Łódź - Szadek - Warta - Kalisz

Piątek, 29 lipca 2022 · Komentarze(1)
Kategoria 100 - 150 km

Po Gran Fondo do wielkopolskiego

Używasz Stravy? Rozważ włączenie Flyby, funkcji, która oryginalnie była włączona dla wszystkich, a jakiś czas temu Strava wszystkim ją wyłączyła, nawet tym, którzy z niej świadomie i intensywnie korzystali.





Lipiec na kompletnym bezrowerzu. Najpierw pół miesiąca chorowałem, potem pojechałem na jedne 40 km, a potem jakoś tak, nie złożyło się. A chciałem te Gran Fondo pozbierać przez kilka miesięcy raz za razem. Nie byłem pewien czy w ogóle dam radę, taki nierozjeżdżony, a z każdym kolejnym dniem rozważań koniec miesiąca był coraz bliżej. Do tego były i dni deszczowe w prognozach. W końcu, od tych analiz prognozy, patrzenia na temperaturę i wiatry, wybrałem jazdę w jednym kierunku. Żeby to, na co każdy rowerzysta się non stop skarży, tym razem uczynić sprzymierzeńcem.

Budzik ustawiłem na 6. W związku z tym obudziłem się o 10:30. Jakimś cudem udało mi się tak sprężyć, że ruszyłem o 12, choć byłem bliski zrezygnowania, uważając, że to trochę późno.

Trasę podstawową miałem zaplanowaną do Opatówka. Tak na 102 km, dodając mały objazd przed Opatówkiem, bo bez tego by zabrakło. Ale oczywiście w rozważaniach dzień wcześniej chodziło mi po głowie, że skoro już pod sam Kalisz, to lepiej by wyglądało potem w logu, że dotarłem do stolicy byłego województwa. A w takim wypadku znowu, lepiej byłoby nie ograniczyć się do dojazdu na dworzec, który jest trochę na uboczu, a zwiedzić starówkę.

Trasę do Warty znam na pamięć, bo odcinkiem Szadek - Rossoszyca - Warta jeździłem dziesiątki razy, gdy jeszcze moją bazą wypadową był Sieradz. Dlatego nawigację rozrysowałem od Warty, w różnych konfiguracjach. Wersja z przedłużką na 100+ do Opatówka, wersja bez przedłużki, z dojechaniem przez Opatówek do Szałe, gdzie jest Zbiornik Szałe (formalnie Jezioro Pokrzywnickie) i przystanek kolejowy Kalisz Winiary oraz dojazd z Szałego do Starego Miasta w Kaliszu i powrót na tamtejszą kolej.

Decydować miało samopoczucie. I godzina na zegarku. Wraz ze zbliżaniem się do Opatówka, przed miejscem, gdzie dwa plany do Opatówka biegły w innych kierunkach, zorientowałem się, że dojadę jakiś kwadrans po odjeździe najbliższego pociągu, a na kolejny trzeba byłoby czekać 2 godzin. Wybrałem więc krótszy dojazd do Opatówka i już od razu, że Kalisz, skoro Szałe i centrum Kalisza dzieli tylko 6 km (to sprawdziłem w trakcie jazdy, bo miałem jakieś złudzenie z oglądania mapy dzień wcześniej, że to było 16).

W Kaliszu, jak na prawdziwego terrorystę rowerowego przystało, trochę łobuzowałem na drogach, zdezorientowany miastem, znakami, remontami. Co najmniej dwa razy w okolicach rynku pojechałem pod prąd. W zasadzie to sam Kalisz wyszedł tak trochę bez sensu. Nie miałem pomysłu, co ze sobą zrobić. Gdzie zacumować na jakieś jedzenie albo kawę. Pokręciłem się chwilę, postałem, po czym sprawdziłem, jakie pociągi mam do wyboru i zdecydowałem, że tym razem na rynku nie posiedzę i pojechałem na dworzec. Kiedyś to poprawię. Może zdążą skończyć wykopki wokół ratusza.

