Po nieudanej zeszłotygodniowej próbie wmówienia KL, że pogody wciąż nadają się na rower, spróbowałem wczoraj raz jeszcze. Tym razem z sukcesem. Z KL spotkaliśmy się na Traktorowej i ruszyliśmy razem do Aleksandrowa. Planowałem pętlę przez Stare Krasnodęby, Mariampol, Orłą, Grotniki - podobnie do
wycieczki z 24 sierpnia.
Na rozwidleniu za cmentarzem przy Szczecińskiej pierwszy raz wybrałem północną odnogę. Sensu większego to nie ma, bo i tak trzeba było wrócić do Hodowlanej, ale ładny ten odcinek.
W Aleksandrowie mijaliśmy zaparkowany samochód z wybitymi szybami. Chyba wszystkimi. Przednia leżała wewnątrz auta. Nie zrobiłem niestety zdjęcia. Wyglądało na akt dewastacji na parkingu. Właściciel zwrócił komuś uwagę, że za głośno pod klatką się zachowuje? Aż strach zgadywać.
Okazało się, że KL nie ubrał się wystarczająco ciepło. W Nakielnicy uznał, że trasę trzeba skrócić, jeśli ma nie przemarznąć na kość. Mapa nie pokazała żadnych asfaltów w kierunku Grotnik przed Mariampolem. Zawróciliśmy więc do mijanego chwilę wcześniej skrętu prowadzącego w kierunku Zgniłego Błota. Dzięki temu poznałem nowy ładny odcinek. Tu mnie jeszcze nie było.
Między Łobódziem a Saniami. KL wykorzystuje przerwę na fotkę by ogrzać dłonie w kieszeniach.
Rąbień AB.
Sezon na buraki najwyraźniej trwa. Na Rąbieńskiej jeden niemalże wylazł przez okno z siedzenia pasażera, by wykrzyczeć swoją frustrację w kierunku rowerzystów - coś o jeżdżeniu "środkiem". A wcześniej kierowca BMW jechał na wiarę, że rower jest nieskończenie wąski. Przeliczył się i hamował przy nas gwałtownie. Ale trzeba mu przynajmniej to oddać, że potem poczekał z wyprzedzaniem aż zwolniło się miejsce na drugim pasie i przejechał bez gestykulacji czy wiązanek. Jest dla niego nadzieja.
Z KL rozstaliśmy się przy Traktorowej. A ja spragniony roweru po całotygodniowej abstynencji (nie licząc kilku przejazdów ŁRP, gdy akurat nie padało), pokręciłem jeszcze po mieście.
Dwa kolejne ujęcia jesieni to DDR na Krzemienieckiej w Łodzi.
Przy Prądzyńskiego barierki najwyraźniej mają za zadanie pilnować, by piesi nie chodzili całą długością drogi rowerowej.
Stawy Stefańskiego.
Przy północnym mostku są schody prowadzące do wody. Kaczki przyzwyczajone do dokarmiania podpływają gdy tylko pojawi się na nich człowiek.
Pogoda była kiepska. 7 stopni na Sigmie, a silny wiatr potęgował uczucie chłodu. Przez większość wyjazdu duże zachmurzenie. Wyjątkiem był powrót ze Stawów Stefańskiego na Piotrkowską - przetarło się i podczas ostatnich kilometrów towarzyszyło mi słońce.
Ponieważ
ostatni wyjazd do Sieradza w zimny i bardzo wietrzny wtorek skończył się dla mnie bez strat na zdrowiu, pomyślałem, że i dzisiejsze 8 - 10 stopni, mimo braku słońca, wystarczy.
Nie wiem jak ja oglądałem na mapach ten Tuszyn, że do tej pory wydawało mi się, że jadąc z niego do Rydzynek nie da uniknąć się nieutwardzonych dróg. Najwyraźniej ograniczyłem pole poszukiwań na południu do ul. Moniuszki/Molenda. Wczoraj sięgnąłem ulicę dalej. I okazało się, że nic bardziej mylnego - można dojechać bez terenowych atrakcji. Miałem nawet wybór czy ze Ściegiennego skręcić w Szpitalną czy jechać nią dalej prosto. Ze zdjęć GSV bardziej zainteresowała mnie pierwsza opcja, przez stare zabudowania.
A przed rowerem, koło 11, przechodziłem obok pasażu Schillera. Widok grupki rowerzystów nie był dla mnie zaskoczeniem, bo dostaję korespondencję od Fundacji Fenomen. Organizowali dziś ostatnią w tym roku rowerową wycieczkę z przewodnikiem po Łodzi. Rozważałem udział, ale ostatecznie zwyciężyła chęć wykorzystania tych dzisiejszych, jedynych w ten weekend kilku chwil bez prognozowanego deszczu na dłuższy wyjazd.
