Łódź - Kalonka - Dmosin - Łyszkowice - Nieborów - Błonie - Babcie Nowe - Warszawa

Sobota, 24 września 2016 · Komentarze(4)
Kategoria > 150 km
U granic Warszawy


Mój pierwszy raz. Rowerem, się znaczy, do Warszawy.

O odwiedzeniu stolicy na dwóch kółkach myślałem co sezon od wielu lat, ale nigdy wcześniej myśli te nie przerodziły się w czyn. Wschód był mi nieznany, a spojrzenie na Google Street View na możliwe drogi dojazdowe do Warszawy zawsze mnie czymś zniechęcało. W piątek w zeszłym tygodniu poczułem silną chęć, by wreszcie dojechać do tego politycznego centrum kraju. Nawet już miałem na oku jakąś sensowną trasę. Zapowiadany wschodni wiatr zrewidował moje zamiary. Nie miałem chęci jechać 150 km z wiatrem w twarz. W efekcie zeszła sobota skończyła się pętlą przez przez wschodnie i północne sąsiedztwo Łodzi, a zamiast do politycznego centrum, pojechałem do centrum geometrycznego. Pętla ta liczyła sobie 120 km, co było wówczas najdłuższym moim wyjazdem w sezonie i pozwoliło mi się upewnić, że 150 też dam radę.

Przyszedł kolejny piątek i wrócił sen o Warszawie (że pozwolę sobie przywołać Niemena). Rower miał już nową kasetę i nowy łańcuch. Co prawda niesprawną środkową koronkę mechanizmu korbowego, ale ostatecznie mogłem jej nie używać. Usiadłem więc do mapy Google i ich Street View i począłem planować. Początek przez już znaną mi drogę przez Park Wzniesień i Dmosin do Trzcianki. A dalej kursorem po mapie szukałem jak najbardziej spokojnych dróg (asfaltowych oczywiście), które nie podniosłyby przesadnie dystansu. Drugą kwestią była sama Warszawa. Obce miasto, nierozpoznane pod względem natężenia ruchu, a trzeba było dostać się do centrum. Tu pomocna była mapa stołecznych dróg rowerowych. Przewaga nad Open Street Map jest taka, że niezależnie od powiększenia, wyraźnie je na niej widać. Padło na wjazd ul. Górczewską, wzdłuż której wg mapy miała przebiegać droga rowerowa począwszy już od granic miasta. Powrót koleją, w związku z czym plan prowadził na dworzec Warszawa Wschodnia. Bo tam pociągi, które były w obrębie mojego zainteresowania zaczynają swój bieg, więc obstawiałem, że to zdecydowanie bezpieczniejsza opcja (pod względem dostępności miejsc) na wsiadanie z rowerem niż Warszawa Centralna.

Było późno, więc nie miałem już czasu by dokładnie narysować trasę - zwłaszcza ten odcinek po drogach rowerowych w stolicy - na podłożu OSM. Drogę przeciągnąłem w miarę na szybko w Google Maps. Link z trasą z Google do .gpx można łatwo skonwertować z pomocą narzędzia na stronie GPS Visualizer.

Dzień zacząłem od zaspania. Biłem się więc z myślami czy w ogóle warto jechać. Gdybym nie zdążył na ŁKA po 19, to zostawał TLK po 22, ale nie wiadomo jak w nim z szansami na przewiezienie roweru (na myśl przychodzą mi te wagony z wąskimi drzwiami i wąskimi korytarzykami). A i to byłby mniejszy problem niż w zimnie i ciemnościach dojeżdżać do celu. Rozważałem też czy nie przełożyć Warszawy na niedzielę. Zjadłem śniadanie, policzyłem godziny, popatrzyłem jeszcze raz na rozkłady jazdy pociągów (w tym na ich stacje pośrednie, by móc w razie czego przerwać trasę). Za oknem świeciło słońce, co zadziałało motywująco. Zdecydowałem się wyruszyć.

Zawsze niezwykle cieszy mnie rozpoczynanie dłuższych wyjazdów od wspinaczki na Stokach (wzdłuż Janosika) i Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich. Ledwo się z domu ruszę, a tu już pierwsze zmęczenie i tylko kilka procent trasy za mną.

