Używasz Stravy? Rozważ
włączenie Flyby, funkcji, która oryginalnie była włączona dla wszystkich, a jakiś czas temu Strava wszystkim ją wyłączyła, nawet tym, którzy z niej świadomie i intensywnie korzystali.
Lipiec na kompletnym bezrowerzu. Najpierw pół miesiąca chorowałem, potem pojechałem na
jedne 40 km, a potem jakoś tak, nie złożyło się. A chciałem te Gran Fondo pozbierać przez kilka miesięcy raz za razem. Nie byłem pewien czy w ogóle dam radę, taki nierozjeżdżony, a z każdym kolejnym dniem rozważań koniec miesiąca był coraz bliżej. Do tego były i dni deszczowe w prognozach. W końcu, od tych analiz prognozy, patrzenia na temperaturę i wiatry, wybrałem jazdę w jednym kierunku. Żeby to, na co każdy rowerzysta się non stop skarży, tym razem uczynić sprzymierzeńcem.
Budzik ustawiłem na 6. W związku z tym obudziłem się o 10:30. Jakimś cudem udało mi się tak sprężyć, że ruszyłem o 12, choć byłem bliski zrezygnowania, uważając, że to trochę późno.
Trasę podstawową miałem zaplanowaną do Opatówka. Tak na 102 km, dodając mały objazd przed Opatówkiem, bo bez tego by zabrakło. Ale oczywiście w rozważaniach dzień wcześniej chodziło mi po głowie, że skoro już pod sam Kalisz, to lepiej by wyglądało potem w logu, że dotarłem do stolicy byłego województwa. A w takim wypadku znowu, lepiej byłoby nie ograniczyć się do dojazdu na dworzec, który jest trochę na uboczu, a zwiedzić starówkę.
Trasę do Warty znam na pamięć, bo odcinkiem Szadek - Rossoszyca - Warta jeździłem dziesiątki razy, gdy jeszcze moją bazą wypadową był Sieradz. Dlatego nawigację rozrysowałem od Warty, w różnych konfiguracjach. Wersja z przedłużką na 100+ do Opatówka, wersja bez przedłużki, z dojechaniem przez Opatówek do Szałe, gdzie jest Zbiornik Szałe (formalnie Jezioro Pokrzywnickie) i przystanek kolejowy Kalisz Winiary oraz dojazd z Szałego do Starego Miasta w Kaliszu i powrót na tamtejszą kolej.
Decydować miało samopoczucie. I godzina na zegarku. Wraz ze zbliżaniem się do Opatówka, przed miejscem, gdzie dwa plany do Opatówka biegły w innych kierunkach, zorientowałem się, że dojadę jakiś kwadrans po odjeździe najbliższego pociągu, a na kolejny trzeba byłoby czekać 2 godzin. Wybrałem więc krótszy dojazd do Opatówka i już od razu, że Kalisz, skoro Szałe i centrum Kalisza dzieli tylko 6 km (to sprawdziłem w trakcie jazdy, bo miałem jakieś złudzenie z oglądania mapy dzień wcześniej, że to było 16).
W Kaliszu, jak na prawdziwego terrorystę rowerowego przystało, trochę łobuzowałem na drogach, zdezorientowany miastem, znakami, remontami. Co najmniej dwa razy w okolicach rynku pojechałem pod prąd. W zasadzie to sam Kalisz wyszedł tak trochę bez sensu. Nie miałem pomysłu, co ze sobą zrobić. Gdzie zacumować na jakieś jedzenie albo kawę. Pokręciłem się chwilę, postałem, po czym sprawdziłem, jakie pociągi mam do wyboru i zdecydowałem, że tym razem na rynku nie posiedzę i pojechałem na dworzec. Kiedyś to poprawię. Może zdążą skończyć wykopki wokół ratusza.
Przed Wschodem Po Gran Fondo Ride, a upał się rozmyślił
Używasz Stravy? Rozważ
włączenie Flyby, funkcji, która oryginalnie była włączona dla wszystkich, a jakiś czas temu Strava wszystkim ją wyłączyła, nawet tym, którzy z niej świadomie i intensywnie korzystali.
