W drodze powrotnej tuż za rondem Broniewskiego mijałem wrak auta, na oko spalony. Nic po powrocie nie znalazłem w prasie na ten temat.
Raz na jakiś czas wypada poskarżyć się też na rowerzystów. Wybrany przypadek na Śmigłego-Rydza mijał mnie najpierw, gdy wymieniałem baterię w kamerze. Zwrócił moją uwagę tym, że jedną ręką trzymał cały czas telefon przy ustach, prowadząc jakąś rozmowę. Gdy go dogoniłem, jechał przy lewej krawędzi drogi rowerowej, nadal konwersując, ale obejrzał się i zjechał do prawej, co pozwoliło mi sądzić, że dał radę mnie zauważyć i rozpocząłem wyprzedzanie. Niestety chwilę potem zatoczył się mi prosto pod koła nie patrząc na nic. Super styl jazdy.
Jak zwykle wyjechałem późno. A temperatura była gorsza niż dwa tygodnie wcześniej.
Musiałem ograniczyć geoskrytkowe postoje.
Gdy wjeżdżałem do Babiczek trafił mi się wspaniały kierowca, który postanowił mnie wyprzedzać właśnie wtedy, gdy z naprzeciwka jechał drugi samochód, zmuszając jego kierowcę do ucieczki na pobocze.
W Babicach pogonił mnie pies, nieznany osobnik, zdaje się że towarzyszył właścicielowi w pracach poza ogrodzeniem. Przy okazji okazało się, że czas najwyższy zamówić nową butelkę gazu pieprzowego.
Założyłem, że przed Lutomierskiem nie rozglądam się za żadnymi skrytkami. W samym Lutomiersku miały być dwie w jednym niemalże punkcie - pod wieżą ciśnień.
Pierwsza to
"GC4NCFW: Around Lutomiersk#8- Wieża ciśnień". Wymagała poszukiwań na wyczucie i interpretację podpowiedzi, bo współrzędne kłamały. Do tego ostatnich dwóch poszukiwaczy twierdziło, że jej tam nie ma. Ale jednak była.
Po przeciwnej stronie ogrodzonego terenu miała być ukryta
"OP6145: Lutomiersk - Wieża ciśnień". Przedarłem się przez gałęzie i szukałem, ale musiałem się poddać, bo nagle zaszeleściły za mną krzaki i wyłoniło się z nich dziecko jak z horroru. Chłopiec w wieku chyba jeszcze przedszkolnym, który przyglądał mi się milcząco z ponurą miną. Pomijając już zepsucie moich poszukiwań, to czy nikt nie uczy tych pacholąt, by nie podchodziły do obcych, tym bardziej podejrzanie buszujących w zaroślach?
W Górce Pabianickiej spróbowałem podjąć
"OP84Q4: Park przy kościele". Bezskutecznie. Goście zbierający się na ślub nie ułatwiali.
Myślałem, że może tym razem uda się wydobyć zlokalizowany już dawniej pojemnik
"GC63WV7: Retkińska Morela". Niestety znów trwało tam wyprowadzanie psów.
Pięknej pogody ciąg dalszy. Ale zanim wyjdzie się na rower, trzeba zjeść dobre śniadanie. Niezłe serwują w
Bredni, choć byłoby się też do czego przyczepić.
Poniżej świetne miejsce na postój. Pozostaje mieć nadzieję, że to była awaria i kierowca w samochodzie dzwonił po pomoc techniczną, a nie po prostu stanął, by porozmawiać przez telefon.
Na Przestrzennej mijałem grupę rowerzystów. Strava mi zdradziła, że wracali z wycieczki do Tuszyna.
Coś nie uczą dzieci respektowania świateł.
Tuż za skrzyżowaniem z DW714 w Gospodarzu zasępiłem się na widok wyciętych drzew przy drodze.
W Prawdzie zmieniono organizację ruchu na skrzyżowaniu na taką, odpowiadającą przeważającemu kierunkowi jazdy - z Prawdy do Rydzynek.
W Zofiówce jedynie spojrzałem w kierunku potencjalnej lokalizacji skrytki
"OP7153: Willa Aleksandra Rżewskiego". Przy bramie natychmiast znalazł się ujadający pies, przez którego ciężko by było o dyskretne poszukiwania. Zresztą i tak nie miałem przy sobie wkrętaka, który podobno jest do jej zdobycia potrzebny.