Znowu pieszy rowerzysta. Młody był wesoły i trochę się popisywał przede mną, gdy czekaliśmy na światłach. Na takich to ja się nie umiem złościć.
Niespodzianki.
Ryzykowałem bez objazdu. Co lepsze, leżącego znaku zakazu ruchu nawet nie zauważyłem. Dopiero w domu na filmie.
Na bardzo szerokiej jezdni obok idioci postawili zakaz ruchu rowerów, bym mógł jechać "wygodnie" i "bezpiecznie" chodnikiem.
Droga dla rowerów czy parking?
Mało kto zwraca uwagę na tabliczkę, jak tu należy parkować.
Bagażnik bezpieczniej zamykać.
Tyle widać za zakrętem. I to z pozycji skrajnie z prawej strony.
To nie przeszkodziło kobiecie za mną, z kierownicą po lewej stronie, ruszyć do wyprzedzania.
Autobusu nikt nie ruszy.
Uszczelka się urwała temu autobusu. Na dodatek.
Wywrotki też nikt nie ruszy.
Bliżej się już nie dało. Bo przecież korona z głowy spadnie, gdy się zaczeka na wolny drugi pas.
Laweciarz też trzymał mocno koronę.
Ciekawy nowocześnie wyglądający pojazd rolniczy. Chyba rolniczy.
Koreczek kombajnowy. A jak to jest z tym jeżdżeniem z hederem po drogach publicznych?
Tak biegnie pierwszeństwo.
Kierowca ma STOP i linię zatrzymania.
Ale chłopakowi się spieszy, a nie jakiś rower.
Dawno dawno temu była tu bardzo szeroka jezdnia, podobno awaryjny pas lotniczy. W końcu kiedyś postanowili wyremontować, ale nie całą szerokość. Najbardziej zniszczoną nawierzchnię zostawili, oddzielili płotkiem i postawili za nim nakazy ruchu rowerów. Widać po lewo, trochę zacieniony.
Ciekawe, co autor miał na myśli na wysokości tego leśnego wyjazdu, robiąc kilkadziesiąt metrów przerwy w śmieszce. Ja wiem - każdy bystry milicjant powie: "prowadzić rower pieszo".
Kończy się przed ostrym zakrętem przy podwójnej ciągłej. Bezpieczeństwo zwiększone!
27 km/h. Jeszcze rozpęd z górki.
Po minięciu mostu nad Wartą, dojazdowi do Warty (miasta) towarzyszy śmieszka rowerowa. Na domiar "śmiechu" była wybudowana w stosunkowo nowszych czasach, gdy już od wielu lat mówiono, że DDR powinny być asfaltowe. I jeszcze ta fascynująca przerwa ze skokiem z krawężnika.
Wykonana z kostki fazowanej, wszystko się rozpada, trawa wyrasta. Wiwat idioci od zarządzania drogami!
Aż się dziwię, że na tym fascynującym warciańskim chodniczku nie ma nakazu dla rowerów.
Kominy przejęte przez bociany. Na lewym sypialnia.
Na prawym pokój dzienny.
Pierwszeństwo na wprost.
Ale złomu nic nie zatrzyma, na pewno nie byle rowerzystka.
Ta moja trasa zboczyła od drogowskazów czy to na Turek czy na Kalisz. Wydawało mi się, że to takie ubocze, gdzie już nic nie jeździ. A tu proszę! Autobus liniowy.
Taka niespodzianka na wsi, za barierką, za chaszczami. Nie miałem chęci sprawdzać.
Okazało się, że było to coś, co nawet nadawałoby się na dobry DDR. Co prawda jest tylko po jednej stronie i dopuszczony jest ruch pieszych, a jest to bardzo wąskie. Przy okazji kolejny radar.
A pewnie, że zagadałem do kury!
Run Kurrest, run!
Skromna dzwonnica.
Z DDR momentami korzystałem. Już nawet chwaląc ją trochę w myślach. Ale nie należy przesadzać z tymi pochwałami.
W tej okolicy też służy do parkowania, wiadomo.
Potem skończył się asfalt i zaczęła granda.
Fazowana, falowana, z chwastami. Tu też idioci u władzy.
Sporo tu tych radarów.
Prawie się wywróciłem wpadając na krawężnik - to efekt przyglądania się z rozdziawioną buzią węglowi na składzie.
DK12. Opatówek. Potencjalny koniec wycieczki, ale jednak pociągnąłem dalej.
Idiota za kierownicą autobusu.
Po lewo była droga dla rowerów, która sprawiała wrażenie przyzwoitej.
