Nowa droga rowerowa między Kalinkiem a Rzgowem (o jej budowie pisałem w relacji z
wycieczki z 4.08) wygląda na otwartą.
Między Modlicą a Pałczewem natura połyka dom.
To ciekawie mieć brzozę w salonie.
W Woli Rakowej krótko przed skrętem do Andrespola zaczynał się ruch wahadłowy. Remont. Tabliczka pod sygnalizatorem głosiła: "Pełna zmiana świateł co 9 minut". Przy tym czasie oczekiwania dobrze, że była, bo ktoś mógłby nie wytrzymać i jechać myśląc, że sterownik padł. Skorzystałem z resztek chodnika by dotrzeć do będącego w zasięgu zwrotu skrętu. Jadący również w kierunku Andrespola kierowca minął dwa auta czekające przed sygnalizatorem i pojechał na czerwonym.
W Wiśniowej Górze, nie chcąc wybierać między konfliktem z kierowcami na wąskiej jezdni a fatalną "śmieszką" rowerową, zdecydowałem dojechać do Feliksińskiej terenowo. Nie jest tak źle na Borowej. Kamyków dużo, ale nawierzchnia dość twarda.
W Łodzi przekonałem się, że niechęć kierowców wobec rowerzystów ma się dobrze. Jazda po fragmentach szerokich al. Ofiar Terroryzmu i ul Józefiaka nie rodzi jakichś problemów, choć i tak zastanawia mnie czemu ktoś postanawia wyprzedzać na gazetę gdy na tej drodze z niedużym ruchem ma cały drugi pas wolny. Kryzys nastąpił na rondzie z dojazdem z A1. Kierowca, który czekał od strony autostrady ruszył wprost na mnie, gdy jechałem po wewnętrznym pasie ronda (właściwy wg oznakowania na wprost) i wyglądał na zdeterminowanego, by mnie przejechać. Ratowałem się ucieczką do krawędzi wysepki i w końcu łaskawie przyhamował i wypuścił mnie z ronda (sam kręcił dalej, na południe).
Dalej pojechałem jezdnią w lewo w Rokicińską, planując jechać na Transmisyjną. Po północnej stronie Rokicińskiej przy skrzyżowaniu nie ma DDR. Stary chodnik z nakazem ruchu rowerów zaczyna się dalej, gdzieś pośrodku niczego - przy Selgrosu zdaje się. A nie ma na nią wjazdu z jezdni w przeciwieństwie do tych nowo budowanych. Miejsca na jezdni pełno, ale widać wśród kierowców coraz większa frustracja z powodu tego, że rowerzyści istnieją. I tak na tym krótkim odcinku dwa razy zostałem strąbiony przez kierowców w wieku co najmniej średnim. A i wiek ich aut był niemłody, może to też psuje im humor. Krzyczeli zza szyby gdzie mam drogę dla siebie i pokazywali palcem. To fascynujące, ogromnie fascynujące, jak wielu mamy na drogach czynnych bojowników o przestrzeganie przepisów przez rowerzystów. Jestem pewien, że panowie z równą dbałością sami ich przestrzegają. Przede wszystkim ograniczeń prędkości. W końcu szacunek do PORD wśród posiadaczy samochodów jest w Polsce powszechny.
Standardowa trasa, chciałoby się rzec, choć w tym sezonie w całości to chyba pierwszy raz.
W Bogini niestety też zdarzają się kundle, których beznadziejni właściciele nie potrafią trzymać po właściwej stronie płotu.
Wariacja na temat tabliczki T-6 (opisowo: "rzeczywisty przebieg drogi") przed Starymi Skoszewami zawsze mnie ujmuje. Nie jestem pewien czy to znak drogowy czy symbol z kamienia madżonga. Za to artysta niewątpliwie oszczędził trochę czarnej farby.
A z drugiej strony Skoszewów zaskoczyła mnie nowość. Wyłapuje wjeżdżających już od szczytu wzniesienia przy pętli autobusowej. I wyświetla wymownymi kolorami - aprobującą zielenią...
...albo karcącą czerwienią.
Dla ewentualnych daltonistów jest też wersja opisowa.
W Cesarce ośrodek wypoczynkowy najwyraźniej ma otrzymać drugą młodość.
Jeżeli komuś zdarzało się
wjeżdżać na DK71 z leśnej drogi od strony cmentarza w bliskim sąsiedztwie klasztoru Franciszkanów w Łagiewnikach, to może pamiętać jak źle było wykonane to skrzyżowanie. Był tam uskok między asfaltem DK71 a szutrową drogą. Na tyle wysoki, że utrudniał wjazd na dość ruchliwą drogę krajową. Przy jeździe prosto jeszcze mi to tak bardzo nie przeszkadzało, ale gdy chciałem pojechać na wschód, to nierzadko przenosiłem rower na asfalt - tak ów uskok utrudniał bezpieczny skręt przy krawędzi.
I poprawili. Mała rzecz - w zasadzie plama asfaltu "wpływająca" w szuter - a cieszy!
Jest świetnie! Moim zdaniem bardzo poprawia bezpieczeństwo tego wjazdu.
Bliżej centrum jest niestety mniej bezpiecznie. A najmniej to chyba na drogach rowerowych. Tak wygląda studzienka na DDR wzdłuż Wojska Polskiego przy skrzyżowaniu z Oświatową.
