Odblaski na słupach na zjeździe z przejazdu. Nie przypominam ich sobie. Czyżby przy tym krętym profilu drogi rowerowej rowerzyści wpadali na światła?
A tu zimowo. I chyba więcej rowerzystów niż pieszych.
Gdy fotografowałem
nowy mural przy Mickiewicza w sąsiedztwie siedziby Uniqa (która jest jego sponsorem) nocą, z przeciwnej strony ulicy, nie zorientowałem się, że nie jest to po prostu malunek.
Autorka, Mona Tusz, nakleiła na ścianę kawałki szkła, drewna i metalu.
Jak pisałem, zgubiłem gaz. Po raz drugi. Nie mając najmniejszej chęci ryzykować spotkania z kłami jakiegoś Burka bez żadnej broni, kupiłem wczoraj nowy. Co do rowerowego Sabre, to gdyby ktoś chciał nabyć, ostrzegam, że gaz jest sprzedawany w zgrzewanym opakowaniu, z butelką włożoną w opaskę elastyczną z rzepem, a jedyne miejsce gdzie znajduje się data ważności to etykieta na butelce, pod tą opaską. Raz się na to naciąłem, od tej pory przy kasie dokonuję komisyjnego otwarcia. Zresztą obsługa w sklepie, gdzie kupowałem, już sama nauczyła się, że jest ten problem. Na stanie mieli dwa - oba okazały się być przeterminowane dwa lata (chyba słabo schodzą dystrybutorowi). Kupiłem więc taki sam model bez rowerowego mocowania, by pasował do poprzedniej opaski. Jakoś nie skojarzyłem w momencie zakupu faktu, że wszystkie dotychczasowe egzemplarze zgubiłem, więc opaski nie mam. A szkoda, bo mogłem przecież ze sklepu wziąć tę z przeterminowanego kompletu, skoro i tak mówili, że wyrzucą... Niech żyje bystrość!
Swoją drogą bardzo podoba mi się dowcipność hasła reklamowego Sabre.
Gdy byłem przy skrzyżowaniu Drewnowskiej z Kasprzaka rozległ się nagle obok mnie nietypowy niepokojący hałas. To kierowca hamował spóźniony, już za pasami, na czerwonym. Nie jego hamowanie spowodowało raban. Cały widoczny pod nim lód pochodził z jego dachu - urwał się od gwałtownego zwalniania i bryłami hałaśliwie zsunął się z auta. A mówią, by dach odśnieżać (względnie odkuwać, w tym wypadku).
Pisałem, że w programie informacyjnym TV lokalnego operatora kablówki władza ogłosiła ukończenie budowy nowej drogi rowerowej na Mani. Łudziłem się, że może oznacza to, że dali radę domalować przejazdy. Bynajmniej. Korzystając ze słońca, jeszcze raz udokumentowałem bieżący stan "ułatwień" dla rowerzystów.
Przecież nic tak nie powiększa komfortu rowerzysty jak możliwość zejścia z roweru po slalomie między kwiatami i pieszymi.
W Babicach, na odcinku drogi przy gęstym lesie, słońce najwyraźniej nie daje rady dosięgnąć nawierzchni. Nie spodziewałem się, że będę dziś jeździł po takich zimowych jezdniach. Jezdniach, bo i w dalszej części wycieczki trafiały się białe fragmenty.
W takie zimno sens jest tylko wybierać takie trasy, gdzie mogę się napić gorącej kawy po drodze. Bidon termiczny nie zdał egzaminu, więc jeżdżę teraz bez napojów na ramie.
Lód na stawie w Lutomiersku nie poddał się słońcu.
Władza obiecała, że dla naszego bezpieczeństwa wyśle żandarmerię wojskową, by na ulicach wspomogła policję. Od kilku dni widzę ich patrole na Piotrkowskiej. Zdjęcie jest z 28.12. Ale dzisiaj też widziałem ich w akcji. Pomagali w wystawianiu mandatów pieszym. Od razu czuję się bezpieczniej!
Dorzucę dwa zdjęcia kompletnie poza kontekstem. Ale zaintrygowało mnie co to można w mieście na słupach spotkać.
Znowu zmarzłem. W końcu nie wyjdzie mi na zdrowie to zimowe rowerowanie.
To mogę już wytłumaczyć swoją ostatnią ponadstandardową aktywność rowerową, która objawiała się jazdą w tygodniu po nocach, choć w ciemnościach jeździć nie lubię. Stało się. Dzisiejszym wyjazdem wyrównałem mój najlepszy bikestatsowy rok 2010. Zresztą choć i przed bikestatsami, w nienotowanych latach, zdarzały mi się różne wycieczki powyżej 100 km, to i tak pewnie było ich za mało by kiedykolwiek wcześniej mieć lepszy. A bieżący rok zapowiadał się słabo, ze względu na bardzo spóźniony start sezonu. Wynik uratowało to, że spróbowałem jeździć przy znacznie niższych niż dotąd temperaturach i okazało się, że się da oraz to, że zima w gruncie rzeczy nie nadeszła.
