Po
nader intensywnym treningu dnia poprzedniego powinienem był zdecydowanie pauzować. Ale ponieważ temperatura w niedzielę miała sięgnąć 36 °C, to chciałem wykorzystać dzień ze znośną pogodą. Szło ciężko, jechałem z bólem i bardzo wolno. Nogi wyraźnie dawały znać, że potrzebowały odpoczynku, a nie kolejnej jazdy.
W Kalinku rozbawił mnie mikrus na rowerze, który widząc mnie z pewnego dystansu postanowił nie dać się wyprzedzić. Nie miał pewnie nawet 10 lat, ale gdy się do niego zbliżyłem to zasuwał już przeszło 25 km/h. Nawet gdybym miał więcej zapasu sił, to żal by mi było psuć mu tę satysfakcję na tym krótkim odcinku.
Wycieczka ze sparingpartnerem o zdecydowanie lepszej kondycji. W okolice wyników kolegi nie jestem się w stanie zbliżyć, ale i tak jazda w silniejszym towarzystwie wymusiła na mnie tempo, którego samemu bym nie utrzymał. W efekcie wyraźnie przebiłem swój rekord sezonu, co szczególnie widoczne było na najszybszych 50 km. Większy kryzys sił dopadł mnie w Łodzi, jakieś 10 km przed metą i średnia zaczęła wyraźnie spadać. Nie mniej jednak bardzo udana przejażdżka.
Roślinka, która rosła obok miejsca, gdzie stanąłem wymieniać baterię w kamerze.
Niecierpliwy kierowca szerokiego dostawczaka uparł się wyprzedzać rowerzystkę, gdy byłem bliski mijania się z nią, a droga szeroka nie była. Musiałem zahamować, by zdążył ją minąć, oddalić się i mnie nie zahaczyć.
W Słowaku, gdy jechałem swoim leniwym emeryckim tempem, wyprzedziła mnie wyraźnie szybsza rowerzystka. Podziałało mobilizująco i postanowiłem spróbować potrzymać się na jej ogonie. Pani dostrzegła pościg i na skręcie do Zgniłego Błota poprosiła o zmianę. Prowadzenie męczy bardziej. Po jakimś czasie zrównaliśmy się i zamieniliśmy parę słów. Jak się okazało to był jej drugi wyjazd rowerem w sezonie. Ech, moja zawstydzająco słaba kondycja! Rozstaliśmy się w Woli Grzymkowej, skąd moja przelotna towarzyska obrała azymut na Aleksandrów Łódzki. Wspólne kilka kilometrów to pewnie był mój najszybszy odcinek dziś.
Zdecydowanie zieleń przy wielu drogach rowerowych w Łodzi wymaga przycięcia. Tu nie da się nawet minąć z rowerzystami z naprzeciwka.
Pojechałem sprawdzić stan zaawansowania remontów drogi rowerowej wzdłuż Zgierskiej. Jest już w miarę przejezdna. Za to liczydło rowerów wyraźnie się zacięło.
Dawne odcinki z kostki wymienili na asfalt.
Po drodze wciąż czyhają na cyklistów drobne pułapki.
Przejazdu dla rowerów przez Limanowskiego nadal brak. Ciągłości drogi na kilkanaście metrów przed Lutomierską też. Nie pamiętam jaki miał być plan tej przebudowy, być może coś jest po drugiej stronie jezdni, tego nie sprawdziłem. Również na wysokości Manufaktury jest nowy asfalt, który ciągnie się również wzdłuż Pałacu Poznańskiego. Oby po remoncie dało się z drogi rowerowej włączyć na jezdnię, a nie jak dotychczas, gdy kończyła się na łańcuchach grodzących jezdnię.
Po 5 dniach spędzonych z dala od roweru, wreszcie przyszedł czas na przejażdżkę. Próbując skusić JŁ na wspólny wypad zaplanowałem coś w jego rejonach. Kuszenie znowu się nie powiodło, ale skoro trasa już była, to projekt można było wykorzystać, zwłaszcza, że duża jego część to były nieodwiedzone jeszcze w tym roku drogi.
W Janinowie przejeżdżałem nad autostradą A1. Dzień wcześniej jechałem tam dołem, samochodem, wracając do Łodzi z delegacji.