20 sierpnia interweniowałem w Straży Miejskiej w sprawie innej studzienkowej pułapki na rowerzystów (Piłsudskiego w okolicach Kilińskiego), o czym opowiedziałem na końcu
relacji z wycieczki. Podczas wyjazdu odbytego 4 dni później mogłem się przekonać, że nadal nic się nie zmieniło. 26 sierpnia Rowerowa Łódź również dostrzegła istnienie dziury. Nie jestem tylko pewien czyja interwencja była bardziej pożałowania godna - Straży Miejskiej upychającej gałązki w dziurę czy ich - zwiększenie bezpieczeństwa rowerzystów poprzez opublikowanie ostrzeżenia w Internecie. Połączone siły Straży Miejskiej i fundacji "Fenomen" dały tyle - co widać w komentarzu pod ich wpisem - że wczoraj rowerzysta w dziurę wpadł.
W tej sytuacji nie wiem już co robić w sprawie zagrożeń dla cyklistów. Chyba muszę kupić pachołki i wozić je ze sobą. Choć pewnie wtedy znajdzie się jakiś dzielny patrol, który ukaże mnie za samowolkę, gdy odważę się jakiś gdzieś zostawić.
Mimo że zapowiadane burze nie pojawiły się w Łodzi i tak wieczorem ochładzało się szybko.
Pierwsza w tym sezonie wycieczka z komarami, tj. z grupą z pracy, zgodnie z propozycją JR miała prowadzić po czarnym szlaku rowerowym Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich. Ten liczy sobie 74 km i zaczyna i kończy się na Wycieczkowej. Po pracy wiele czasu do zachodu słońca nie zostaje, a jeszcze trzeba dojechać do szlaku z centrum i wrócić. W związku z tym propozycja zakładała ograniczenie się do jego fragmentów na zachód od A1. Bazując na odnośnikach do przebiegów szlaku od JR naszkicowałem trasę, która liczyła sobie 50 km, w tym ok. 34 km czarnego szlaku czyli 45% całości.
Nie byłem wielkim fanem pomysłu podróżowania po turystycznym szlaku, bo wybór takiej drogi oznaczał, że asfaltów nie będziemy oglądać zbyt wielu. Czułem, że moje 700x32C to będzie za mało jak na piach, jaki widziałem na nielicznych fragmentach sfotografowanych na Google Street View. W zasadzie z naszej czwórki tylko JR był gorącym entuzjastą takich męczarni. Ale ostatecznie zgodziliśmy się spróbować, mając na względzie, że będzie wiele okazji do zrezygnowania i powrotu na cywilizowaną nawierzchnię.
Już przy przebijaniu się na skróty przez park Helenów przekonałem się jak jestem odzwyczajony od jakichkolwiek form terenowej jazdy. JR poprowadził gdzieś wycieczkę znienacka na ścieżkę ze zjazdem przed znajdującymi się tam schodami, a ja jak jeleń niosłem rower po stopniach.
Na Wojska Polskiego skutkiem grupowej dezorientacji znaleźliśmy się na jej niewłaściwej dla roweru stronie i na dodatek również po niewłaściwej stronie torów, przez co chodnik urwał się zanim dotarliśmy do Spornej i po chwili jazdy po trawniku trzeba było przedrzeć się przez szyny. To także należy doliczyć do dzisiejszych terenowych atrakcji.
Dalej prowadzę ja, wg wymyślonego dojazdu do szlaku. Drobne zamieszanie w nawigowaniu i zawracamy kilka metrów ze złego skrętu w kierunku
stacji Radegast.
Ul. Skrzydlata to dobry asfalt prowadzący do Arturówka. Do Wycieczkowej dojeżdżamy z niej Żuczą. To już terenowy odcinek. Jest w miarę. Ziemia zbita. Po drodze w nowiutkim rowerze PW kierownica skręciła względem koła. Kupiony i odebrany ze stacjonarnego sklepu. Tak dobrze dokręcili stery. Szczęśliwie JR miał ze sobą zestaw narzędzi, więc nie musieliśmy porzucać wycieczki lub PW.
Na szczycie podjazdu na ul. Żółwiowej koledzy zarządzają krótki przystanek.
Docieramy do skrętu na wschód na strefę krawędziową parku. Tu kończy się radość z asfaltu. Po piaskowo-kamiennej drodze wspinamy się na punkt widokowy. Stąd widać m.in. hale pod Strykowem.
Towarzysze zażyczyli sobie pamiątkowe zdjęcie na zdobytym szczycie. Ze względu na ochronę wizerunku pozostawiam z niego jedynie ich rowery.
Wjazd - wjazdem. Znacznie gorzej ze zjazdem. Całkowicie nie wiedząc jak mój rower zachowa się na głębokich piaskach i większych kamieniach wlokłem się ostrożnie, w przeciwieństwie do reszty - zostałem więc daleko z tyłu. Niżej ułatwiłem sobie wybierając trawę na polu zamiast piasku.