Jezdnia była mokra, a temperatura sięgała ledwie 8 stopni. Na wycieczkę stawili się niechybnie jedynie najtwardsi.
W ostatnim kadrze mieszczą się wszyscy uczestnicy. Było to kameralne zwiedzanie.
Na swój wyjazd zebrałem się koło 14.
Hort-Cafe w Rzgowie. Prawie jak Łódź...
Dzisiaj zaliczyłem inauguracyjny przejazd po DDR biegnącej od wyjazdu ze Rzgowa do wjazdu do Kalinka.
Po drodze naliczyłem prawie 30 wjazdów donikąd. Jeden do punktu odbioru odpadów elektronicznych, a reszta w pole. Wszystkie oznaczone liniami jak na zdjęciu powyżej i obniżone. Profil łagodny, ale i tak falowanie jak zwykle irytuje. Z DDR na pewno najbardziej cieszy się dostawca słupków.
Przy końcu DDR stoi znak "przejazd dla rowerzystów". Ciekawe. Przejazdu nie ma. Komuś pomyliło się z "uwaga rowerzyści"?
Swój docelowy skręt do Tuszyna dostrzegłem z daleka - ledwo zjechałem z DDR. Okazało się bowiem, że po ostatnich pracach drogowych zawisły nad nim światła ostrzegawcze. Przez to podążenie w kierunku migającej lampki, ten idealnie prosty odcinek wydał mi się dziś dłuższy niż dawniej.
Chyba jedynymi rowerowymi turystami jakich dzisiaj mijałem poza Łodzią byli ubrani na sportowo ojciec z synem w Tuszynie. Poza tym pusto. A tak wygląda Ściegiennego.
Zgodnie z założeniami ze Ściegiennego skręciłem w szpitalną. M.in. ten budynek zwrócił moją uwagę na GSV.
Dalej też jest specyficznie.
Zwłaszcza, że dokoła jest las.
Nieprzygotowany krajoznawczo do nowych dróg byłem zaskoczony widokiem schowanej za drzewami wieży ciśnień.
Spod niej odjechałem chodnikiem dopasowanym do klimatu.
Tak naprawdę to więcej szedłem niż jechałem, bo nierówności i mokre liście czyniły jazdę po wąskim chodniku ryzykowną.
Nieopodal jest szpital. A obok niego na dachach kocich budek wylegiwali się ich lokatorzy.
"Co to za dziwadło się do mnie czai?".
Most na Dobrzynce w Rydzynkach.
W aparacie telefonu nie udało mi się uchwycić ciekawego optycznego złudzenia bardziej stromego niż w rzeczywistości podjazdu na wiadukt nad S8 w Prawdzie.
Na niedokończony budynek jakiegoś zakładu w Gospodarzu wspięła się jesień. Swoją drogą budowa jest nieogrodzona, wliczając w to otwory drzwiowe. Takie miejsca były dla mnie w dzieciństwie świetnym miejscem do zabaw.
Drugi raz w krótkim czasie widzę takie ogrodzenie. Mam nadzieję, że docelowo spaja się czymś te kamienie i usuwa siatkę, bo w tej formie niezbyt to ładne.
MC swego czasu wypytywał mnie czy widziałem jak ładnie wyremontowali Stawy Stefańskiego. Nie uprzedził jedynie, że remont na ul. Patriotycznej jest nieskończony (spieszą się jak na Kilińskiego...). Zamiast asfaltu miałem bardzo rozmokłą szlakę. Pozostało mi jechać na bezpiecznie lekkich przełożeniach by nie ugrzęznąć, bo bym mógł po kostki utonąć w tym błocie. Po małej nawrotce trafiłem nad stawy. Okala je teraz asfaltowa droga rowerowa.
Pojawił się też plac zabaw i siłownia.
Na urządzeniach są opisy jakie partie mięśni ćwiczą i instrukcje obsługi.
Siłownia stoi naprzeciwko osiedla "Villa Park". Z odnowionym parkiem ten adres wydaje mi się jeszcze bardziej atrakcyjny. Mają nawet furtkę prowadzącą do parku.
Widok na ul. Farną.
Producent znaków na pewno się ucieszył. Ja się zastanawiam czy nie wystarczyłby ten z lewej.
