Znowu zaczęło się od czekania na ruchy opadów na radarach i chmur na satelitach. Doniesienia świadka naocznego z Radogoszcza mówiły, że pada. W końcu opad odpłynął gdzieś w kierunku Strykowa i konsekwentnie kierował się dalej na północny wschód. A mnie bardzo kusiło, by pokazać KL Kalonkę i okolice. Tak więc z założeniem, że pakujemy się w kałuże, poprowadziłem do Parku Wzniesień Łódzkich.
Trasa prawie standardowa. Przed A2 w Strykowie skręciliśmy do Sosnowca-Pieńków. Tam najpierw asfalt do końca wsi, dalej szuter, dalej jakaś kolejna polska ciekawostka drogowa - dojeżdżamy do 600 m asfaltowej drogi, z ekranami, z wymalowanymi pasami. Stanowi ona części odcinka o kształcie litery L, który łącznie ma góra 2 km i prowadzi znikąd donikąd. Asfalt nie dojeżdża do DK14 - kolejny kawałek szutru. A tam już Dobrą i Klękiem do Łagiewnik.
Po wczorajszej dużej eskapadzie, dziś był czas na relaks. Krótka i spokojna przejażdżka z MK po północno-wschodnich krańcach Łodzi. MK dojechał na start pod UM Łódź, a rozstaliśmy się na rondzie Biłyka.
Pierwsze wczorajsze ambitne plany zakładały pobudkę przed wschodem i wycieczkę przed pracą. Przyciąganie łóżka było jednak zbyt silne. W pracy KL zaproponował wspólną wycieczkę po południu. Brakowało tylko pewności czy pogoda pozwoli się ziścić temu zamiarowi.
Pierwsza propozycja sugerowała spotkanie o 18. Przegląd bieżących danych meteo nie pozwalał mi jednak ruszyć w porę. Opady stały na południu i wschodzie Łodzi. W końcu o 18:20 uznałem, że jest szansa na suchy przejazd. Zadzwoniłem do KL spytać czy przyłączy się na spóźniony wyjazd - zgodził się. Szybki wskok w rowerowe ubrania i już o 18:30 byłem w drodze. Spotkanie z KL na rogu Aleksandrowskiej i Bielicowej. Stamtąd KL prowadził do Złotna, a dalej po mojemu.
Wszędzie sucho, ale chmury otaczały nas z każdej strony. W Koninie już zaczęła się atmosfera burzowej grozy i silne podmuchy, ale nadal bez deszczu. I wydawało się, że się uda suchym kołem. Pierwsze krople zaczęły nas dosięgać dopiero na skrzyżowaniu Maratońskiej z Retkińską, a chwilę potem zamieniły się regularną ulewę. Dogadywanie się nie wymagało słów, widać oboje uważaliśmy, że na tym etapie nie ma się już co pieścić z chowaniem się przed deszczem i tak w strugach deszczu jechaliśmy dalej. W zasadzie można było przeczekać, bo już bo zjeździe na DDR na Bandurskiego ulewa zamieniła się w lekkie kropienie, ale któż to mógł wiedzieć?
Z KL rozstaliśmy się na rogu Włókniarzy i Kopernika. I byłaby to całkiem udana wycieczka, gdyby nie moja końcówka. Już przejeżdżając na środek torowiska i z powrotem obok przystanku tramwajowego (zwężenia na Kopernika), zauważyłem, że moje slicki, z którymi nadal mam krótkie doświadczenie, paskudnie się ślizgają na mokrych szynach - postanowiłem dalej nie ryzykować i zjechać na chodnik. A potem skrzyżowanie z Żeromskiego i tu wróciłem na jezdnię - i to był błąd. Niby kąt dość duży z zakręcającym łukiem torowiskiem, a jednak - poślizg i leżę. Tradycyjnie zbierałem się z jezdni szybciej niż się na nią wykładałem, by nie zaliczyć dodatkowo potrącenia. Przejazd po mokrej nawierzchni okazał się dla mnie niegroźny, nie mam nawet jednego zadrapania. Gorzej z rowerem - lewy pedał (platforma), z kupionej miesiąc temu pary, skończył z pogniecioną ramą. I chyba koło lekko bije.
Jakby tego było mało jak podczas jazdy w deszczu próbowałem zapiąć ekspres w torbie pod ramą, udało mi się go naderwać. No nic, pozostaje mi się skupić na pierwszych 45 km wycieczki, które były całkiem udane.