W Dobrej, chcąc dotrzeć do sklepu, zbaczamy ze szlaku. Niepotrzebnie zresztą, bo można było i nim doń dojechać. Skutkiem tego nie zobaczyliśmy z bliska kościoła mariawickiego. Zaopatrzeni, koledzy decydują o dłuższym przystanku nad stawem w Dobrej. Tu powstaje kolejna fotka grupowa. Tym razem rowery są w komplecie - mój też znalazł się w kadrze.
Nad wodą krążyło wokół nas dość rozkojarzone kocię. Ruchliwe i ignorujące dawane mu znaki, więc jego głowa nie wyszła zbyt ostro na pierwszym zdjęciu - tak się wierciło.
Do Dobieszkowa podróżujemy znowu jak w cywilizacji, po miłym asfalcie. Przy tamtejszych stawach szlak nakazuje niestety odbić w szutrową drogę, prowadzącą do Bogini. Tę pamiętałem z innej wycieczki. Jest tu podjazd, który choć wizualnie sprawia wrażenie umiarkowanego, w rzeczywistości jest stromy i męczący.
Na leśnej drodze w Bogini mija nas z naprzeciwka sportowy cyklista.
Ze Starych Skoszewów jedziemy na południe, ignorując szlak zakręcający w kierunku Głogowa. ŁA wyrażał wprawdzie chęć byśmy choć symbolicznie przejechali na drugą stronę autostrady, ale pozostał jedynym zwolennikiem tej opcji. Pojechaliśmy więc prosto do Byszewów, by tam ponownie wrócić na szlak, tym samym pomijając 40 km jego wysuniętej na wschód pętli.
Terenowy podjazd na wzgórze "Radary" prawdziwie mnie wykończył. Wg danych na
gpsies.com przez 700 metrów podjeżdża się 43 metry, co by dawało z grubsza 6%. Ale ukształtowanie tego terenu, piaszczysto-kamienistego z wyżłobionymi przez wodę rowami oferuje momentami, jak podejrzewam, większą stromość. Do tego stopnia, że moje przednie koło traciło kontakt z podłożem. Dojeżdżając do szczytu dyszałem niemiłosiernie, a moje tętno niechybnie osiągnęło maksimum. Jak już chwilę odsapnąłem, to pomiar wyniósł 140 uderzeń/minutę. Ten odcinek wyraźnie pokazał, że konfiguracja mojego roweru wypada niekorzystnie w takich warunkach w stosunku do jednośladów współtowarzyszy. Mam zamontowaną 8-rzędową Sorę 12-21. Korba w konfiguracji 48/36/26. Do tego przez tarcie łańcucha najniższe co mogłem bezpiecznie wykorzystać to 26x19. PW w swoim nowym Giancie przy takiej samej liczności zębów korby ma 10-rzędową kasetę 11-36. Reszta ekipy też miała górskie kasety. ŁA co prawda ostatecznie rower wprowadzał pieszo. Moja kaseta sprawdza się dobrze na okolicznych asfaltach, nawet przy asfaltowych podjazdach nie jest problematyczna. Ale taka góra z taką nawierzchnią - nie wiem czy kupić dodatkową kasetę na takie wycieczki, całe koło czy może w ogóle dedykowany górski rower...
Zmęczeni kontynuowaliśmy po niewygodnych drogach czarnego szlaku, co prawda przy każdym skrzyżowaniu z cywilizacją zastanawiając się czy może już nie zostać na porządnej nawierzchni. Ostatecznie jednak trzymaliśmy się szlaku do końca.
Nie przypominam sobie bym kiedykolwiek jednego dnia jechał po tak wielu różnych rodzajach dróg. Wąskie i szerokie. Z dobrym asfaltem, złym asfaltem, resztkami asfaltu, po płytach betonowych, piasku, kocich łbach, trawie, małych kamykach, większych kamykach, po cegłach. A to grzązłem, a to jechałem bokiem w poślizgu, a to zastanawiałem się czy ktoś z nas oka nie uszkodzi od wystrzeliwujących spod kół kamiennych pocisków.
Było ładnie. Nawet ciekawie. Nie mniej jednak nadal tego typu trasy nie staną się moim pierwszym wyborem. Jedyne czego żałuję, to że jakoś rytm trasy nie uwzględniał czasu na fotki. I możliwe, że to sprowokuje mnie do choćby samotnej powtórki, by tę różnorodność dróg udokumentować.
Dzisiaj wyjątkowo pojechałem własnym rowerem do pracy. Zazwyczaj wybieram Łódzki Rower Publiczny, ale poprzednie wyjścia z pracy ok. 16, również z planami rowerowego popołudnia, nauczyły mnie, że w godzinach szczytu nie mam szans na znalezienie roweru na stacji. A ponieważ słońce zachodzi coraz wcześniej, to nie ma co czasu marnować na spacery.
Wracając z pracy trafiłem na otwarcie amerykańskiej "pączkarni"
Dunkin' Donuts. Jak na czwartek i dopiero kilka minut po 16, to zebrała się niezła kolejka. Pewnie częstowali darmo.
Przechodniów do wstąpienia namawiał spacerujący pan Pączek (z posypką!) i pani Kawa. A także dwóch deskorolkarzy. Nie łapię do czego nawiązywaniem byli ci ostatni.