Cały objazd wokół stawu ma ok. 2.5 km. Gdyby mieszkać w okolicy w cięższych warunkach pogodowych można by kręcić kółka w bezpiecznej odległości od domu. Przyjemniejsze niż trenażer. Co prawda nie podejrzewam, by zimą ktoś to zamierzał odśnieżać.
Gdy ze stawów wjechałem na Rudzką zaczęło mżyć. Po kilku chwilach mżawka zamieniła się w regularny opad. W tej stosunkowo bliskiej odległości od domu już nie robiło mi to większej różnicy. Choć zważywszy, że żaden element mojego stroju nie był nieprzemakalny, na czele z butami z przewiewną siateczką, deszcz sprawiał mi lekki dyskomfort.
Tak się złożyło, że dziś musiałem pojawić się w Sieradzu. Wg prognoz pogody wtorek miał być jedynym dniem tego tygodnia bez opadów. Na tym zalety pogody się kończyły. Miało wiać 30 km/h z północy, z większymi porywami. A zapowiadana temperatura odczuwalna po południu miała wynieść 5 - 8 stopni. I pochmurno. Do tego coraz krótsze dni - zachód słońca o 18:15. Rozsądek mi podpowiadał, że to nie warunki na rower. No ale z drugiej strony, jedyny dzień bez deszczu!
Wziąłem się więc wczoraj do poszukiwania odpowiednich ubrań na te warunki. Z odzieży stricte rowerowej w moim zestawie znalazły się długie spodnie z wkładką na szelkach, do tego szorty z dwuczęściowego zestawu, dla dodatkowej ochrony przed wiatrem i
t-shirt rowerowy. Reszta była całkiem cywilna. Sweter, polar i opaska na uszy.
By zdążyć przed nocą, urwałem się z pracy wcześnie. Szczęśliwie jeden punkt prognozy się nie spełnił. Po południu zrobiło się słonecznie. Dzięki temu miałem odrobinę dodatkowego ogrzewania. Przez pierwsze kilometry przez miasto było mi chłodno. Za dużo stania na światłach, a wtedy mocny i zimny wiatr robił swoje. Zakręcając między budynkami zmuszał też do siłowania się z nim, by utrzymać tor jazdy. Na wylocie z Łodzi zacząłem się już rozgrzewać.
Gorzew. Obok terenów oczyszczalni ścieków.
Tym razem czerwień na ekranach S8 w pełnym słońcu.
Porywisty wiatr porwał dziś chmury na małe zgrabne obłoczki.
Prywatny staw niedaleko za Piątkowiskiem. Podczas którejś wycieczki fotografowałem go po wykopaniu, przed napełnieniem.
Miało być zimno, więc wydawało mi się, że butelka izotonika 750 ml mi wystarczy. Ubrałem się jednak wystarczająco ciepło, by się szybciej odwadniać. W Kolumnie wpadłem do sklepu po kolejną butelkę.
Droga wylotowa ze Zduńskiej Woli w kierunku Łasku. Dawna DK12/14. Zawsze była całkiem znośna dla roweru ze względu na szerokie pobocza po obu stronach.
Już na początku trasy pomyślałem, że przy tej temperaturze dobrym pomysłem będzie skorzystać po drodze ze zduńskowolskiego McDonald's, by napić się czegoś ciepłego. Wiedziałem, że gdzieś tam jest, choć nie gdzie dokładnie, bo jeszcze mnie w nim nie było. Pewne było, że jest gdzieś przy tzw. obwodnicy - ul. Łódzkiej - dawnego przebiegu wspomnianej drogi krajowej przez miasto. Z reguły trzymam się od niej z daleka, bo to jedna z pierwszych i najgorszych realizacji "udogodnień" dla rowerzystów w Zduńskiej. Zaraz po minięciu zjazdu do centrum, którym zazwyczaj jadę, wita mnie CPR wspaniałej jakości.
Dodatkowo przy jezdni stosowne zakazy. W oddali widać, że chodnik rowerowy się kończy, by dalej biec drugą stroną jezdni i po kilku metrach też się skończyć (ten znak również widoczny w kadrze).
Nie bawiłem się w rozwiązywanie zagadek, w tym w zmienianie strony jezdni co kilka metrów. McDonald's znalazłem dwa skrzyżowania dalej. Bardzo poprawiłem humor obsłudze podjeżdżając do okienka McDrive rowerem. Ale roweru pod lokalem nie miałem jak bezpiecznie zostawić, a postanowiłem nie narażać się na komentarze o brudzeniu podłogi w środku. Po chwili rozkoszowałem się gorąca kawą, która była balsamem dla mojego zziębniętego gardła.
Bo choć ogólnie było im dość ciepło, to oddychanie ustami robi swoje.
