W Starowej Górze na ul. Piaskowej przy restauracji Pigwa na asfalcie siedział zdezorientowany pisklak.
To ta kropka blisko prawego dolnego rogu kadru.
Zatrzymałem się, by nie przejechało go jadące za mną auto. Zrobiłem zdjęcia - aparat nie wzbudził jego obaw. To najpewniej kos.
Rodzice hałasowali w pobliżu. Żeby zwiększyć jego szanse przeżycia, chciałem go zmusić do przejścia za ogrodzenie. Okazało się to proste, bo wyciągnięty w jego kierunku palec potraktował już jako zagrożenie i udało mu się nawet poderwać do lotu i dość nieporadnie przedarł się przez oczko siatki. Pobudzony zaczął też ćwierkać, więc rodzice mieli szanse go usłyszeć. Ale nie wiem jakie są u kosów wychowawcze zwyczaje.
Poza nowym pokoleniem wśród ptaków o wiośnie nadal świadczy liczne kwiecie. Czyż nie pięknie?
W dystansie 55,63 km wycieczki i 4,67 km dojazdów do i z pracy.
Znowu musiałem skoczyć do Sieradza. Na dwie strony nie jestem w formie, więc trzeba było wybrać czy jechać do czy z. Kierunek wiatru zdecydował. Zapowiadał się szybki dojazd do Sieradza. I się potwierdziło. Z pomocą wiatru w plecy wyszła najlepsza średnia sezonu, która i tak nie zbliża się do prędkości kolarzy-amatorów, ale mnie całkiem ucieszyła, niezależnie od wiatrowego wsparcia.
Już na samym początku musiało się trafić typowe panisko, które po prostu jechało sobie przez warunkową strzałkę bez zatrzymania, na ogonie kierowcy przed nim i mimo że miało otwarte okna, to i tak nie zwróciło jego uwagi moje dzwonienie ostrzegawcze, które rozpocząłem jeszcze zanim panisko znalazło się na przejeździe, zajeżdżając mi drogę.
Już po
ostatniej wycieczce do Szadku miałem napisać o zmianach w Gorzewie, przez który wtedy wracałem, ale mi umknęło. Na obu krańcach wsi zainstalowano spowalniające szykany.
W Piątkowisku pojawił się przykład polskiej bezmyślności w budownictwie dróg. Taki nowotwór toczący mózgi niechętnych wobec rowerzystów decydentów-kierowców. Tzw. droga rowerowa. Teraz sołtys może w kampanii powiedzieć, że zadbał o rowerzystów.
Całe to prorowerowe poświęcenie ma 200 metrów długości! Proszę państwa! Cóż za luksus. Wolno jadący rowerzysta będzie z niego korzystał przez całe 40 sekund! A jeżeli będzie akurat dojeżdżał drugą stroną jezdni i będzie chciał postąpić zgodnie z ustawą i opinią ujmująco inteligentnie wypowiadających się przed kamerą o rowerzystach policjantów, to dwa razy tyle zajmie mu przebijanie się przez ruch na drugą stronę. Ale dzięki temu zwiększy swoje szanse potrącenia, co finalnie może prowadzić do rozwiązania problemu rowerzystów na drogach.
To skoro już jesteśmy przy "infrastrukturze rowerowej", to przypomnę co oferuje podstawowa droga do Sieradza. Na początku ideał infrastruktury rowerowej w mojej opinii. Tanio, prosto, wylać szerzej asfalt, dorzucić ciągłą linię. Cudownie gładko. Mnóstwo miejsca dla rowerzystów i kierowców. Z TIR-ami włącznie. I nie wbiegają pod koła piesi, rolkarze, psy czy kto tam jeszcze. Do tego jestem we właściwym miejscu na skrzyżowaniach, dzięki czemu nawet ci niezbyt sprawni umysłowo spośród kierowców wjeżdżających z dróg podporządkowanych są w stanie wpaść na to, że mam pierwszeństwo.
Zwykłą wygodną jazdę psuje Kolumna. Tu bubel rowerowy powstał, gdy jeszcze droga obok była drogą krajową. Powstawanie bubli działa klasycznie w jedną stronę. Stanąć stanął. Zlikwidować go nie zlikwidują. Mimo że na drodze obok ruch gwałtownie się zmniejszył. I jest tam pobocze! Po lewo w oddali jest znak zakazu - zakaz ruchu rowerów.
Gdy starałem się nie odgryźć sobie języka jadąc bublem dalej, z naprzeciwka, bardzo nieprzepisowo jezdnią (niech ich piekło pochłonie!), jechała grupka rowerzystów. W tym miejscu muszę powiedzieć, że uwielbiam funkcję Stravy -
Strava Flyby. Dzięki niej mogę zobaczyć z kim przecięła się moja trasa, wraz z ich śladami, które bywają inspiracją do nowych wycieczek. A mijana grupa wyruszyła z Łodzi, by przejechać Sieradz, dotrzeć z niego na Koniec Świata i wrócić. Piękny wyjazd, godny pozazdroszczenia. Na profilu jednej z uczestniczek można obejrzeć cały ślad ich przejazdu.