PW, któremu proponowałem wspólny wypad, miał już inne plany. Krótko przed wyjściem z pracy sprawdziłem czy KL nie miałby czasu i chęci na wycieczkę. Miał, oba. Przyjechał do mnie i chwilę po 17 wyruszyliśmy na całkiem standardową trasę. Po drodze okazało się, że wreszcie zapamiętałem przejazd przez Tuszyn na tyle, że nie musiałem już zerkać na mapę niepewny czy dobrze jadę.
Na koniec, gdy przejeżdżaliśmy przez Mickiewicza wzdłuż Łąkowej, byliśmy świadkami lotu rowerzystki bez telemarku. Po przejeździe rowerowym wzdłuż Mickiewicza, po jej południowej stronie, w kierunku Włókniarzy jechał chłopak, a za nim dziewczyna. Ciężko zgadnąć co poszło nie tak, może dała zbyt mocno po przednim hamulcu gdy jej kolega przyhamował przed krawężnikiem. W każdym razie nagle sfrunęła z roweru lądując finalnie na plecach. Lot dość spektakularny, więc trochę obawialiśmy się o stan jej zdrowia, ale szczęśliwie podniosła się sama i wyglądało na to, że jest cała. Ach te rowery niebezpieczne! Ile razy mój własny mnie zrzucił z siodła!
Na Mickiewicza rozjechaliśmy się w swoje strony. I jeszcze słowo o pogodzie: środek lata, prawie środek sierpnia, a na termometrze 15 stopni. To był zimy rower. Oczywiście polar, a na koniec i opaska na głowie.
Będąc współwinnym mobilizacji PW do kupna roweru, deklarowałem, że w niedzielę zabiorę go na inauguracyjną dla jego nabytku dłuższą wycieczkę. Ta miała być do Sieradza. Okazało się jednak, że do Sieradza musiałem się wybrać dzień wcześniej. Ale skoro jakaś wycieczka była obiecana, to niezależnie od tego, że najchętniej po wczorajszej przejażdżce bym odpoczął, musiałem obietnicy uczynić zadość. Startowaliśmy u mnie, dzięki czemu mój dystans był 20 km krótszy niż PW, który to musiał dojechać i wrócić z dalekiego wschodu. No, łódzkiego dalekiego wschodu. Jego trasa była więc tak długa jak przejazd między Łodzią a Sieradzem.
Na trasie od Skotników do Dobrej skończyły się remonty. W zasadzie może się to wydawać normalne zważywszy, że odbywały się w zeszłe wakacje. Ale patrząc na przykład remontu ulicy Kilińskiego w Łodzi, wszystkiego można się spodziewać. W tym sezonie w każdym razie byłem tam pierwszy raz. Na powrót jest tam idealna nawierzchnia na rower. A i odcinek od Dobrej do DK71 czyli ul. Wodnej, która dawniej była w kiepskim stanie, miał wymieniony asfalt. Dodatkowo na jej skrzyżowaniu z drogą krajową postawiono światła. Nie wiem co prawda czy to nie gorzej, bo pewnie cewka nimi steruje. Nas nie zatrzymały na dłużej, bo i tak na wyjeździe ustawił się z nami samochód.
W Janowie pasły się kozy. Jedna szczególnie chętna do pozowania.
A poniżej, zaparkowany pod sklepem w Janowie, pachnący nowością jednoślad PW - Giant Roam 1 Disc.
Jak już PW dokupi akcesoria, to będzie mi lżej. Bo dziś dokonał przejęcia miejsca w jednym z moich koszów na bidon, a i do torby na ramie wprowadził się ze swoim telefonem.
Pogoda bardzo przyjemna. Dużo słońca, 21 stopni, wiatr trochę mocniejszy, ale nie przesadnie.
W czwartek dowiedziałem się, że w sobotę będę zmuszony na chwilkę zawitać do Sieradza. Zapowiadało się na dobrą okazję, by przejechać rowerem między Łodzią a Sieradzem, zwłaszcza, że w tym sezonie jeszcze się nie złożyło. Kondycja za słaba na dwie strony, więc pozostało mi zdecydować czy z Łodzi do Sieradza czy odwrotnie. Szybko doszedłem do wniosku, że ponieważ zawsze wieje z zachodu, to wybiorę wariant lżejszy i do Sieradza dotrę pociągiem, a jednośladem wrócę. Rozmyślając późną piątkową nocą nad wyborem trasy przypomniałem sobie o dawnym rowerowym sparingpartnerze MS i z odpowiednio przecież rozsądnym wyprzedzeniem, o 2 w nocy, wysłałem mu SMS z pytaniem czy nie miałby ochoty na wspólną przejażdżkę do Łodzi.
Odpowiedź przeczytałem rano, jak tylko wstałem, tj. o 11. Po krótkich negocjacjach wyglądało na to, że będę miał towarzystwo i plan się dobrze układa. Jeszcze tylko przed wyjazdem poszedłem do sklepu elektrycznego kupić nowe baterie do przedniej lampki, która dziwnie się zachowywała podczas poprzedniej wycieczki, mając nadzieję, że to kwestia baterii, a nie lampka dokonuje żywota (tego nadal nie jestem pewien). I tu pojawił się problem - padało. Nie mniej jednak doszedłem do sklepu i wróciłem bez parasola, a nie byłem kompletnie mokry. Ponieważ Sieradz tak czy inaczej musiałem odwiedzić, to byłem silnie zdeterminowany, by sfinalizować kolarskie plany. Jeszcze trochę szykowania, dopompować koła, przeczyścić łańcuch i nawet udało mi się wyjść na tyle wcześnie, by zdążyć na pociąg o sensownej godzinie. Wyjechałem w kierunku dworca Łódź Kaliska, a pogoda dalej próbowała mnie zniechęcić, kropiąc na mnie deszczem.