Z McDonald's ruszyłem prosto do centrum, bo i na dalszym odcinku ul. Łódzka jest nieznośna. A przez większość centrum nie ma śmieszek.
Jedna z atrakcji na CPR Zduńska Wola - Sieradz. Nie dosyć, że i tak przy każdej bramie są utrudnienia w postaci złego profilu drogi, to tu jeszcze ktoś sypnął pieniędzmi, by rowerzysta wpadał na paskudną kostkę granitową.
Do jednej z "bramek" nad CPR dorzucili tabliczkę z objazdem. Jak nie dekapitacja, to przynajmniej utrata skalpu.
Jeden z nowo zbudowanych skrzyżowań. To nie jest droga, tylko wyjazd z terenu prywatnej firmy. I nawet tu nie ma przejazdu dla rowerów. Jeszcze te sugestywne pasy. Brakuje tylko zaparkowanego patrolu policji dającego mandaty za przejeżdżanie po nich.
Do celu zdążyłem przed nocą. Zachód słońca nad Sieradzem widziany z mostu nad Wartą.
Tego typu drogowskazów widziałem dziś więcej. To nowość w mieście.
Wyremontowany dworzec kolejowy w Sieradzu w środku wciąż prezentuje się całkiem dobrze.
Przy okazji roleta z prawej okazała się być zabójczynią algorytmów sklejania zdjęcia panoramicznego w Samsungu. Próbowałem wielokrotnie. Za każdym razem aparat gubił się na jej widok. Poniżej najlepszy wynik jego wysiłków.
Jest też estetyczna poczekalnia.
Wszystko to prezentuje się wręcz nowocześnie. Ale jednak coś na ścianie przypomina, że to polska kolej. Jest to dla mnie niewiarygodne, że trzeba mieć gotówkę by kupić bilet innego przewoźnika niż IC. Dobrze, że chociaż jest bankomat.
Kasa i tak była już nieczynna. Bilet kupiłem SkyCashem. Znowu poczułem wyjątkową radość zamawiania biletu PR online - mimo że już dawniej podawałem dane, o które pyta, tj. imię, nazwisko i serię i nr dowodu osobistego i przez jakiś czas wydawał się je uzupełniać automatycznie, dziś uraczył mnie pustym formularzem. Już raz utyskiwałem na
te utrudnienia.
Z zewnątrz dworzec nadgryzł ząb... czasu - chciałoby się rzec. Ale to raczej zęby czy prędzej ręce wandali. I naprawianie wyrządzonych przez nich szkód.
Tylko czy nie ma już w sprzedaży farby w kolorze dworca?
Jedną z ciekawostek na sieradzkim dworcu jest to, że pieniędzy starczyło tylko na remont jednego peronu.
Nawierzchnia drugiego jest pewnie starsza ode mnie.
Najwyraźniej nie ma już planu na zmianę tego stanu, skoro na rozpadającym się peronie postawili nowe wiaty.
Kilka dni temu telewizja państwowa poinformowała mnie o kolejnym wg nich sukcesie rządu. Podobno władza uratowała Przewozy Regionalne. Od razu posępniałem. Bardzo liczyłem, że wreszcie upadną, by ich miejsce zajęło coś, co dojrzało do współczesności. Znaleźć się w ich pociągu gdy jeździło się Łódzką Koleją Aglomeracyjną to jak cofnąć się 20 lat w czasie.
Przewozy Regionalne ostrzegają...
W zasadzie nie powinno się też siadać na kanapach gdy włączone jest ogrzewanie. Bo wtedy tak się nagrzewają, że ciężko wytrzymać.
Na Piotrkowskiej kolejny zwiastun Light Move Festival.
A co do wiatru, to wiało, oj wiało. Na drodze leżały przede wszystkim małe gałązki, ale zdarzyły się i większe. A i dwa powalone drzewa się trafiły. Nie był to zbyt bezpieczny dzień na jazdę. Trochę mnie przestraszył huk zrywanej przez wiatr blachy z dachu przystanku autobusowego. Ale raz, że trzymała się jeszcze na drugim końcu, a dwa, to była to przeciwna strona jezdni. Na końcu Zduńskiej Woli pod koło spadły mi plastikowe drzwiczki od znajdującego się na zewnątrz budynku licznika energii elektrycznej. Kierunek wiatru był północno-wschodni północy. Odchylenie na wschód było wprawdzie tak niewielkie, że Windfinder nazywał go w raporcie po prostu północnym. Ale ponieważ Sieradz jest położony trochę na południe od Łodzi, to jechałem dziś w miarę optymalnie względem wichury.