Gdzieś po drodze do Dmosina, nie pamiętam gdzie dokładnie, na obszarze z gęstszą zabudową - może to był Szczecin - trafiłem na duże nagromadzenie biegających wolno psów większych gabarytów, w tym jakichś mieszańców owczarka niemieckiego. Szczęśliwie żadne nie okazały się być agresywne, ale i tak jechałem z duszą na ramieniu i gazem w dłoni.

Za Trzcianką rozpocząłem oznaczanie nowych dla tego sezonu dróg - poprzednio jechałem stąd dalej prosto do Chlebowa, a tym razem skręciłem na północ w kierunku Łyszkowic, na DW704. Jak sprawdziłem na blogu, jechałem już nią podczas wycieczki do Łowicza w 2014. Nawierzchnia bez zarzutu, ruch prawie żaden.

Za Łyszkowicami zaczęły się jezdnie, na których nigdy wcześniej mnie nie było. Miejscowość opuściłem odnogą prowadzącą do Skierniewic. Tutaj też jest spokojnie i jest świetny asfalt. A do tego ładnie.

20160924_125907

W Bełchowie zrobiłem przystanek w sklepie obok tamtejszego kościoła. Tu też wjechałem na jedyny w planie wycieczki odcinek drogi krajowej - nr 70. Miało to być jakieś 6 km. Tak jak się spodziewałem, ruch na niej był zdecydowanie większy. Pierwszy fragment był dość szeroki, dobrej jakości, ale bez pobocza. Pobocze zaczyna się krótko przed autostradą. I tu właśnie, gdzie przecież wszystko tak dobrze się zapowiadało, taką mi GDDKiA zafundowała niespodziankę, że aż z wrażenia nie zrobiłem własnego zdjęcia. Posłużę się więc zdjęciem z samochodu Google.

streetview

Warto się rozejrzeć po panoramie tego punktu. Tak oto wjechałem bez żadnych wcześniejszych zakazów na drogę, by nagle, pośrodku niczego, gdzie nie mam żadnej alternatywy, trafić na zakaz ruchu rowerów! I jak tu posądzać drogowych decydentów o jakąkolwiek inteligencję? Tu nie ma skrzyżowania. Na chodniku nie ma też drogi rowerowej ani nawet zezwolenia na ruch rowerów. A nawet gdyby były, to i chodnik prowadzi donikąd. Stanąłem bowiem na widocznym skrawku trawnika i popatrzyłem na Open Street Map, by zdecydować co dalej.

dk70_osm

Miejsce, gdzie jest zakaz, to to na południowym skrawku wycinka mapy, gdzie jest kikut drogi na wschodzie niełączącej się z DK70. Chodnik prowadzi właśnie do niego. Jedyny przejazd na drugą stronę autostrady przebiega przez zakaz. Pozostało mi więc jechać mimo niego. Za autostradą wyprzedziła mnie policja, ignorując mnie, ale nie zwróciłem uwagi czy to była "drogówka". Już po wycieczce jeszcze raz obejrzałem mapy i zdjęcia GSV. Znalazłem ciekawostki.

Wschodni dojazd do ronda.



Widok z ostatniego skrzyżowania przed przejazdem przez autostradę jadąc z północy na południe.



Ciekawe jaki znak kryje się pod czarnymi foliami! Na skrzyżowaniu widocznym powyżej zrobiłem już własnoręcznie zdjęcie zakazu, ale w kierunku północnym. W każdym razie różnica względem wcześniejszego znaku od strony Bełchowa jest taka, że tu jakieś skrzyżowanie jest, a na zdjęciu widać równoległe do DK komfortowe asfalty, na które można tym skrzyżowaniem zjechać/wjechać na krajówkę, więc tu uczyniłem zakazowi zadość.

20160924_133528

Nie zdziwiłbym się gdyby folie zakrywały właśnie zakaz ruchu rowerów i były założone skutkiem jakiegoś chwilowego przebłysku w głowie pracownika GDDKiA, który jednak nie doczekał się pełnej realizacji. Do tej pory zawsze gdy widywałem na publicznych drogach nie będących drogą ekspresową lub autostradą zakaz ruchu rowerów, wzdłuż nich przebiegała jakaś droga dopuszczająca ich ruch. Czy naprawdę jest aż tak źle, że można w majestacie prawa całkowicie pozbawić rowerzystę możliwości przejazdu? Powinienem się teleportować?

