Łódź - Ksawerów - Pabianice - Dobroń - Piątkowisko - Górka Pabianicka - Łódź
Musiałem dziś pojechać do Dobronia. Rozsądek sugerował jazdę pociągiem. Nie pierwszy raz go nie posłuchałem. Spodziewając się, że będzie zimno, wybrałem drogę najkrótszą, a w zasadzie dwie najkrótsze, bo wrócić trzeba a po własnych śladach jeździć nie lubię.
Na Pabianickiej awaria zatrzymała tramwaje jadące z Portu do centrum.
By było krótko, siłą rzeczy w jedną stronę jechałem najmniej ciekawą z możliwych tras do Dobronia - po dawnej drodze krajowej. Miałem nadzieję, że w związku z długim istnieniem S14 na tych ciasnych jezdniach nie będzie wielkiego ruchu. Myliłem się. No ale w końcu sobota, więc pewnie całe Pabianice jechały do lub wracały z centrum handlowego stojącego niemalże w Pabianicach (no dobrze, w Ksawerowie), dla zmyłki nazwanego Portem Łódź. Szeroka jezdnia zaczyna się dopiero w Chechle. Wyjątkiem jest węzeł z S14. Tego miejsca nie lubię. I tym razem było atrakcyjnie. Jak już minąłem S14, za którą z prawej pojawia się pas wjazdowy dla tych zjeżdżających z S14, a ten, na którym byłem, jest ciasny, bo pośrodku jest wysepka, dwóch kierowców postanowiło się na nich ścigać (pas z prawej kończy się kawałek dalej). Jakie to wspaniałe uczucie gdy jednocześnie z dwóch stron jest się gwałtownie wyprzedzanym na gazetę! Szczęśliwie jakoś dojechałem bez szwanku do celu.
Wracałem przez Las Pobłociszewski, Piątkowisko i Górkę Pabianicką. W lesie błoto zamarzło. Tu i ówdzie za sprawą szronu krajobraz był zimowy.
Choć być może nie widać tego na zdjęciu, to większa część powierzchni stawu opisanego jako - o ile dobrze zapamiętałem - "Zbiornik zakładu górniczego Piątkowisko", pokryta była lodem.
Na termometrze 0, a słońce zachodzi - cieplej już nie będzie.
W kilku miejscach przy ogrodzeniu S14 rosły nowe sadzonki. Najbardziej zastanawia to, że miejsca te były od siebie znacznie oddalone a pojedyncze obsadzenie miało góra 2 m długości. Etykiety były pozbawione opisu (mają odstraszać zwierzęta?), więc wiem o sadzonkach jedynie tyle, że mają kolce.
Przy Maratońskiej duży ptak walczył z utrzymaniem równowagi na drucie sieci elektrycznej. Chyba jednak był za ciężki. Poddawszy się szybko, przeniósł się na słup. Był to drapieżnik. Mam nadzieję, że kiedyś w telefonach zmieszczą teleobiektywy.
Za długo przyglądać się sobie nie pozwolił.
Przy okazji ornitologicznego postoju zauważyłem, że moja tylna lampka przestała świecić. Po bliższej inspekcji okazało się, że jednak świeci, ale tak, że była ledwo widoczna. Sprawdzałem przed wyjazdem, a i po włączeniu po zachodzie działała, ale najwyraźniej baterie były już słabe a ujemna temperatura dodatkowo źle na nie wpłynęła. Dobrze, że Maratońska jest dobrze oświetlona i miałem niedaleko do ucieczki na DDR.
Po przedpremierowym objeździe otoczenia Łodzi Fabrycznej uznałem, że automatyczne zgłoszenie na przejazdach rowerowych w jej okolicy nie zostało dobrze podłączone, bo nie działało. Dzisiaj zaobserwowałem, że zarówno przy Włókniarzy jak i przy Politechniki czujniki również na mnie nie zareagowały. Zważywszy, że to - przynajmniej z wyglądu - ten sam model co przy Fabrycznej to mam wrażenie, że po prostu nie radzą sobie z niskimi temperaturami.
Na spacerze po powrocie moją uwagę na Piotrkowskiej przykuły specyficzne znicze ustawione naprzeciwko numeru 83, na rusztowaniu drzewka i pod latarnią.
Znicze specyficzne, bo były to wkłady umieszczone w słoikach.
A na latarni nad zniczami widniały podpisy. Nie mam pojęcia o co chodziło.
Dziś znów pobiłem rekord, którego wcale bić nie zamierzałem - najzimniejszego roweru. Do Dobronia wyjechałem chwilę po tym jak przysłowiowy słupek rtęci wspiął się powyżej zera. Wiatr był zachodni i słaby, aczkolwiek wystarczył by zwiększyć odczucie zimna wiejąc w twarz. Na szczęście było słonecznie, a temperatura zbliżyła się do 2°C. Rekord nastąpił w drodze powrotnej. Zaczynała się jeszcze minimalnie na plusie, rzędu 0.1°C, ale gdy byłem za Piątkowiskiem, spadła do -1°C i tak już zostało. Przydałyby się cieplejsze spodnie.
W drodze do Dobronia widziałem jakichś rowerzystów. Jeden czekał ze mną na przejeździe przez Jana Pawła II i szybko mi uciekał po ruszeniu. Inny, w zielonej kurtce, z plecakiem i na bordowym rowerze wyprzedził mnie w Ksawerowie, a w zasięgu wzroku miałem go jeszcze przez jakiś czas na Partyzanckiej w Pabianicach, bo zmobilizował mnie do trochę szybszego kręcenia. Tak jak myślałem, w takie zimno jeżdżą ci, co w odróżnieniu ode mnie mają kondycję.
Zdjęcia na mapie