Pojechałem po swoich
wczorajszych śladach z nadzieją (niewielką), że może jakimś przypadkiem dostrzegę gdzieś zgubiony gaz. Typowałem trzęsącą i słabo oświetloną Skrajną czy równie trzęsący i w ogóle ciemny odcinek Mierzejowej.
Dzisiaj pogoda trochę lepsza do jazdy niż dzień wcześniej. Orkan Barbana nadal trochę wiał w Łódź rykoszetem. Znak przy rogu Bartoszewskiego i Demokratycznej stracił pion i groźnie skrzypiał przy podmuchach.
Ponieważ w myślach zbyt szybko pochwaliłem pogodę, to gdy byłem w okolicy Starowej Góry przyszedł opad zmarzniętych igiełek (krupy?). Powolny przejazd wytypowanymi odcinkami nie przyniósł skutku.
Dzisiaj Port pracował i świecił.
Wspomniane wczoraj latarnie nad DDR przy al. Jana Pawła II. Ta na pierwszym planie to pierwsza i ciągną się do Pabianickiej. To krótki odcinek. W przeciwnym kierunku, do Obywatelskiej, żadnych nie ma. Nie mniej jednak bez różnicy, skoro i tak się nie świecą.
Kto zgadnie co to za enigmatyczna podświetlona "kołdra"?
To balon, tj. hala pneumatyczna nad kortami w parku Poniatowskiego. Do kortów prowadzi świeżo przebudowana droga. Intrygujące, że jej kostka porusza się pod naciskiem roweru.
Na Wieniawskiego jest jeden z tych przewspaniałych pomysłów na zwiększenie bezpieczeństwa i wygody rowerzystów. Obowiązkowy przejazd przed maskami samochodów na drugą stronę, a tam odcinek ciągu pieszo-rowerowego ma 5 m (jest tam słabo widoczny na zdjęciu znak końca DDR), bo dalej są tory (do EC2, czy raczej teraz to tym co po EC2 zostało). Zapewne w zamyśle konstruktorów rowerzysta powinien pokonać je pieszo po zarośniętych resztkach chodnika.
Ten mural chyba całkiem świeży. I oświetlony.
McFIT. Zapewne FIT jak fitness. I jeszcze, co nie wyszło na zdjęciu, żółte logo w odcieniu podobnym do innego Mc. Czy przy zamówieniu w McDonald's można dostać kupony do McFIT?
A to ciekawe. Nie przypominam sobie tego oznakowania (przejazd przez Piotrkowską wzdłuż Mickiewicza). Czyżbym się za mało rozglądał?
Przed Galerią prowadzi na drugą stronę, co prowokowało mnie by po wczoraj poskarżyć się na pewien absurd.
Ale nie udało mi się, poprawili. Wczoraj jeszcze te płotki zagradzały całą szerokość DDR i musiałem omijać je trawnikiem.
W związku ze znaczącym zwiększeniem czasu przejazdów pojazdów MPK skręcających pod Łódź Fabryczną, ZDiT spełnił niedawno "groźby" i zamknął kolejny fragment Kilińskiego, co ma ten stan poprawić. Szczęśliwie miasto ostatnio chętnie wyłącza rowerzystów spod takich ograniczeń i tym razem też nie zawiodło.
Gazu nie znalazłem. Szkoda. Nie lubię tak wyrzucać pieniędzy w błoto, całkiem dosłownie w błoto.
A że stał się on dla mnie obowiązkowym wyposażeniem roweru, to muszę szybko kupić nowy.
Z innej beczki. Dzisiaj w programie informacyjnym TV Toya dziennikarze wraz z przedstawicielami miasta chwalili ukończenie prac nad infrastrukturą rowerową na osiedlu Mania. Ciekawe czy uzupełnili brakujące przejazdy czy może tak już zostanie. W końcu zmuszanie rowerzystów do pieszych wędrówek to nic nowego.
Drugi dzień świąt Bożego Narodzenia za dnia per se oferował bezdeszczowe 9 stopni. Kto by chciał jeździć w takim komforcie? Ja poczekałem aż słońce zajdzie i się rozpada. A prawda jest taka, że dzień wcześniej, widząc na prognozie silny, mający wiać na wschód wiatr, narysowałem trasę do Skierniewic, którą chciałem rozpocząć rano i wrócić pociągiem Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej na Łódź Fabryczną, tym samym inaugurując jej perony kołami własnego roweru. Niestety nie byłem się dziś w stanie dobudzić. Ciążenie do łóżka było ogromne i nie wiem czy miało to związek ze świątecznym obżarstwem czy raczej z aurą. Do tego bolały mnie mięśnie nóg, co dziwiło, bo żadnego wysiłku ostatnimi dniami nie podejmowałem. To ostatnie nie przeszło, ale ostatecznie, po zachodzie, dałem się radę zebrać by nie stracić dnia.