2 km dalej skręciłem do Nieborowa. Mimo że jest to droga powiatowa, do samego Nieborowa ruch samochodów jest zauważalny, najpewniej przez znajdujący się tam park z zabytkowym pałacem. Do kasy biletowej pałacu stała długa kolejka, a długi odcinek jezdni zajmowały zaparkowane auta turystów. Z autobusu wysiadła wycieczka o azjatyckich rysach. Najwyraźniej Nieborów ma wzięcie. Tuż za pałacem przy drodze odbijającej na południe stoi tablica informująca o wjeździe do Bolimowskiego Parku Krajobrazowego. Przypomniał mi się czytany niedawno opis wycieczki Pixona do tego parku i poczułem lekką tęsknotę do lasu. Może kiedyś, w jakimś szalonym porywie, wybiorę się i tam.

Za Nieborowem ruch zniknął. W Bolimowie postraszyły mnie tablice o przebudowie DW705, którą miałem przejechać, ale prace odbywały się przy poboczach bez blokowania przejazdu. A dalej jechałem prosto i prosto i prosto... o rany jak monotonnie prosto. I tak 15 km.

Szymanów. Mała wioska pośrodku niczego, przez którą prawie żaden samochód nie jeździ. Ale niestety fundusze unijne się znalazły. I tak oto na wsi mamy kostkową śmieszkę rowerową zarastającą trawą.

20160924_144912

Zainteresowany zaznaczonym na mapie klasztorem na światłach skręciłem w prawo, zamiast zgodnie z planem jechać (znowu) prosto. Miało to dodatkową zaletę - za skrętem nie było rowerowego chodnika. Klasztoru nie sfotografowałem. Zamiast niego jest kościół.

20160924_145348

Za kościołem był kolejny chodnik rowerowy, ale nawet nie zauważyłem go wystarczająco wcześnie, by wziąć pod uwagę. Zresztą, jak już pisałem, tam nic nie jeździ. Skręciłem na wschód i znowu było prosto. Z lekkim zniecierpliwieniem zerkałem na wyświetlony plan na telefonie wypatrując następnych zakrętów. W Bieniewicach zrobiłem drugi postój w sklepie. Z nich wjechałem do Błoni, gdzie miałem chwilę drogowego urozmaicenia.

Potem było znowu prosto. Jedynym urozmaiceniem był wyprzedzający mnie żwawo rowerzysta na MTB gdzieś w Rokitnie-Majątku. Pocieszam się tym, że na pewno miał mniej kilometrów w nogach niż ja.

Przez Józefów mój plan prowadził po osiedlach i drodze wewnętrznej, aczkolwiek wszystko było wcześniej zweryfikowane na Google Street View. Okazało się, że nie tak bardzo dokładnie, bo na jezdni prowadzącej przy samych torach trafiłem na z odcinek płyt betonowych, ale był on bardzo krótki, a i płyty były w dobrym stanie.

Zaciekawił mnie wyróżniający się w krajobrazie nasyp, wyraźnie widoczny z drogi. Powycieczkowe śledztwo na zdjęciach lotniczych i w wyszukiwarce wykazało, że jest to Góra Żbikowska - wygaszane (popularne ostatnio w mediach słowo) wysypisko odpadów w Pruszkowie.

20160924_162319

Drogą nad torami osiągnąłem Ożarów Mazowiecki, gdzie zgodnie z planem rozpocząłem przemieszczanie się zygzakiem na północ, by wjechać do Warszawy wspomnianą na początku ulicą Górczewską.