Typowe miejsce dla rowerzysty - stacja paliw. BP w Łasku ma tę zaletę, że ma mnóstwo przestrzeni w środku, więc bez problemu można wejść z rowerem po zakupy. A cyklista nie wielbłąd - pić musi.
O! Panowie też korzystają z ładnej pogody.
Tuż za Okupem usłyszałem za sobą dźwięk skutera. I tak jechał mi na ogonie aż do Zduńskiej Woli (ok. 6 km). Ot silniczek, który nie był w stanie przekroczyć 30 km/h. To chyba przykre nie móc wyprzedzić rowerzysty pojazdem silnikowym. Na rozwidleniu Łódzkiej z Łaską w Zduńskiej Woli nasze drogi się rozeszły. Ścigający w prawym brzegu kadru.
Wracając do "infrastruktury rowerowej": od Zduńskiej Woli przez 10 km ciągnie się chodnik z nakazem ruchu rowerów. Z kostki fazowanej, żeby na tyle mózg wytrzęsło, by się rowerzyście odechciało głupich pomysłów, jak np. bycie rowerzystą. Tu urocze miejsce ze znakiem "Uwaga! Samochód.". A może by tak "Uwaga! Rower." dla dojeżdżających samochodów? Nie, bez sensu, to by jeszcze wymuszało myślenie i ostrożność na kierowcach - tak po prostu nie można!
To miejsce zawsze chwyta mnie za serce. Z nostalgii. Gdy wybudowali ten chodnik, ten przejazd był wykończony. Tuż potem, gdy robili poprawki, rozkopali ten fragment. Po czym finalnie ubili ziemię i koniec. Tak już zostało po dziś dzień.
Czy miasto czy miasteczko, kierowca niezawodnie wymusi pierwszeństwo na przejeździe rowerowym.
A tu przykra niespodzianka. Wydaje mi się, że dawniej koniec tej śmieszki był przy dalszym dojeździe do ronda, gdzie można było z niej zjechać prosto na prawy pas i dzięki temu legalnie włączyć się do ruchu.
Gdy załatwiłem, co miałem do załatwienia, pozostało mi uprzyjemnić sobie oczekiwanie na pociąg powrotny deserem w sieradzkiej kawiarni Mamma Mia.
W dystansie 66,62 km wycieczki i 3,49 km dojazdów na i z dworców kolejowych.
Miało być tradycyjnie, w dwie strony, ale gdy przyszło pracę kończyć, w Łodzi miało miejsce wielkie oberwanie chmury, które zatapiało samochody, tramwaje, piwnice, dworce i transformatorownie. Gdy już oberwanie przeszło, nadal padało, a ponieważ nie miałem kurtki, zostawiłem rower w pracy i zabrałem się z kolegą samochodem. Potem żałowałem, bo krócej bym łącznie mókł i sechł niż przyszło nam stać w tych korkach (mimo że była to już 18-ta). A potem do 22 byłem bez prądu w domu.
KK straszyła mnie burzami. Coś tam niby szło po mapie, ale uznałem, że jej nie posłucham i zaryzykuję. Lepiej martwić się w trakcie deszczem niż niepotrzebnie przejmować się zawczasu. Zwłaszcza, że miałem plan jechać w środku tygodnia. Bo po ostatniej realizacji planu sobota, niedziela, wtorek, czwartek, sobota, niedziela czułem się zbyt zmęczony.
Gdy wyjeżdżałem z pracy, było bardzo gorąco. Na rower nie wziąłem więc nic ponad krótki rękawek. Potem minimalnie żałowałem, że nie wziąłem kurtki przeciwwiatrowej, bo bardzo szybko się ochłodziło, najwyraźniej z powodu tych przechodzących niedaleko opadów.
Na al. Bartoszewskiego najwyraźniej zginął motocyklista. O jego śmierci nic nie wiem. Za to jego rodzina lub znajomi starają się, by otrzymać nagrodę Darwina za tragiczny wypadek z własnej głupoty, stawiając ołtarzyki i znicze pośrodku dwujezdniowej drogi.
Ponieważ ostatni przejazd ul. Łódzką w Rzgowie opisywałem z opóźnieniem, to zapomniałem, że wspomniane szczęście nowego asfaltu w rzeczywistości jest na niecałym kilometrze tej ulicy. Reszta jest jaka była.
Na ul. Myśliwskiej w Pabianicach za każdym razem nurtują mnie tamtejsze pozostałości po niedokończonej budowie czegoś, co chyba miało być domkami w szeregu, a teraz prawdopodobnie są w użyciu garaże na dole. A najbardziej "murale" na nich. Od dawna planowałem się nimi podzielić.
Dla ostatniego, najbardziej szczególnego, stanąłem, by zrobić mu zdjęcie. "Co ja pacze?"
Po tych kontaktach ze sztuką niższą (z racji tego jedynie, co oczywiste, że nisko przy ziemi malowana), zerknąłem na mapę skrytek w okolicy. Pierwszym owocem był
"OP8HP1: Ksawerów Wita «Południe»", gdzie dziennik był mocno zniszczony przez wodę.
