Mam dość zimna! Żądam ciepłej wiosny, do diaska! Prognozy, które śledziłem na bieżąco, od początku pokazywały, że po
wykorzystanym poniedziałku, w tygodniu pracy jedyne kolejne bezdeszczowe okno na rower będzie w czwartek. Nadszedł czwartek i prognoza o poranku jeszcze bardziej zdecydowanie zapowiadała brak opadów. Zebrałem się więc relatywnie wcześnie do pracy, rowerem, by móc wrócić do domu na tyle wcześnie, by jeszcze zmieścić wycieczkę. Tak bardzo ufałem prognozie pogody, że nawet nie wyjrzałem przez okno przed wyjściem. I spotkało mnie rozczarowanie - do pracy dotarłem mokry. Z powrotem już nie, choć kropiło.
Wstępnie zakładałem odrobienie nieukończonego
planu z soboty na przejażdżkę przez Rydzynki. Niestety kropiło również gdy ruszyłem na wypad. Szybko przyszło mi znowu odczuć, jak dobrym nośnikiem zimna jest wilgoć. Marzłem okropnie już na pierwszych kilometrach. Jadąc al. Bartoszewskiego rozważałem dojechanie jedynie pod granice Starowej Góry i przebicie się Skrajną do Rudzkiej, by zrobić małe kółko po mieście i nie zamarznąć. Pod Starową zrobiło mi się żal wygospodarowanej rezerwy czasu, więc uznałem, że chociaż dorzucę jeszcze pętlę przez Bronisin, Tadzin, Kalino, Kalinko i Rzgów i dopiero z niej wrócę na Skrajną.
Nim dojechałem do Kalinka, przestało kropić i niebo zaczęło się przejaśniać. To i poczucie, że skoro już jestem na skrzyżowaniu w Kalinku, to do Tuszyna jest już rzut kamieniem, przeważyło - kontynuowałem na południe. Na szczęście wraz z osuszaniem się atmosfery, zrobiło mi się trochę cieplej. Znaczy nie było mi już koszmarnie zimno, a jedynie zimno zwyczajnie.
W ogóle to poniedziałkowy - również zimny - rower doprowadził mnie do bólu gardła i kataru. Prawie się już wyleczyłem, ale nie wiem czy dzisiejsza eskapada nie zaprzepaściła dotychczasowych starań.
Na Piotrkowskiej, o ile scenę rozszyfrowałem dobrze, Strażnik Miejski wypisywał mandat komuś z rowerem publicznym. Ponieważ rower był jeden, a osoby (z nietęgimi minami) przy nim dwie, to strzelam, że może za przejazd większej liczby osób niż na to pozwala dowód rejestracyjny. I czemu prasa nie pisze o tak interesujących wydarzeniach? Chciałbym wiedzieć co to za okazja.
Wycieczka 55.02 km i 4.62 km dojazdu do i z pracy.
Ponieważ kondycję mam żadną, to znów pojechałem w łódzkie wzniesienia, bo to dobre miejsce by jej szukać. Zresztą nawet wygodnie tak, trochę się pomęczyć pod górę, bo potem odpoczywa się zjeżdżając.
Coraz mniej chce mi się przeciskać między samochodami, więc dziś nie tylko ominąłem Janosika, ale także Narutowicza, choćby przez jej skrzyżowanie z Kopcińskiego. Zamiast tego pojechałem obok Dworca Fabrycznego. Potem na Tuwima. Jak to często bywa, okazuje się, że nie ma bezpiecznego legalnego sposobu włączenia się z drogi rowerowej na jezdnię przy al. Scheiblerów w lewo w Tuwima.
A Tuwima pojechałem, by zaryzykować przez park 3 Maja, zastanawiając się, czy już pomost do niego otworzyli. Otworzyli. Jest też ulepszenie - dotychczas były tam schody.
Był też podjazd, ale z zakrętem niemalże 180°, niewygodnym dla rowerów.
Co widać w archiwum Google.
Po drodze zwiedziłem wyremontowaną ul. Szarotki.
Niestety terenowy odcinek Krokusowej był dziś bardziej terenowy niż zwykle, bo błotnisty.
Co do omijania Janosika, to niestety w miejscu przecięcia Telefonicznej przez Krokusową jest utrudnienie - nakaz skrętu w lewo lub w prawo. Ponieważ decydenci nieustannie uważają, że rowerzyści mogą chodzić zamiast jeździć i zmuszają ich do tego, to w ramach tego niewygodnego nakazu sam przekształcam się w pieszego, by w majestacie prawa znaleźć się po drugiej stronie.
Nie wiem czy to pozostałość po jakimś remoncie czy ograniczenie przed nadchodzącym. Dawniej można było jechać prosto. Jeżeli to miałaby być stała zmiana, to marzy mi się tam T-22.