Pierwszy chodnik rowerowy zaskoczył mnie już na spokojnej jezdni w Kaputach. Zaczyna się na wysokości tamtejszego terenu rekreacyjnego należącego do Klubu Sportowego Ożarowianka. Był po "niewłaściwej" stronie jezdni, ale skoro już byłem w obcym województwie, to zjechałem. Przy samej drodze stały tory łucznicze w czynnym użyciu. Szczęśliwie żaden łucznik nie miał syndromu wysokiej niechęci do rowerzystów. Nieco w oddali słychać było głośne kibicowanie, ale nie dojrzałem jakie to były zawody. A znów przy chodniku, ale po wschodniej stronie terenu, trwała biesiada przy polowym stole. Klimatycznie.

Co do strony jezdni przy której się znajdował się CPR, to po kilkudziesięciu metrach trzeba było ją zmieniać. A, kostka była niefazowana, więc nie tak najgorzej. Do najbliższego ronda, w Strzykułach, została konsekwentnie już po jednej stronie. Za rondem już bez nakazów dla rowerów. Na kolejnym rondzie znowu skręcałem na północ - do Babic Nowych. Z tej drogi można już dostrzec centrum Warszawy.

20160924_164647

W Babicach Nowych miałem wjechać na DW580. Z oddali już widziałem, że choć wojewódzka, a w okolicy drogi krajowe i autostrada, to jednak ruch adekwatny do stolicy. Było tam wąsko, więc nawet ucieszyłem się, że jest tu CPR. Choć tu zdecydowanie można narzekać na stan. Kostka fazowana i fascynujący pomysł wykonania linii wyjazdu z bram, które były tam co paręnaście metrów, w postaci krawężników. A z rowerzystami z naprzeciwka trzeba się mijać wahadłowo miejscami, bo między słupami latarni a płotami zmieści się jedna tylko długość rowerowej kierownicy. CPR urywa się niespodziewanie przy przejeździe nad S7/S8. Lekko zdezorientowany przespacerowałem przez pasy i chodnik, choć po przeciwnej stronie jezdni widziałem lokalnych rowerzystów śmiało przez pasy jadących. Za wiaduktem zjechałem na jezdnię, ale nie na długo. Osiągnąłem Warszawę i obiecywaną przez mapę od jej granicy (dosłownie!) drogę rowerową.

20160924_170403

Ten ładny asfalt to tylko tak na sam początek. Potem było biednie i w kostkę. Za to cel był wyraźnie widoczny.

20160924_171544

Centrum było coraz bliżej. Przy okazji jakże typowy brak przejazdu w ciągu drogi rowerowej. Chwilę po zdjęciu czekała już większa grupka rowerzystów po obu stronach, a na zielonym wszyscy bez zmrużenia powieki pojechali po pasach. Nie wyłamywałem się. Zresztą zauważyłem, że tam gdzie dróg rowerowych nie ma, rowerzystów nie brakuje na chodnikach.

20160924_173354

Google najwyraźniej postanowiło mnie przechytrzyć gdy przeciągałem punkty na mapie do stworzenia planu i poprowadziło drogę nie tam, gdzie miało. Przy ulicy gdzie obrazek na telefonie kazał mi skręcić na południe nie było żadnej drogi dla rowerów. Fortunnie Warszawie przyglądałem się uważniej i zapamiętałem, że to nie wzdłuż Elekcyjnej, przed którą stałem, a wzdłuż al. Prymasa Tysiąclecia miałem jechać. Dalej, tuż za skrzyżowaniem tej ostatniej z Kasprzaka, gdzie znowu skręcałem na wschód, nie dostrzegłem oznakowania CPR na dość wąskim chodniku i wymijając pieszych nie byłem pewien czy powinienem tędy jechać rowerem. Na Google Street View znak stoi. Albo przeoczyłem albo zniknął. Od następnego skrzyżowania były już osobne pasy dla pieszych i rowerów i tak chyba do samego centrum.

W końcu dotarłem do widzianego już przed Babicami Nowymi Warsaw Spire.

20160924_173928

Nie mogłem nie zjechać pod Pałac Kultury i Nauki. Po obu stronach jezdni od strony Sali Kongresowej są wyznaczone pasy rowerowe.

20160924_174709

Nieprzygotowany do zwiedzania i nie mając za grosz orientacji w stolicy odszukałem Pałac Prezydencki (pierwsze skojarzenie ze starym miastem jakie przyszło mi na myśl) na mapie. Okazało się, że jest tuż obok i nawet po drodze na dworzec PKP. Trafiłem na otoczone przez policję Krakowskie Przedmieście. Niepewnie przejechałem obok blokującego wjazd radiowozu, pytając policjanta czy rowerem wolno. Wolno. A tu...