Było wciąż ciepło. Gdy ruszałem nie padało, aczkolwiek przed wyjazdem sprawdziłem aktualizacje prognoz i spodziewałem się deszczu. Na mijanym parkingu Pasażu Łódzkiego zbierała się młodzież z samochodami. To typowe miejsce parkingowych pararajdowych popisów.
Na Jana Pawła II, gdzie za ekranami dźwiękochłonnymi jest DDR i chodnik, spowite w ciemności, bo ekrany zasłaniają uliczne latarnie zauważyłem dziś też niewysokie latarnie po stronie chodnika. Nie świeciły się. Nie przypominam sobie by były tam wcześniej. Jest więc nadzieja, że to nowość i kiedyś będą podłączone.
Gdy przejeżdżałem pod wiaduktem kolejowym nad al. Bartoszewskiego przepędził nade mną szynobus Pesa. To moje drugie spotkanie z takim pojazdem. Do Wigilii nie wiedziałem, że w ogóle po łódzkich torach jeździ jakikolwiek spalinowy pociąg osobowy. Dzisiaj nie zdążyłem uchwycić, ale zrobiłem
sesję szynobusowi Przewozów Regionalnych, gdy właśnie w Wigilię spotkałem taki na peronie dworca Łódź Kaliska. Było to dla mnie nietypowe usłyszeć na peronie turkot silnika spalinowego wydobywający się z pasażerskiego składu.
Poniżej już z dzisiejszej wycieczki. Widmo kościoła przy ul. Farnej. Bo nieudane zdjęcie wyszło ciekawiej niż to udane.
Gdy oczekiwałem na zielone na przejeździe przez Pabianicką, uśmiechnąłem się krzywo na widok obrazka pod przyciskiem. Bo to jeden z tych starych, wg projektu wymagającego od rowerzysty umiejętności ekwilibrystycznych, bo są zamontowane zbyt wysoko. To w praktyce nie wygląda tak prosto jak na obrazku.
Prezenty pod Portem Łódź. To jedyne działające dziś tam ozdoby świąteczne. Cała reszta centrum była przełączona w tryb oszczędzania energii.
Wkrótce, gdy ruszyłem spod Portu, zaczęło padać. Wcześniej po drodze okazjonalnie kropiło. Gdy wróciłem do ścisłego centrum lało już intensywnie. Schowałem się pod dachem przy skrzyżowaniu Piotrkowskiej i Mickiewicza, już całkiem mokry.
Zamierzałem przejechać więcej niż 25 km, a tyle na tym etapie miałem na liczniku. Ale patrząc na pogodę i zważywszy na to, że dom był pod nosem, miałem tu kryzys woli. Bicie się z myślami trwało kilka chwil, w tym czasie lanie zmieniło się w niewielki opad. Ruszyłem, jeszcze bez przekonania, ale przynajmniej w ruchu mogłem się z powrotem ogrzać.
Jakoś poszło dalej.
Samochody parkujące na drogach rowerowych są uciążliwe. Ale skoro przedstawiciele władzy dają taki przykład...
Akurat kadrem wstrzeliłem się między błyski kogutów, które, co należy zaznaczyć, mieli włączone. Ale siedziało ich tam dwóch, w aucie, nie wyglądało to na kryzysową interwencję. Mogliby już chociaż koło krawężnika zaparkować, by większy kawałek asfaltu z jednej strony zostawić.
A tu ciekawostka z Niciarnianej. Te samochody nie jechały, a stały sięgając środka skrzyżowania z Piłsudskiego. Takie korki się tam robią.
Po chwili, przed ulicą Sobolową, znowu miałem zastawioną drogę rowerową. Tym razem zaparkowała na niej pomoc drogowa, która brała się do wciągania lekko rozbitego samochodu. Już linka była rozciągnięta, razem z nią zajmowali całą szerokość DDR. Mijałem trawnikiem.
Gdzieś przy Rokicińskiej na prawym pasie stały dwa samochody obok siebie na światłach awaryjnych. Prawdopodobnie też kolizja. Gdy przejeżdżałem z powrotem był już tylko jeden i do tego też mocowali hak wciągarki.
Całkiem jeszcze świeży biurowiec przy Piłsudskiego, między Tulipanem a Wydawniczą.
Od wspomnianej wcześniej ulewy pogoda była zmienna. Trochę kropiło, trochę nie. Utrzymywał się silny wiatr, co ułatwiało suszenie się. Temperatura w czasie wycieczki od początkowych 8 spadła do 5. To ci ciepły grudzień. Na rowerowych chodnikach byłem sam - najwyraźniej inni rowerzyści nie byli tak zwariowani by się pchać w tych warunkach, zresztą zapewne w przeciwieństwie do mnie wykorzystali tę widną część dnia.