Dzisiaj zbierało się ciężko. Udało mi się wyruszyć o 5:40. Jechało się też ciężko - wczorajsze 166 km czułem w nogach na każdym metrze. Trasa tradycyjna, ale nie obyło się bez przygód. W Strykowie kiepski pomysł przejazdu przez dziurawy krawężnik i na skręcie do Swędowa wymieniałem dętkę.
Na koniec zygzak po mieście by dociągnąć kilometry. Wszystko dla planu, co niedawno się zrodził w głowie jako realny czyli skończenia lipca z 1000 km miesięcznego przebiegu. Potem już same problemy i pod górę, ale ostatecznie, z dniem zapasu, udało się. Skutkiem tego wpisu bikestats podsumował mnie na 1000.29 km. Mission accomplished!
Tytuł alternatywny: Rowerzysta podany na mokro w okrasie błotnej.
Gdy już uczyniłem zadość obowiązkom rodzinnym i pozbierałem się do wycieczki zrobiła się 19. Coś tam na radarze było, co wyglądało jak padanie na wschodzie Łodzi, ale ja nie pojadę? ŁWD już w końcu nie zapowiadało na noc deszczu w okolicy. I ledwo wyruszyłem, jeszcze nawet nie osiągnąwszy Konstytucyjnej, zacząłem moknąć. Przystanek pod wiatą przystanku tramwajowego i chwilę bicia się z myślami - czy skreślić rower czy może jednak? Ostatecznie więc zapakowałem telefon-tracker w dodatkową folię ochronną i postanowiłem się uprzeć. W końcu ciepło, lać nie lało, ot letni deszcz - pewnie przejdzie. Deszcz też się postanowił uprzeć. Towarzyszył mi zdaje się do samego Strykowa. Już zresztą wcześniej przestałem się zastanawiać czy to jeszcze z nieba leci czy spod kół pryska z mokrej jezdni. Fascynujące ile to wody na obuwie się wylewa, czyniąc je całkowicie mokrym. Suchy asfalt, na którym mogłem sam zacząć schnąć znalazłem dopiero na ul. Mrówczej w Łagiewnikach. Skutkiem wycieczki wróciłem ubłocony, z ubłoconym rowerem, ale szczęśliwy. W końcu lepszy rower na mokro niż znowu dzień przestoju.
Na spotkanie z KL na skrzyżowanie Bielicowej i Aleksandrowskiej. W związku z tym standardowy dojazd do Aleksandrowa przez Rąbień upadł jako niezbyt sensowny (by nie zawracać). Zaplanowałem więc trasę przez drogi na północ od Aleksandrowskiej. Całkiem znośne, choć KL był innego zdania. Dalej po staremu. W Ozorkowie tankujemy powietrze do kół KL, bo tył wyglądał sflaczale. To dodało KL prędkości, a mi zmęczenia. Modyfikacja poprzedniego przejazdu dopiero w Sokolinach - zmiana trasy do Dzierząznej. Bardzo udana! Gładko, równo. Tylko po co tyle progów zwalniających na wsi? No, trochę się też zapędziliśmy i przejechaliśmy zakręt w Jasionce - zorientowałem się po nagle kończącym się asfalcie. Ze Szczawina przez Palestynę do Józefowa, a stamtąd na drogi biegnące w bezpośrednim sąsiedztwie Łagiewnickiej. Pod koniec KL zaczął odstawać, ale przyczyną okazało się znowu ciśnienie - dętka nie wytrzymała podróży. Rozstajemy się na skrzyżowaniu Aleksandrowskiej z Włókniarzy.
Wspólny dystans - 61.40 km.
A temperatura dziś znośna. Na koniec nawet się dość znacząco ochłodziło.
Jeżeli jeżdżenie w takim skwarze nie nazywa się nieodpowiedzialnością, to już nie wiem co nią jest. Plan powrotu prosty, wiadomo - S8. Tylko nie dobudziłem się w porę, więc wyjazd dopiero koło 10. Dobrze, że chociaż trochę wiało (źle, że w twarz, wiatr południowo-wschodni). Przynajmniej podmuchy nie były jeszcze upalne. Słońce prażyło, napoje schodziły szybko. W przejechanym wczoraj Gorczynie zjechałem więc w poszukiwaniu sklepu. Znalazłem. A jak był cudownie sklimatyzowany! W Teodorach utrudnienie, bo stoi całkiem porządnie skręcony płotek z siatki odgradzający budowę od mającego się lada dzień otworzyć odcinka Łask-Róża. Skrupulatnie poprowadzony w poprzek całej drogi, z zielenią między barierkami oddzielającymi pasy włącznie. Szczęśliwie został wolny wąski skrawek między osłoną dźwiękochłonną a barierką po lewej (północnej) stronie. Jeżeli ma chronić przed zwierzyną biegającą po budowie, to chyba należałoby poprawić. Na węźle w Róży wystarczyło bym był wystarczająco dobrze zauważalnym dla ochrony by być wyproszonym przez bramę prowadzącą na Mogilno. Zgodnie z planem! A dalej postanowiłem pojechać, gdzie mnie jeszcze nie było - do samej Róży, dalej do Pawlikowic. Stamtąd po DW485 (Pabianice - Bełchatów) prosto do Pabianic, i dalej już najzwyczajniej przez Ksawerów do Łodzi.