Nie szukałem jesieni. Jesień znalazła mnie sama. Rzuciła mi się liśćmi pod koła już na krótkim odcinku DDR za cmentarzem na Mani.
W Złotnie też jest już złoto.
Na drodze z Babic do Babiczek.
W Babicach jeden z płotów pokrył się jesienną czerwienią.
Z drogi do Kazimierza widać było w oddali jesienno ubarwioną aleję drzew nad dojazdem do Lutomierska od strony Aleksandrowa.
Wrząca. Ktoś ma ochotę na jabłko prosto z drzewa?
Dojeżdżając z Konina do Petrykóz wyprzedziłem kilkunastoosobową wycieczkę rowerzystów w starszym wieku - dokładnie się nie przyglądałem, ale niektórzy to raczej 70+.
Ekran przy S14 też poczerwieniał.
Owocowe to pnącze na ekranie.
Trochę mi zeszło czasu na zachwyty nad ekranem i gdy w Szynkielewie przejeżdżałem przez osiedle do kolejnego odcinka nad ekspresówką, na tamtejszy fioletowy wiadukt pięła się właśnie mijana wcześniej wycieczka. Niektórzy piechotą. To już nawet jest jakiś kawałeczek, w każdym razie dalszy niż między domem a sklepem. Najwyraźniej to bardzo aktywni staruszkowie. Jestem zbudowany.
Czyjś samochód zaniemógł na Bandurskiego tuż przed Włókniarzy. Niezbyt bezpieczne miejsce do manewrowania lawetą.
Z jakichś przyczyn próba wciągnięcia przodem się nie udała i po chwili z pomocą policji pomoc drogowa zaczęła podchodzić od bagażnika.
Natura wszędzie wykazywała oznaki jesieni. Również na Piotrkowskiej. Jeszcze dwa dni temu był tu ogródek. To nie jedyne miejsce, gdzie już zniknął. A szkoda. Dziś była jeszcze całkiem ciepła noc.
Pisałem wczoraj, że
coś się kroi w pasażu Schillera. Dziś wieczorem sprawdziłem osobiście co. Była to "Łajza" Teatru Muzycznego z muzyką Normalsów wykonywaną przez nich samych na żywo.
Wypad krótki i zimny. Zmarzłem. Prognozowali 20 stopni, a sięgnęło jedynie 16 i gdy wyjechałem z pracy, to już zaczęło spadać. Brakowało mi długich spodni.
Na Wycieczkowej, w miejscu gdzie kończy się droga dla rowerów, zamiast wjechać na asfalt pojechałem ok. kilometra ścieżką. Byłem ciekawy po czym wygodniej, bo jezdnia jest tam mocno zniszczona. Ścieżka całkiem przyzwoita.
Innych rowerzystów niewielu. Na podjeździe przed skrzyżowaniem drogi Dobra - Swędów z DK77 wyprzedził mnie lekko kolarz. Potem zatrzymało go czerwone. Gdy za skrzyżowaniem obejrzał się, najwyraźniej uznał, że jestem za blisko i popędził tak, że mimo zdobycia się przeze mnie na utrzymanie przez kilka chwil 40 km/h, dystans między nami nie przestawał się zwiększać. Za A2 dostrzegłem zbliżający się peleton. Stanąłem zrobić zdjęcia. Chciałem uchwycić serią kilka ujęć. Gdyby nie to opóźnienie migawki, które pozostało włączone po nocnej fotce... Z nim seryjne nie działają i jeszcze wyczekałem aż odliczył 2 sekundy, więc zostało tylko jedno zdjęcie na (marne) pocieszenie, jak już prawie przejechali. Młodzi. Widać na zdjęciu, że rower ich cieszy. Z racji sąsiedztwa Strykowa obstawiam trening
LUKS Stryków.
Nie kręciło się. I znowu zimno. Rowerowa motywacja pikuje.
Zaintrygowały mnie sierżanty rowerowe na Kilińskiego między Północą a Pomorską. Nawet nie bardzo się te znaki poziome mieszczą między krawężnikiem a szyną. Te fascynujące projekty genialnych architektów dróg! Zwłaszcza zachwyca mnie zwężenie obok przystanku, które wypadło przy samym skrzyżowaniu z Pomorską - tu dopiero rowerzysta może łatwo i bezpiecznie manewrować! Notabene na skrzyżowaniach przy remontowanym od niepamiętnych czasów odcinku Kilińskiego między Narutowicza a Piłsudskiego, gdzie ruch ma być ograniczony, stanęły zakazy skrętu w nią wraz z tabliczkami informującymi, że nie dotyczą one rowerów. Szkoda, że i tu "geniusz" decydentów nie zawiódł i tramwaj nie zmieści się obok rowerzysty. A ten ostatni będzie na całej długości narażony na złamanie koła w szynie. I pewnie nogi przy tym, jak nie gorzej. Tu też powstały dodatkowe przewężenia przy przystankach. Totalnie nie rozumiem tej parodii konstrukcji dróg, która uprzednio już nieszczęśliwie dotknęła ul. Kopernika.
