Łódź - Dobroń - kłopoty, kombinacje - S8 - Sieradz
Niedziela, 13 lipca 2014
· Komentarze(0)
Kategoria 100 - 150 km
Plan był dosyć prosty. Zwiedzić budowę S8 do Sieradza, ze szczególnym naciskiem na przejazd odcinka Róża - Łask, bo ten jest już gotowy i ma być otwarty najszybciej. Zgrubne podliczenie kilometrów - do Dobronia 27 km, linijka na Targeo dawała przejazdowi po S8 wraz z zachodnią obwodnicą Sieradza niecałe 50 km, plus jeszcze z Dobronia się dostać pod S14 - łącznie koło 80 km.
Do Dobronia tradycyjnie - przez Górkę Pabianicką i nad S14. Stamtąd kieruję się na Mogilno, gdzie S14 łączy się z S8 w węźle Róża. Z mapy Targeo zapamiętałem gdzie biegną drogi techniczne w okolicy i liczyłem, że jakoś z nich dojadę. Już w drodze do Mogilna zacząłem wyraźnie odczuwać odnawiającą się kontuzję kolana, więc tempo leniwe i z lekkim bólem. W Mogilnie wyprzedził mnie jakiś bardziej żwawy rowerzysta. To mnie zmobilizowało i postanowiłem przejechać przez wieś na jego kole. Przed wiaduktem nad S14 odbiłem na południe sprawdzając pierwszy boczny asfalcik. Bez szans. Wszystko już wygląda na dopięte na ostatni guzik, zwłaszcza siatka ogrodzeniowa. Wracam na wiadukt i oglądam zamknięty pas S14, który prowadzi do mojego celu. Gdyby tylko w tym miejscu dało się wbić na S14, to bym mógł skorzystać. Ale też żadnych opcji. Przejeżdżam więc nad S14 i dalej nad S8 na Rzgów, by dotrzeć do kolejnej drogi bocznej biegnącej wzdłuż drogi docelowej. Słabo to wygląda - S8 na lekkiej skarpie, siatka, bramy. I właśnie. Testowo podjeżdżam do jednej, patrzę - kłódki brak. Nie mniej jednak otwieranie sobie bram wydawało mi się zbyt brawurowe, a jeszcze trzeba by się za nią wspiąć po skarpie i pokonać barierki. Rezygnuję. Jadę dalej wzdłuż ekspresówki licząc na lepszą okazję. Asfalt szybko się kończy, dalej szuter. Siatka i bramy, bramy - tym razem z kłódkami. A skarpa coraz wyższa. W końcu dojeżdżam z powrotem do drogi Dobroń - Ldzań. Tutaj, obok przejazdu pod ekspresówką, brama zapraszająco otwarta. Ale wspinaczka z rowerem w tym miejscu wyglądałaby już ekstremalnie. Nasyp stromy, ok. 5 metrów. Postanawiam więc kontynuować szalonym planem awaryjnym, by dojechać do Teodorów i stamtąd zawrócić. Jadę więc na południe, przez Ldzań i Rokitnicę, zwiedzając malownicze okolice wraz z młynem wodnym, którego nie pamiętam kiedy ostatnio oglądałem - chyba w dzieciństwie. W ten sposób docieram do DK12 - drogi z Łasku do Piotrkowa Trybunalskiego. Po niej już prosto do Teodorów. Konstrukcja tego węzła jest osobliwa - pragnąć odbić w prawo, na Łódź, należy skręcić w lewo. Nie mniej jednak ten zjazd obstawiony był przyczepą campingową z panem ochroniarzem, który nie podejmował żadnej ugodowej dyskusji krzycząc coś o jego pracy i pensji, na którą to robiłem podobno zamach. Przy okazji twierdził, że i dziś trwają prace. Drugi zjazd, formalnie na Sieradz, był bez przeszkód. Z niego więc wybrałem się "pod prąd" z powrotem do Mogilna, tj. węzła Róża. Wrażenia? No dobrze, dobrze. Betonowe, przyjemnie się tu będzie autem jeździć. Tylko o co chodzi z tym konkursem na największą liczbę ekranów dźwiękochłonnych? I to na dodatek postanowili na tym odcinku postawić chyba każdy model, jaki producent oferował - metalowe z jasnoszarymi, żółtymi i ciemnoszarymi pasami, brązowe ze szklących się tafli, przezroczyste z prostokątną siatką (tych jak na lekarstwo) i nawet drewniane, z desek. W tej sytuacji znak oznajmujący, że właśnie przejeżdżamy nad rzeką Grabią - na dodatek w miejscu, gdzie jest na niej śliczne jeziorko, co wiem wyłącznie dzięki zdjęciom satelitarnym - jest niesmacznym dowcipem. Obie strony drogi całkowicie zabudowane. Widoków łącznie jest jak na lekarstwo. Bliżej Róży można na szczęście popatrzeć na gęsty las. Przed węzłem dostrzegam kolejny camping-stróżówkę, więc by nie wdawać się w zbędne dyskusje, podziwiam sam węzeł z dystansu. I z powrotem do Łasku. Co do turystów, to na tym odcinku jechał jeden kolarz i jakiś mniej wyścigowy rowerzysta, oboje na przeciwległym pasie. Kolarz zastanowił mnie bardziej, bo ten jechał od węzła Róża, a że nie wyprzedzał mnie we wschodnim kierunku, to musiał się jakoś tam dostać, chyba mniej legalnie niż ja. Ciekawe.