Typowy kierowca. Taka zagadka matematyczna. Rowerzysta jedzie kołami po drugim rządku trylinki od krawędzi jezdni. Trylinka między najdalszymi wierzchołkami ma 40 cm, a pół kierownicy rowerzysty mierzy 30 cm. Odpowiedz na pytanie: ile wynosi długość gazety?
Już ostatnio wspomniałem o
ubytkach w nawierzchni drogi w Janowie. Sytuacja jest rozwojowa. Jeszcze trochę, a łatwiej będzie napisać: "Uwaga! Śladowe ilości asfaltu.".
A tu ciekawie. Na moje oko kolarzowi z tylnej kieszeni wystawała antena rejestratora trasy. Może też muszę się tak wyposażyć, zwłaszcza, że telefon coś zaczyna mieć lekkie problemy z zapisywaniem śladu. A z niektórymi można znacznie dłużej jechać niż z telefonem.
Tym razem wracałem Wycieczkową. Jest ona pełna przykładów, dlaczego kałuże na drodze po intensywnym deszczu, należy omijać, zwłaszcza rowerem. Wpadnięcie w jedną z głębokich dziur jakie mijałem skończyłoby się zapewne nieprzyjemnie dla cyklisty.
Wiosna wciąż zimna. Słonecznie, więc najpierw było mi ciepło, nawet trochę za bardzo. A na koniec marzłem.
Na dystans składa się 57.55 km wycieczki i 4.87 km wcześniejszych dojazdów do i z pracy.
Wznowiłem dziś uprzednio gwałtownie przerwaną - dosłownie -
poniedziałkową próbę wycieczki. Starałem się nadać sprawom wymiany kierownicy szybki bieg. We wtorek zadzwoniłem do MaxxBike, tuż po otwarciu, by powstrzymać się od stawiania ludzi pod ścianą niezapowiedzianą wizytą, spytać czy mają już kolejki przedsezonowe i czy mogę przyprowadzić rower. Kolejkę mieli długą, ale na kierownicę się zgodzili. Kwadrans potem odmeldowałem się już u nich z rowerem. Złamana to 25.4 mm, długa na 580 mm, prosta, tajwańskiego Kalloya (taką Author oryginalnie zamontował). Niestety nie mieli żadnej pasującej na stanie. Wybraliśmy z katalogu podobną Zooma, ale - co już kiedyś przerabiałem - MaxxBike czeka aż im się więcej zamówień uzbiera od danego dostawcy, więc prognozowany termin jej sprowadzenia wynosił tydzień. Za długo! Postanowiłem zamówić sam. Ale najpierw spróbowałem poszukać lokalnie, telefonicznie. Próba była krótka, bo pierwszy sklep jaki przyszedł mi na myśl, z racji ogólnie dobrego wyposażenia - Dynamo - miał na stanie prostą, o właściwej średnicy, tyle że 600 mm. Różnica niewielka, a odczuwałem desperację. Dzięki uprzejmości kolegi z pracy, który posłużył mi za taksówkę, bo ja nie jestem zmotoryzowany, krótko przed zamknięciem MaxxBike zdążyłem kupić kierownicę w Dynamo i zawieźć ją do docelowego serwisu, mając nadzieję, że w środę będzie gotowy. Notabene na miejscu w Dynamo okazało się, że ich kierownica na stanie to też Kalloy.
W środę czekałem cierpliwie, nie chcąc wyjść na bardzo męczącego klienta. Nie doczekałem się telefonu. Jeszcze nie było mi żal, bo padało. Prognozy natomiast zapowiadały bezdeszczowy czwartek i piątek, a potem powrót deszczu w weekend. W czwartek po południu już nie dałem rady i zadzwoniłem. Niestety, ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu okazało się, że rower nie jest gotowy i że na pewno tego dnia go nie odbiorę. A tak liczyłem na wyjazd! Na dodatek rozmówca nie dawał mi też gwarancji, że w piątek zdążą zrobić, ale proponował by dzwonić w piątek i pytać. W piątek, czyli dziś, mój telefon odebrał sam serwisant - pan Tomek - i jak się okazało już kończył przekładanie kierownicy.
Rower odebrałem przed 16 i pojechałem do domu przebrać się na wyjazd. Po drodze poczułem, jak hamulce mam w całkowicie niewygodnej dla mnie pozycji - za nisko. Dostęp do śrub mocujących klamki jest utrudniony przez dźwignie przerzutek. W tej sytuacji szybsze wydało mi się obrócenie całej kierownicy, co uczyniłem.