Kondycji to ja na setki nie mam, ale Gran Fondo działa motywująco. Zwłaszcza, że zrobiłem już w kwietniu i maju, to kusiło utrzymać trend jednego trzycyfrowego dystansu na miesiąc. W czerwcu miałem dodatkowy regres w formie i temat takiej wycieczki odsuwał się w czasie. Przyszedł koniec czerwca, a w nim ciągłe upały. Dwa razy wyjechałem już o 6, ale było to na dystanse połowę krótsze. Zarówno na 29. jak i 30. był prognozowany skwar, 30. jeszcze większy. Mając na względzie jak szybko ma wzrastać temperatura od rana i ile zajmuje mi przejechanie 100 km, uznałem, że najbezpieczniej będzie wyjechać o brzasku.
Budzik ustawiłem na 2:30. Poszedłem spać o 21, sprawdzając jeszcze raz prognozę - upał. Obudziłem się kwadrans przed budzikiem. Przed wyjazdem sprawdziłem na balkonie czy chłód wymaga założenia przeciwwiatrówki na początek. Uznałem, że tak. Tknęło mnie też, by jeszcze raz zerknąć w prognozy, czy przypadkiem nagle jakieś deszcze się w niej nie pojawiły. Deszcze nie, ale okazało się, że upał jest odwołany. Prognoza z 21 przewidywała, że 26°C będzie już chyba o 9. Poranna, że do 24 dobije w południe. Ruszyłem w drogę o 3:50. Jeszcze lampki się przydały o tej porze.
W kurtce wydawało mi się za ciepło i - korzystając z okazji, że stanąłem na zdjęcie - zdjąłem ją na wiadukcie nad S14 na wylocie z Łodzi. To była 4:25. Bo przecież miał zaraz być wschód i cieplej. Pomyliłem się - za Łodzią temperatura wskazywana przez Sigmę zaczęła maleć, osiągając 16,5°C. Trochę mi było chłodno mimo ruchu, ale na takie manewry by stawać znowu i zakładać dopiero co złożoną kurtkę, to nie miałem ochoty. Czekałem na słońce. To jednak nigdy nie nadeszło. Jechałem w całkowitym zachmurzeniu i mgle. Temperatura rosła bardzo powoli, przed Pabianicami (końcówka trasy) z trudem dobiła do 19. W Łodzi było już 20.
Kilka psów było już aktywnych. Na szczęście nie zostałem zjedzony. Część, choć w otwartych bramach, smacznie sobie jeszcze spała. Z żywych zwierząt jeszcze sarna stanęła na mojej drodze, ale zaraz ze strachem uciekła skąd przyszła. Niestety widziałem też rozjechaną jakąś małą żmiję. A potem kierowca, który mnie wyprzedził wielkim pędem, w odległości, na moich oczach, coś potrącił. Był to jeż. Gdy go mijałem, to już konający. A to nie jest tak, że było go słabo widać na bardzo jasnym tam asfalcie. Wystarczyłoby nie jechać jak na wyścigi i obserwować drogę.
Używasz Stravy? Rozważ włączenie Flyby, funkcji, która oryginalnie była włączona dla wszystkich, a jakiś czas temu Strava wszystkim ją wyłączyła, nawet tym, którzy z niej świadomie i intensywnie korzystali.
To nie jest tak, że mam kondycję na robienie setek czy choćby chęć. Ale przyszedł ostatni dzień miesiąca, pogoda miała być ładna, obiecywali w prognozach brak wiatru, postanowiłem więc upolować kwietniowego Fondka. Z wiatrem to mnie chyba nieco oszukali. Wydawał się być całkiem zdecydowany, północny północno-wschodni i raczej mi pomagał w kierunku Szadku. Miałem pewne obawy, jak będzie wyglądał powrót, gdy już będę bardziej zmęczony, ale na oko, a raczej "na nogi", do tego czasu zmniejszył się. Nie tylko z wiatrem nie do końca się sprawdziło, bo dużą część trasy było pochmurno. Przez to i przez wiatr trochę chłodniej było momentami.
Miałem dwie główne odmiany od mojego typowego przejazdu przez Szadek. Zawsze z Puczniewa skręcałem na południe i na kolejnym skrzyżowaniu najczęściej jechałem do Małynia. Dosłownie kilka dni temu widziałem na czyimś kolarskim śladzie, że z Puczniewa pojechał do Jeziorka, znaną mi skądinąd drogą z wycieczek przez Kałów. A z Jeziorka do Małynia. Sprawdziłem na mapie - asfalt. Chciałem przetestować. Dobra wersja - jakość nawierzchni jest tu lepsza, a i ruch znacznie mniejszy.