Co do pociągu, to były to Przewozy Regionalne. To zdecydowanie nie jest mój pierwszy wybór, ale nie było już czasu by czekać godzinę na ŁKA. Już sama kwestia ceny - PR za pasażera i jego rower do Sieradza to 21.60 zł, a w ŁKA byłoby 12.41. I stan tych pociągów. A na dodatek okazało się, że nawet kupno biletu z telefonu w PR musi być bardziej męczące niż u konkurencji. Mimo że aplikacja ta sama - SkyCash - to w PR nie wystarczy wybrać relacji i zapłacić. Musiałem jeszcze ręcznie uzupełnić imię, nazwisko, podać typ dokumentu tożsamości, jego serię i numer. Przecież ja mam konto w tej aplikacji, na litość! A podczas kontroli konduktorka zażyczyła sobie okazania dowodu osobistego, a jakże! I jeszcze intrygujący "okres ochrony biletu" - przez chyba dwie minuty od zakupu nie mogłem go wyświetlić, z powodu owego okresu. Zważywszy, że bilet na liście figurował jako "Łódź - Wrocław", miałem chwilę zwątpienia, co kupiłem, ale bilet jest tak dobrze chroniony, że musiałem cierpliwie czekać zanim mogłem je rozwiać. Ciekawi mnie czy to taka urocza forma zabezpieczenia, by ktoś widząc konduktora nie mógł odpowiednio szybko dokupić biletu? Tylko jaki to mogłoby mieć sens, skoro biletu i tak nie można kupić po godzinie odjazdu pociągu? Co notabene też nie jest ergonomiczne, bo mając taką aplikację, chciałbym móc z niej zrobić użytek również gdy do pociągu wpadłbym w ostatniej chwili. Przy czym nie jestem pewien, które utrudnienia wynikają z życzenia PR, które z życzenia SkyCash, bo nie korzystałem dość często. Pamiętam jedynie, że w wypadku ŁKA bilet kupuje się od godziny, a nie na konkretny pociąg, więc jest szansa, że przeszedłby bilet kupiony kilka minut po godzinie odjazdu (zwłaszcza, że w biletomatach ŁKA też można kupować po ruszeniu).
Z Łodzi Kaliskiej zabrał mnie pociąg z logo kolei dolnośląskich, wyposażony w wieszaki na rowery. Sam rower posłużył jako wieszak dla bluzy polarowej, by mogła wyschnąć po dojeździe na stację.
Rozmiar wieszaków ciężko nazwać uniwersalnym. Chłopak, który do pociągu wsiadł z rowerem do DH, nie dał rady go zawiesić przez zbyt szerokie opony.
Z pociągu licytowałem się SMS-ami z MS na wróżby pogodowe. MS, powołując się na zdjęcia satelitarne, upierał się, że przyjdą ulewy i burze. Ja z orężem obrazu radarowego opadów utrzymywałem, że będzie już tylko lepiej i padać nie powinno. To przydługie przekomarzanie już mnie nawet trochę zaczęło irytować, bo mój plan miał się udać i pogoda miała się w związku z tym dostosować. Ostatecznie MS zgodził się stawić na start i oceniać warunki atmosferyczne bezpośrednio przed wyjazdem.
Kiedy dojeżdżałem do Sieradza, na szybach pociągu pojawiły się krople deszczu. Zacząłem się obawiać, iż wyjdzie na to, o zgrozo, że przepowiednie MS były lepsze. Ale ten stan był prawdziwie przelotny. Gdy wysiadłem, już nie padało. Tylko mokro wszędzie.
W Sieradzu nowości remontowe. Znowu władza chce się pochwalić jaka to jest dobra dla rowerzystów, zwiększając na papierze liczbę kilometrów dróg rowerowych, w związku z czym wzdłuż alei Grunwaldzkich, gdzie jest miły asfalt i dwa pasy w każdym kierunku, układają na chodniku dwa konkurencyjne pasy z kostki - szary i różowawy. A łatwo zgadnąć, co to oznacza. Super - wincyj kostki, wincyj! Może jak kto jedzie po kilo pyrów rowerem 100 metrów do pobliskiego marketu, to mu różnicy nie robi po czym jedzie. Ale wycieczkujący dalej rowerzyści na pewno docenią ten jakże wspaniały gest!
MS się stawił jak obiecał. Bez zbędnej zwłoki ruszyliśmy do Łodzi, ustalając, że będziemy jechać klasyczną trasą, wzdłuż linii kolejowej, na wypadek ewentualnych załamań pogody lub kondycji.
Coś się pozmieniało od kiedy ostatnio pokonywałem te odcinki. W drodze do Zduńskiej Woli, nie pamiętam gdzie dokładnie, dorobiono dojazd do jakiegoś nowego zakładu. A w samej Zduńskiej, skrzyżowanie Piwnej z Łaską zamieniono w rondo. Za Zduńską przybyło dużo nowych łat na jezdni, głównie między pasem ruchu a poboczem, które tym samym doprowadziły do sporych braków w linii wydzielającej pobocze.