Cel wyjazdu był oczywisty - jechać do Kalonki, skoro złamanie kierownicy ostatnio mi to uniemożliwiło. Ponieważ kondycję mam słabą, co oznacza, że pod górę wlokę się jak żółw, a były godziny szczytu, nie pojechałem na Janosika, bo tam na wąskiej jezdni kierowcy w autach z manualną skrzynią panikują gdy muszą na wzniesieniu zwolnić za rowerzystą, co zagraża stanowi ich samochodów i - co gorsza - mnie. Z końcem Krokusowej, którą często już wybierałem, odbiłem w prawo w Czecha, a potem na północ ul. Giewont. Ujdzie. Trochę chyba nawet mniej dziur niż terenowy fragment Krokusowej, a przynajmniej bez kocich łbów. Wydaje mi się, że to był mój pierwszy raz nią.
Imbus pasujący do śrub mostka wziąłem ze sobą na wyjazd (z narzędzi wożę zazwyczaj tylko łyżki do opon). Jak się okazało, przydał się, bo skutkiem przekręcenia kierownicy, co w zasadzie można było przewidzieć, wszystko inne było położone niewygodnie, włącznie z profilowanymi uchwytami. Myślałem, że dam radę. Pora późna, więc nie chciałem stawać. Jednak nie wytrzymałem dyskomfortu. Poprawiałem w Bogini.
Co do wymiany kierownicy, to byłoby pewnie prościej i szybciej gdybym się wziął za nią sam. Ale wyszło jak wyszło, bo liczyłem, że jest szansa, że kierownica będzie na miejscu, a rower odbiorę tego samego dnia i się nie narobię. A zawsze mi coś źle pójdzie jak się sam biorę za mechanikę i mi to krwi napsuje. Za usługę MaxxBike wziął grosze. Nie mniej jednak najwyraźniej i tak będę musiał teraz kombinować ze wszystkim, by znowu odzyskać komfort pod rękami. Zmiennych jest kilka. Włącznie z samą kierownicą, bo choć formalnie zwana prostą, to jednak ma niewielki kąt zgięcia.
Całkowite zachmurzenie, 9 stopni, wiatr zachodni, początkowo 30 km/h, po 19 osłabł. Strój zimowy.
Na wielkanocny weekend zapowiadali pochmurną pogodę i opady. Mając w planach spędzenie świąt w Sieradzu mogłem na nie pojechać rowerem, ale te prognozy mnie nie przekonywały. Za to dzisiaj miało po południu wyjść słońce. Zatem by weekendu nie zmarnować rowerowo, wybrałem się po pracy. Jedynie wiatr wzbudzał wątpliwości, wiejąc z zachodu ze średnią ok. 40 km/h z porywami do 60 km/h. Ale i tu prognoza obiecywała, że będzie dobrze, bo po 17 zacznie słabnąć. I rzeczywiście, o ile jeszcze wiało okropnie gdy wracałem z pracy, a potem w trasie pchało mnie wciąż mocno w plecy na wschód, to gdy wracałem Rokicińską do centrum wiatr był już zdecydowanie słabszy (co potwierdza wykres ze stacji meteorologicznej na Lublinku, dając mu wtedy już tylko 15 km/h).
Na przejeździe przez Pabianicką przy Jana Pawła II nastąpił jakiś problem z programowaniem świateł i jedna zmiana przeszła bez zielonego dla rowerzystów i pieszych. Czekałem na nie prawie 3.5 minuty...
W Woli Rakowej wciąż jest ruch wahadłowy. To jest niewiarygodne! Przecież te światła widziałem tam już
3 września ubiegłego roku. I nadal robota nieskończona.
Do Wiśniowej inaczej niż zwykle, zupełnym przypadkiem, bo tak byłem zamyślony, że zapomniałem odbić na łuku drogi w prawo.
Robię to, by nie pchać się na ruchliwy i dość wąski odcinek. Ale tym razem problemu nie było. W ogóle całą wycieczkę drogi były puste. Widać ludzie Wielki Piątek spędzali w domach na ostatnich przygotowaniach i porządkach. Dzięki zmianie trasy przejechałem obok skateparku w Stróży (po prawo), służącemu lubiącym inne formy rowerowania.
Z racji mojego zwyczajowego objazdu, widziałem go
wcześniej tylko raz.
Na A1 przy Feliksińskiej stał korek. To pewnie zator na zjeździe do Łodzi, powodowany światłami na wyjeździe z Józefiaka na Rokicińską. A stąd do tego skrzyżowania jest jeszcze 3.5 km.
Niech będzie, że przesadzam i się czepiam. Było już po zachodzie, jeszcze zmierzch, ale światła coraz mniej, widoczność coraz gorsza. Włączyłem światełka w Stróży. Tymczasem kilka kilometrów dalej, już w Łodzi, wyprzedziło mnie dwoje kolarzy. Bez świateł i ubrani na czarno. Ujęcie z kamery jest mylące, bo ta zwiększa czułość w ciemnej scenerii, w efekcie czego klatka jest znacznie jaśniejsza, niż było to w rzeczywistości.