Druga, to już jakiś czas temu zauważyłem, że na zdjęciach lotniczych w Google Maps droga między Maurycowem a Ludowinką zyskała asfalt. Na Street View wciąż była drogą polną. Zresztą jest to ul. Polna. Dotychczas zawsze jeździłem drogą między Łaskiem a Wodzieradami, do Chorzeszowa, potem do Ludowinki. Pasuje mi ta odmiana. Nawierzchnia lepsza niż tam, bo tam już zdążyło mocno popękać. I brak ruchu, bo na wcześniejszej bywało nerwowo.
Jest w zasadzie i trzecia odmiana, choć wg kolejności to ona powinna być drugą. Z reguły robiąc tę setkę nie jeździłem przez Zygry (choć już się zdarzyło), ale zwykle kończyło się to brakiem kilku km i dokręcaniem gdzieś w mieście. Żeby nie dokręcać, pojechałem pod maszt a potem drogą zawracającą przez Bąki. Nie pamiętam czy przez Bąki jechałem kiedykolwiek wcześniej.
Chmury chmurami, a i tak wróciłem do domu ze spieczoną twarzą.
Ponieważ ja, jak to ja, wyjechałem za późno, to już nie było czasu na postoje na fotki po drodze. Trzy wyjątki popełniłem. Udało mi się wrócić przed zmrokiem, ale już po zachodzie.
To jest też moja tradycyjna setka na słabą formę, bo w Szadku, który wypada mniej więcej w połowie dystansu, mam swoją stałą bazę regeneracyjną na tamtejszym Orlenie. Tym razem wciągnąłem tam hot-doga, kawę i cukier rozpuszczony w Pepsi.
Używasz Stravy? Rozważ włączenie Flyby, funkcji, która oryginalnie była włączona dla wszystkich, a jakiś czas temu Strava wszystkim ją wyłączyła, nawet tym, którzy z niej świadomie i intensywnie korzystali.
Z dokładnie zaplanowanej jazdy po samych asfaltach wyszło pchanie roweru w lesie pieszo przez leżące drzewa...
Używasz Stravy? Rozważ włączenie Flyby, funkcji, która oryginalnie była włączona dla wszystkich, a jakiś czas temu Strava wszystkim ją wyłączyła, nawet tym, którzy z niej świadomie i intensywnie korzystali.
Używasz Stravy? Rozważ włączenie Flyby, funkcji, która oryginalnie była włączona dla wszystkich, a jakiś czas temu Strava wszystkim ją wyłączyła, nawet tym, którzy z niej świadomie i intensywnie korzystali.
Korzystając z dobrej pogody - ten dzień był już bezdeszczowy, a jeszcze wolny od upału - pojechałem zdobyć czerwcowe Strava Gran Fondo. Pierwsze sto w tym sezonie, poszło nieźle.
Wycieczka w większości z JŁ. Sparingpartner nie chciał jechać na dłuższą niż 70 km. Opracowałem więc takąż pętlę od i do wschodniego krańca Łodzi, czyli rejonu gdzie się spotkaliśmy i rozstaliśmy. Trasa miała odcinki niezjeżdżone wcześniej a to przeze mnie, a to przez JŁ, jak i przez nas obu. Ponieważ mnie korciło kolejne 100 km, to potem, już solo, przejechałem się jeszcze po mieście.
Taka niespodzianka gdy jedzie się drogą dla rowerów i pieszych wzdłuż Hetmańskiej w kierunku południowego krańca. Ciągnie się droga, a na końcu jest przejazd.
Nie wiem czy ten znak ktoś obrócił czy ma tyczyć się chodnika po prawo. Jeżeli obrócił, to jaki ma sens ten przejazd dalej?
W efekcie uznałem, że jest tam jakiś ciąg dalszy dla rowerów i pojechaliśmy czymś, co najpewniej miało służyć tylko pieszym.
Ruch pod wiaduktem na Tomaszowskiej przeniósł się na już wcześniej wyremontowaną stronę.
Przy Jędrzejowskiej najwyraźniej wyrasta rondo.
Jest to zrozumiałe przy jej zagospodarowaniu na kolejne magazyny czy zakłady.
Wyniesiony przejazd rowerowy w Stróży, służący głównie cierpieniu kręgosłupa przy przejeżdżaniu, zaczyna się rozpadać.
W Majkowie Małym przywitał nas krajobraz zupełnie jak nie z tej (polskiej) ziemi.
Komuś tu zdecydowanie palma... wyrosła.