Z Zofiówki miałem pojechać dość tradycyjnie obok szpitala, ale po chwili zawróciłem na skrzyżowaniu, by poszukać
"GC76NT7: Rezerwat przyrody Molenda - Poddębina". To zajęło mi zdecydowanie dłuższą chwilę. Ale udało się. W środku były przedmioty, które z pewnością ucieszyłyby dzieci.
Do tego bardzo estetyczny dziennik.
Za każdym razem gdy postanowię przejechać przez leśne osiedla Tuszyna uśmiecham się sam do siebie, wiedząc, że jest to jazda trochę w ciemno, bo nie do końca mogę się odnaleźć w topologii tamtejszych ulic. Ale idzie mi coraz lepiej. Niepewnie wybierając skręty, wykonałem właściwy zygzak.
W samym Tuszynie pojechałem w miejsce ukrycia
"GC7H2YR: Pomnik Ofiar Katastrofy Lotniczej". Jest w parku i za dnia ludzi tam nie brakuje, więc ograniczyłem się do pamiątkowego zdjęcia.
Następnie spróbowałem szczęścia z
"GC675GM: Parafia św. Witalisa Męczennika". Niedziela, pod kościołem, parafianie przed (korzystający z ładnej pogody) - nie było szans.
Z Tuszyna pojechałem pierwszy raz na
Młynek, licząc na zdobycie jednej z tamtejszych skrytek. Na mapie wylosowałem
"GC6DC5X: Tuszyn Młynek #2" jako tę, która wydawała mi się najbliższa. Zrezygnowałem po podejściu piaskiem od złej strony, bo nie chciało mi się wspinać na skarpę z rowerem. Zupełnie nie zorientowałem się na miejscu, że bliżej mi było do
"GC6DC6F: Tuszyn Młynek #3". Wróciłem z niczym.
Smutek mnie ogarnął na drodze z Kalinka do Rzgowa. Tu też wycięto przydrożne drzewa w pień. Mam nadzieję, że to było następstwo zniszczeń ich wskutek wichury a nie jakiś decydent, który uważa, że na drogach kierowców zabijają drzewa, a nie nadmierna prędkość.
Opuszczając Rzgów spróbowałem z
"GC5QKBM: Ner 25". Jedna z niewielu, jakie spróbowałem zdobyć przy swojej pierwszej (nieudanej) próbie z geocachingiem. Podpowiedź, że skrytka jest magnetyczna, ułatwia zadanie gdy stoi się na trawniku z jednym metalowym znakiem w okolicy. Ale gdy widzi się coś takiego...
Po drodze zdobyłem jeszcze dwie świeżo reaktywowane skrytki:
"GC72GD0: Starowa Góra" i taką, do której już raz podejście robiłem, a jej nie było -
"GC72HWR: Trzy poziomy". W obu otworzyłem wpisy w nowych dziennikach.
Na wiadukcie kolejowym nad al. Bartoszewskiego trafił mi się pociąg zatrzymany przez semafor. Jego postój pozwolił na zrobienie mu nierozmazanego zdjęcia.
Tego dnia były jeszcze trzy nieudane próby.
"OP8QM9: Trasa Górna" wymagała więcej brawury niż byłem na to gotowy. "OP503D: Rodzina Koenigów" nie udało mi się znaleźć, a wydawać by się mogło, że byłem dokładnie gdzie powinienem. A wokół "OP8Q0F: Rondo" był za duży ruch.
Geocaching ma dwie wady. Po pierwsze okropnie wydłuża wyjazd rowerowy. A po drugie okropnie wydłuża proces opisywania wycieczki.
Dopiero co było -10 °C, co wyłączyło mnie z rowerowych zmagań, aż tu nagle zrobiło się +10 °C. Tego nie można było zmarnować!
Na Piotrkowskiej obserwuję wzrastający trend używania ograniczonej liczby kół roweru do jazdy. Może by tak wymienił na monocykl? Ale dobra, to po prostu zazdrość przeze mnie przemawia - ja nie potrafię.
Na Pomorskiej między Mazowiecką a Krokusową jest wąsko, więc nierzadko miewam tam przygody z powodu niecierpliwych kierowców. Tym razem była kumulacja. Gdy akurat nadjeżdżały auta z naprzeciwka usłyszałem za sobą awaryjne hamowanie. Obejrzałem się - było do zera, silnik zgasł. Pan za kółkiem najwyraźniej do ostatniej chwili wierzył w to, że nie da się nie zmieścić obok roweru. Aż dziwne, że ci za nim się w niego nie wpakowali. Przynajmniej jak już ruszył, to wykonał manewr wyprzedzania, nawet zachowując odpowiednią odległość.