Przy drodze między Starymi Skoszewami a Nowosolną jest nowa ścieżka rowerowa. Zaczyna się zwiastunem przy odgałęzieniu do Nowych Skoszewów - oderwanym kilkunastometrowym kikutem, na którym na dodatek stoi nakaz ruchu rowerów (na wyciętej klatce zasłania go inny znak, ale widać zza niego wystającą niebieską tarczę). Aż jestem ciekaw co uniemożliwiło dołączenie tego fragmentu do reszty. Może policja powinna wykorzystywać okazję i stawiać tu patrole, by karać mandatami niepokornych rowerzystów niekorzystających z tego obowiązkowego udogodnienia?
Właściwy początek ma przy skręcie do Bogini. Znaku nakazu brakuje od tej strony. Może to i dobrze, bo potencjalny wjazd ani bezpieczny ani wygodny. Co prawda i włączanie się z niej do ruchu wygląda mało przyjemnie.
Po pół kilometra szykana - DDR przechodzi na drugą stronę jezdni. I to dosłownie przechodzi. Przejście dla pieszych, przejazdu nie ma.
Oczywiście cała ta droga dla rowerów jest usiana także innym tradycyjnym rodzajem szykan, czymś czego bezmyślności nie pojmę - priorytetem istniejących jak i - na domiar złego - zaplanowanych wyjazdów z posesji. Teoretycy zza kierownicy, którzy ewentualnie raz na rok wsiądą na rower, uwielbiają powtarzać banialuki, że to żadne utrudnienie. W rzeczywistości jest to bardzo męczące (szczególnie jako dodatek na podjeździe), niebezpieczne lub wręcz niemożliwe do pokonywania przy większych prędkościach i stanowi nieuzasadnione pogorszenie w stosunku do warunków jazdy na jezdni. A potem agresorzy w autach mają pretensje, że rowerzysta jedzie po ulicy, gdy jest droga "dla niego" obok. Takie coś posiadacze szosówek i silnych nóg będą omijać na bank.
Kolejną przeszkodą jest usuwanie naturalnego pierwszeństwa przejazdu przy skrzyżowaniach z drogą podporządkowaną - zakręt uniemożliwia zachowanie prędkości i zwiększa ryzyko, że kierowcy przecinający drogę rowerzysty będą wymuszać na nim pierwszeństwo. Przejazd powinien być poprowadzony bezpośrednio przy jezdni, na wprost, jak dodatkowy pas. Ale cieszmy się, że chociaż przejazd jest, bo to przecież wcale nie standard.
Po dwóch kilometrach znowu zmiana strony jezdni. I jak już wspomniałem przejazdy to nie standard. Tu znowu nie ma. Wiem, wiem - antyrowerowi frustraci, policja i decydenci uważają, że rower służy do pchania i nieustannie wspominają, jak to korona z głowy rowerzyście nie spadnie, gdy przeprowadzi rower pieszo. Bo to dla jego bezpieczeństwa czyli dla jego dobra, o które bardzo dbają. I tak na niektórych trasach niech robi to co kilkadziesiąt metrów i kilkadziesiąt razy.
Mam mieszane uczucia do projektu przejazdu przy jednym z przystanków autobusowych. Ostatecznie, przy tym całym wypchnięciu ruchu rowerowego z odbywania się w połączeniu z ruchem na jezdni, może to i nawet mieć jakiś sens, poprowadzenie go za przystankiem.
Bo przy wszystkich innych przystankach (poniżej jeden mijany wcześniej) na tej drodze można się spodziewać, że z budki wyjdzie ktoś znienacka pod koło. Czyli znowu szykana.
DDR kończy się na wysokości skrętu do Janowa. Obecność skrzyżowania daje przynajmniej dość naturalny wjazd i zjazd.