I nie tylko palma. Również egzotyczny jak na środek wsi most. Gdy przejeżdżałem tu ostatnio, były tu już wbite filary w stawie, co już wtedy mnie dziwiło.
Naprawdę typowy wiejski krajobraz. Sprawcą wszystkiego jest zapewne lokalny producent wody źródlanej, który tuż obok ma gospodarstwo rolne i na palmach jego udziwnienia w okolicy się nie kończą (hasło: źródła królewskie).
Czarnocin. Uliczny handel lodami, czyli koloryt południowo-wschodniego sąsiedztwa Łodzi, który obserwowałem już w poprzednich latach, dalej trwa.
JŁ kolekcjonuje tabliczki (zdjęcia, się znaczy, zdjęcia, niczego nie odkręcaliśmy) imiennych bliźniaków znanych miejscowości. Na tę okazję uwieczniliśmy odwiedzony Zamość.
Po drodze nie brakowało gniazd z bocianimi rodzinami.
W Prażkach częścią drogi jest drewniany most i najwyraźniej pozostałości młyna na rzece Miazdze.
Jechaliśmy bez wcześniejszego rozpoznania atrakcji turystycznych. Chyba dodatek flagi na nietypowym ganku zwrócił moją uwagę i spowodował, że zawróciłem sprawdzić co to za mijany obiekt.
I ciekawostka - jest tu miejsce, w którym dawniej stał dom młodego Władysława Reymonta. Z późniejszej lektury Internetu dowiedziałem się, że również znajduje się tam
pomnik przyrody - Lipa Reymonta.
W Łaznowie skręciliśmy na chwilę pod kościół.
Ok. pół kilometra jechaliśmy między Eufeminowem a Rokicinami-Kolonią po DW 713. Dość tu ruchliwie.
JŁ dał mi zagadkę, obiecując, że na drodze pośrodku niczego zdziwią mnie znaki obok linii wysokiego napięcia. Dałem radę rozwiązać przed dojazdem, ale tylko przypadkowym skojarzeniem, bo na drodze między Modlicą a Pałczewem zwróciło moją uwagę i zastanawiało mnie co robi tam zakaz parkowania, bez towarzystwa zabudowań. Wtedy nawet nie skojarzyłem tego z przewodami. A to najwyraźniej jakaś reguła czy przepis.
Do serii tabliczek JŁ dołączyła tego dnia jeszcze podłódzka Zielona Góra.
Przy przejeździe kolejowym w Andrespolu rogatki mają oryginalną konstrukcję - poza szlabanami blokującymi przejazd samochodom, jest również taki, który odgradza pieszym zejście z peronu znajdującego się między torami.
W Bedoniu, zapewne w związku z remontem i zamknięciem części Rokicińskiej, zmieniono organizację ruchu i uczyniono ulicę Kolejową w kierunku Łodzi jednokierunkową.
Jak JŁ słusznie zwrócił uwagę, Bedoń Przykościelny ma swoją nazwę nie bez przyczyny. Nie pamiętam czy wcześniej tędy przejeżdżałem.
JŁ prowadząc, przeczołgał mnie po bedońskich dziurawych szutrach.
Na deser był jeszcze bardzo nierówny gruntowy odcinek prowadzący przy torach do Malowniczej.
Dałem się namówić JŁ na pokonanie skrzyżowania Malowniczej z Rokicińską przez pasy, pieszo. Następnym razem się nie dam i jak przystało na rower - pojedziemy (jezdnią).
Na Rydza-Śmigłego nieustannie trwa remont, który również wprowadził ubytki w drodze dla rowerzystów. Przez Milionową da się jedynie przejechać po piachu na skrzyżowaniu, w którym koła trochę grzęzną.
Na pierwsze 100 w tym sezonie wybrałem sobie warunki męczeńskie. Poniekąd świadomie, bo popatrzyłem na bieżące odczyty i dalszą prognozę wiatru przed wyjazdem, ale nadeszła niedziela, w tygodniu przed nią uzbierało się tylko nieco ponad 60 km i uznałem, że to czas.
Wiatr sprawił, że drugą połowę trasy, mimo zmęczenia w nogach, pokonałem ze średnią 4 km/h wyższą niż pierwszą. I należy mu zarzucić nieuczciwość, bo gdy wracałem, zaczął słabnąć. Mimo to nadal dość dobrze pchał.
Panowie na niewidzialnych rowerach. Potem na zielonym konsekwentnie pokonywali ulicę przejazdem rowerowym, więc pozostało mi ich wyprzedzić pustym przejściem.