Co do S8, to znowu coś w niedzielę się działo, ale bardzo niewiele. Ze trzy koparki pracujące pod nasypem drogi, jakieś dwie ciężarówki z piaskiem jadące po S8, ktoś przedmuchiwał zanieczyszczenia z kanałów odprowadzających wodę, inni ktosie siedzieli na barierkach i czekali aż lepsza pora na pracę przyjdzie.
A w samej Łodzi, gdy mój organizm uprażony od ukropu zalewał mi oczy potem z czoła i jechałem już ostatkiem sił, tuż za rondem Lotników Lwowskich wyprzedził mnie rowerzysta, który utrzymywał potem niewygórowane tempo, prowokujące do siedzenia na kole. Tak to bezlitośnie ludzi się zmusza do wysiłku!
Wycieczka na raty. Najpierw do Dobronia, wyjazd wpół do drugiej. Żar lał się z nieba, powietrze poprawiało gorącymi podmuchami. Żeby nie było jak zawsze, wypróbowałem wyjazd na zachód z Piątkowiska, wprost do Wymysłowa Francuskiego. Trochę szlaki, trochę asfaltu lepszego, więcej gorszego. Ogólnie niepotrzebnie było kilometrów nadrabiać w zamian za niewygodę. W Dobroniu rodzinna uroczystość, a po 19 dalej do Sieradza. Pogoda wreszcie lepsza do jazdy. Zdecydowałem dostać się na S8 w Łasku próbując to uczynić jadąc przez Gorczyn. Nie pamiętałem z ostatniej wycieczki czy ta droga miała biec nad S8, a wtedy byłoby pewne, że póki co jedzie bezpośrednio przez teren budowy czy może pod. W razie czego wracałbym do Łasku i jechał na Widawę, gdzie wiedziałem na pewno, że w Sięganowie jest możliwość wjazdu. W Łasku trochę zabłądziłem, nie skręcając w porę w ul. Narutowicza, co zaowocowało zwiedzeniem miejskiego rynku. Objazd wokół i na Gorczyn. Tam szczęśliwie okazuje się, że wjazd jest. Dalej już całkiem rutynowo, tym razem jednak bez jazdy aż po zachodnią obwodnicę Sieradza, a zjeżdżając ostatnim zjazdem przed Sieradzem (wysokość Męckiej Woli). Tu buduje się rondo, całkiem nawet ciekawie. Póki co DK12 nadal biegnie niezakłócona prosto, jest jedynie zwężona, a po obu stronach zwężenia są wybudowane fragmenty wysepki ronda - odcinki koła.
Nadmienię, że wieczorem spokój i cisza na budowie, a że bramy od ogrodzenia są wszędzie otwarte, to ten spokój doceniła też okoliczna zwierzyna, mianowicie zające. Kilka sztuk niezbyt szybkim - jak na możliwości zająca - tempem, czmychało z powrotem do lasu, gdy mój przejazd zakłócił im spokojną obserwację ze wzniesienia, jakie stworzyła S8. I jeszcze cztery kaczki przeleciały mi tuż nad głową.
W Strykowie MC wyraził chęć obejrzenia południowego kikuta A1 biegnącego od węzła łączącego A1 i A2. Robimy więc nawrót, by dojechać do Anielina i jadąc wzdłuż wsi docieramy do końca zbudowanego odcinka. Pilnują asfaltu przed kradzieżą bardziej niż gdzie indziej - droga otoczona jest siatką, a na końcu brama. Na szczęście obok biegnie już asfalt techniczny, którym docieramy do wschodniej strony węzła, a potem dalej do Strykowa. W ten sposób przecięliśmy węzeł ze wszystkich 4 stron. A dalej standard. MC odłączył w parku przy 1 Maja w Zgierzu.
W nogach czuć było wczorajszą setkę, było naprawdę gorąco, do tego prognozowali burze po południu, a widać już było spiętrzone ciemne chmury, więc choć chęci były na trochę więcej, to jednak zostały pokonane przez rzeczywistość. A jak na złość i tak nic z tych chmur potem nie było.