Na koniec poczułem chęć na szybką kawę. Widząc, że McDonald's na Piotrkowskiej jest zamknięty pojechałem do tego na rogu Mickiewicza i Politechniki. Rekonesans mnie zniechęcił - dużo ludzi w środku, ciasnota, na dodatek już byli jacyś rowerzyści, którzy grzecznie zostawili swoje rowery na zewnątrz. Obawiając się, że okażę się wrogiem publicznym nr 1 gdy wejdę tam z mokrym i ubłoconym rowerem (co było w moim wypadku jedyną opcją), sam nie wyglądając zresztą lepiej, zrezygnowałem.
Przy okazji drugi raz zgubiłem buteleczkę z gazem pieprzowym. Zauważyłem gdzieś w drodze z Portu na Piotrkowską, ale ciemno choć oko wykol i nie kojarzyłem żadnego łoskotu z trasy, który mógłby mi podpowiadać jego upadek, więc nie było sensu wracać, bo mogłoby się skończyć na powtórzeniu całej trasy wstecz bez skutku. Przydałoby się jakieś pewniejsze mocowanie niż rzep.
Ostrzegałem, że nie skończyłem z dworcem. Ten wciąż dostarcza mi frajdy, bo przebudowa tej okolicy jest tak znaczna, że trochę czasu upłynie, zanim uznam go za zwyczajną część Łodzi. Póki co wędrówka wywołuje we mnie wrażenie wycieczki do innego miasta. A poza tym
ostatnio kdk napisał, że pojawiły się stojaki rowerowe w parkingu podziemnym, więc chciałem obejrzeć.
Na początek dzwon sprzed południa na skrzyżowaniu Uniwersyteckiej i Jaracza. Ciekawe czy to właściciel BMW za mocno żył w zgodzie z hasłem na swojej przedniej szybie?
Najwyraźniej ktoś, czekając z wkrętakiem w ręku na windę, niechcący zarysował panel.
Zmniejszyli zagadkowość przycisków w windzie, na którą skarżyłem się po
premierowym zwiedzaniu. Niedopasowana prowizorka. To jeden z tych kłujących w oczy detali.
I oto są! Jak obiecał kdk. Trzy.
Sześć.
Dziewięć.
Po 3 stojaki przy 3 klatkach schodowych z 4. Na poziomie -1 parkingu. Łatwo znaleźć. Długość windy chyba starczy do zmieszczenia roweru, choć skupiając się na przyciskach nie oceniłem tego uważnie. Jeszcze zafoliowane. I niech lepiej tak zostanie. Nie wiem czy to tylko ja, ale jakoś w przeciwieństwie do miastowych, zaokrąglonych (tych ozdobionych ładnym rowerowym łódzkim logo), te wydają mi się stwarzać szanse do zarysowania ramy.
Niżej stojaków nie ma. A najniżej, tj. -3, nie ma już całkowicie nic. Nawet samochody tam nie dojeżdżają.
Kilka fotek dla miłośników instalacji. Trochę telekomunikacji.
I centrala sygnalizacji pożarowej.
Propos detali. Fascynujące. Najpierw pomalowali a potem wpadli na to, że trzeba kable poprowadzić czy te łaty jednak czemuś służą?
Nie wiem co ta kartka miała mówić, ale ktoś postanowił ozdobić ją dowcipem.
Na peronach dworca autobusowego zamiast autobusów stoją podnośniki.
A to już z głównej hali dworcowej. Panele na ścianie pomieszczenia z m.in. salą monitoringu. Może przypadkiem. Ale pomijając to, to i tak nie dziwię się PKP, że nie wyraziło zgody na miejskiego Sylwestera w okolicy dworca.
Po Piotrkowskiej jechał rowerzysta z przodem ramy świecącym jak choinka, ale nie zdążyłem ustrzelić. Na pocieszenie trafił się takiż dziwny rower.
Wystarczyło mi jego wygląd opisać w wyszukiwaniu Google, bym dowiedział się co to. To Vanmoof wart w tej konfiguracji przeszło €800.
Urlopowo i rowerowo. Dzień miał się nadawać, bo prognozowano dla Łodzi słońce i do 5 °C. Jak nie mam pomysłu gdzie jechać, to jadę do Lutomierska, co też uczyniłem.
Obejrzałem nowości przy ul. Solec. Jest tu świeży asfalt rowerowy. Pieszym nie pozostawiono wiele miejsca. Dwa wózki dziecięce mogą nie dać rady się minąć na chodniku.
Przejazdu przez Grzybową póki co nie ma. Ale pasów też nie, to chyba można jechać.
Za skrętem przez Borową już gorzej.
Moje
obawy z października urzeczywistniły się. Nakazali rowerzystom jechać chodnikiem, slalomem między pieszymi. A idący tam dzisiaj ludzie patrzyli na mnie z krzywo. Bo przecież co ten rower robi na ich chodniku?