Awersja do oświetlenia wśród rowerzystów nie jest niestety rzadka. Sam zresztą w licealnych latach zaliczyłem kilka przejazdów samobójczych po nocy bez lampek. Nie trzeba było długo czekać, by z naprzeciwka mijali mnie ojciec z synem, również mało widoczni.
Niewyraźny kadr spowodowany jest nie tylko dziurami w drodze, ale właśnie zwiększeniem czułości matrycy, więc znowu wydaje się, jakby było wciąż jasno. Nie było.
Za to
w kwestii oświetlenia pozytywnie zaskoczył mnie przejazd pod starym wiaduktem na Kolumny. Spodziewałem się, że będzie tam ciemno. Pewnie nie pierwszy raz tam jechałem po zachodzie, ale mogły mi nie utkwić te latarnie w pamięci.
Zazwyczaj jadąc z tej strony na al. Ofiar Terroryzmu 11 Września skręcam z ronda prosto na właściwą jezdnię, bo w końcu na tej dwujezdniowej drodze, przy południowej jezdni nie ma drogi dla rowerów. Tym razem postanowiłem zachować się jak wymarzona przez kierowców (którzy okazjonalnie trąbią na mnie na tej ulicy) wersja rowerzystów i pojechać chodnikiem. Znaczy śmieszką, po północnej stronie. Zapomniałem, że podstawowym utrudnieniem jest brak jakiejkolwiek możliwości zjazdu z ronda na nią. Pozostało mi wdrapać się na chodnik przez krawężnik.
Hala, do której budowa dojazdów spowodowała
opisywane zimą wykopki w ciągu DDR, okazała się być centrum logistycznym Decathlona.
Wszystko jest znowu na miejscu, włącznie z nowymi przejazdami, aczkolwiek ułożona z powrotem kostka jest całkiem luźna i hałasuje pod rowerem.
Przystanek w trybie wireframe na Józefiaka przy Rokicińskiej. Na pierwszy rzut oka obstawiłem, że to nowy, w trakcie montażu. Ale patrząc na resztki połamanego dachu i naklejki na tablicy od rozkładu zacząłem mieć wątpliwości. Mam jednak nadzieję, że resztę zabrało MPK a zostało tak skutecznie wytłuczone i rozkradzione.
Na przejeździe przez Piłsudskiego przy Niciarnianej jest nowe programowanie świateł. Po zielonym na południowej połówce, na północnej trzeba jeszcze długo poczekać. Nie jestem miłośnikiem tych przejazdów na kilka razy.
Gdy dojechałem do Kopcińskiego i stanąłem przed przejazdem, lampka na przycisku nie zapaliła się. Popatrzyłem z rozczarowaniem na czujnik po lewej i znowu na przycisk z prawej, zwłaszcza, że ustawiłem się od niego za daleko. Nim pokonałem boleść na twarzy i zabrałem się do zwleczenia się z roweru, przechodzący obok pieszy nacisnął przycisk za mnie. Nadal nie wiem czy była to tak wysoka spostrzegawczość i wyjątkowa uprzejmość czy liczył, że przyspieszy to mu światła na przejście, które jednak jest kilka metrów dalej od przejazdu (i tam też przycisk nacisnął).
Przejazd Mickiewicza przez Sienkiewicza. Nie widziałem tego. W związku z przebudową DDR objazd był cały czas, ale byłem pewien, że drugą stroną jezdni. Dla obu kierunków jazdy. A tu tymczasem pasem dla rowerów? Niewiarygodne!
Przy okazji są tu nowe barierki. Czy ta taśma ma oznaczać, że nieoddane oficjalnie do użytku, więc nie ruszaj rowerzysto? Na pewno działa.
Wracając do objazdu - rzeczywiście. 2 m dalej znak twierdzi, że na Mickiewicza jest pas rowerowy. Na jezdni go nie widać. Pojechałem. Kawałek dalej widziałem śladowe resztki żółtej linii, więc niewykluczone, że faktycznie ktoś go tam onegdaj wyznaczył, a ja go przez wszystkie miesiące remontu przeoczyłem, w ciemno zakładając, że trzeba tu zawsze przejeżdżać na południową stronę, bo tak objazd jest oznakowany dla kierunku z Piotrkowskiej do Sienkiewicza.
Objazd jezdnią jest tak zaskakująco dobrze przygotowany, że nawet uwzględnili wyłączenie rowerów spod zakazu skrętu na Piotrkowską. I to zarówno bezpośrednio na powtórzeniu na skrzyżowaniu na zdjęciu, jak i kilkanaście metrów wcześniej. Jestem zadziwiony. Przyzwyczaiłem się, że przy wyznaczaniu objazdów dla rowerzystów nie dba się o jakość oznakowania.