20160924_180645

Pomyślałem, że może to taka codzienność w Warszawie. Albo przynajmniej coweekendowa atrakcja.

20160924_180749

Obejrzane później serwisy informacyjne doniosły mi, że to pierwszy marsz KOD od wakacji. Skutek taki, że nie mogłem nawet spokojnie sfotografować Poniatowskiego. Na pierwszej linii straż KOD, za nimi policja, a za nimi jeszcze żołnierze. A w bramach podniesione zapory. Twierdza.

20160924_181824

Tymczasem w kościele Karmelitów ktoś brał ślub, nie zważając na politykę.

20160924_181956

Kawałek Zamku Królewskiego, bas...stadion narodowy i al. Solidarności.

20160924_182555

Z Krakowskiego Przedmieście wyjechałem ślimakiem ulicy Karowej. Najpierw jego górą, a potem pod tym jakże stylowym wiaduktem Markiewicza.

20160924_183735

Oryginalny plan nie zakładał przejazdu po niej, więc musiałem posiłkować się podglądaniem OSM, by trafić do celu. Drobne kłopoty zaczęły się od przystanku kolejowego Warszawa Stadion. Na Zamoyskiego i Sprzecznej trwał jakiś remont. Jeden pas ruchu był zagrodzony. Co ciekawe nadjeżdżający kierowcy po chwili konsternacji przed blokadami, decydowali się jechać pasem przeciwnym, pod prąd. Nie rozejrzałem się dość uważnie jakie tam było oznakowanie, ale nie wydaje mi się, by stało tam gdzieś zezwolenie na ruch wahadłowy. Zwłaszcza, że to trochę ryzykowne tuż przy ostrym zakręcie. Odrobinę naginając zasady przejechałem do Targowej. Tu trafiłem na gęsty ruch i duże skrzyżowanie Targowej z Kijowską. Mając wciąż duży zapas czasu, pokonałem je spacerem pasami, nie testując poziomu alergii stołecznych kierowców na rowerzystów. I w końcu osiągnąłem cel.

20160924_190135

Co do zapasu czasu, to skutkiem oglądania rozkładów kilku pociągów i na kilku stacjach, pomieszał mi się ten harmonogram w głowie. Dobrze, że w telefonie baterii było niewiele i zdecydowałem się nie kupować nim biletu tylko skorzystać z kasy, bo nawet gdybym od razu kupił bilet z telefonu, to przy zakupie biletu ŁKA, SkyCash nie pokazuje godziny odjazdu. Poprosiłem o bilet na ŁKA "o 19:47" i usłyszałem, że ŁKA owszem, odjeżdża, ale o 19:23. Było jeszcze kilkanaście minut do odjazdu, ale poszedłem od razu na peron sprawdzić czy pociąg jest podstawiony. Był. Skutkiem tego nie skorzystałem z kuszącej mnie kawiarni na dworcu. Ani w ogóle z żadnego tamtejszego sklepu, czego pożałowałem, bo do Warszawy dojechałem już bez napojów i zaczęło mnie w pociągu mocno suszyć. Pocieszeniem było to, że pociąg jedzie do Łodzi mniej niż 2 godziny, więc wytrwałem.

Pogoda była świetna na jazdę. Słonecznie. Temperatura sięgnęła 20 stopni. Umiarkowany wiatr północno zachodni na niektórych odcinkach trochę przeszkadzał, ale ogólnie był korzystny. Dzięki niewysokiej temperaturze, traciłem płyny wolniej, ergo mniej piłem, a co za tym idzie nie potrzebowałem wielu postojów w sklepach na uzupełnienie zapasu napojów. Wystarczyły dwa. Zgodnie z założeniami środkowej zębatki korby nie używałem, ale przy nowej kasecie o szerszym zakresie nie był to problem. Z opracowanej trasy jestem zadowolony. Nie licząc tej nieszczęsnej DK70, ale takiego przypadku nie mogłem przewidzieć. Mógłbym nią śmiało jechać drugi raz i drugi raz zignorować ten absurd.