Rower trójkołowy dla dorosłych. Świetny wynalazek, gdy jakieś schorzenie uniemożliwia utrzymanie równowagi na jednośladzie. Zwłaszcza dla seniora, jak na zdjęciu, gdy mimo wszystko ma zapał i jeździ. Brawo!
Na wyjeździe z Szadku w kierunku Wrzeszczewic pobudowano niedawno dom. Ciekawostką jest to, że jest ogrodzony tylko z trzech stron.
Wraz ze szpalerem tuj kończy się i siatka. A spomiędzy drzewek już tu widać owczarka niemieckiego.
Psy wybiegły dwa - owczarek i jakiś niewielki ujadający kundel. Na szczęście owczarek był młody i zatrzymał się przed ulicą nie wiedząc najwyraźniej o co chodzi w zamieszaniu wywołanym przez mniejszego towarzysza. A bardziej agresywny osobnik stracił przez to odwagę. W każdym razie konstrukcyjnie płot jest interesującym rozwinięciem idei zostawiania otwartej bramy, gdy ma się psy.
Wsi spokojna, wsi wesoła, w wakacyjnym rytmie. Tylko trzeba uważać by nie zostać zdjętym z roweru lecącą piłką.
Typowy obrazek wiejski - pędzenie krów.
Trzy bociany na gnieździe w Ludowince.
W Żytowicach pochwaliłem w myślach kierowcę, któremu chciało się wykonać ten drobny skręt kierownicą i wyprzedzał mnie z dużym marginesem.
Tylko chyba potem mu się ta kierownica zablokowała, bo nie mógł się odkleić od lewego pasa.
A to co było widać w oddali wyraźnie nakazuje, by przejeżdżać z prawej.
Nie dosyć, że piesi z kółkami na stopach, to jeszcze rowerzystka lewą stroną. Strach jechać.
Porzucone na DDR hulajnogi elektryczne z wypożyczalni już widywałem. Ale prywatna pozostawiona na skraju to nowość.
Przejazd rowerowy po promieniach słonecznych.
Kurierzy Ubear Eats mają tak dużo roboty, że ten przede mną, wg tego co sygnalizuje rękami, postanowił się rozdwoić i skręcać w dwie strony jednocześnie.
Podczas ostatniej wycieczki przez Dobroń, pod koniec, obluzował mi się uchwyt kamery i dokręcałem go na szybko. Potem poprawiłem w domu nie dość starannie i tym razem nadmierny obrót kamery względem horyzontu zwrócił moją uwagę już podczas jazdy.
Próbowałem poprawić przy okazji wymiany baterii w okolicach Szadku. Skutkiem była tylko zmiana skosu. Także większość nagrania jest dość wyraźnie pochylona.
Jakże lepiej spędzić dzień wolny od pracy jak nie na dłuższej wycieczce rowerem? Za cel obrałem sobie Bełchów, licząc, że uda mi się wyciągnąć AK na wspólną przejażdżkę.
W drodze na Widzew spotkałem PW - swojego ubiegłorocznego sparingpartnera, który w tym roku nie dał mi się namówić na żaden wyjazd, (z)używając rower jedynie na mieście.
Nawet był chętny się przyłączyć, dopóki nie usłyszał jaki dystans w planach.
W Eufeminowie trwał remont nawierzchni, albo raczej, z racji ustawowego wolnego, jedynie trwały spowodowane nim utrudnienia - ruch wahadłowy.
Do i od Brzezin ruch znikomy, zapewne z powodu świątecznego dnia. A od Chlebowa miałem zaplanowane takie drogi, że i w dni robocze powinny być spokojne.
Na drodze z Makowa do Mokrej Lewej wprowadzona jest kuriozalna organizacja ruchu, której sensu nie rozumiem - dwukierunkowy pas rowerowy po jednej stronie jezdni. Nic wygodniejszego przecież tak przeskoczyć sobie jednośladem z prawej na lewą między pojazdami, a potem jechać na odwagę "pod prąd" mijając się na centymetry z rozpędzonymi samochodami z naprzeciwka.
Prawda?
Kierowcy też chyba nie rozumieją o co chodzi i pewnie dlatego zdarzają się tacy, którzy na widok rowerzysty po niespodziewanej stronie na wszelki wypadek uciekają na środek jezdni.