By pokonać ul. Wieczność wysiadłem, przepchnąłem samochód i wsiadłem z powrotem. A nie, to nie ta historia. Ta alternatywna rzeczywistość była opisana w bardzo trafnej rowerowej powiastce
"Miałem sen".
Po Babicach biegał amstaf. Lub coś mu podobnego. Widziałem go już podczas którejś z poprzednich wycieczek. I tym razem odprowadził mnie jedynie tępym spojrzeniem, nie ruszając w pogoń, ale tego typu rasy spuszczone na wsi szczególnie wzmagają mój dyskomfort.
W drodze do Lutomierska zastanawiałem się czy stojąca tam przy skrzyżowaniu stacja paliwowa serwuje kawę, bo czułem, że gorący napój się przyda. Nie zwracałem wcześniej uwagi jaka to firma. Okazał się to być Orlen, z którego kaw już korzystałem. Tu gorący bufet jest trochę większy i lepiej wyposażony niż
ten w Strykowie. Gdy chciałem obniżyć dyszę ekspresu do wysokości kubka, ta stawiała podejrzany opór. Okazało się, że ten model sam ustawia wysokość dyszy, dociskając ją do kubka. Tak nowocześnie.
A dodatki do wyboru do koloru. I syrop i przyprawa korzenna do kawy.
I nawet coś dla ludzi ze specjalnymi potrzebami żywieniowymi.
Kolejny raz stwierdzam, że gorąca kawa to cudowna rzecz na zimny rower. Muszę pilnować bym na mroźnych trasach miał gdzie taką wypić.
Na DDR przy Retkińskiej szybki rytm nadawał rowerzysta, który mnie na jej początku wyprzedził. Pościg upadł tuż przed Krzemieniecką, wraz z upadkiem gazu pieprzowego. Widać rzep nie lubi drgań przy większych prędkościach.
Ruch był dziś duży na całej trasie. Nie zabrakło więc wyprzedzających mnie zabójczych kierowców, w morderczym tego słowa znaczeniu. Mnie na kursie na prawo jazdy nie uczyli, że szerokość rowerzysty jest nieskończenie mała (a wręcz przeciwnie - mówili o przepisowej odległości przy wyprzedzaniu pojazdu jednośladowego). Skąd się to bierze?
Słonecznie było, a w pełnym słońcu termometr na liczniku osiągał 4 °C. Wiatr był chyba taki jak prognozowali, czyli słaby. Nie mniej jednak słaby wiatr to nadal wiatr i chłodzi, więc i tak było odczuwalnie zimno.
Po rowerze pospacerowałem do Manufaktury po drodze wpadając na pizzę na Rewolucji. Gdy wracałem z kolacji moją uwagę przykuła reklama sklepu (również) dla rowerzystów na tejże ulicy.
Pomysłowe i działa. Bo i ta matowa szyba z prostym napisem łatwo przyciąga wzrok.
Miejski hasztag.
Rowerem zaczynałem dziś przez Manufakturę ale nie zdążyłem się wtedy jeszcze na tyle rozgrzać, by stawać na fotki. Jadąc widziałem na jej rynku fioletowego świętego Mikołaja. To nie był mikołajowy gender, a jedynie akcja promocyjna Milki.
Podobnie jak Sukcesja i Manufaktura ma te same ozdoby co rok temu.
W środku zachwyciło mnie gadatliwe drzewo. Obstawiam, że pierwotnie nie zezowało i poruszało ustami, ale wyrosło przy placu zabaw, więc nie brakuje tam małych potworków, które mogły testować wytrzymałość pniaka.
Idąc rano z odległości ustrzeliłem nietypowe wyposażenie roweru, który stał na czerwonym na Narutowicza.
Migacz na rowerze to niezwykle rzadkie zjawisko.
Po południu trafiłem na interesująco zaparkowane auto. Tuż przed zdjęciem przeciskałem się między ścianą a samochodem. Kierowcy 1.5 m pomyliło się chyba z 15 cm. Były to jakieś usługi transportowe. Ja rozumiem, że może coś ciężkiego, więc chcieli jak najbliżej bramy. Ale bez przesady.
Na Narutowicza mijałem z kolei kumulację beznadziejnych rowerzystów. Pierwszy, z kamerą na kasku, chyba TomToma, jechał rowerem po najwęższym chodniku w okolicy - po północnej stronie ulicy od skrzyżowania z P.O.W. na wschód. A pogoda dobra, jezdnia sucha. Drugi na odcinku między P.O.W. a Kilińskiego wyprzedzał korek samochodów jadąc chodniczkiem z lewej strony jezdni, tym przy torowisku. I wcale się nie przebijał by skręcić w lewo. Gdy już korek zaczynał ruszać wpakował się między dostawcze auto a blisko za nim stojącą taksówkę, jadąc prostopadle do pasów i przy okazji odbijając się od tego pierwszego, by przedostać się na prawy pas. Trzeci i ostatni czekał na czerwonym by przejechać przez Narutowicza z południa na północ Kilińskiego i w tych okolicznościach postanowił porozmawiać przez telefon, trzymany w ręku. Zielone się zapaliło, a delikwent nie odrywając słuchawki od ucha pojechał bujając się na lewo i prawo między samochodami i przez szyny.