W Kolumnie robimy przystanek pod spożywczakiem. Stoi tu stare wyrwikółko, a doń dopięte jest zapięcie rowerowe, które najwyraźniej było tak dobre, że rower ukradli, ale zapięcia nie pokonali.
Tuż przed Dobroniem oglądamy rowerzystę-samobójcę na występach. Dziadek, jadący kilkadziesiąt metrów przed nami, bez obejrzenia się przez ramię (a lusterek nie miał), skręcił w lewo by dostać się na chodnik po drugiej stronie jezdni. Gdyby podjął tę decyzję kilkanaście sekund później, samochód na pasie za nim mógłby już nie zdążyć zahamować. Że też się muszą tacy trafiać, co nie mają na względzie zdrowia obserwatorów i doprowadzają ich do niebezpiecznych skoków ciśnienia.
W Dobroniu opuszczamy dawną drogę krajową, bym poprowadził wycieczkę przez bardziej turystyczne tereny. Na przejeździe przez tory obok stacji kolejowej w Dobroniu zatrzymuje nas na chwilkę przejazd pociągu PKP Intercity "Konopnicka", relacji Lublin - Wrocław.
Finalnie dotarliśmy na Piotrkowską, nie zmoczeni ani jedną kroplą deszczu od wyjazdu z Sieradza. Siły zregenerowaliśmy na obiedzie w restauracji Bułgarskiej. A po posiłku odprowadziłem MS rowerem na dworzec, skąd tym razem on wyruszył w podróż pociągiem do Sieradza. A ja rowerem do siebie.
Na PKP w Łodzi i z PKP w Sieradzu: 4.32 km
Wycieczka podstawowa: 66.70 km
Z Piotrkowskiej na Łódź Kaliską i do domu: 5.89 km
Zdjęcie sprzed wycieczki ze skrzyżowania Narutowicza z Kilińskiego. Ktoś się zlitował nad urwaną reklamą i wrzucił ją do kosza roweru. A, co widać, to nie koniec problemów tego egzemplarza.
I jeszcze jedno z pieszej (znowu z braku sprawnego ŁRP po drodze) wędrówki z pracy do domu. Mozaika "Gekon" autorstwa Egona Fietke na ścianie kamienicy przy Romualda Traugutta 5. Wykonana była na tegoroczne obchody imienin Traugutta.
Z racji późnego wyjazdu, w Rzgowie, zamiast tradycyjnej drogi na wschód ul. Glinianą, postawiłem na wersję na skróty, ul. Ogrodową. Tu trafiłem na budowę chodnika.
Jadąc zachwycałem się klasycznym stylem drogi, z urodziwymi drzewami po obu stronach.
Jednocześnie jednak kolejne metry pokonywałem zirytowany myślą, że chodnik będzie na tyle szeroki, że na pewno zrobią na nim drogę rowerową, a chodniki, jak wiadomo, robi się z kostki. Rację jednak miałem tylko w połowie. Ku mojemu zdumieniu dotarłem do odcinka, gdzie już jest położony asfalt!
Niesamowite, tak prawie na wsi? Żeby to Zduńska Wola, przez którą przejazdy - z racji nadmiaru rowerowych chodników - zawsze mnie drażnią, dojrzała do takiego poziomu.
Niestety do ideału nadal trochę brakuje. Nieodmienne przed rowerzystami priorytet konstrukcyjny mają wjazdy donikąd - na pola czy do lasu. I takich rowerzystów będą dziesiątki dziennie, a ciągnik wjedzie na to pole pewnie raz w tygodniu. A i tak to rowerzyści mają zafundowane utrudnienie - tutaj także, jak gdzie indziej w kraju, droga rowerowa będzie pofalowana.
W Prawdzie też odrobinę skracam i jadę do Łodzi przez Guzew. Zakręcający wiadukt nad S8 prezentuje się całkiem atrakcyjnie.
Na skrzyżowaniu drogi z Guzewa do Nowej Gadki z drogą krajową 71 (Rzgów - Pabianice) o kierunkach informują jedynie takie prawie standardowe drogowskazy.
W samej Łodzi, by nie wracać po swoich śladach Trasą Górną, pojechałem Rudzką do Pabianickiej. Nieszczęśliwie wrogość wobec rowerzystów na Pabianickiej rozkwitła. Przy jej południowo wschodnim pasie, dotychczas wolnym od utrudnień, postawiono na chodnikach znaki drogi dla pieszych i rowerów. Na szczególnie fatalnych krótkich fragmentach wybrano
parę C-16 i T-22, czyli znak drogi dla pieszych wraz z tabliczką "nie dotyczy rowerów", zezwalający, ale nie wymuszający poruszania się rowerem po tak oznaczonym chodniku. I taka mogłaby być na całej długości. Ja nie mam nic przeciwko by ci, którzy wolą, jeździli rowerem po chodniku. Ale nie. Jakiś urzędowy bęcwał zdecydował, by porozstawiać znaki nakazu ruchu rowerów przez większą część tamtejszych chodników. Chodników, których stan wraz z oznakowaniem jest niesmacznym żartem z rowerzystów. Sama żenująca prowizorka. Wliczając rowerowy przejazd przez skrzyżowanie z Trasą Górną.