Gdyby rowerzyście atrakcji było mało, to po drodze jest jeszcze jedna niespodzianka - zwężenie na moście. Formalnie przerwy w pasie rowerowym tu nie ma. Dwukierunkowym, przypomnę...
Tuż przed skrzyżowaniem w Mokrej Lewej pas nagle się kończy. Świetne miejsce na wracanie na prawo przy wjeżdżających z niego skręcających autach.
AK wyjechał mi naprzeciw do Mokrej i stamtąd zaczęliśmy wspólny odcinek.
W lesie na drodze wyjazdowej z Bełchowa w kierunku Łyszkowic, gdy jechaliśmy przepisowo obok siebie na pustej jezdni (tu też ruch świąteczny, znikomy), pasażer wyprzedzającego nas samochodu wydarł na nas wystawioną przez okno gębę.
Krzyczał coś o "pedałach", a okraszone to było niecenzuralnym epitetem i pytaniem (pretensją) czy nie wiemy jak się jeździ po ulicy. Skąd się tacy biorą?
Po drodze mijaliśmy słup sieci elektrycznej, całkiem gęsto obsadzony ptakami. AK mówił, że sfotografuje w drodze powrotnej. Ale też chciałem uwiecznić i dobrze - bo choć potem zdecydowałem się odprowadzić rowerem AK, to wtedy po chwilowych lokatorach konstrukcji nie było już śladu.
I tu nie sposób mi nie przywołać animacji Pixara.
W Łyszkowicach stanęliśmy na stacji benzynowej, by się nawodnić. Łudziłem się, że może namówię AK na rowerowanie do Łodzi albo przynajmniej do Strykowa i powrót koleją, ale się nie dał. "Odwiozłem" go więc do Bełchowa, po naszych śladach, a stamtąd jechałem z powrotem do Łyszkowic, już po śladach podwójnych. I dalej w żmudną podróż do domu. Kierunek silnego tego dnia wiatru utrzymywał się konsekwentnie, więc o ile na wschód jechało mi się szybko i sprawnie, to wracając było ciężko. Coraz ciężej. A na wybranej trasie nie mogłem liczyć na sklep, by się czymś zasilić. Tak aż do Strykowa. Z trudem dowlokłem się do tamtejszego Orlenu, gdzie wreszcie mogłem się trochę poratować. Kofeina też była mi potrzebna.
Z zapasem napojów, bo i odwodnienie mi doskwierało, ruszyłem stałymi trasami do Łodzi. Ciemność zastała mnie w Janowie, gdyż tradycyjnie rozpocząłem całą wycieczkę za późno.
Szczęśliwie dotarłem na Piotrkowską, wymęczony, by tam wreszcie zjeść porządną kolację i dać rowerowi odpocząć.
Dziś miał mi stuknąć pierwszy 1000 w roku. Z tej okazji wybrałem się też na pierwsze 100. To niejedyna motywacja - w mojej pracy zaczęły się zmagania rowerowe. W tym roku ranking największej liczby kilometrów rozszerzono z 1 miesiąca do 4. Dwa lata temu udało mi się zająć 5 lokatę, uzyskując życiowy rekord w ciągu 30 dni - 1573 km, czego statystyki bikestats nie odzwierciedlają ładnie, bo wyzwanie zaczynało się i kończyło w połowie miesiąca (17.06 - 16.07.2015). Rok temu udziału nie brałem, ale w wynikach widać, że kondycja konkurencji podskoczyła. Kilku kolarzy się znalazło w firmie - takich, z którymi nie mam szans. Jednak przynajmniej dobrze by było być gdzieś bliżej początku stawki niż końca. 30 dni nadmiarowego wysiłku, jak było w poprzednich edycjach, nie brzmiało jakoś szczególnie ciężko. Ale próba zasuwania 4 razy dłużej będzie interesująca.
Miało wiać, mocno, ale - co się rzadko zdarza - ze wschodu. Postanowiłem się z wiatrem nie bić i pozwolić mu pomóc. Pojechałem do Sieradza przez przepiękne tereny na południe od S8.
Na razie mam jedną baterię do kamery (a dodatkowe właśnie zamówiłem), co nie starcza przy mojej prędkości na wiele. Nagrywanie zacząłem więc od wyjazdu z Mogilna Dużego. Zainteresowani mogą dojazd do niego tą samą drogą co dziś obejrzeć na nagraniu z
pętli przez Dobroń z początku kwietnia (pierwsze 5 minut wideo).