Za to kierowcę Clio jadącego tuż za nim nic cała sytuacja nie nauczyła, nie uznał manewru i przepchnął się na siłę między mną a drugim pasem. Wkrótce zaparkował na Szarotki, gdzie i ja jechałem. Zdążyłem go spytać czy wie jaką odległość zachowuje się wyprzedzając pojazd jednośladowy. Zaczął od "to nie ja", widząc tylko problem z hamującym gwałtownie Volkswagenem, a ostatecznie stwierdził, że przesadzam. Uch, koniecznie trzeba wprowadzić obowiązkowe godziny jazdy rowerem w ruchu ulicznym jako warunek uzyskania prawa jazdy.
A za Renault jechał Smart, daleko, wolno, wyjechałem więc na środek pasa, wystawiłem rękę w lewo, bo zbliżałem się do skrzyżowania i ledwo to zrobiłem usłyszałem piłowanie silnika na jedyneczce, do bólu - pani w Smarcie przepędziła obok mnie, by zaraz gwałtownie hamować za czekającym do skrętu Clio. Tak się jej spieszyło!
Zgodnie ze swoją krótką nową tradycją jazdę połączyłem z poszukiwaniem skrytek. Te miały być na Hanuszkiewicza, co wymusiło wydłużoną podróż po DK72. Przy jej okazji za dużo by było do opowiadania o ilości wyprzedzeń na gazetę. A żeby odrobinę sobie ten nieprzyjemny fragment skrócić, nie jechałem po Janosika, a skręciłem z Krokusowej w Czecha, by dojechać do Giewont. Czego natychmiast pożałowałem.
Na początek zlokalizowałem
"OP81R3: Łódzkie Ekstrema - Najwyżej". Po samym opisie miałem podejrzenia, że ta będzie nie dla mnie. Ale chciałem ją dla porządku zlokalizować. Pojemnik wisiał na miejscu. Tam, gdzie wspinać się nie zamierzam. Zwłaszcza bez świadka, który w razie czego wezwałby po mnie nosze.
Następna była tuż obok -
"GC6KYVA: Radary 2#". Musiałem rower zostawić odrobinę za daleko jak na zachowanie komfortu psychicznego, ale ciężko się było z nim przedzierać w tym lesie. Tu mi trochę zeszło na oglądaniu drzew w poszukiwaniu skrzynki. Udało się!
Dużym plusem tej skrytki jest to, że dojechałem od strony, o której nigdy nie pomyślałem. Do tej pory ograniczałem się do dotarcia do bramy prowadzącą do instalacji oficjalną drogą. Z nowego miejsca widok jest znacznie lepszy.
Ponieważ wyjechałem jak zwykle - późno - to już nie było czasu na szukanie kolejnych skrytek w terenie. By przynajmniej w przybliżeniu za dnia wrócić do miasta.
Jak już wspomniałem, było 10 stopni na plusie. I temperatury dodatnie były też przez kilka ostatnich dni. Mimo tego ciepła, a w zasadzie przez nie, zmroził mnie widok na stawie w Strykowie. Po lewo kadru.
Czy naprawdę trzeba rozsiadać się na lodzie gdy już przy brzegu topniejąca woda po nim płynie?
I to nie koniec atrakcji. Na wąskim pomoście, który dotąd widywałem zamknięty, dziecko uprawiało jazdę wyczynową na hulajnodze. Opiekunowie nie byli tym przejęci.
Częścią tych zabaw przy pędzeniu do krawędzi pomostu były wyskoki w powietrze. Uciekałem stamtąd szybko by nie doczekać aż wędkarze lub chłopiec wpakują się pod lód.
Wracałem Wycieczkową. Obowiązek jazdy po DDR uniemożliwiła mi laweta zaparkowana w jej poprzek.
Próbowałem też zdobyć
"OP1E5B: Śladami Polski Walczącej - Paszcza lwa". Ta jest o tyle mi bliska, że była to jedna z tych kilku, które próbowałem odnaleźć przy pierwszej próbie geocachingu, chyba dwa lata wcześniej, z niewystarczająco dobrym do tego GPS-em. Niestety ławeczki okoliczne były obstawione przez lokalnych mieszkańców, więc musiałem zrezygnować.