W dystansie dodatkowo 4.90 km dojazdów do i z pracy.
Premierowo na mapie zdjęć są również klatki wycięte z kamery. Bo wreszcie wymyśliłem, jak to robić. Odtwarzacz mpv przy odpowiednim argumencie:
przy zrzucaniu klatek (klawisz S) tworzy pliki zawierające czas rozpoczęcia nagrywania wideo (z metadanych) oraz przesunięcie w czasie filmu zapisanego obrazka. Potem uruchamiam skrypt, który zmienia nazwy plików sumując te czasy. A na koniec z pomocą przychodzi nieoceniony exiftool:
Już zdążyłem
wcześniej sprawdzić, że w tym roku nie mam jeszcze kondycji na dwa dni wycieczek rowerowych pod rząd. Dla pewności powtórzyłem potem próbę z dwoma trochę dłuższymi dystansami. Ale nie mogłem nie sprawdzić czy wnioski te mają zastosowanie do trzeciego dnia z rzędu. W związku z tym po sobotniej wycieczce w północne okolice Łodzi i niedzielnej przejażdżce do Sieradza, zrobiłem też sobie rowerowy poniedziałek. Niczym w studenckim sprawozdaniu na politechnice stwierdzam, że wyniki badań są zgodne z tymi założonymi, wynikającymi z teorii.
Ale cóż robić, gdy wg długoterminowych prognoz miał być to jedyny pogodny dzień przed tygodniami zimna i deszczu? I to słoneczny, w przeciwieństwie do poprzedzającego go weekendu. Chciałem wykorzystać.
Staw w Tadzinie.
Gdy zatrzymałem się, by go sfotografować, przejeżdżało dwóch kolarzy, którzy jak i jak korzystali z pięknej aury. Rowerowych turystów mijałem tego dnia więcej.
Wielokrotnie już myślałem o przetestowaniu ul. Zygmunta jako alternatywę ul. Tomaszewskiej, bo ta ostatnia jest wąska i ruchliwa. Nie udało mi się do tej pory tego dokonać, bo zawsze zniechęcało mnie to, że jest to droga nieutwardzona. Tym razem przetestowałem. Nie zostanie ona stałym punktem mojego programu. Jej stan jest księżycowy. Gdyby
Robert Woźniak w ramach swojego trwającego programu zwiedzania ulic Księżycowych zdecydował się opierać się nie tylko na nazwie, a także na stanie, to zdecydowanie mógłbym mu ją polecić. Dziury ogromne.
Na Zygmunta ZWiK ma ujęcie wody podziemnej.
Dzięki pokonaniu dziur poznałem osiedlowe uliczki Łodzi, których znam bardzo niewiele. I trafiłem na akcję protestacyjną lokalnej społeczności, o której, jak mi się wydaje, słyszałem coś w ŁWD, ale nie pamiętam o co się rozchodziło. Na płocie chyba każdej posesji na ul. Ideowej były zawieszone transparenty.
Nie powiem by krajobraz z detalem w postaci rur ciepłowniczych kojarzył mi się z zielonymi (czystymi) dzielnicami.
Pojechałem do parku na Młynku by sprawdzić czy woda wróciła.
Bo
w październiku jej nie było. Woda jest.
Tu chyba trochę lepiej uporządkowali.
Jaka aktywna okolica - rowerowy piknik!
W parku powstał park liniowy.
Na skrzyżowaniu Przybyszewskiego z Nurta-Kaszyńskiego spotkałem spacerującą parę kaczek. Dziwne miejsce wybrały. Na mapie nie widzę żadnego zbiornika wodnego w pobliżu.
Dzień, w którym wcześniej nie miałem okazji zjeść żadnego ciepłego posiłku, zwieńczyłem wizytą w
Gastromachinie. Tę burgerownię mogę z czystym sumieniem polecić.
Jedynym mankamentem pogody był wiatr wiejący z prędkością powyżej 20 km/h. Zwiększył efekt wnioskowania o brakach w mojej kondycji. Ale było naprawdę ciepło. Strój letni. Kurtka przeciwwiatrowa jechała na kierownicy na wszelki wypadek, ale choć pod koniec trochę się ochłodziło, to dałem radę bez jej pomocy.
Pojechałem przez Ksawerów, wychodząc z założenia, że w końcu to niedziela, więc na drogach będzie pusto. Nie wziąłem poprawki na to, że to Niedziela Palmowa, a z tej okazji nawet sporadycznie aktywni katolicy wsiadają do samochodów, by dotrzeć do kościoła. W efekcie czego Ksawerów i Pabianice były całkiem ruchliwe. Dalej było spokojniej.