To tyle ze spacerów. Dzisiaj jeszcze krótszy rower i też po chodnikach. Barklu
uświadomił mnie dziś, że nie tylko na Fabrycznej jest trzypoziomowe skrzyżowanie w Łodzi. Skoro już wybrałem Trasę Górną, znaczy al. Bartoszewskiego, postanowiłem dojechać do końca, by sprawdzić te informacje na własne oczy. Bo choć byłem tam razem z Łódzką Masą Krytyczną przejechać rowerem dzień przed otwarciem, to takiego faktu nie zapamiętałem. Najwyraźniej wtedy nie zwróciło to mojej uwagi, głównie przez brak ciągu dalszego najniższej jezdni, bo ślady tej konstrukcji widać i na fotkach z 2014. I oto jest, faktycznie. Za betonowymi zaporami nieczynna póki co jezdnia biegnie pod Rzgowską.
Przy okazji odkryłem, że istnieje jakiś dalszy ciąg drogi rowerowej w kierunku Starowej Góry. Nie wydaje mi się, bym kiedykolwiek tamtędy jechał. Regularnie między Bartowszewskiego a Starową Górą podróżuję ul. Ustronną. A tu taki ładny odcinek asfaltu dla rowerów, który dalej płynnie łączy się z wąską jezdnią biegnącą do Starowej wzdłuż Rzgowskiej.
Powalony znak, który widziałem
3 grudnia, został już naprawiony. Uprzednio stał po lewej stronie, ale widać uznano, że po prawej będą mniejsze szanse, że ktoś się w niego wbije. Ewentualnie wygodniej było wkopać niż kombinować z kostką.
Za to tuż obok Demokratycznej dalej twardo trzymają się zasady "przewróciło się, niech leży". I tak co najmniej
od maja.
Poprowadzenie fragmentu DDR przez park Sielanka jest w gruncie rzeczy przyjemne. Gdyby tylko nie było tu tak ciemno.
A przecież da się! Nieopodal w parku Rejtana latarnie są.
Na koniec bożonarodzeniowa Sukcesja.
Na Piotrkowskiej przy skrzyżowaniu z Zamenhoffa stała tablica do flamastrów i znicze przed nią. Myślałem, że to jakiś happening polityczny i podjechałem przyjrzeć się bliżej. Na zdjęciu nie uwieczniłem, bo okazał się to być rekwizyt Mormonów, którzy stali tam liczną grupką i natychmiast któryś mnie zaczepił, więc nie mając najmniejszego zamiaru być "nawracanym", niezwłocznie zawróciłem.
Zimno. Dzień już od rana miał mleczne zabarwienie.
Wieczorem, gdy wybrałem się na rower, nic się nie zmieniło.
Na al. Ofiar Terroryzmu 11 Września powstała kolejna wyrwa w drodze rowerowej.
Te
fotografowane ostatnio nie zniknęły. Ale prace trwały i wyraźnie wyłaniał się już kształt gotowej jezdni.
Wreszcie osiągnąłem powrotny punkt wycieczki - rondo na skrzyżowaniu Tomaszewskiej i al. Ofiar. O jak zimno!
Jeszcze jedno spojrzenie na nową przerwę w drodze.
Najwyraźniej trafią tam rury.
Dell we mgle.
Niezwykle ujmuje mnie ten przejazd przez tory biegnące w poprzek chodnika. Jest tu bezwzględna zmiana świateł w cyklu, niezależnie od tego, że nic poza tramwajem, którego z reguły nie ma, się tu nie znajdzie. Sensowniej byłoby zrobić tak jak to jest w niektórych miejscach przecięcia jedni z torami, gdzie czerwone zapala się tylko gdy zbliża się tramwaj.
Do jednej z firm prowadzi kołowrotek. Trochę to nietypowo wygląda, z brakiem wartownika w okolicy i ot taki chodniczek, w przerwie siatki. A przy okazji już jakiś przedstawiciel kwiatu młodzieży podpisał się nad bramką swoim imieniem.
W niektórych miejscach zalegał surowiec bałwani.
Na Tramwajowej zrobili najfajniejszy wjazd (a po drugiej stronie i zjazd) z jezdni na DDR jaki widziałem w mieście.
Teraz będzie trudniej, bo muszę się przestawić na nowe nazwy ulic wokół dworca Fabrycznego - żegnajcie Nowotargowo, Nowowęglowo i Nowo-inne. Na ul. Grohmanów DDR jest jako-tako przejezdny. Wystarczy trochę ominąć składowaną kostkę, kawałek pojechać chodnikiem i da się dojechać do dworca - droga otwarta.