Ćwoków nie brakuje również na rowerach. Ostatnio unikam zachodniego przejazdu wzdłuż Piotrkowskiej przez Mickiewicza, ze względu na utrudnienia spowodowane budową hotelu. Dzisiaj jednak, gdy w drodze powrotnej dojechałem do Piotrkowskiej południową stroną Mickiewicza, właśnie zapaliło się zielone światło na przejeździe przy "stajni", więc skorzystałem. Z powodu wspomnianej budowy nie ma po północnej stronie chodnika i DDR, a zamiast nich jest odgrodzony barierkami fragment jezdni, który służy rowerzystom i pieszym. Jest tam bardzo wąsko, co nieco utrudnia swobodne poruszanie się wszystkich. Nawet trochę mnie dziwi (choć i cieszy jednocześnie), że nie stoi tam zakaz ruchu rowerów. Możliwe, że uznano, że ludzie są wystarczająco dojrzali, by bez przeszkód się pomieścić. Niestety nie sprawdziło się. Na moim "pasie", tj. na mojej prawej, zaparkował sobie ćwok jadący rowerem z przeciwka, bo musiał właśnie tam napisać SMS-ka. Stanąłem by przeczekać innych rowerzystów jadących w przeciwnym kierunku, tych znajdujących się po właściwszej niż ćwok stronie. Mijając ćwoka grzecznie i retorycznie spytałem: "to chyba nie jest najlepsze miejsce na postój?", licząc, na jakiś odruch podstawowej inteligencji. Ćwok zrobił mi chwilę nadziei rozglądając się wokół. Ale była to nadzieja fałszywa. "Przecież masz miejsce" - odbąknął. Faktycznie, jak już nikt inny nie jechał, miałem jak go minąć. Oto rozwiązanie ćwoka! Skoro ćwok pisze SMS, to cała reszta użytkowników wąskiego objazdu musi poruszać się ruchem wahadłowym, mijając jaśniećwoka, aż ćwok łaskawie skończy swoją ćwokowatą pisaninę! Żadne argumenty go nie przekonały i został tam gdzie stał. Ot ćwok!
Co do wycieczki, to długo wahałem się czy jechać, bo na niebie wisiały ciemne chmury, a radarowy obraz opadów, z frontem przebiegającym przy północnych granicach Łodzi, straszył wysokimi szansami na deszcz. Pojechałem. Zmokłem symbolicznie - kropiło okazjonalnie. Było chłodno - polar na plecach. A kondycyjnie bardzo słaby dzień. Nie chciały się nogi kręcić.
Zdjęcia nie z wycieczki, a z podróży do i z pracy. Rano przy pl. Dąbrowskiego zderzył się motocykl z samochodem. Motocyklista był już w karetce i nawet samodzielnie się poruszał, więc chyba będzie dobrze.
Z pracy wyszedłem w godzinach szczytu, więc zgodnie z regułą nie udało mi się znaleźć publicznego roweru i musiałem wracać pieszo. Choć tak naprawdę rowerów mijałem kilka, jedynie żaden z nich nie nadawał się do jazdy. Trzy z wiszącym luźno łańcuchem. A na skrzyżowaniu Narutowicza i Kilińskiego też obraz nędzy.
Zastanawia mnie co robi ta linka stalowa. Zabezpieczenie przeciwkradzieżowe siodełka? Czy to ten słynny GPS okazałby się nie być tylko naklejką i wisi wpuszczony w sztycę przytroczony do siodła? Boczne reklamy niestety zabezpieczone są tylko rzepami i plastikowymi spinkami.
Postanowiłem podjąć kolejną próbę poznania wschodnich okolic Łodzi. Jak zwykle planowanie wypadu w tamtym kierunku szło jak po grudzie. Pomorska dziurawa, Wiączyńska też, droga na Andrespol ruchliwa i wąska, Bedoń jest traumatyczny, bo tam pies gryzł, z Brzezin do Łodzi też niebezpiecznie, jak gdzieś dalej na mapie pociągnąć, to wyprawa robi się zbyt długa. Ale ostatecznie pojechałem. Nieznane dotąd drogi to odcinek od Andrespola do chyba Jordanowa (nie jestem pewien którędy jechałem z niego dawniej do Brzezin). Ruch z Andrespola do Gałkowa większy niż liczyłem. A szeroko nie jest. Zachowanie kierowców typowe. Im szybciej tym lepiej - najszybciej między dwoma rowerami. A jak ma się rowerzystę przed sobą, samochód jadący z naprzeciwka i mało miejsca, to trzeba gaz wcisnąć do oporu, bo może i tym razem uda się jakoś przecisnąć w porę. Nawierzchnia ładna. Dalej na północ też. Natomiast po odbiciu na zachód od razu trafiamy na przedłużenie standardu Wiączyńskiej. Liczący na remont zawieszenia kosztem ubezpieczeń państwowych instytucji tu nie będą mieli szczęścia, bo stoją znaki uprzedzające o głębokich ubytkach. Są też krótkie fragmenty nowego asfaltu. Przed skrzyżowaniem z Gajcego był remontowy ruch wahadłowy. Dla mnie okazał się fikcyjny, bo wyłączony z ruchu pas był w stanie bardzo dobrym i nim pojechałem, zostawiając na objeździe swobodny przejazd kierowcom. Wyglądało jakby było po remoncie, tylko ktoś zapomniał świateł i słupków między pasami zabrać. Na dalszej drodze, aż do przejazdu nad A1, zbudowano chodnik. I asfalt sprawia wrażenie lekko poprawionego. Może nie licząc zapadłej studzienki i kilku innych dziur tuż przy chodniku. Za A1 już całkowicie po staremu czyli ser szwajcarski. I na Pomorskiej też nie stał się cud i jak była dziurawa, tak jest. Są i dodatkowe utrudnienia. Po pierwsze te okolice mają już jakieś fałdki z racji sąsiedztwa parku wzniesień łódzkich. A po drugie w rejonie
zawsze wieje z zachodu (patrz "Wind direction distribution"), więc powrotna część trasy, gdy już moja słaba kondycja daje o sobie znać, jest pod wiatr. Finalnie nadal mnie ta wschodnia ściana Łodzi rowerowo nie przekonuje.
