziękowań i słów uznania od Jakuba na koniec utworu. Nie zabrakło oczywiście kolorytu Piotrkowskiej. Jeden wstawiony jegomość, który zbyt głośno chwalił muzyka i wykonywał jakieś elementy nieudanej choreografii między twórcą a publicznością. Drugi był bardziej agresywny i zaczepiał wykonawcę swoimi prymitywnymi docinkami.
Jego muzyka nie mieści się w tym czego słucham na co dzień. Na żywo dobre w odbiorze, ale nie byłem pewien czy chętnie odtwarzałbym płytę z takim materiałem. Nie mniej jednak postanowiłem dać mu szansę i w ramach podziękowania za występ dołączyłem do grupy osób, które zakupiły EP "The Spin" Inqbatora. Na nim pięć utworów. Tytułowy:
KL chciał dbać o zdrowie, a nie jeździć, ale ostatecznie dał się przekonać i po pracy umówiliśmy się na wypad. Punkt spotkania i rozstania na rogu Drewnowskiej i Włókniarzy.
Wszystko byłoby w miarę normalnie, gdyby nie to, że ktoś ukradł asfalt. Na odcinku biegnącym równolegle do DK71 między Klękiem a Dobrą, gdzie zawsze była piękna nawierzchnia, od Kiełminy do Dobrej asfalt zniknął. A dopiero co w niedzielę - tj. przedwczoraj - wszystko było na miejscu. Czaili się wprawdzie jacyś drogowcy w okolicy, ale tego, że na kilkuset metrach zniknie twarda nawierzchnia z całej szerokości się nie spodziewałem. Dużo kamieni. Chyba na razie trzeba omijać.
Żeby trasy zbytnio nie wydłużać za DK71 stanęło na teście pierwszego zakrętu w Zelgoszczy. Z GSV spodziewałem się szutru, którym mieliśmy przebić się na ul. Truskawkową w Czaplinku. Tam jednak na powitanie widać było w oddali grupkę większych psów, zamiast więc sprawdzać czy polują na rowerzystów przejechaliśmy przejazdem pod torami do Marcjanki.
Miało być zupełnie lekko, ale jednak jak się jedzie we dwójkę, to jakoś tak na każdym wzniesieniu samo się mocniej ciśnie, mimo że kondycja za bardzo nie pozwala.
A dzień był ciepły. Nawet bardzo. Powietrze z początku duszne, ale potem i chłodniejsze powiewy były.
Po wstępnych konsultacjach z Google Street View zdecydowałem się poznać ulicę Żółwiową. Ma atrybuty rowerowe. Ładny podjazd na początek. Stan zgadzał się z tym co było na GSV - nawierzchnia jest ogólnie dobra, a nawet bardzo dobra, nie licząc 500 m zjazdu zaraz po pierwszej wspinaczce. Tu przywitają nas połatane płyty betonowe w bardzo złym stanie, wraz z podłużnymi uskokami, także rozpędzanie się może grozić upadkiem. Trasa jak widać kręta, ale nawigacja prosta - trzymać się asfaltu.
Zastanawiając się w czasie jazdy czy pojechać tradycyjnie przez Swędów czy zwiedzić południową stronę A2 dojechałem do przejazdu przez autostradę przyciągnięty tam coraz większymi kłębami czarnego dymu unoszącymi się nad nią. Coś płonęło za ekranem. Już miałem sięgać po telefon, ale zaraz niedaleko rozległ się dźwięk syren wozu strażackiego. Pojechałem za nimi.
Chyba to był kompost. Było trochę zamieszania z dostępem do wody (hydrant za daleko), stąd zaraz dojechały dwie kolejne jednostki.
Ponieważ miejsce zdarzenia było tuż nad otwartym zbiornikiem (być może retencyjny od autostrady), którego ogrodzenie widać na zdjęciach, to jak już odjeżdżałem strażacy dawali susa przez siatkę i przenosili pompę by stamtąd czerpać.
Wróciłem na "swoją" stronę A2 przetestować drogę tuż nad autostradą. Jednak już tamtędy kiedyś jechałem. Może i nawet gdzieś jest w dzienniku. Minusem tej wersji jest kilkaset metrów braku asfaltu przed Marcjanką. Na szczęście nie mamy suszy, więc piasek na drodze był dość dobrze związany.
A kondycji nie ma. Zmarnowały mnie te 4 dni pod rząd krótkich wycieczek. Już nawet nie miałem siły naciągać nigdzie 2 km by przekroczyć 50 dla ładniejszego wyniku.