Tuż na początku filmu przejeżdżam drewnianym (lub raczej częściowo drewnianym) mostkiem w ciągu asfaltowej drogi obok drewnianego młyna w Talarze.
W Brodni Dolnej zrobili wirtualny chodnik. Wykorzystałem go też w charakterze drogi rowerowej. Czy takie rozwiązania rzeczywiście mogą zwiększyć bezpieczeństwo?
A z drugiej strony cięższy kaliber na bezpieczeństwo. Skoro niedawno, rok czy dwa temu, położyli tam piękny nowy asfalt, doskonały do nieskrępowanego rozwijania prędkości, to po namyśle dorzucili próg. Na dodatek jest to jedna z tych dróg, po których w zasadzie nic nie jeździ. Marginesu na rowerzystę (albo pieszego z wózkiem dziecięcym) nie przewidzieli.
Za Czestkowem (lub Czestkowami, bo jest tam ich wiele) przejeżdża się przez rezerwat "Jodły Łaskie" im. Stanisława Kostki Wisińskiego. Na wjeździe do niego przeciąłem Końską Strugę, w pierwszej chwili niewzruszenie jadąc dalej, ale zaraz zawróciłem. Bo było zbyt pięknie, by nie zrobić zdjęcia. Z tego zachwytu musiałem obfotografować ją z obu stron drogi. Z północnej.
I południowej.
I jeszcze rower po północnej stronie mostu.
Dalej plan zakładał wjazd prosto do Pruszkowa na DW481. Tak zawsze przebiegała ta trasa. Co prawda dzień przed wyjazdem zainteresowały mnie inne drogi widoczne na mapie, ale ostatecznie zapomniałem sprawdzić je na Google Street View. Gdy osiągnąłem jedną z nich, z drogowskazem na Sycanów bądź Dąbrowę i zobaczyłem piękny asfalt na skrzyżowaniu, uznałem, że ostatecznie, w drodze zupełnego wyjątku, mogę zaryzykować w ciemno. Najwyżej skończę w piachu. Przynajmniej kołami. Na mapie na telefonie drogi były narysowane dość grubą kreską, więc jakaś nadzieja była, że jednak będą one utwardzone. Najpierw miałem z Sycanowa pojechać do Dobrej i tam już do drogi wojewódzkiej w Lichawie (pamiętałem, że odnoga dojeżdżająca przy torach kolejowych z Dobrej jest na pewno asfaltowa). Ale zachęcony świetną nawierzchnią i urokiem okolicy pociągnąłem tym uboczem jeszcze dalej na południe. Na wysokości Sędziejowic już nie chciałem dłużej ryzykować. Notabene ulica prowadząca do nich nazywa się Leśną, co budziło we mnie obawy. Ale choć od Kamostka nawierzchnia się pogorszyła, to jednak nigdzie jej nie zabrakło.
Przegląd GSV po powrocie pokazał, że spokojnie da się jechać na południe aż do Patok. Co prawda na zdjęciach tuż przed nimi na krótkim odcinku nie ma asfaltu, ale liczę, że to stan przeszły i zdążyli go położyć. Wtedy na DW481 wjedzie się dopiero w Rogoźnie, czyli tuż przed Widawą. A w razie niechęci sprawdzania czy drogę przed Patokami już utwardzili, można do DW dojechać wcześniej, przez Siedlce. Tyle możliwości do wypróbowania! Tylko że w zasadzie chciałem sfilmować tę drogę przez Pruszków, bo ładna i pagórkowata, a jak zacznę eksperymentować, szanse na to spadną.
Wracając do ul. Leśnej w Sędziejowicach, to zgodnie z nazwą biegnie przez las. W nim zachwyciły mnie młode listki na drzewach.
Plac w centrum Widawy stał się (nadmiernie) uporządkowany. Dawniej było tam dość gęsto od drzew i stało kilka ławek. Teraz jest głównie chodnik. Jak nic unijny.
Marzyła mi się kawa. Bo choć 10 stopni to i tak luksus jak na tę wiosnę, to nie było mi przesadnie ciepło. Stację paliwową w Widawie pamiętałem jako mały budyneczek jedynie z okienkiem kasowym. Ale i w tym wypadku liczyłem, że może coś się zmieniło. I rzeczywiście! Budyneczek jest ten sam, ale dali radę wygospodarować tam naprawdę małe pomieszczenie sklepowe. A tam kawa. Ewentualnie hot-dogi, jednak tych dziś nie było. Stacja należy do Orlenu. Kawa, jak to u nich, dobra. A dodatkowo był okolicznościowy kubeczek.
