45% czarnego szlaku Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich (+PW+JR+ŁA)
Czwartek, 18 sierpnia 2016
· Komentarze(2)
Kategoria 40 - 70 km
Pierwsza w tym sezonie wycieczka z komarami, tj. z grupą z pracy, zgodnie z propozycją JR miała prowadzić po czarnym szlaku rowerowym Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich. Ten liczy sobie 74 km i zaczyna i kończy się na Wycieczkowej. Po pracy wiele czasu do zachodu słońca nie zostaje, a jeszcze trzeba dojechać do szlaku z centrum i wrócić. W związku z tym propozycja zakładała ograniczenie się do jego fragmentów na zachód od A1. Bazując na odnośnikach do przebiegów szlaku od JR naszkicowałem trasę, która liczyła sobie 50 km, w tym ok. 34 km czarnego szlaku czyli 45% całości.
Nie byłem wielkim fanem pomysłu podróżowania po turystycznym szlaku, bo wybór takiej drogi oznaczał, że asfaltów nie będziemy oglądać zbyt wielu. Czułem, że moje 700x32C to będzie za mało jak na piach, jaki widziałem na nielicznych fragmentach sfotografowanych na Google Street View. W zasadzie z naszej czwórki tylko JR był gorącym entuzjastą takich męczarni. Ale ostatecznie zgodziliśmy się spróbować, mając na względzie, że będzie wiele okazji do zrezygnowania i powrotu na cywilizowaną nawierzchnię.
Już przy przebijaniu się na skróty przez park Helenów przekonałem się jak jestem odzwyczajony od jakichkolwiek form terenowej jazdy. JR poprowadził gdzieś wycieczkę znienacka na ścieżkę ze zjazdem przed znajdującymi się tam schodami, a ja jak jeleń niosłem rower po stopniach.
Na Wojska Polskiego skutkiem grupowej dezorientacji znaleźliśmy się na jej niewłaściwej dla roweru stronie i na dodatek również po niewłaściwej stronie torów, przez co chodnik urwał się zanim dotarliśmy do Spornej i po chwili jazdy po trawniku trzeba było przedrzeć się przez szyny. To także należy doliczyć do dzisiejszych terenowych atrakcji.
Dalej prowadzę ja, wg wymyślonego dojazdu do szlaku. Drobne zamieszanie w nawigowaniu i zawracamy kilka metrów ze złego skrętu w kierunku stacji Radegast.
Ul. Skrzydlata to dobry asfalt prowadzący do Arturówka. Do Wycieczkowej dojeżdżamy z niej Żuczą. To już terenowy odcinek. Jest w miarę. Ziemia zbita. Po drodze w nowiutkim rowerze PW kierownica skręciła względem koła. Kupiony i odebrany ze stacjonarnego sklepu. Tak dobrze dokręcili stery. Szczęśliwie JR miał ze sobą zestaw narzędzi, więc nie musieliśmy porzucać wycieczki lub PW.
Na szczycie podjazdu na ul. Żółwiowej koledzy zarządzają krótki przystanek.
Docieramy do skrętu na wschód na strefę krawędziową parku. Tu kończy się radość z asfaltu. Po piaskowo-kamiennej drodze wspinamy się na punkt widokowy. Stąd widać m.in. hale pod Strykowem.
Towarzysze zażyczyli sobie pamiątkowe zdjęcie na zdobytym szczycie. Ze względu na ochronę wizerunku pozostawiam z niego jedynie ich rowery.
Wjazd - wjazdem. Znacznie gorzej ze zjazdem. Całkowicie nie wiedząc jak mój rower zachowa się na głębokich piaskach i większych kamieniach wlokłem się ostrożnie, w przeciwieństwie do reszty - zostałem więc daleko z tyłu. Niżej ułatwiłem sobie wybierając trawę na polu zamiast piasku.
W Dobrej, chcąc dotrzeć do sklepu, zbaczamy ze szlaku. Niepotrzebnie zresztą, bo można było i nim doń dojechać. Skutkiem tego nie zobaczyliśmy z bliska kościoła mariawickiego. Zaopatrzeni, koledzy decydują o dłuższym przystanku nad stawem w Dobrej. Tu powstaje kolejna fotka grupowa. Tym razem rowery są w komplecie - mój też znalazł się w kadrze.