Oczywiście skutkiem niepowodzeń w poszukiwaniu wjazdu we właściwym miejscu, założenia kilometrowe już z góry wzięły w łeb - wracając do Teodorów miałem już 60 km na liczniku, a umieszczony już na S8 znak zapowiadał 45 km do Sieradza (ciekawe, do którego węzła). Za Teodorami zaczyna się odcinek, którego oddanie planowane jest podobno na grudzień. Tu zdecydowanie prace w lesie. Co do owych robót, które miały trwać, faktycznie. Ktoś gdzieś coś przykręcał, ktoś inny skubał młotem pneumatycznym, gdzieś się asfalt podgrzewał. Łącznie chyba nie więcej niż 4 punkty prac mijałem, z bardzo małą obsadą, gdzie nie pracował żaden ciężki sprzęt. Tak więc niedzielę na budowie można uznać za dzień wolny.
Na budowie spotkałem Magdę, która, jak potem opowiadała, dopiero co rozbudziła w sobie zamiłowanie do długich rowerowych wycieczek. Kolano bolało, więc chętnie pojechałem w towarzystwie w turystycznym tempie. Rozstaliśmy się w Marzeninie, bo mój zapas płynów się skończył, a Magda opisała mi gdzie w Marzeninie znaleźć sklepy. Rzeczywiście, były, w tym jeden otwarty. Kolejka długa, więc na trochę tam utknąłem. Potem po swoich śladach z powrotem na S14. Trzeba wspomnieć, że Marzenin to jedno z tych wielu miejsc na trasie budowy S14, gdzie jest przeprowadzony prostopadły ruch samochodowy bezpośrednio przez teren budowy, na jednym poziomie. Także to są zdecydowanie najłatwiejsze miejsca do wjazdu na S8. Leniwie i z bólem kolana pojechałem dalej. Jeszcze gdyby nie ten dzisiejszy zachodni wiatr, to byłoby lżej. Kawałek za przejazdem przez Wartę znowu spotykam Magdę, która zmobilizowała się i postanowiła dotrzeć aż do Sieradza. Jedziemy więc dalej razem. W końcu docieramy do węzła, który - jak mówią mi włączający się na S8 z niego rowerzyści - prowadzi do Jezior. Tutaj się rozstajemy, koleżanka zawraca. A ja, nie do końca dobrze przygotowany z orientacji w budowie w okolicy Sieradza chwilę się zastanawiam gdzie w zasadzie miał być ten mój docelowy zjazd, czy to jeszcze nie dalej przypadkiem. Z braku pewności decyduję się na Jeziory. I bardzo dobrze, jak się okazało - to tu! Tu zaczyna się zachodnia obwodnica Sieradza. Przejeżdżam przez DK14 licząc, na zjazd w okolicach Kłocka. Tu się jednak zagapiłem, właściwa odnoga odchodzi zaraz za rondem na DK14, a dalej już zjazdu brak. Nie mniej jednak nie zawracam, będąc ciekawym gdzie w zasadzie ta droga ma mnie zaprowadzić. Kolejne rondo na Reymonta - czyli dla nie znających Sieradza - w zasadzie w szczerym polu. Intrygujące. A że po tak polnych drogach jeździć nie lubię, jadę dalej. I tak docieram aż do Smardzewa na DK12. Tu też rondo. Ale tego się teraz zrobiło. Już nie będą mówić, że Sieradz to to miasto, gdzie wszyscy Łodzianie jadą zdawać egzamin na prawo jazdy, bo jest tylko jedno rondo! I tak okrążywszy miasto dojeżdżam do niego do centrum od zachodu.
Jeszcze co do samej przejezdności. Nawierzchnia jest, wszędzie. Jedynym utrudnieniem są niektóre mosty, gdzie jeszcze brak jest finalnej warstwy, a są w związku z tym wysokie wystające łączenia. Tu trzeba uważać na opony. Przy niektórych z nich co prawda były nawet deseczki ułatwiające przejazd. Ogólnie bardzo już dobry stan na wycieczki. Zresztą od Teodorów po Sieradz turystyka była już intensywna. Rowerzyści, rolkarze, dzieci z psami na spacerze, starsze pary. Okazjonalnie przejechał jakiś samochód nadzoru, ale nie zaczepiali nikogo.
Słowo o pogodzie. Jak wyruszałem, to było 18 stopni i pochmurno. Zerknąłem tylko na Onet, który sugerował nie więcej niż 22. Wziąłem więc polar. Na początku nawet się przydał, ale jednak finalnie zrobiło się piękne lato, i ostatecznie musiałem go uwiązać na ramie, bo nawet rozpięty za bardzo męczył. Gorzej, że piękne lato, to i piękne słońce, na które się nie przygotowałem, więc skończyłem spieczony na raka. Kompletnie.
Po wizycie w domu rodzinnym powrót pociągiem. Łącznie wycieczka podstawowa do 111.64 km, reszta to przejazdy do i z PKP.