Na wiadukcie kolejowym na wjeździe do Zduńskiej Woli wyprzedzał mnie typowy kierowca BMW. Tylu kierowców tam było i tylko jeden wielki pan miał problem z jadącym (prawidłowo) rowerem.
A może po prostu chciał się pochwalić, że było go stać na kupno klaksonu w wyposażeniu?
W Zduńskiej Woli wyszło na chwilę słońce. Ale tylko na chwilę. Nie chcąc opóźniać dotarcia do celu miałem nie robić żadnych zdjęć, ale skoro już ruszyło to kwitnienie, to chociaż tu zatrzymałem się na sekundkę, uwiecznić obsypany kwiatem rządek pod blokiem.
Wycieczka do Sieradza 64.03 km, a reszta to dojazdy do i z PKP.
Nic to nowego, że zebrałem się na rower późno. Tym razem trochę później niż nawet moja norma przewiduje, bo dopiero po 17. Tradycyjnie też nie wiedziałem w co się ubrać, choć byłem wcześniej na dworze. Pewien byłem długich spodni. Chciałem natomiast zrobić eksperyment i sprawdzić czy sama kurtka przeciwwiatrowa na trykocie wystarczy. Eksperyment był krótki - wyszedłem przed blok, kilka razy na mnie powiało przejmującym chłodem i błyskawicznie wróciłem do domu po polar.
Przy Łagiewnickiej stoi dom po pożarze. Cóż za krajobraz.
Dobrze, że nie zostawiłem kurtki przeciwwiatrowej w domu. Bo i w polarze zmarzłem dość szybko, tak, że przy cmentarzu za klasztorem przy Okólnej i ją musiałem założyć. Jak wspominałem niedawno, wisząc na kierownicy nie przeszkadza.
Światła na skrzyżowaniu ul. Wodnej w Dobrej z DK71 to jedne z tych zatrzymujących rowerzystów potencjalnie w nieskończoność. Bo cewka. Szczęśliwie szybko nadjechał samochód z naprzeciwka.
Znak na wjeździe do Janowa głosił "ubytki w nawierzchni".
Rzeczywiście. Wręcz kawałek ulicy zniknął.
Zbliżając się ponownie do DW71 dostrzegłem migające niebieskie światła w oddali, ale po chwili zgasły. Gdy dojechałem stał tam Opel, który wyglądał niepozornie, nie licząc siedzących w środku umundurowanych policjantów.
Tajniacy.
Światła przejazdu kolejowego obok ogródków działkowych im. Juliusza Słowackiego zostały szczelnie obłożone folią i zaklejone taśmą. To chyba ma wzmocnić przekaz znaku informującego, że sygnalizacja jest uszkodzona.
Na początku było 13 °C i szybko spadało, do tego wiało chłodem. Wiatr zachodni 15 - 20 km/h.
Dystans był zachowawczy, bo w planach na następny dzień miałem wyjazd do Sieradza.
Poranek (znaczy przedpołudnie) spędziłem zastanawiając się nad trasą. W
zeszłą niedzielę stwierdziłem, że nie nadaję się do dwóch wycieczek 50 km dzień po dniu. Tym razem w sobotę zrobiłem 70 km, więc powinienem wybrać coś znacznie krótszego. Z drugiej strony liczyłem, że może namówię KL na wspólny wyjazd i tu jakoś samo przyszło mi na myśl, by wznowić naszą ostatnią wspólną wycieczkę do Orłej z zeszłego sezonu, której nie udało się wówczas dokończyć, a która jednak wymagałaby przejechania przeszło 60 km. Potem na Endomondo trafiłem na sobotnią wycieczkę znajomego ze zdjęciem z pięknie kwitnącymi cebulicami w parku Klepacza, a ponieważ ten stan trwa tam krótko, to nabrałem wielkiej chęci by park odwiedzić. To z kolei zaowocowało planem alternatywnym jazdy głównie po Łodzi. Ostatecznie KL odmówił jakichkolwiek dłuższych wyjazdów. Wybrałem się więc sam z myślą by i samemu z długością wyjazdu nie przesadzić, jednocześnie ciągle mając gdzieś tę Orłą w głowie.
Zacząłem od Teofilowa, planując by stamtąd pokierować się na obwód miasta. Po drodze na Lutomierskiej zrobiłem zdjęcie pasa rowerowego z kierownicy. To jest to charakterystyczne zjawisko, wspólne dla pasów rowerowych na wszystkich ulicach. Pasa rowerowego się nie sprząta. Rowerzyście pozostaje jechać przez piaskownicę.