Po przejażdżce zadzwoniłem do MaxxBike sprawdzić czemu jeszcze nie zapraszają mnie na montaż zamówionej kasety. Dowiedziałem się, że nie skompletowali wystarczająco dużego zamówienia i miałbym czekać do przyszłego tygodnia. Uroczo. A mój rower chce się rozpaść po ich ostatniej ingerencji. Gdyby z góry uprzedzili to już bym miał kasetę z jakiegoś internetowego sklepu.
Po męczącej jeździe z fatalnie pracującym po odebraniu z serwisu napędem podczas
sobotniej wycieczki, wczoraj poza wyczyszczeniem i nasmarowaniem łańcucha, obróciłem go też na drugą stronę. Ot hipoteza, że skoro jest już zużyty i pracował tyle km z obciążeniem w jednym kierunku, to może przyczyną jego fatalnej pracy po przymiarce do nowego egzemplarza w serwisie, było założenie go w "złą" (ten model nie ma kierunku) stronę. Pomogło. Ideału nie ma, bo ciągle zdarza mu się przeskoczyć na wyższych koronkach (może to jednak przerzutka), ale dziś dało się jechać.
Zimno. Zaczynałem przy 15℃, kończyłem przy 12℃. I jak tu jeździć?
Na koniec, korzystając z istnienia chwalonego przeze mnie już wcześniej strzeżonego parkingu rowerowego w Manufakturze, wpadłem tam na zakupy. Przy tym ogrzałem się kawą w
Sowie.
Dziś w Łodzi odbywała się XIV międzynarodowa konferencja "Pierwsza pomoc i ratownictwo w dobie zagrożeń". Z tej okazji na Piotrkowskiej dostępne były atrakcje związane z jej tematem. Chociażby mobilne centrum dowodzenia straży pożarnej, przed którym w kolejce czekała liczna gromada przedszkolaków. Pewnym problemem były strome metalowe schody bez poręczy, co spowodowało, że część przedszkolaków wdrapywała się do wozu na czworakach.
Można było też wypróbować symulator zderzeń i symulator dachowania.
To teraz do właściwej wycieczki. Dziwne remonty odbywają się w Łodzi. Niespełna półkilometrowy odcinek Beskidzkiej między Zjazdową a Marmurową jest w trakcie zyskiwania asfaltowej nawierzchni. Zważywszy, że cała ulica jest 8 razy dłuższa, nie wiem czy to naprawdę jest remont czy happening.
Od Marmurowej, na której swoją drogą wymieniają asfalt na równie długim fragmencie, Beskidzka wraca do formy piaskowej.
Tak naprawdę to spomiędzy piasku wystają tu bardzo dziurawe resztki twardej nawierzchni, więc chyba dawniej i ten fragment cieszył się cywilizacją. Ale musiało być to bardzo dawno temu. Tutejsi mieszkańcy dokładają cegiełkę i robią wiochę - idą na rekord spuszczonych kundli. Zważywszy, że przy stanie tej ulicy ciężko jest rozpędzić się do ucieczki i ciężko też manewrować gazem nie ryzykując wywrotki, odpuszczę sobie na przyszłość tę... dziurę.
Komu telewizor, komu?
Dwa składziki telewizorów, a dalej jakiś zestaw starych mebli mijałem w Bogini. Trzeba było szybko rower zabrać, bo zjawisko zapowiadało rychły odbiór śmieci wielkogabarytowych. Długo ktoś przetrzymywał tę sporą muzealną kolekcję (drugi zestaw telewizorów, niesfotografowany, stał przy tym samym wjeździe).
Z Tymianki - najdalej wysuniętego na północ punktu wycieczki - oglądałem słońce chylące się ku zachodowi.
Ten krótki odcinek na północ od DW708 przejechałem pierwszy raz. Jezdnie wygodne. Niestety i tu luzem biegają agresywne kundelki.
Przed przejazdem
kolejowym w Anielinie Swędowskim lustra przyglądają się sobie wzajemnie.