Patrząc w stronę Tramwajowej jesteśmy ostrzegani, że to wciąż teren budowy. Jedynie prowizorycznie zlikwidowano dopisek "wstęp wzbroniony".
Z tego miejsca jest świetny widok na drogę na parkingi przy dworcu. Wielki świat w Łodzi. Bo chyba 3-poziomowego skrzyżowania nigdzie indziej w mieście nie mamy?
Tak jak łódzcy bikestatowicze donosili, faktycznie rowerzyści już odnaleźli parkingi rowerowe.
Postanowiłem jeszcze udokumentować jak wygląda monitoring parkingu. Najbliższa kamera widziana z punktu powyżej jest na dachu kolejnej nadziemnej sekcji dworca - pośrodku kadru.
A co dziś obserwowała? Właśnie. Także nie liczyłbym na gwarancje bezpieczeństwa pozostawionych jednośladów.
Kolejny raz udało mi się, tym razem robiąc zdjęcia przy parkingu, niechcący włączyć pauzę w śledzeniu trasy w Sports Trackerze. Zorientowałem się dopiero, gdy skręciłem z Narutowicza w Piotrkowską. Ten fragment odrysowałem ręcznie.
Wiatr był umiarkowany, ale odczuwalny. Zachodni. Zdążyłem już wspomnieć, że było zimno? W drodze powrotnej, w związku z kierunkiem wiatru, bardziej.
Trasa była niezbyt ciekawa i wracałem po własnych śladach, bo przez słabą widoczność wolałem pozostać na chodnikach.
Musiałem dziś pojechać do Dobronia. Rozsądek sugerował jazdę pociągiem. Nie pierwszy raz go nie posłuchałem.
Spodziewając się, że będzie zimno, wybrałem drogę najkrótszą, a w zasadzie dwie najkrótsze, bo wrócić trzeba a po własnych śladach jeździć nie lubię.
Na Pabianickiej awaria zatrzymała tramwaje jadące z Portu do centrum.
By było krótko, siłą rzeczy w jedną stronę jechałem najmniej ciekawą z możliwych tras do Dobronia - po dawnej drodze krajowej. Miałem nadzieję, że w związku z długim istnieniem S14 na tych ciasnych jezdniach nie będzie wielkiego ruchu. Myliłem się. No ale w końcu sobota, więc pewnie całe Pabianice jechały do lub wracały z centrum handlowego stojącego niemalże w Pabianicach (no dobrze, w Ksawerowie), dla zmyłki nazwanego Portem Łódź. Szeroka jezdnia zaczyna się dopiero w Chechle. Wyjątkiem jest węzeł z S14. Tego miejsca nie lubię. I tym razem było atrakcyjnie. Jak już minąłem S14, za którą z prawej pojawia się pas wjazdowy dla tych zjeżdżających z S14, a ten, na którym byłem, jest ciasny, bo pośrodku jest wysepka, dwóch kierowców postanowiło się na nich ścigać (pas z prawej kończy się kawałek dalej). Jakie to wspaniałe uczucie gdy jednocześnie z dwóch stron jest się gwałtownie wyprzedzanym na gazetę! Szczęśliwie jakoś dojechałem bez szwanku do celu.
Wracałem przez Las Pobłociszewski, Piątkowisko i Górkę Pabianicką. W lesie błoto zamarzło. Tu i ówdzie za sprawą szronu krajobraz był zimowy.
Choć być może nie widać tego na zdjęciu, to większa część powierzchni stawu opisanego jako - o ile dobrze zapamiętałem - "Zbiornik zakładu górniczego Piątkowisko", pokryta była lodem.
Na termometrze 0, a słońce zachodzi - cieplej już nie będzie.
W kilku miejscach przy ogrodzeniu S14 rosły nowe sadzonki. Najbardziej zastanawia to, że miejsca te były od siebie znacznie oddalone a pojedyncze obsadzenie miało góra 2 m długości. Etykiety były pozbawione opisu (mają odstraszać zwierzęta?), więc wiem o sadzonkach jedynie tyle, że mają kolce.
Przy Maratońskiej duży ptak walczył z utrzymaniem równowagi na drucie sieci elektrycznej. Chyba jednak był za ciężki. Poddawszy się szybko, przeniósł się na słup. Był to drapieżnik. Mam nadzieję, że kiedyś w telefonach zmieszczą teleobiektywy.
Za długo przyglądać się sobie nie pozwolił.
Przy okazji ornitologicznego postoju zauważyłem, że moja tylna lampka przestała świecić. Po bliższej inspekcji okazało się, że jednak świeci, ale tak, że była ledwo widoczna. Sprawdzałem przed wyjazdem, a i po włączeniu po zachodzie działała, ale najwyraźniej baterie były już słabe a ujemna temperatura dodatkowo źle na nie wpłynęła. Dobrze, że Maratońska jest dobrze oświetlona i miałem niedaleko do ucieczki na DDR.