Całość ma mniej więcej 3300 m, podzielone na (piesze) zmiany strony jezdni na 500 m, 2000 m i resztę. To nie jest tak, że odizolowanie od ruchu samochodowego mnie nie cieszy wcale. Ale w praktyce taka infrastruktura nie jest żadnym ułatwieniem, a irytującą przeszkodą, w każdym razie na pewno dla cyklistów jadących dalej niż do sklepu po piwo. I ze smutkiem muszę przyznać, że to może być najlepsza nowa droga rowerowa jaką widziałem od jakiegoś roku, a i pewnie dłużej. Bo przynajmniej cała jest z asfaltu o znośnej fakturze. A to przecież wciąż wyjątkowa rzadkość, niestety. Pewnie Unia Europejska wymusza poprawianie bezpieczeństwa słabszych uczestników ruchu przy remontach dróg. Ale już nikt nie pilnuje tego, by było to z sensem, a nie udawane.
Mam słabo opanowaną topologię gwiazdy w Nowosolnej. Miała być Pomorska, a wjechałem na Jugosławiańską. Szybko domyśliłem się, że coś się nie zgadza, bo nawierzchnia drogi była zdecydowanie za dobra. Na Pomorskiej bez zmian - dziura na dziurze.
Co do pogody, to ten dzień był ulgą od upałów i maksymalna temperatura to było ledwie 25 °C. Wiatr północno-wschodni, więc pchał przy powrocie.
Jak to ładnie opisał kolega, któremu chwaliłem się porannymi wyjazdami w tym tygodniu, do piątku, każda moja wycieczka była w inną stronę świata. Ale były to tylko trzy kierunki - brakowało wschodu do kompletu. Poza tym już w
sobotę tydzień temu myślałem o Koluszkach. Wiatr co prawda znowu był niekorzystny, ale koncepcja uzbierania 4 wycieczek w 4 różne kierunki geograficzne w tygodniu przypadła mi do gustu. A z wszystkim pomogła pogoda, bo z perspektywy prognoz z czwartku, niedzielę spisywałem całkowicie na straty. Nie potwierdziło się - nie dosyć, że odwołali deszcze, to temperatura spadła do całkiem znośnej.
Motywem przewodnim był Strzemiński, bo chciałem zobaczyć ławeczkę mu poświęconą, którą odsłonięto w Koluszkach 5.10.2018 i jakoś ta informacja do mnie dotarła. A pamiętałem ze swojej
pierwszej wycieczki do Koluszek pomnik jego projektu, stojący obok stacji kolejowej. Dla kompletu ów sfotografowałem i dziś.
Ławeczka stoi pod Miejską Biblioteką Publiczną im. właśnie Władysława Strzemińskiego.
Gdzieś czytałem, że sposób przedstawienia postaci ma nawiązywać do powyższego pomnika Orła Białego. Mimo wszystko bardziej tu człowiek przypomina człowieka niż ten orzeł... cokolwiek.
Tuż obok ławeczki jest stacja Wojewódzkiego Roweru Publicznego. A do biblioteki prowadziły mnie namalowane sierżanty rowerowe.
Nigdy nie korzystałem z tego systemu, bo w Łodzi używałem tylko ŁoRP. Zaintrygowało mnie, że same rowery mają czytnik zbliżeniowy. Ale nie poświęciłem czasu na zapoznanie się z instrukcją, bo w końcu jakiś rower już miałem pod ręką.
Po drodze jeszcze ustrzeliłem kościół pw. Niepokalanego Poczęcia Maryi Panny. Bo był, po drodze.
Jadąc ul. Długą (nie lubię drogi między Gałkowem Małym a Justynowem - liczni nerwowi kierowcy na wąskie drodze) zastanawiałem się czy rozpoznam jeszcze skręt do Zielonej Góry. Okazało się, że jest i drogowskaz, który nawet dałem radę zauważyć, mimo bardzo intrygującej jego lokalizacji względem skrzyżowania.
Zebrałem rowerowy tydzień w jedną mapę. To by mogła być róża wiatrów Strzemińskiego. Chociaż tak naprawdę to nie, bo zbyt skomplikowany kształt.
W plebiscycie na dzień rowerowy piątek wygrał z sobotą. Po wieczornych opadach poranek miał być chłodniejszy, a na sobotę prognozowali kolejny upał od świtu. Budzik zadzwonił o 5, ale sen nie dawał za wygraną jeszcze jakieś 20 minut. Udało mi się ruszyć kilka minut po 6 - najwcześniej w tym tygodniu (i sezonie zarazem).
W Niesięcinie (Konstantynowie), poza cywilizacją, stanęła myjnia samoobsługowa. Instalacja jej w takim miejscu rodzi mi w głowie pytanie czy to powinno się nazywać myjnią czy może... "pralnią".