Jak to zwykle bywa - tylko sprawiała wrażenie. Bezpieczniej jest przez podwójną ciągłą, slalomem między samochodami przejechać od odcinka do odcinka.
W samym Kaliszu wypróbowałem jakieś fragmenty DDR.
Kończy się po polsku, czyli nigdzie.
Nie wiem czy nawet będąc miejscowym zdołałbym się zorientować co jest na tym znaku. Zignorowałem ten objazd i pojechałem zgodnie z pierwotnym planem. Ale nie zauważyłem też żadnych zakazów dalej. To pewnie przez to, że mój zjazd z ronda najbliższego, prosto, ma już i na tablicy przekreślony zakaz ruchu.
Może trzeba po prostu auto na krótsze wymienić?
Kierowcy miejskich autobusów w Kaliszu nie wiedzą jak się wyprzedza pojazdy jednośladowe.
Kiedyś byłem zwolennikiem zachowywania zabytkowych kostek lub kocich łbów na starówkach. Chyba mi już przeszło.
Rynek. Ratusz. Mocno było wokół rozkopane. Ale schowało się dzięki robieniu zdjęcia zza rogu. Bo szukałem czegoś, by oprzeć rower na pierwszym planie.
Rowery publiczne na bogato - tandem i rower dziecięcy. Swoją drogą na przejazdach rowerowych w Kaliszu można korzenie zapuścić w oczekiwaniu.
Nie byłem pewien, co architekt miał na myśli. Kończy się chodnikowe DDR wzdłuż jednokierunkowej ulicy i chyba zaczyna się dwukierunkowa. I ten sygnalizator, typowy jak na przejazd rowerowy, który na przejazdach zwykło stawiać się za przejazdem, postawiony na końcu DDR. Nie wiem czy w tej sytuacji nie czytelniej byłoby postawić sygnalizator z trzema światłami. Założyłem, że to po to, bym się stąd włączył na jezdnię, ale bardzo to moim zdaniem nieczytelne. Mogliby jeszcze wydać kilka zł na czerwoną farbę, bo jednocześnie z naprzeciwka są puszczani skręcający we mnie.
Dwa pasy, ale nie, przytulamy się.
Fiu, fiu. Zawiłe.
Tu już tablicy z prawej nie dostrzegłem - tablicy, która najwyraźniej ma mi sugerować, że do dworca się skręca. I przejechałem za daleko. Dziwne oznakowanie.
I dotarłem.
Tu lepiej widać dziecięcą wersję roweru publicznego.
Na wieszaku w Polregio. Akurat przyjechał, gdy dotarłem na dworzec, bo w zasadzie planowałem ŁKA, z racji mojej ogromnej awersji do tej post-PRL-owskiej zatęchłej firmy, która dawno miała upaść, ale niestety obecny rząd postanowił ją ratować. Jednak wygrała chęć dotarcia godzinę szybciej do domu. W aplikacji nie udało mi się kupić biletu, bo idiotyczne ograniczenie, że trzeba 5 czy 10 minut przed odjazdem najpóźniej. Jakoś wybłagałem brak dopłaty za wsiadanie na stacji, na której są kasy, ale i tak padł klasyczny suchar, że powinienem zapłacić karę za to, że nie zgłosiłem się po bilet do pierwszego wagonu po wejściu do pociągu. Nieodmiennie wsiadanie z rowerem czy innym wielkim bagażem do przedziału towarowego na drugim końcu formalnie z tego nie zwalnia. Stare czasy z etosem urzędnika oburzonego, który zawsze znajdzie problem.

Komentarze (1)

Hehe, jak to mawiają na zachodzie (z którym się identyfikuję): na wschód od Konina Azja się zaczyna :) Kalisz jest tego idealnym dowodem (choć kompletnie nieadekwatnym, bo to na południe), już nie mówiąc o tych dziwnych stepach antyrowerowych dalej :)

Bywałem w Kaliszu wiele razy, rowerem chyba nawet cały jeden. Nigdy więcej. Polecam nie wracać :) To taki Wrocław w wersji mikro - rynek fajny, ale poza tym strach się bać, bo albo betonoza, albo kostka, albo... zgrabny marketing.

Choć nie, sorry, Kalisz ma jeden plus: klimatyczny cmentarz niedaleko rynku. Kalisz - Wrocław 1:0 :)

Trollking 22:23 niedziela, 31 lipca 2022
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!