W ogóle miałem szczęście, bo ledwo wyszedłem z kawą przed budynek, pani wzięła się za zamykanie stacji. Zapomniałem, że stacje nie muszą być całodobowe. Nawet pistolety zamknęła na klucz. I w ostatniej chwili uratowałem rower przed potrąceniem przez zjeżdżające rolety antywłamaniowe.
A dalej był Burzenin i również przepiękna, choć trochę niebezpieczna ze względu na ruch i ograniczające widoczność zakręty droga z niego do Sieradza. Wideo kończy się tuż za Stoczkami, czyli jakieś 10 km przed Sieradzem.
W Sieradzu pozytywne zaskoczenie. O ile nie jestem ślepy lub znaki nie schowały się za jakimiś drzewami, zlikwidowali śmieszkę rowerową na ul. Krakowskie Przedmieście. Stały tam dawniej nakazy na dość wąskim chodniku. Liczni tego dnia lokalni rowerzyści nadal nim ciągnęli. Ja ucieszyłem się, że mogłem legalnie ulicą.
Pojechałem do rynku. Rynek sieradzki to jedno z fascynujących zjawisk odnośnie pomysłów jak wykorzystać pieniądze unijne. Pozazdrościł Sieradz zabytkowych rynków rodem choćby z Krakowa i by było bardziej średniowiecznie, w czasie remontu wymienił asfalty na koszmarny bruk.
Oznakowanie w Sieradzu kuleje. Nakaz jazdy prosto lub w prawo, w drogi jednokierunkowe, brak wyjątków pod znakiem.
A tymczasem droga w lewo jest, a i owszem. I mogą nią jeździć rowerzyści. Jedynie skręcić w nią nie mogą. Swoją drogą riksze? W Sieradzu?!
Dałem się złapać w kolejną pułapkę oznakowania. Na końcu widocznej powyżej uliczki jest zjazd w prawo, zagrodzony słupkami. Samochód nie przejdzie, ale w strefie, gdzie rowerzyści jechać mogą, słupki same z siebie bez zakazu skrętu nie są dla mnie wystarczająco sugestywne. Jest tam krótki fragment deptaka, który kończy się ulicą. I jak pokazuje GSV, ruch rowerów jest tam rzeczywiście dozwolony.
Tylko nikt nie wpadł na to, by rowerzyście z niego wyjeżdżającemu postawić jakieś oznakowanie, mówiące o organizacji ruchu na ulicy, na którą wjeżdża. Gdy już dojechałem do następnego skrzyżowania, przypomniało mi się, że już raz się tam tak samo wpakowałem - pod prąd...
Do PKP w Sieradzu 101.35 km. A potem 3.41 z Łodzi Kaliskiej na Piotrkowską. Ślad dla porządku.
Dzień przed wycieczką wziąłem się wreszcie za wyliczenie poprawki na długość koła wpisaną w liczniku, który naciągał wyniki od ostatniej wymiany baterii, czyli od grudnia. Znacznie lepiej. Za całość dnia licznik wskazał 300 m mniej niż GPS, co daje całkiem niezłą synchronizację. Wraz z upływem powietrza w kołach powinny się wyniki zamienić miejscami. A to, że wymiana baterii spowodowała rozjazd, choć model licznika ma pamięć trwałą, to jest opowieść z zakresu niefrasobliwego programowania dostępu do licznika przez podstawkę USB. Prawdopodobnie niechcący wyłączyłem mu pamięć trwałą, bo i dystans i czas całkowity się wtedy skasował, ale prowadzę rejestr danych, więc było z czego odtworzyć. Jedynie używanego, ustalanego wcześniej też z GPS-em, wymiaru koła nigdzie nie zapisałem. Średnio błąd wynosił +0.7 %. Uwzględnienie poprawki dla archiwalnych wyników dało maksymalny błąd +/- 0.2%.
Co do pogody, to wyszedłem najpierw z domu w krótkich rękawiczkach. Ale natychmiast wróciłem po długie. I dobrze, bo znowu bym się skarżył, jak już kilka razy, że mi palce zmarzły. Ponieważ temperatura przekraczała 10 °C zawiesiłem kurtkę przeciwwiatrową na kierownicy i ruszyłem w samym polarze. Było mi dość chłodno na początku, chyba aż do Sędziejowic. Potem zrobiło się wystarczająco ciepło, by było komfortowo.