Ciężko mi ocenić, które miasto - Łódź czy Warszawa - wypada gorzej pod względem infrastruktury rowerowej. Na pewno stolica nie świeci przykładem dla reszty kraju. Na 4 km Górczewskiej 4 razy jest obowiązkowa dla rowerzysty zmiana strony jezdni. Za każdym razem trzeba długo czekać na zielone. Wiele fragmentów to po prostu CPR na zwykłym, czasami wąskim chodniku. I nawet w Warszawie nie wszyscy spacerujący lub czekający na przystanku wiedzą, że droga rowerowa nie jest poszerzeniem chodnika.

Moje założenia co do wyboru dworca potwierdziły się. Na dworcu wschodnim wsiadłem do pustego pociągu i spokojnie odwiesiłem rower. Na centralnym dosiadł się tłum. Co prawda rowerów dodatkowych nie było, ale pasażerów tyle, że również usiedli na rozkładanych krzesełkach pod wieszakami na rower. Zaleta taka, że tym razem mój rower nie cierpiał od bujania się przy hamowaniu i ruszaniu, bo siedzący obok niego pasażer podtrzymywał go, dbając o własne zęby.

Na pierwszym zdjęciu z marszem KOD można dostrzec mój stary telefon na kierownicy, który wziąłem jako zapasowy rejestrator trasy, gdyby nowy (nowoczesny) sprytofon nie wytrwał. Wytrwał, choć niewiele dalej by pociągnął. Spodziewając się, że będę wracał na oparach prądu, w torbie pod siodełkiem upchnąłem obok zapasowej dętki ładowarkę. Bo ŁKA ma gniazdka elektryczne przy kanapach.

Kilometraż:

Łódź - dworzec Warszawa Wschodnia: 150.96 km
w tym do PKiN: 143.87 km
Dworzec Łódź Kaliska - dom: 2.80 km

Zdjęcia na mapie

Komentarze (4)

Też świetne.

SlaBo 21:46 niedziela, 20 listopada 2016

W zasadzie jeśli nie chcieli rowerzystów na rondzie przyautostradowym, to wystarczyło zrobić DDR na tym przepuście, oczywiście z odpowiednimi drogowskazami itp. Nie byłoby to nic strasznego, bo tego typu rozwiązania (osobna kładka nad autostradą oddalona od szosy, czy też przymusowy objazd jakiegoś ruchliwego odcinka bocznymi drogami) widywałem nawet w Niemczech i Holandii. Tyle że odpowiednio oznakowane drogowskazami.
Swoją drogą nie rozumiem, co im przeszkadzają rowerzyści na tak szerokim poboczu, przecież nawet TIR nie ma problemu z wyprzedzeniem.
A tutaj podobna ciekawostka z okolic Warszawy: http://barklu.bikestats.pl/1005034,Defilada-i-podwarszwska-zyciowka.html

barklu 13:06 niedziela, 20 listopada 2016

Tak, widziałem go już, gdy po wycieczce weryfikowałem okolicę. No ale trudno mi traktować jako poważną alternatywę, polegającą na przeprowadzaniu roweru przez chodnik na jakąś ślepo zakończoną ulicę i jeżdżeniu po trawce.

Droga krajowa jest drogą publiczną ogólnodostępną (w odróżnieniu od dróg ekspresowych i autostrad). W związku z tym oczekiwałabym, że winien istnieć sposób na poruszenie się w jej śladzie każdym dopuszczonym do ruchu pojazdem. W tym rowerem.

SlaBo 20:17 sobota, 19 listopada 2016

No to nieźle odwalili, jeśli nie ma jak rowerem przekroczyć autostrady. Ze zdjęć satelitarnych wynika, ze najbliższa droga to...gruntowy przepust dla zwierząt: https://www.google.pl/maps/place/Nieborów/@52.0460347,20.0595468,583m/data=!3m1!1e3!4m5!3m4!1s0x471be112b46fce51:0xa1d5a55e20835fa0!8m2!3d52.0688185!4d20.0695934

barklu 11:01 sobota, 19 listopada 2016
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!