Orła i okolice wciąż mnie kusiły, postanowiłem więc odłożyć jeszcze trochę decyzję o skracaniu i dojechać do Aleksandrowa. Kąkolowa, czyli ulica równoległa do Aleksandrowskiej, ale położona bardziej na północ i pozwalająca dojechać do Aleksandrowa bez nadmiernego towarzystwa aut, jest na szczycie rankingu najgorszych ulic w Łodzi. Trzeba tu jechać slalomem między dziurami.
Lawirując utwierdzałem się w przekonaniu, że najrozsądniej będzie z Aleksandrowa pojechać do Rąbienia i wrócić do Łodzi. Jak zwykle rozsądku nie posłuchałem i nim się obejrzałem, jechałem już przez Jastrzębie Górne i Jedlicze. Tu nawet nieźle mi szło, bo o ile wiejący południowo-zachodni wiatr w drodze do Aleksandrowa przeszkadzał, to w drodze na północ pchał już w plecy.
W Grotnikach wyprzedził mnie kolarz, któremu przez jakiś czas trzymałem się na kole. Z początku zresztą nie wymagało to wysiłku, ale w końcu się obrócił i zorientował, że za nim jadę, więc przycisnął. Jeszcze chwilę udawało mi się trzymać blisko, bo na podjeździe za dużego ciągu nie miał, ale już za Grotnikami odpuściłem.
Przez Pustkową Górę jechałem już nie pierwszy raz, ale jak zwykle za przejazdem kolejowym nie mogłem sobie przypomnieć, która droga jest moja. Chwila suwania palcem po mapie pomogła.
Znowu jechałem pod wiatr i powoli zignorowany wcześniej rozsądek zaczynał się na mnie fizycznie mścić. Nie stał się cud, kondycja nie wskoczyła o kilka poziomów wyżej od zeszłego tygodnia, więc 70 km ze wcześniejszego dnia w połączeniu z wiejącym wiatrem dawały się we znaki. W Mariampolu przyszedł kryzys. Głownie zaczęły mnie mocno boleć stopy. Ledwo pedałowałem. Najchętniej bym przestał, ale jakoś trzeba było wrócić. Gdy wjechałem do Aleksandrowa było tak źle, że wiedziałem, że muszę zrobić postój. Postanowiłem wytrwać jeszcze kilka chwil by doczołgać się do jakiegokolwiek sklepu. Lewa stopa dokuczała na tyle, że nie mogłem nawet na niej opierać ciężaru stojąc. Posiliłem się Snickersem i Colą i kilka minut odpocząłem pod sklepem. Pomogło.
Tym razem sprawdziłem wyjazd z Aleksandrowa przez osiedle, co już dawniej chodziło mi po głowie. Dobry wybór. Na drodze z Rąbienia do Łodzi dość tradycyjnie licznie przeciskali się przy mnie na gazetę kierowcy. Ponieważ do Łodzi wjeżdżałem już wiele kilometrów po kondycyjnej śmierci powinienem był jechać prosto do domu. Ale przecież nie mogłem odpuścić sobie wspomnianego parku Klepacza.
O tej porze dnia katedra była ładnie oświetlona od tyłu.
Wniosek z wycieczki jest taki, że jak się nie ma kondycji by przejechać 50 km dwa dni pod rząd, to nie ma się również siły, by dzień po dniu przejechać dwukrotnie 70 km. Zaskakujące, prawda?
Co do pogody, to był to kolejny piękny i ciepły dzień - temperatura i tym razem sięgnęła 22 °C. Letni strój wystarczył, choć kurtka przeciwwiatrowa i tym razem wisiała na kierownicy na wszelki wypadek.
Wypatrując tabliczek na wideo: Łódź - Aleksandrów Łódzki - Brużyczka
Mała - Jastrzębie Górne - Jedlicze A - Grotniki - Orła - Pustkowa Góra -
Chociszew - Radzibórz - Mariampol - Stare Krasnodęby - Karolew -
Nakielnica - Ruda Bugaj - Aleksandrów Łódzki - Rąbień - Antoniew - Łódź.
Wycieczka z "międzyładowaniem" baterii (bardziej tych kamery niż moich) w Dobroniu.
Lato zaatakowało znienacka. Niczym drogowców, których co roku zaskakuje zima, tak i mnie istnienie słońca zaskoczyło i wróciłem z twarzą barwy Indianina.
Pierwszy raz w tym roku pojechałem w stroju letnim. Będąc jednak trochę niepewnym wiejącego wiatru wziąłem kurtkę przeciwwiatrową na plecy. W Pawłowicach musiałem zdjąć, bo już nie dawałem rady z gorącą. Ta szczęśliwie składa się do bardzo kompaktowej formy i ma kieszonkę do owinięcia złożonej reszty. Jest też tam sznureczek, więc zawisła na kierownicy.