Na Maratońskiej cud, który pewnie i tak przy remoncie kiedyś zniszczą. I tak jest szeroko, więc nie wiem czy to potrzebne, ale na pewnym odcinku po obu stronach drogi są wyznaczone pasy dla rowerów, przez oddzielenie białą ciągłą linią. Na pewno byłoby to bardziej widoczne gdyby pomalować te pasy na jakiś kolor. Jaki to dokładnie odcinek, tego nie wiem, bo głównie byłem skupiony na autobusie, który, gdy ruszał spod przystanku przy Retkińskiej, wystrzelił (dosłownie) ze swojej lewej strony duże objętości cieczy. Dalej już było mniej spektakularnie, ale póki go miałem przed sobą, cały czas zostawiał za sobą szeroki na pół metra mokry ślad, Ciekawe, chłodnica?
Poza tym dzisiaj znowu zimno, więc tłumów rowerzystów nie było. Jakiś kolarz jadący po Sanitariuszek, gdy dobijałem stamtąd Maratońską. Kolejny sunął po DK71. A w drodze między Prusinowicami a Lutomierskiem z naprzeciwka jechał rowerzysta ubrany w cienki biały płaszczyk z kapturem, wyglądający trochę jak służbowy strój śledczego badającego miejsce zbrodni. Zdaje się nosił ślady zagnieceń, więc pewnie to jakaś podlegająca dobremu składaniu podręczna kurtka rowerowa.
W Lutomiersku powstała estetyczna siłownia pod chmurką, która i dziś znalazła amatorów. Druga podobna stanęła pod szkołą w Kazimierzu, ale tam jeszcze wisi zakaz wstępu z powodu robót budowlanych.
Na ul. Solec nerwowo na drodze. Jakieś spięcie między dwoma kierowcami, którego tła nie znam - jeden samochód jechał na zderzaku drugiego i non-stop trąbił. Również gdy ten pierwszy czekał na wjazd na uprzywilejowaną Unii Lubelskiej i po skręcie w nią.
Podobają mi się skutki remontu Drewnowskiej między Unii a Włókniarzy. I tak nie byłem fanem jeżdżenia rowerem tam pod wiaduktem - teraz jest niebrzydki asfaltowy DDR, wraz z wygodnym połączeniem z jezdnią al. Unii.
W niektórych miejscach południowego krańca Łagiewnickiej jest za wąsko by wyprzedzać stojące samochody z prawej. Przyjemny rozwiązaniem, które zwróciło moją uwagę już podczas poprzedniej, poniedziałkowej przejeżdżki, to zrobiony krótki odcinek asfaltowej DDR na który wjazd jest prosto z jezdni kawałek przed skrzyżowaniem z Inflancką, prowadzący do przejazdu rowerowego przez nią.
Na koniec wycieczki wizyta w sklepie rowerowym na Narutowicza, w poszukiwaniu nowych toreb podsiodłowej i w trójkąt ramy, bo dotychczasowe się zniszczyły. Sukces połowiczny, udało mi się kupić tylko podsiodłówkę.
Prognozy pogody straszyły, że poniedziałek będzie jedynym rowerowym dniem w tygodniu, więc mimo braku większego zapału postanowiłem, że wypadałoby go wykorzystać. Odzwyczaiłem się od zbierania się po pracy na rower, ale jakoś dałem radę wyszykować się kilka chwil po 17. Mając jakiś wstępny plan kilometrowy i wiedzę, jak słabo z kondycją, postanowiłem do planowanej Kiełminy jechać jak najkrócej czyli niekoniecznie najwygodniej pod względem spokoju ulicznego - Zgierską i Łagiewnicką od jej południowego krańca bez DDR począwszy. Nie było źle.
Pod samym lasem tradycyjne już omijanie Łagiewnickiej bokiem. Gdy przyszło mi powrócić na ostatni kilometr Łagiewnickiej z Jaskółczej, spotkała mnie miła niespodzianka. Czekałem na odpowiedni moment do lewoskrętu w gęstym ruchu i gdy kolejny raz zwolnił się tylko jeden pas, ten bliżej mnie, na drugim uprzejma pani zatrzymała się przed skrzyżowaniem, umożliwiając mi wjazd. Z tego miejsca serdecznie dziękuję. Nie wiem co prawda czy kierowcy za nią byli bardzo zadowoleni z tego rowerowego altruizmu.
Co ciekawe gdy dojechałem do DK71 sytuacja się powtórzyła, tym razem z panem kierowcą. Niestety nie skorzystałem (co wywołało lekki grymas zniecierpliwienia na twarzy pana), bo takie dziury poniżej krawędzi asfaltu jak się zjeżdża z tamtejszego szutru, że jakoś nie mam przekonania się tak bezpośrednio wbijać. Ale mimo wszystko, jestem zadziwiony - dzień dobroci dla rowerzystów? Chyba będę musiał zrewidować swoje poglądy co do tzw. statystycznych kierowców.
A dalej po staremu, nic nowego w oczy mi się nie rzuciło. Ponieważ nie byłem jeszcze skrajnie wyczerpany to wracałem okrążnie po al. Włókniarzy, a gdy już prawie byłem w domu, za blisko było 50 km na liczniku, by trochę nie naciągnąć wyniku małym zawijasem Północna - Pomorska.