Po
przedpremierowym objeździe otoczenia Łodzi Fabrycznej uznałem, że automatyczne zgłoszenie na przejazdach rowerowych w jej okolicy nie zostało dobrze podłączone, bo nie działało. Dzisiaj zaobserwowałem, że zarówno przy Włókniarzy jak i przy Politechniki czujniki również na mnie nie zareagowały. Zważywszy, że to - przynajmniej z wyglądu - ten sam model co przy Fabrycznej to mam wrażenie, że po prostu nie radzą sobie z niskimi temperaturami.
Na spacerze po powrocie moją uwagę na Piotrkowskiej przykuły specyficzne znicze ustawione naprzeciwko numeru 83, na rusztowaniu drzewka i pod latarnią.
Znicze specyficzne, bo były to wkłady umieszczone w słoikach.
A na latarni nad zniczami widniały podpisy. Nie mam pojęcia o co chodziło.
Dziś znów pobiłem rekord, którego wcale bić nie zamierzałem - najzimniejszego roweru. Do Dobronia wyjechałem chwilę po tym jak przysłowiowy słupek rtęci wspiął się powyżej zera. Wiatr był zachodni i słaby, aczkolwiek wystarczył by zwiększyć odczucie zimna wiejąc w twarz. Na szczęście było słonecznie, a temperatura zbliżyła się do 2°C. Rekord nastąpił w drodze powrotnej. Zaczynała się jeszcze minimalnie na plusie, rzędu 0.1°C, ale gdy byłem za Piątkowiskiem, spadła do -1°C i tak już zostało.
Przydałyby się cieplejsze spodnie.
W drodze do Dobronia widziałem jakichś rowerzystów. Jeden czekał ze mną na przejeździe przez Jana Pawła II i szybko mi uciekał po ruszeniu. Inny, w zielonej kurtce, z plecakiem i na bordowym rowerze wyprzedził mnie w Ksawerowie, a w zasięgu wzroku miałem go jeszcze przez jakiś czas na Partyzanckiej w Pabianicach, bo zmobilizował mnie do trochę szybszego kręcenia. Tak jak myślałem, w takie zimno jeżdżą ci, co w odróżnieniu ode mnie mają kondycję.
Ponieważ
kdk pytał, a barklu relacjonował w komentarzu, że parkingi rowerowe pod dworcem Fabrycznym są i dworzec mam w gruncie rzeczy po drodze z pracy do domu, to poszedłem poszukać.
Po drodze zastanawiałem się na jak długo trzeba stanąć w miejscu na jezdni przed rozwidleniem Nowotargowej i zjazdu na parking by rozczytać to oznakowanie umieszczone nie dosyć, że już za rozwidleniem, to jeszcze jak najdalej od jezdni.
Podziwiałem też przejazd rowerowy, który zresztą
testowałem już w sobotę i wtedy również zastanawiała mnie jego nawierzchnia.
Czy to nie wygląda na prowizorkę?
Poniżej widok z Nowoskładowej na ślimak na parking biegnący pod Nowotargową.
No i w końcu jest, nieopodal skrzyżowania Nowoskładowej i Nowotargowej. Parking rowerowy.
Drugi jest tuż obok, schowany pod dachem.
Ten dach może pomoże na spokojnie prószący śnieg. A jak będzie trochę wiać, to będzie tak właśnie, jak widać po mokrych plamach na załączonym obrazku.
Więcej nie dostrzegłem. A ponieważ dworzec jest gorzej oznakowany niż przeciętna galeria handlowa (nie zauważyłem żadnego planu), to na parkingach rowerowych, jak widać, nie było żadnego roweru. To nie znaczy, że nie było rowerzystów. Ci po prostu radzili sobie przypinając się do czego się dało.
Jeśli idzie o
opisane dzień wcześniej (nie)bezpieczeństwo, to nawet jest tu jakieś centrum monitoringu.
W zasadzie jakbym miał obserwować obraz z kamer z szyją wygiętą dzień cały do góry, to też mógłbym nie dać rady dostrzec zagrożeń, rozproszony bólem karku. W ogóle dziś na dworcu było dość pusto i cicho. Przyjemniej niż wczoraj. Nie licząc temperatury - nieodmiennie zimno.
SOK-istom też zimno. Jeden z nich paradował w błękitnych dzianinowych rękawiczkach, które wprost idealnie pasowały do jego czarnego munduru z zieloną odblaskową kamizelką. Aż żałuję, że nie uwieczniłem na zdjęciu.
Jestem niezmiernie ciekaw czym wg autora jest jedyna ozdoba przeddworcowej pustki - niewielkie prostopadłościany.
Po śladach butów można wnioskować, że przechodzący używają ich jako podest do wykonywania zdjęć lub po prostu do wiązania sznurowadeł.
A już poza dworcem, obok Łódzkiego Domu Kultury, widać było ślad tego, że ktoś trafił prosto w parking.
Nie mogę obiecać, że to koniec dworcowych opowiastek.