Do cyklu porannych przechwałek fotograficznych tego tygodnia z udokumentowaną wczesną porą wycieczki miał dołączyć Lutomiersk - z pomocą wyszukiwarki udało mi się dowiedzieć, że w Lutomiersku jest kościół z zegarem. Gdy robiłem zdjęcie roweru na jego tle, nawet nie spojrzałem na wskazywaną przez niego godzinę. W rzeczywistości była 7:19.
Jak potem sprawdziłem, na zdjęciu Google Street View wskazówki były w dokładnie tej samej pozycji. Czyli atrapa nie zegar.
Dojazd do kościoła zbiegł się z alarmem w OSP w Lutomiersku. Byłem w związku z tym świadkiem pędu ochotników - jeden na rowerze, jeden motocyklem, a jeden sprintem biegł po chodniku, robiąc przy tym całkiem imponujące susy, co, z dystansu, uchwyciła kamera.
Było trochę mokro. Zapowiedzi lżejszej temperatury o poranku się sprawdziły - od 18 do 22 °C. Forma dopisała i znowu podniosłem średnią sezonu. Za to z rowerem jest coraz gorzej, głośno hałasuje (trzaski co obrót korby), mimo że był aż na dwóch kompleksowych przeglądach na początku sezonu.
Sierpn... czerwcowych upałów ciąg dalszy. Podobnie jak w ostatni poniedziałek, chciałem wyprzedzić spiekotę. Wstałem o 5:30 i niecałą godzinę później wyjechałem. Szybko okazało się, że lato tego dnia obudziło się szybciej. Zaczęło się od 22 °C i temperatura prędko rosła.
Stryków opuszczałem chwilę przed ósmą. I już 26 °C.
We wsi Janów z ulicy można podziwiać powstały ze wsparciem funduszy unijnych "punkt aktywnego wypoczynku", czyli siłownię pod chmurką.
Mam odczucie, że ów punkt aktywnego wypoczynku jest trochę... nieaktywny.
Ta inwestycja chyba niezbyt się sprawdziła.
Kwitnące pole za Janowem. Nie wiem co tam kwitnie, ale było ładnie.
Gdy kończyłem wycieczkę, temperatura w cieniu osiągnęła już 28 °C. Gorąco było nawet w Lesie Łagiewnickim. Powrót był pod wiatr. Słaby kondycyjnie dzień.
Pięć minut po północy spojrzałem na zaktualizowane prognozy pogody i zobaczyłem, że temperatura na nich przekroczyła 30 stopni (w połowie niedzieli przewidywali 28). W tej sytuacji poczułem, że jazda po pracy może być zbyt męcząca i już kilka minut później leżałem w łóżku z planem wczesnoporannego wyjazdu. Udało się obudzić o 6 i ruszyć już 40 minut później.
Kilka obrotów korby od domu wykorzystałem pustki w mieście, by sfotografować rower pod pomnikiem jednorożca, co, z powodu licznych gapiów, nie udało mi się za
poprzednim razem.
Wydawało mi się, że gdzieś w Tuszynie jest wieża z zegarem. I zaiste - Urząd Miasta pokazywał niespełna kwadrans po ósmej.
Jechało się dobrze. Na początku 20 °C, ale temperatura szybko wzrastała. I wyszedł z tej wycieczki nowy rekord średniej sezonu. Drobna techniczna wpadka z nagraniem - czekając na zielone na skrzyżowaniu Bartoszewskiego z Pabianicką nie usłyszałem dźwięku wyłączającej się kamery, a zorientowałem się dopiero na wylocie z parku Sielanka.
Rozważałem Koluszki, ale wiało z zachodu ponad 30 km/h, a nie lubię wracać pod wiatr, a już na pewno nie taki. Deszcze wędrowały dokoła, na szczęście mnie nie złapały. Były pochmurno - tym razem to na plus - i wiało przyjemnym chłodem, ok. 22 °C. Na koniec chciałem sfotografować rower pod odsłoniętym wczoraj łódzkim pomnikiem jednorożca. Ale udało się tylko pomnik, z doskoku, bo była kolejka chętnych do fotografowania.