Nad wodą krążyło wokół nas dość rozkojarzone kocię. Ruchliwe i ignorujące dawane mu znaki, więc jego głowa nie wyszła zbyt ostro na pierwszym zdjęciu - tak się wierciło.
Do Dobieszkowa podróżujemy znowu jak w cywilizacji, po miłym asfalcie. Przy tamtejszych stawach szlak nakazuje niestety odbić w szutrową drogę, prowadzącą do Bogini. Tę pamiętałem z innej wycieczki. Jest tu podjazd, który choć wizualnie sprawia wrażenie umiarkowanego, w rzeczywistości jest stromy i męczący.
Na leśnej drodze w Bogini mija nas z naprzeciwka sportowy cyklista.
Ze Starych Skoszewów jedziemy na południe, ignorując szlak zakręcający w kierunku Głogowa. ŁA wyrażał wprawdzie chęć byśmy choć symbolicznie przejechali na drugą stronę autostrady, ale pozostał jedynym zwolennikiem tej opcji. Pojechaliśmy więc prosto do Byszewów, by tam ponownie wrócić na szlak, tym samym pomijając 40 km jego wysuniętej na wschód pętli.
Terenowy podjazd na wzgórze "Radary" prawdziwie mnie wykończył. Wg danych na gpsies.com przez 700 metrów podjeżdża się 43 metry, co by dawało z grubsza 6%. Ale ukształtowanie tego terenu, piaszczysto-kamienistego z wyżłobionymi przez wodę rowami oferuje momentami, jak podejrzewam, większą stromość. Do tego stopnia, że moje przednie koło traciło kontakt z podłożem. Dojeżdżając do szczytu dyszałem niemiłosiernie, a moje tętno niechybnie osiągnęło maksimum. Jak już chwilę odsapnąłem, to pomiar wyniósł 140 uderzeń/minutę. Ten odcinek wyraźnie pokazał, że konfiguracja mojego roweru wypada niekorzystnie w takich warunkach w stosunku do jednośladów współtowarzyszy. Mam zamontowaną 8-rzędową Sorę 12-21. Korba w konfiguracji 48/36/26. Do tego przez tarcie łańcucha najniższe co mogłem bezpiecznie wykorzystać to 26x19. PW w swoim nowym Giancie przy takiej samej liczności zębów korby ma 10-rzędową kasetę 11-36. Reszta ekipy też miała górskie kasety. ŁA co prawda ostatecznie rower wprowadzał pieszo. Moja kaseta sprawdza się dobrze na okolicznych asfaltach, nawet przy asfaltowych podjazdach nie jest problematyczna. Ale taka góra z taką nawierzchnią - nie wiem czy kupić dodatkową kasetę na takie wycieczki, całe koło czy może w ogóle dedykowany górski rower...
Zmęczeni kontynuowaliśmy po niewygodnych drogach czarnego szlaku, co prawda przy każdym skrzyżowaniu z cywilizacją zastanawiając się czy może już nie zostać na porządnej nawierzchni. Ostatecznie jednak trzymaliśmy się szlaku do końca.
Nie przypominam sobie bym kiedykolwiek jednego dnia jechał po tak wielu różnych rodzajach dróg. Wąskie i szerokie. Z dobrym asfaltem, złym asfaltem, resztkami asfaltu, po płytach betonowych, piasku, kocich łbach, trawie, małych kamykach, większych kamykach, po cegłach. A to grzązłem, a to jechałem bokiem w poślizgu, a to zastanawiałem się czy ktoś z nas oka nie uszkodzi od wystrzeliwujących spod kół kamiennych pocisków.
Było ładnie. Nawet ciekawie. Nie mniej jednak nadal tego typu trasy nie staną się moim pierwszym wyborem. Jedyne czego żałuję, to że jakoś rytm trasy nie uwzględniał czasu na fotki. I możliwe, że to sprowokuje mnie do choćby samotnej powtórki, by tę różnorodność dróg udokumentować.
W dystansie poranny dojazd do pracy: 2.20 km.
Zdjęcia na mapie