Wiatr był południowy południowo-zachodni, 15 km/h. Temperatura dobiła do 22 °C.
Na całkowicie bocznej uliczce Żeromskiego w Ksawerowie pobudowali DDR. Nie rozumiem. Ktoś miał chyba za dużo pieniędzy. Gdy się jej przyglądałem i fotografowałem, nie przejechał tam ani jeden samochód. Ani rowerzysta.
Sprawdziłem na GSV. Okazuje się, że niedawno była to droga gruntowa.
Teraz jest bardziej ucywilizowana.
I o ile rozumiem asfalt na drodze, to nie mam pojęcia czym umotywowane jest budowanie odcinków drogi rowerowej w tego typu miejscach.
Usilnie wypatrywałem symptomów wiosny. Nadal było jeszcze łyso. Ale jak się uważnie przyjrzeć, można było znaleźć pączki na gałęziach.
W lesie Pobłociszewskich trafiłem na młode listki.
Przy S14 wzeszły pierwsze mlecze.
A tuż obok kolejny objaw wiosny poderwał się do lotu.
Tym razem mogłem się przyjrzeć budowie nowej DDR przy Bandurskiego za dnia. Wygląda na to, że da się z tego korzystać. Jadąc na południe, po przekroczeniu Wyszyńskiego, trzeba będzie przejechać na przeciwną stronę i zjechać na jezdnię. Nie rozumiem tylko czemu brakuje wjazdu pod wygodnym kątem dla jadących od strony Maratońskiej, tj. na północ. Był już asfalt na fragmencie, po którym próbnie przejechałem.
Nie chciałem kończyć póki było słońce. Było na to zbyt pięknie. Przejechałem się więc jeszcze symbolicznie po mieście, dobijając przy tym do 70 km. M.in. przez Dworzec Fabryczny, dzięki czemu na filmie jest też przejazd tamtejszą rowerową serpentyną. Tam też uchwyciłem ładne barwy przy słońcu zachodzącym za łódzkim "pałacem kultury".
Nie mogąc się rozstać ze świeżym powietrzem, po jeździe pospacerowałem z rowerem wzdłuż świeżo rozstawionego łódzkiego jarmarku wielkanocnego. Piękny dzień.
Znowu nie mogłem się dogadać z pogodą. Mieszkanie miałem nagrzane słońcem i byłem pewien, że tym razem będzie cieplej. Dobrze, że nie zdecydowałem się na lżejszy strój niż w sobotę. Niedobrze, że znowu nie wziąłem długich rękawiczek. Co prawda jeszcze w mieście na postojach na światłach słońce mnie mocno grzało, ale dalej było już chłodno. I tym razem wyjechałem w opasce, ale z kominiarką w zapasie i tym razem również przyszło mi się z nią przeprosić. W opasce wytrzymałem do przystanku autobusowego w Babiczkach.
Była to druga wycieczka po 19-dniowej przerwie (nie licząc przejażdżek transportowych rowerem publicznym) wymuszonych anginą i szybko poczułem, że nie mam kondycji na dwie 50-tki dzień po dniu. Zwłaszcza po zmaganiach z wiatrem dzień wcześniej. Te kilometry wymęczyłem resztką sił.
Do Górki Pabianickiej dojechałem akurat na zachód słońca.
Przy okazji pierwszego w tym roku
wyjazdu do Sieradza pisałem o powstającym na zachodniej stronie Bandurskiego pasie rowerowym. Nowości są też po stronie wschodniej.
Zaraz po zjeździe z nitki wiaduktu służącej do skrętu z Maratońskiej w lewo, natrafiłem na fragment pasa rowerowego.
Dalej minąłem dwa sierżanty rowerowe.
Kawałek dalej okazało się, że taki stan jest tylko w okolicach estakady i właśnie wykonywałem jeden z ostatnich legalnych przejazdów rowerem po jezdni Bandurskiego. Ta budowa zdecydowanie wygląda na DDR. Widok w kierunku południowym z Wróblewskiego.
I kilkanaście metrów dalej na północ, w kierunku północnym.
Dwa zdjęcia z miejsca połączenia z istniejącą drogą rowerową.
Pewnie w zamyśle drogowców i jazda na południe, w kierunku Maratońskiej, nie będzie dla rowerzystów dostępna jezdnią. Ale jeżeli nie popełnią zbyt dużej liczby wpadek konstrukcyjnych, a i wszędzie będzie asfalt, to ostatecznie mogę być za, bo jazda rowerem po Bandurskiego nie jest zbyt bezpieczna. Zwłaszcza gdy jedzie się prosto przy tych długich odcinkach pasów do skrętu w prawo, będąc wyprzedzanym na gazetę z obu stron jednocześnie przez pędzące samochody.