Nie mogłem nie wykorzystać tej okazji dla uzyskania małego
efektu Droste. Uważny obserwator znajdzie na zdjęciu fotografa.
MC doniósł mi dzień wcześniej, że wyremontowano drogę przez Smardzew. Pojechałem więc sprawdzić. Rzeczywiście - już w Glinniku od miejsca gdzie droga przejeżdża przez tory kolejowe zaczyna się nienaganny asfalt. Wreszcie da się swobodnie jechać na zjeździe na łuku ze skrzyżowaniem z drogą do Dąbrówki. Tam dawniej było tak fatalnie, że jechałem na hamulcach, by akcesoria z roweru nie poodpadały.
Na DK71 mimo późnej pory był duży ruch. Dobrze, że zaplanowałem na niej krótką wizytę. Jestem prawie pewien, że również Chełmska w Zgierzu, głównie bliżej Łagiewnickiej, była w poprzednich latach dziurawa. Jeżeli to nie jedynie niesprawność mojej pamięci, to tę też odświeżono.
Przy kolejnej studzience na drodze rowerowej na W-Z zapadł się asfalt. Tym razem na północnym krańcu przejazdu wzdłuż Łąkowej przez Mickiewicza. Skusiłem się na korzystną zmianę świateł na skrzyżowaniu i nie sfotografowałem.
A na Piotrkowskiej przyozdobiony szarfą Tuwim odpoczywał na ławeczce po dzisiejszych obchodach swoich urodzin.
Poczułem jesień. Niestety. Trochę za późno wyjechałem i przyszło mi wracać nocą. Ciemno i chłodno. Nie lubię jeździć nocą. Do tego już gdzieniegdzie leżą opadłe liście w jesiennych barwach. Będzie coraz ciężej zbierać motywację na rower po pracy.
W dystansie wpisu są 2.23 km porannego dojazdu do pracy.
By zerwać z rutyną w Babiczkach tym razem nie skręciłem do Babic. Szybko przypomniałem sobie czemu tę drogę porzuciłem - za dużo dziur. Za sprawą tej zmiany jechałem odrobinę dłuższym niż zwykle fragmentem trasy łączącej Aleksandrów Łódzki i Lutomiersk. Tę szczęśliwie już jakiś czas temu wyremontowano i jest całkiem atrakcyjna.
Chcących nią jechać dłużej uprzedzę, że dobry asfalt kończy się krótko za skrętem do Kazimierza i wjazd do Lutomierska jest dziurawy.
W Lutomiersku kolejna odmiana - pojechałem do Janowic. Nie pamiętam czy kiedykolwiek jechałem tędy dalej niż do skrętu do Mikołajewic (które mają świetną nawierzchnię, którą można się dostać do Wodzieradów). Tu ubytki w nawierzchni są ogromne. Szczęśliwie ruch jest mały, więc można je próbować mijać zygzakiem. Jedynym wyjątkiem jest nienaganny odcinek w Zalewie.
Dalej jest znowu źle. Ale przynajmniej ładnie.
W Żytowicach rozciągał się kwiecisty łan. Być może to rzepak.
Padające pod niskim kątem promienie zachodzącego słońca były okazją do pościgu za własnym bardzo wydłużonym cieniem.
Zjeżdżając z Górki Pabianickiej do Gorzewa dogoniłem samochód nauki jazdy z Pabianic. Jakiś czas trzymałem się za nim, nie chcąc płoszyć kursantki, bo liczyłem też, że na prostej trochę przyspieszy. Ale niestety - mniej niż 30 km/h. W końcu wyprzedziłem. Skręciłem do Łaskowic, gdyż w tym roku mnie tam jeszcze nie było. A "elka" za mną. Mimo że nie jechałem szybko i momentami szkoląca się siedziała mi na ogonie, na wyprzedzenie odważyła się dopiero za skrzyżowaniem z dojazdem do S14.
Dzięki powrocie do Łodzi przez Chocianowice dokonałem swojego inauguracyjnego przejazdu nowym asfaltem rowerowym wzdłuż ulicy Pabianickiej. Pozwolę krytykować innym. Ja i tak jestem zachwycony, mając w pamięci jak fatalnie wyglądała ta najprawdziwsza "śmieszka", wymalowana na najbardziej zniszczonych chodnikach w mieście.
Mijana po drodze pizzeria Grappa nigdy nie wydawała mi się zbyt zachęcająca. Ale trzeba oddać właścicielom, że nie pozwalają się marnować takiej okazji, jak duża droga rowerowa pod lokalem. Gdy dziś przejeżdżałem obok, w ustawionym przez nich stojaku rowerowym były licznie zaparkowane jednoślady.
