Walenia głową w poprzeczkę ciąg dalszy. W niedzielę objechałem jedną okoliczną przerośniętą kałużę - zalew Jeziorsko - pedałując przez 160 km. Potem były 3 dni nierowerowej pogody i wreszcie nastał obiecujący czwartek. Miało być bez deszczu i słonecznie. W następne dni podobno też, ale kto by zaufał tak odległym wróżbom? Wziąłem więc urlop, by objechać drugą kałużę - zalew Sulejowski. Tam jeszcze nigdy wcześniej swojego koła nie postawiłem. Był to też mój najdalszy wypad na południe od Łodzi. Co prawda w swojej rowerowej historii byłem w Bełchatowie (zdaje się, że 2 razy), ale było to w ramach tras Sieradz - Sieradz.
Część trasy to znane mi drogi - do Będkowa już dojechałem. Od niego zaczęły się nowości. W tym Tomaszów Mazowiecki, który okazał się być miastem pełnym rond. Kilka kilometrów od Tomaszowa w kierunku zalewu ciągnie się asfaltowa droga rowerowa. Stan nawierzchni gorszy niż jezdni, ale i tak nią jechałem. Żeby to chociaż takie były, a nie kostkowe. I na dodatek, co warto zaznaczyć, nie było po drodze bram, przy których można by było zaprojektować uskoki. Tu minąłem też Groty Nagórzyckie.
Z Jeziorskiem było prościej, bo tamte okolice znam dość dobrze. Zalew Sulejowski na mapie okazał się nie nadawać do ciasnego objazdu przy moich założeniach trzymania się asfaltu. Nie mam takiej kondycji by zmagać się z leśnymi ścieżkami czy być zmuszonym ewentualnie zawracać. W efekcie tego zalew widziałem tylko z tamy, a cała reszta objazdu to był szeroki łuk, z którego już nie dojrzałem tafli wody.
Nie sprawdziłem przed wyjazdem gdzie znajdę jakiś Orlen, ale łatwo było zgadywać, biorąc poprawkę na wiejskie drogi większość wycieczki, że szanse na to są tylko w Tomaszowie bądź w Sulejowie. W Tomaszowie było za mało kilometrów za mną by myśleć o przystankach. W Sulejowie, przy Podklasztorzu, zatrzymałem się na konsultację z mapą Google. Stację znalazł nieopodal na DK12/74. Pierwotnie miałem tylko przekroczyć nią Pilicę i uciec gdzieś poza, bo już zdjęcia Google Street View pokazywały, że nie jest to jezdnia miła rowerzyście. Ale do stacji dotrzeć chciałem - jak mus to mus. Sama przeprawa przez Pilicę jest tak wąska, że TIR sapał mi ciężko na kole. Ruch był bardzo duży, w obie strony, z dużą ilością ciężarówek. Za mostem już jest umiarkowanie - ciężarówki mieszczą się obok rowerzysty na pasie z relatywnie bezpiecznym marginesem. Widok stacji wzbudził we mnie wątpliwości - stare dystrybutory i okienko kasowe. CPN. Powrót do przeszłości. Dystrybutory pozbawione nawet wciągarek do węży. Na szczęście okienko było już tylko atrapą, bo w środku znajdował się ciasny sklepik Orlenu z kawą i hot dogami.
Po posiłku pooglądałem mapę, bo nie miałem ochoty ciągnąć dalej po drodze krajowej, choć byłyby to pewnie 4 km. Obok stacji miała być droga polna, ale prowadząca do ul. Południowej - ta ostatnia była częścią oryginalnego planu. Uznałem, że się przemęczę za cenę uwolnienia się od tranzytu. Dróżka była zaiste męcząca i ślizgałem się i grzązłem w piachu. Gdy już dotarłem do ul. Południowej ta okazała się też być polną. To taka zmyłka z Google Street View - tam były tylko jej skrzyżowania z okolicznymi drogami i przy samych skrzyżowaniach miała ona asfalt. Tym razem sprawdzałem też OpenStreetMap, ale tam gdy droga jest oznakowana jako polna, to z reguły polna jest, natomiast gdy jest ona białą cienką kreską, to nic to nie mówi o jej nawierzchni. Stan ul. Południowej na szczęście był dużo lepszy i jechało się znośnie. Jestem ją w stanie zaakceptować jako potencjalny objazd DK12. Opcjonalnie można dojechać z Sulejowa do Łęczna, ale to już zakrawałoby na przesadę.
Na krótkim odcinku DK w Przygłowie była do dyspozycji droga dla rowerów.
Za Babami odczułem boleśnie nasilenie się wiatru z niekorzystnego kierunku i musiałem zaparkować się na poboczu i chwilę odpocząć. Plan zakładał przejazd przez Tychów, ale to była kolejna droga, której formy nie byłem pewien na podstawie map, więc uznałem, że już nie będę kombinował i pojadę do znanego mi Czarnocina. Los, a raczej drogowcy, zdecydowali inaczej. Droga do Czarnocina zamknięta, objazd przez Tychów. Ten był na szczęście asfaltowy.
Od Tuszyna już lżej, przynajmniej psychicznie, bo drogi znane, więc czułem, że już prawie jestem w domu.
Zestaw baterii pozwolił nagrać prawie całą wycieczkę - ostatnia padła na al. Bartoszewskiego w Łodzi.