Szukałem wsi o nazwie "Do Jordanowa", ale nie znalazłem. Był za to
Jordanów. Pierwszy raz widzę drogowskaz z przyimkiem.
Tuż obok z płotu drogę obserwował kot. Nie mogę obiecać, że to stała atrakcja. Niestety jak podszedłem z aparatem bliżej, to uciekł, więc mam tylko niewyraźny wycinek ze zbyt odległego ujęcia.
Jak to dobrze, że są miejsca, które chociaż między lipcem a marcem są wolne od zagrożenia
Mgłą.
Przy Pomorskiej parkuje landrynkowy róż... eee... wóz. Wygląda na gastronomię. Ktoś spotkał kiedyś w akcji?
Nieopodal stoją zgliszcza
kościoła w Mileszkach, który spłonął prawie rok temu. Smutny widok.
Przy skrzyżowaniu Pomorskiej ze Wschodnią trafił mi się takiż artystycznie rozbudowany znak. Mam wątpliwości co autor miał na myśli i na ile jest to do rozszyfrowania przejeżdżając autem. Ale nawet krawężnik jest. Nie wiem tylko czy te tramwaje jadą w przeciwnych do siebie kierunkach czy to modele z różną konstrukcją przednich świateł. Np. po lewo Konstal, a po prawo Pesa.
Zresztą przeczytanie całego tego słupa wymaga dłuższej chwili. Szczęśliwie na skrzyżowaniu są światła, więc jest co robić stojąc na czerwonym.
Słoneczki w zdziczałym gąszczu na tle panoramy Lutomierska widzianej z ul. Wiśniowej w Kazimierzu.
Droga do lasu naprzeciwko oczyszczalni ścieków w Łodzi - trend wyłączania rowerzystów spod zakazów dotarł na obrzeża.
Nie pamiętam czy chwaliłem już remont drogi rowerowej między skrzyżowaniami Bandurskiego z Krzemieniecką a Bandurskiego z Maratońską. Wyrównano jej łączenie z kładką nad torami tramwajowymi. I wszystko asfaltem. A o ile pamiętam wcześniej była tam kostka, a między kładką a Maratońską był ciąg pieszo-rowerowy na zniszczonych płytach chodnikowych. Po południowej stronie Mickiewicza, od Włókniarzy, też lepiej niż było. Choć dziwią mnie odczuwalne drgania na niej.
Na przejeździe rowerowym przez skrzyżowanie południowej DDR Mickiewicza z Politechniki trafił się samobójca rowerowy. Zresztą widok takich, którzy nie dbają o własne życie, jest nierzadki. Po remoncie W-Z ktoś wymyślił tu arcyidiotyczne programowanie świateł na przejeździe rowerowym, które powoduje, że zielone włącza się na odcinku przez jezdnię, natomiast na zielone przez tory tramwajowe trzeba jeszcze długo czekać. Pomiędzy jest chodnik mieszczący długość jednego roweru. Nie mniej jednak niezależnie od braku błyskotliwości drogowców i służb, które taki stan rzeczy zatwierdziły (nie tylko tu, przy przystanku Centrum jest podobnie), dobrze jest patrzeć na sygnalizatory. A jak już nie na sygnalizatory, to chociaż na to czy pod coś się nie pakuje wjeżdżając. Tymczasem chłopak przede mną (zdaje się, że na starej kolarce Cannondale), ruszył na zielonym przez Politechniki i beztrosko wjechał na czerwonym prosto pod tramwaj. Szczęśliwie motorniczowie też są nauczeni nie ufać takiemu funkcjonowaniu świateł i jadą tu wolno. "Korbelkowy" w tym wypadku już z dużej odległości ostrzegał dzwonkiem, a potem dusił go non-stop gdy rowerzysta pakował się na tory. Ale i to nie zwróciło uwagi cyklisty. Hamujący i dzwoniący Konstal rowerzysta dostrzegł dopiero będąc na wprost niego, w odległości ledwie kilku metrów. Mam nadzieję, że uszedłszy z życiem pojął chociaż, iż to on był nie tam gdzie powinien.