Nie śledziłem informacji o przebudowie tej DDR, więc byłem zaskoczony rozwiązaniem problemu wąskiego gardła między płotem prywatnej posesji a zejściem do przejścia podziemnego przy skrzyżowaniu Pabianickiej z Prądzyńskiego - objazd z tyłu posesji. I jednokierunkowa z kontrapasem, separatorami, progiem - na bogato!
Ponieważ dziś też przejeżdżałem przez przejazd Mickiewicza/Politechniki muszę jeszcze wspomnieć o tym, o czym wciąż zapominam. Skarżyłem się na programowanie świateł na przejazdach rowerowych na W-Z, które znacząco podnosiły ryzyko kolizji roweru z tramwajem. Poprawili. I na południowym i na północnym przejeździe wzdłuż Mickiewicza przez Politechniki, a także wzdłuż Piotrkowskiej przez Mickiewicza. Teraz wszystkie zielone zapalają się jednocześnie. Nadal co prawda jestem pod wrażeniem braku wyobraźni osób, które zadecydowały o pierwotnym algorytmie.
W dystansie również 2.27 km porannego dojazdu do pracy.
Na Piotrkowskiej między Mickiewicza a pl. Wolności odbywał się Mixer Regionalny - cykl wydarzeń promujących województwo. Na całej długości stały stragany z wyrobami z różnych regionów łódzkiego, tudzież reklamujące ich atrakcje turystyczne. Przespacerowałem się przed wyjazdem.
Z ciekawostek: krosno ręczne. Tkaczka chwilowo uciekła, ale można było zobaczyć ją przy pracy.
Był i akcent rowerowy. Do tego z dowcipnym odniesieniem do tytułu imprezy. Pedałując można było sobie osobiście zmiksować koktajl owocowy.
Innej drogi zresztą nie było - miksera na prąd nie przewidziano.
Pani dzielnie wykręciła kubeczek.
Następna klientka stwierdziła, że nie podoła. Tak się uparła, że pan ze stoiska musiał na pomoc jej złowić przejeżdżającego rowerzystę, który bez zahamowań porzucił własny jednoślad (na pierwszym planie), by pomóc kobiecie. Na jego szczęście nie kręcił czysto wolontariacko - byli na tyle uprzejmi by i z nim się podzielić produktem jego wysiłku.
Choć nie bez trudu, to jednak udało mi się dziś wreszcie dogadać z PW co do wspólnego wyjazdu (wcześniej było kilka nieudanych prób). Pojechałem po niego na Widzew. Pierwotnie chodziła mi po głowie setka, z możliwością skrócenia, gdyby sił brakło. PW jednak chciał wrócić na transmisję meczu eliminacji piłkarskich mistrzostw świata Polska - Kazachstan, więc czasu było za mało. Jak się okazało - i dobrze! Czułem w nogach wczorajszy rower i zbyt krótki sen. Już sam dojazd po niego mnie zmęczył.
Wschodni przejazd rowerowy przez Piłsudskiego wzdłuż Niciarnianej wciąż ma problemy z funkcjonowaniem. Dziś okazało się, że jest całkiem zamknięty.
Na wjeździe do Kalonki od strony Grabiny zainstalowano pomiar prędkości, identyczny jak w Starych Skoszewach (relacja). Dzięki temu, że tym razem jechałem od "właściwej" strony, mogłem się przekonać, że rowerzystów również mierzy. Oj, może prowokować przejeżdżających kolarzy do bicia rekordów na znajdującym się przed nim zjeździe.
Budowa kościoła w Kalonce. Cytując komentarz PW: "skończyły się pieniądze?".
Formalnie cała spacerowa Piotrkowska była w ten weekend zamknięta dla ruchu pojazdów. Stan faktyczny dla rowerzystów? No, jak rozumiem, jak ochrona stojąca przy skrzyżowaniach nie zabrania, to wyraża zgodę.
Tak całkiem poważnie to rowerzystów było tam sporo. Jak i inni cykliści, ja i PW głównie toczyliśmy się chodnikiem, bo stragany były zwrócone ku ulicy, więc w przeciwieństwie do bardzo zatłoczonej jezdni (byłem zaskoczony, jak wielu ludzi wybrało się na Mixer), na chodniku było dużo miejsca. Rowerowy status quo Piotrkowskiej został zachowany - spacerujące liczne patrole policji nie zwracały uwagi na jadących.
PW namówił mnie na finisz pod Galerią Łódzką, by tam zjeść coś korzystając z okazji, że stały pod nią jedzeniowozy (lub jak kto woli: food trucki).