Drugim została skrzynka
"OP8JRC: Rondo". Resztę ksawerowskich odłożyłem sobie na inne okazje.
W drodze powrotnej przez Łódź porozglądałem się za kolejnymi skarbami, ale nic już nie zdobyłem.
Na Piotrkowskiej mijałem niezbyt właściwie zaparkowany skuter do wypożyczenia. Mam nadzieję, że to był jakiś wypadek, a nie "wspólne, czyli niczyje". Bo obawiam się, że szybko mogą te skutery zacząć tak źle działać i wyglądać jak ŁoRP.
W dystansie są 56,35 km wycieczki i 4,60 km dojazdów do i z pracy.
Mało owocny wypad po geoskrytki. Najpierw
"OP4266: Skoszewy". Musiałem poczekać aż pójdzie sobie podróżnik ubrany jak harcerz, który zajechał swoim samochodem tuż za mną. Pojemnika nie wypatrzyłem. Ostatni wpis na stronie był z maja zeszłego roku, więc jest możliwość, że to nie ja, a po prostu zniknął.
W Swędowie mijałem
"GC71XPD: Gotr #8 Kościół pw. Matki Boskiej Jasnogórskiej". Podjechałem pod bramę kościoła, ale przeszła mi chęć nawet do sprawdzenia czy furtka jest otwarta, bo podejrzanie podjazd do niego jest połączony z podwórzem domu obok. Na oko tymczasowo, bo ktoś wymienia ogrodzenie. Siatka w wymianie, pies jest na miejscu. Znaczy na ganku. Na szczęście spał, bo inaczej miałby nie lada gratkę - psy bardzo lubią jak jeżdżę obok nich rowerem.
Kolejny potencjalny łup na liście to
"GC7M9ZC: Glinnik". Pokrzywy, zarośla, kręcący się świadkowie i zbyt dobra widoczność na miejsce poszukiwań z okien domu obok. Trochę szukałem, ale ostatecznie się poddałem.
Stamtąd pojechałem po pierwszy sukces dnia -
"GC7J6WR: cmentarz Ewangelicko-Augsburski". Skrzynka jest na terenie cmentarza, do którego jedyny dojazd wg OSM prowadzi przez teren ogrodzonej prywatnej posesji. Tamtejsze cerbery z góry uprzedziły mnie, że są innego zdania. Najpierw spróbowałem mijaną wcześniej ścieżką leśną, za którą teren nagle gwałtownie i malowniczo opadał. Nie przekonało mnie to. Ostatecznie dotarłem nad płotem wspomnianej posesji. Przedzierałem się przez obcą mi roślinność i odpierałem ataki nieznanych mi owadów. To było najtrudniejsze znalezisko w mojej dotychczasowej geocacherskiej karierze (formalnie trudność 2 z 5). A sam punkt ukrycia kazał mi się zastanowić czy wygrzebać się z otaczających mnie zarośli, by swobodnie dokonać wpisu, czy jednak zostać, by nie przedzierać się dodatkowe dwa razy i jakoś znaleźć miejsce na łokcie, celem zostawienia autografu bez ruszania się z miejsca.
Wstępna droga do przejścia była jeszcze umiarkowana, ale w końcu musiałem porzucić rower, bo ten nie lubi walki z gałęziami.
Ostatecznie, po długim grzebaniu i przedzieraniu się przez zarośla - zdobyty, podpisany!
Zaraz, tędy było z powrotem do roweru?
W Skotnikach skutkiem niedawno widzianego remontu jest kilometrowy odcinek świeżego asfaltu, który dobrze służy rowerzystom, w tym tym wyprzedzającym mnie z dużą prędkością.
Z przyzwyczajenia wjechałem na Łagiewnicką, gdzie zawsze jest dość ruchliwie, by stamtąd uciec na Mrówczą. Ale zamiast tego skończyłem w lesie. W zasadzie to całkiem dobrze się tam jedzie. Może się przerzucę na dobre i wybiorę sobie jakiś wjazd prosto do lasu na wprost klasztoru.
Chciałem choć trochę jeszcze podciągnąć statystykę, pojechałem więc w kierunku skrytek w okolicach stacji Radegast. Bez większego trudu znalazłem
"GC72TYV: Quercus rubra vs Quercus robur". Pora roku na to świetna, bo zieleń koron drzew jest przyjemnie soczyście intensywna.
Na Okopowej zdobyłem kolejny pojemnik o łacińskiej nazwie:
"GC72D8E: Loranthus europaeus vs Viscum album". Autor łaciny ten sam co wcześniejszej.
Jak się okazało po wycieczce, owoce jemioły doskonale wykleiły mi buty. Usuwa się jej trudniej niż to co zwykle się usuwa. Ale przynajmniej nie mają takiego odoru.
Na koniec miała być jeszcze skrzynka
"OP8DTM: Kościół na Górce". To miał być łatwy łup, bo z tyłu kościoła, na uboczu. Żadnej mszy. Gdy podjeżdżałem, to zakonnik właśnie zamykał jego odrzwia na klucz. I skądże się akurat tam właśnie, o tej porze, z tyłu, wzięła krążąca matka z dzieckiem? Stąd zatem też wróciłem z niczym.